wtorek, 31 marca 2015

Kathryn Taylor – „Barwy miłości” [recenzja przedpremierowa]


Nie czytam erotyków. To wyznanie, zalatujące desperacją w obliczu książki, o której właśnie będę mówić, jest tu kluczowe o tyle, że jak dotąd w swoim postanowieniu trwałam – od czasu sławetnej lektury 50 twarzy Greya (której dokonałam w wersji oryginalnej, co by tłumaczyć się, że przynajmniej podszkoliłam seksuologiczny angielski branżowy) zawzięłam się w sobie, zaszufladkowałam owe książki jako nie dające żadnej przyjemności i po prostu dałam sobie z nimi spokój. Trudno mi powiedzieć, co tak naprawdę skłoniło mnie do sięgnięcia po Barwy miłości (albo nie chcę się przyznać sama przed sobą), w każdym razie… przetrwałam. A o własnych doświadczeniach opowiem Wam za chwilę.

Jak tu nie mówić, że naszym życiem żądzą przypadki? Do młodziutkiej amerykanki Grace uśmiechnął się los – udało jej się zakwalifikować na prestiżowe praktyki w Londynie. Gdy dociera do miasta, zna w nim tylko jedną osobę – szefa firmy, w której ma pracować. No, może nie dosłownie, bo Jonathana Huntingtona nie spotkała nigdy osobiście, zna jednak jego wizerunek dostępny w Internecie. Gdy właśnie ten mężczyzna staje na jej drodze na lotnisku, dziewczyna nie może uwierzyć w swoje szczęście – jak to możliwe, że sam dyrektor wyprawił się właśnie po nią, zwykłą praktykantkę? Szybko jednak okazuje się, jak wielka była to pomyłka i jak poważne będzie miała konsekwencje; Grace została zauważona i przekroczyła próg świata, w którym obowiązują trudne do przyjęcia zasady…

Mam wielki, wręcz ogromny problem z oceną tej książki. Historia sama w sobie od pierwszej do (prawie) ostatniej strony jest prosta i przewidywalna – zdarzało się, że kilka kartek wcześniej wiedziałam, w jaki sposób potoczy się akcja. Konwencja gatunku jest tutaj bardzo wyraźna. Podobnie ma się sprawa z główną bohaterką, która jest dziewczęciem do bólu naiwnym i momentami niezbyt rozgarniętym. Chwilami łapałam się za głowę obserwując jej postępowanie, innym razem moje myśli odpływały w kierunku rozważań, co by było, gdyby w łóżku Huntingtona znalazła się jakaś bardziej wyrazista postać. Tak – nie polubiłam Grace, nie współczułam jej i gdybym mogła, zdecydowanie podmieniłabym ją na jakąś myślącą osobę. Z drugiej jednak strony znów kłania nam się konwencja, która każe do tekstu wprowadzić młodą, niedoświadczoną dzierlatkę – z tym zamysłem trudno dyskutować. Dla odmiany podobało mi się to, że postać Jonathana nie jest pozostawiona sama sobie i pojawiają się zalążki historii, która ukształtowała jego obecną postawę; za to naprawdę duży plus.

Mimo wszystko uważam, że powieści powinno się oceniać w kontekście gatunku, którym są i tego, czego od nich wymagamy. Barwy miłości nie aspirują do miana literatury wysokiej i stworzone zostały po to, żeby w ten czy inny sposób czytelnika bawić, a ta akurat funkcja wypada u nich dość dobrze. Opowieść angażuje czytelnika, wzbudza emocje i absolutnie się nie dłuży – spędziłam nad nią niewiele czasu i całkiem nieźle się bawiłam. Zdarzało mi się wpadać w niekontrolowany chichot, nie poczułam się specjalnie pobudzona, jednak nie mogę też powiedzieć, że funkcje rozrywkowe zostały spełnione całkiem przyzwoicie.

Konkluzja płynąca z mojego tekstu jest taka – na pewno lepiej sięgnąć po Barwy… niż po sławetne 50 twarzy Greya, przynajmniej w moim odczuciu. Lektura jest równie nieskomplikowana, bohaterka zakochana do obłędu, a historia momentami mocno przewidywalna, ale autorka nadrabia to znacznie lepszym stylem i ogólnie nienachalnym klimatem. Przez większą część lektury miałam wrażenie, że czytam całkiem zwyczajny romans i gdyby nie wydarzenia z samego końca, trwałabym w tym przekonaniu, przymykając oko na pojedyncze sceny erotyczne. O dziwo przeżyłam i w większości odczucia mam pozytywne – może nie będę chciała do tej lektury wracać, ale kolejna część..? 


Za możliwość poznania książki dziękuję serdecznie Business and Culture oraz wydawnictwu Akurat.
Premiera 8 kwietnia!

4 komentarze:

  1. Zawsze podziwiam promocję książek wydawnictwa Akurat! :D
    Są bardzo oryginalne i ciekawe! :)

    Też tak sądzę, że szybciej sięgnę po tę powieść niż po "50..." :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja lubię erotyki, a ostatnio w ogóle jakoś świetnie mi idą. Marzec mnie dobił i przygnębił dlatego literatura rozrywkowa jest mi bardzo potrzebna:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Po Grey`a z pewnością nigdy nie sięgnę, gdyż w ogóle mnie do niego nie ciągnie, ale do "Barw miłości" jestem coraz bardziej przekonana :)

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.