Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wojciech Chmielarz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wojciech Chmielarz. Pokaż wszystkie posty

środa, 30 grudnia 2020

3 najlepsze książki wydane w 2020 roku i 2, które polecam, choć są stare i zapomniane przez Boga i ludzi


Pamiętam jak w marcu, na samym początku pandemii, wraz z innymi czytelnikami gromadziłam zapasy książek na kwarantannę i planowałam pobijać rekordy. Rok 2020 jawił się wtedy jako szansa na wyczyszczenie stosów wstydu i nadrobienia wszystkich zaległości. Jednak życie szybko zweryfikowało te pomysły. Marzec i kwiecień spędziłam z książką w dłoni. W maju zachłysnęłam się słońcem. Wakacje spędziłam wyrywając się z domu i ciesząc każdą chwilą poza nim. Jesień przepłakałam. 

Ledwo, ledwusieńko i tylko dzięki grudniowej mobilizacji udało mi się przeczytać 52 książki. Większość z nich nie została wydana w 2020 roku, więc w tym roku moja topka składa się z różnych książek, nie tylko nowości. Standardowo zdjęcia i tytuły są linkami do recenzji - chyba że akurat takowa się nie ukazała...


Janina Bąk – „Statystycznie rzecz biorąc”


Zacznijmy od pozycji, która znalazła się w tym zestawieniu jeszcze zanim pojawiła się na rynku. Zanim ją napisano. Ba, zanim została pomyślana! Kiedy tylko usłyszałam, że JANINA WYDAJE KSIĄŻKĘ, od razu wiedziałam, że znajdzie się wśród tych najlepszych. I co? I MIAŁAM RACJĘ, moi mili, bo to jest absolutne mistrzostwo pisania o nauce.

Janina w swojej książce odpowiada na szereg pytań kluczowych dla rozwoju ludzkości. Czy masło przedłuża życie? Czy szczęście można zmierzyć linijką? I – co szczególnie bliskie mojemu sercu psychologa – dlaczego powinniśmy się cieszyć, że Stanley Milgram nigdy nie spotkał Philipa Zimbardo?! Tłumaczy też nam, czym jest korelacja, zmienna, jak powinien wyglądać dobry wykres, a jak wygląda taki, za który trafia się prosto do piekła. A to wszystko w otoczeniu wszechobecnego żartu, który, wymieszany w odpowiednich proporcjach z faktami, daje mieszankę zwiększającą chłonność naszych umysłów. 



Andrés Barba – „Świetlista republika”  

Teraz moje odkrycie z grudniowego rzutu czytelniczego, wielki zachwyt i jeszcze większe zaskoczenie. Niepozorna opowiastka o prostej fabule. Ot, w pewnym prowincjonalnym miasteczku, które rządzi się ukonstytuowanymi zasadami, pewnego dnia pojawia się banda dzikich dzieci. Początkowo tylko są, z czasem jednak stają się bardziej agresywne. Aż w końcu dochodzi do tragedii. 

Nieco ponad 200 stron retrospektywnej opowieści później kończymy lekturę i rozpoczynamy festiwal interpretacji i odczytywania metafor. Po czym orientujemy się, że mamy przed sobą dzieło znacznie bardziej złożone, niż nam się wydawało. Nie tylko pod względem intelektualnym, choć to zawsze przyjemne, móc pogłowić się nad interpretacjami i odkryć tak wiele płaszczyzn tej samej opowieści. Najważniejsze jednak, że powieść Barby skłania nas do refleksji, zaskakująco aktualnych i konkretnych, dotyczących społeczeństwa, prawa i... nas samych. Bo odbicie jednostki można znaleźć zarówno w marzeniach klasy średniej o ładzie, spokoju i pewności, jak i w dziecięcym dążeniu do niczym nieskrępowanej wolności.


Maciej Marcisz – „Taśmy rodzinne”

No i mamy naszego gagatka, tego, który nie doczekał się wpisu na blogu, a nawet (o, zgrozo!) kilku zdań na Instagramie... Nie wierzę, że zostawiłam tę powieść ot tak, bez słowa, choć wewnątrz czułam (i nadal czuję!) wiele emocji z nią związanych. Pierwsza to zazdrość w stosunku do autora, bo to się przecież nie godzi mieć tak dobre pióro, tak składać zdania! Dalej jest już tylko poruszenie samą treścią, która niesamowicie do mnie trafiła. 

Taśmy rodzinne są w gruncie rzeczy powieścią o związkach z krewnymi. O historii, która lubi zataczać koło, nawet (a może przede wszystkim!) , gdy chcemy się od niej odciąć. O tym, że nasi rodzice, których błędy wychowawcze widzimy jak na dłoni, też mieli rodziców, a ci z kolei... Wiadomo, o czym mowa. Jednak przede wszystkim podczas lektury czułam, że jest to po prostu powieść o naszym pokoleniu. Nie bezpośrednio, jak na przykład w Latach poniżej zera, gdzie kultura lat 90-tych przesłoniła fabułę. Raczej w warstwie emocjonalnej, doświadczeniach bohatera i jego typowym, a jednocześnie wyjątkowym losie. 



Wojciech Chmielarz – „Żmijowisko”


Zanim przejdę do ostatniej książki, muszę oddać sprawiedliwość i zasłużone miejsce najlepszemu kryminałowi/thrillerowi, jaki poznałam w 2020 roku. Długo zastanawiałam się, która z książek z mojego ulubionego gatunku powinna się tu znaleźć. Chciałam wybrać coś z premier (Krok trzeci Szczygielskiego, a może Zadrę Małeckiego...), jednak zrozumiałam, że to byłoby niesprawiedliwe, bo moim zdaniem najlepsze pozostaje właśnie Żmijowisko.

Choć nie ma tutaj emocjonalnego rollercoastera i akcji pędzącej na łeb na szyję, to właśnie powieść Wojciecha Chmielarza zachwyciła mnie misternie utkaną fabułą pełną zaskoczeń. Podczas lektury czułam się, jakbym stopniowo zanurzała się w bagnie niedopowiedzeń, brudnych gierek i paskudnych emocji, a moje próby oceny bohaterów i rozwiązania zagadki były skazane na porażkę. Choć na lekturę musiałam poświęcić nieco czasu, był to świetnie spędzony czas. I myślę, że jeszcze długo czegoś podobnego w literaturze nie doświadczę.



Sally Rooney – „Normalni ludzie”  

Na sam koniec zostawiłam sobie powieść najbardziej kontrowersyjną, ale też moim zdaniem najlepszą, wśród tych, które w 2020 roku wpadły w moje ręce. Normalni ludzie zebrali w sieci wiele skrajnych opinii i choć mnie zachwycili, rozumiem każdy krytyczny głos. Po pierwsze dlatego, że po wybuchu zachwytów łatwo było wyrobić sobie wysokie oczekiwania. A po drugie ze względu na to, że odbiór tej książki uważam za sprawę nie tylko subiektywną, ale wręcz intymną. 

Mnie zachwyciła przede wszystkim kruchym poczuciem, że nawiązałam z bohaterami relację i dzięki niej staję się uczestnikiem zdarzeń, które nie powinny być moim udziałem. Spodobał mi się ten teatr dwojga aktorów, precyzyjne oddzielenie wątków i tła, okazja do przyjrzenia się tym samym sytuacjom z różnych perspektyw. Zdarzenia i odczucia bohaterów poruszyły we mnie jakąś znajomą strunę, przez którą książka dotknęła mnie do żywego. Tak bardzo, że nawet nietypowa narracja zakrawająca momentami o strumień świadomości kompletnie mi nie przeszkadzała. Tak bardzo, że 8 miesięcy po lekturze nadal mam ciarki na myśl o tej historii. Tak bardzo, że z pewnością kiedyś do niej wrócę. 


A Wy, co dobrego przeczytaliście w 2020? Koniecznie dajcie znać, rozkręćmy razem tę karuzelę polecanek!



piątek, 17 stycznia 2020

Wojciech Chmielarz – „Żmijowisko”

Czasem zastanawiam się, od czego zależy to, czy sięgam po książki danego autora, czy też nie. Zdarza mi się przeczytać powieść dobrą, ale nie wybitną, a jednak jak zaczarowana z miejsca pochłaniam całą backlistę w dorobku pisarza. Innym razem jakaś książka robi na mnie ogromne wrażenie, a mimo to nie sięgam po kolejne – jak z Larsem Keplerem, którego Piaskun był jednym z lepszych thrillerów w mojej karierze, a mimo to pozostałe części serii kurzą się na mojej półce od wielu lat....

Wojciech Chmielarz również należy do drugiej grupy. O jego Przejęciu pisałam w styczniu 2015 roku i do dziś pamiętam, że książka zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Potem autor przypomniał mi o sobie fenomenalnym opowiadaniem w antologii Rewers, a ja nadal trzymałam się z daleka od jego powieści. I nawet głośna premiera Żmijowiska i ogromna popularność tej książki nie skłoniła mnie to powrotu; zdecydowałam się dopiero po pewnej polecajce. I znów nie rozumiem, jak mogłam tak długo zwlekać z przeczytaniem książki. 

Czy człowiek może po prostu zniknąć bez śladu, nawet gdy wokół jest mnóstwo innych osób? Z tym pytaniem od miesięcy mierzą się Kamila i Arek, rodzice Ady – nastolatki, która zaginęła w poprzednie wakacje. Dokładnie rok po tragicznych wydarzeniach ojciec dziewczyny wraca do Żmijowiska w nadziei, że uda mu się dotrzeć do nowych faktów. A może po prostu chce załatwić jakieś sprawy z samym sobą, poradzić sobie z tragedią, która go spotkała?

Przyznam szczerze, że nie byłam do końca przygotowana na to, co znajdę w tej książce. Choć akcja Żmijowiska nie rozgrywa się na podmokłym terenie, czytelnik czuje się, jakby został wrzucony w naprawdę gęste bagno. Na początku próbujemy się odnaleźć w rzeczywistości, poskładać sobie wszystko w głowie, szufladkujemy więc zdarzenia i postaci według własnego widzimisię. Jednak z każdą kolejną stroną atmosfera się zagęszcza, a informacje, które otrzymujemy sprawiają, że robi się naprawdę nieprzyjemna. Gdy na jaw wychodzą rozmaite brudne sprawki i powiązania, zagadka zaczyna stopniowo składać się w całość. 

Ta fabularna konstrukcja i stopniowe budowanie napięcia niejako wymuszają dość powolne tempo akcji. Przez większość czasu bohaterowie nie robią nic szczególnego, a jednak ostatecznie nie jest to książka monotonna czy męcząca. Moim zdaniem jest to zasługa przeplatających się stale trzech perspektyw: dawnej, czyli poprzedzającej bezpośrednio zaginięcie Ady, teraźniejszej, czyli związanej z pierwszą rocznicą wydarzeń w Żmijowisku, oraz pośredniej, która spina całą opowieść i uzupełnia dwie poprzednie. Wydarzenia są ukazywane naprzemiennie, po kilka krótkich rozdziałów na każdą z perspektyw, dzięki czemu opowieść stale się zmienia, a kolejne informacje płynnie się przenikają. 

Pamiętam, że zwracałam na to uwagę, gdy kilka lat temu czytałam Przejęcie, ale powtórzę i tym razem: Wojciech Chmielarz ma wyjątkową zdolność do mozolnego budowania fabuły. W Żmijowisku również widać, że cała ta opowieść jest doskonale przemyślana i spięta solidną klamrą. Tutaj nie znajdziecie klejonej na szybko historii, przy której co i rusz trzeba przymykać oko na rozmaite nieścisłości. Autor serwuje nam dzieło kompletne, skrojone na miarę, dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Gdy zamykamy książkę po przeczytaniu ostatniej strony, mamy poczucie, że to była po prostu dobra lektura.

No to jak będzie z tym Wojciechem Chmielarzem? Chyba powinnam w końcu nadrobić zaległości w pozostałych jego książkach, bo ewidentnie jest to autor, którego mam szansę polubić i docenić. Nie mam jakiegoś wielkiego parcia na wchodzenie w nową serię, ale może skuszę się na Ranę...? Czytaliście, polecacie? Biorę w ciemno, jeśli to opowieść tak zaskakująca jak Żmijowisko!


czwartek, 23 marca 2017

„Rewers” – antologia opowiadań kryminalnych


Jeśli już nieco mnie znasz, możesz zastanowić się wraz ze mną – czy kiedykolwiek nauczę się, że opowiadania nie są „moim” gatunkiem literackim? Kolejny raz zupełnie o tym zapomniałam i z ogromnymi nadziejami sięgnęłam po zbiór, który miał mnie zachwycić. Co mnie podkusiło? Jestem niemal pewna, że to zasługa nazwiska Mroza na okładce. I opisu. I pomysłu. Jedenastu autorów kryminałów osadzających akcję w jedenastu różnych miastach. Brzmi wspaniale, prawda? Niestety całość prezentuje się bardzo przeciętnie, czyli tak, jak większość antologii, z którymi do tej pory miałam styczność.

Można to poczytać jako wadę lub zaletę, ale najmocniejszy punkt programy znajduje się na samym początku. Babcia Wiśniewska Wojciecha Chmielarza to świetna opowieść nawet dla takich „antyopowiadaniowców” jak ja – nie ma w niej ani jednego zbędnego słowa, a krótka forma idealnie współgra z domkniętą, spójną historią o lekko anegdotycznym zabarwieniu. Humor łączy się tu z nutą nowoczesności w stylu, a całość dopełnia przyjemnie gorzkie zakończenie. Dla tej historii o przedsiębiorczej babci-dilerce, ulubienicy półświatka, warto wziąć do ręki cały zbiór, serio.

Nieco tylko słabsze (ale wciąż bardzo dobre!) jest opowiadanie Joanny Opiat-Bojarskiej, która zaprezentowała nietypową zabawę konwencją: dla krótkiej formy przyjęła równie krótkie ramy czasowe, podgrzewając atmosferę odpowiednim dawkowaniem kolejnych elementów zagadki. Przeplatające się zeznania dwóch podejrzanych kobiet o podobnym domniemanym motywie przyjemnie mącą czytelnikowi w głowie i sprawiają, że rozwiązanie pozostaje tajemnicą do samego końca. Do tego dochodzi lekki styl autorki, który skutecznie zachęcił mnie do sięgnięcia w końcu po którąś z jej powieści.

Trzecim świetnym tekstem w zbiorze jest moim zdaniem opowiadanie Małgorzaty Sobieszczańskiej o szeroko pojętych stosunkach między sąsiadami. Autorka skusiła się na pokazanie społeczności multi-kulti, w której pod płaszczykiem codziennych uprzejmości kryją się całe sterty uprzedzeń i narastających frustracji. Niewyjaśnione zatargi, niewypowiedziane inwektywy i masa stereotypów wypływają na światło dzienne, gdy czarę goryczy przelewa popełnione na terenie posesji morderstwo. Oprócz ciekawej zagadki autorka zafundowała nam dużą dawkę humoru, a także odpowiednio zaskakujące zakończenie.

Nad rozczarowaniami pastwić się nie będę, ale o niektórych wspomnieć muszę. Siłą rzeczy najbardziej zawiodłam się na Mrozie, bo jego książki znam najlepiej i to po nim spodziewałam się najwięcej. Niestety, Przez ciemne okulary wydało mi się opowiadaniem pozbawionym jakiegoś ważnego elementu, o suspensie zupełnie bez charakteru. Negatywnie zaskoczyła mnie również Marta Guzowska – jej styl, język i sposób budowania napięcia zniechęcił mnie tak skutecznie, że szybko pozbyłam się kupionej niedawno Ofiary Polikseny. Nie zachwyciły mnie również kryminały retro Marcina Wrońskiego i Ryszarda Ćwirleja – choć ten gatunek z założenia często do lekkich nie należy, testy obu panów były dla mnie ponadprzeciętnie przytłaczające pod względem klimatu.

Kilka tekstów mnie zachwyciło, kilka rozczarowało – bilans jak zwykle wyszedł na zero. Podejrzewam, że część osób lepiej odnajdzie się w niektórych historiach, dla mnie jednak większość z nich była po prostu przeciętna. Wychodzi na to, że muszę się pogodzić z własnymi ograniczeniami i zaakceptować, że nie jestem wielką fanką opowiadań. Chętnie poznam za to twórczość Joanny Opiat-Bojarskiej – to tak żeby lektura Rewersu nie okazała się całkowicie bezowocna.






Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Czwarta Strona.

piątek, 9 stycznia 2015

Wojciech Chmielarz - "Przejęcie"

Nazwisko Wojciecha Chmielarza, choć obiło mi się o uszy, nie miało w moim umyśle specjalnego miejsca ani znaczenia. Przejęciem zainteresowałam się ze względu na okładkowy opis, nie mając pojęcia, że jest to kolejny tom cyklu. Jak nietrudno się domyślić, nie miałam dotąd okazji czytać żadnej książki o komisarzu Mortce (a było ich dwie), ale to już chyba tradycja – większość kryminalnych serii zaczynam od końca lub co najmniej od środka. Zauważyłam, że nie sprawia mi to problemu, a nierzadko daje okazję do zapoznania się z autorem już w momencie szczytu literackich możliwości.

Opowieść otwierają dwie skrajnie różne sceny. Z jednej strony mamy grupę Polaków spędzających wakacje życia w Kolumbii, którzy beztrosko się bawią, nie spodziewając się, że już niebawem ich sytuacja ulegnie diametralnej zmianie, a raj przeistoczy się w istne piekło. Z drugiej wkraczamy w codzienność i rutynę warszawskiej policji, która rozpoczyna śledztwo w sprawie odnalezionego niedawno ciała. Skrępowany mężczyzna wisiał na Moście Gdańskim z rozpłatanym brzuchem i orzeszkiem arachidowym w dłoni. Czy sprawy mają jakiś związek? A może prawda ukrywa się w zupełnie innym miejscu?

Tym, co wyróżnia kryminał Chmielarza na tle innych przedstawicieli popularnego gatunku, jest dokładna konstrukcja fabuły. Zagadka, z którą przychodzi nam się zmierzyć, jest niezwykle dopracowana, skomplikowana i bardzo trudna do rozwikłania. Choć wątków, które się z nią wiążą, jest bardzo dużo, wszystkie pięknie się splatają, prowadząc do satysfakcjonującego rozwiązania. Przy tym wszystkim akcja jest wartka, płynna i wciągająca – właściwie najlepiej byłoby zagospodarować sobie czas na czytanie tej książki ciurkiem, tak ciężko jest odłożyć ją choćby na chwilę.

Kolejnym aspektem zasługującym na uwagę są bohaterowie. Choć zarówno komisarz Mortka, jak i jego nowa partnerka nie wnoszą do tematu bohaterów kryminałów niczego nowego, to ich profile są spójne, a losy odpowiednio powikłane. Oboje niosą bagaż wcześniejszych niełatwych doświadczeń i w obu przypadkach odciska on swoje piętno na ich obecnym postępowaniu. Jednak „Przejęcie” to nie tylko dwoje bohaterów – tak naprawdę każda wkraczająca na scenę postać jest dopieszczona, posiada indywidualny rys i zawsze pojawia się w jakimś celu. Całość do spółki tworzy ciekawy aspekt społeczny, który w dobrym kryminale jest nie mniej ważny niż sama zagadka.

Podczas gdy rynek kryminałów co i rusz koronuje kolejne osoby nadając im monarsze tytule, w siłę rośnie autor, który może i powinien nieźle tam namieszać. Na pierwszy rzut oka widać, że Chmielarz pisze z przyjemnością i ma do tego talent – jego dar komplikowania zdarzeń z każdą stroną zachwyca coraz bardziej. W powieści zupełnie nie czuć przeładowania, wręcz przeciwnie – czytelnik kończy książkę z uczuciem jak po dobrym intelektualnym wysiłku. Mnie nie pozostaje nic innego, jak tylko uzupełnić wiedzę o poprzednie powieści autora a Was zachęcam do spróbowania – czy to od tej części, czy też od samego początku.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie wydawnictwu Czarne.