czwartek, 29 maja 2014

Konkurs z okazji setnego wpisu /zakończony/ + kod rabatowy

Jak nieśmiało informowaliśmy na naszym Fanpejdżu - ostatnio pojawiło się kilka ważnych dla nas okazji. Osiągnęliśmy niedawno magiczne 10 000 wyświetleń, opublikowaliśmy setny wpis, a dodatkowo obawiamy się (nie ma pewności, dokładne dane będą znane w weekend), że w naszej wspólnej biblioteczce pojawiła się w ostatnich dniach tysięczna książka. Dodatkowo liczba obserwatorów zbliża się do okrągłego wyniku – niesamowicie Wam za to wszystko dziękujemy.

Jak okazje – to i konkurs, rzecz oczywista. Tym razem przygotowaliśmy dla Was dwie nagrody i dwa zadania konkursowe.


Pierwszą nagrodą jest „Niezwykła historia Marvel Comics”, której autorem jest Sean Howe. To naprawdę niezwykła opowieść o kulisach pracy studia i naczelnych twórców Marvela. Dowiecie się z niej, jakie były inspiracje poszczególnych postaci i okoliczności ich powstawania.

Aby wygrać tę książkę, należy zgłosić się pod tym postem w formie „chęć udziału + nick + adres e-mail” oraz odpowiedzieć (w tym samym komentarzu lub e-mailem na adres czworgiem@gmail.com) jaki jest Wasz ulubiony bohater z uniwersum Marvela (warto też uzasadnić). Spośród osób, które nadeślą lub opublikują zgłoszenia wybrana zostanie jedna, która otrzyma książkę.


Drugą nagrodą jest książka Samanthy Shannon „Czas Żniw”.

Aby ją otrzymać należy również zgłosić się pod tym postem w formie „chęć udziału + nick + adres e-mail” i odpowiedzieć na pytanie konkursowe. W tym przypadku Waszym zadaniem jest zgadnąć, którzy spośród marvelowych postaci są naszymi ulubionymi. Odpowiedzi z parami bohaterów (są to dwie różne postaci - z zaznaczeniem który z nich dotyczy którego z nas) również można opublikować w komentarzu lub wysłać nam na czworgiem@gmail.com. Jeśli zgadnie tylko jedna osoba – zostanie ona zwycięzcą, jeśli zaś prawidłowych odpowiedzi będzie więcej lub żadna nie będzie prawidłowa, odbędzie się losowanie.


Krótki regulamin:

1. Organizatorami i fundatorami nagród są właściciele bloga "Czworgiem Oczu" znajdującego się pod adresem czworgiem-oczu.blogspot.com.
2. Konkurs trwa od 29.05.2014 r. do 20.06.2014r do godziny 23.59.
3. Wyniki zostaną zamieszczone w ciągu 3 dni od daty zakończenia konkursu.
4. Wraz z ogłoszeniem wyników skontaktujemy się ze zwycięzcami w celu uzyskania danych i czekamy na nie 3 dni. Po tym czasie wybrane zostaną kolejne osoby.
6. Uczestnikiem może być każdy, kto posiada adres korespondencyjny w Polsce, nie trzeba prowadzić bloga. Aby wziąć udział w losowaniu należy zamieścić pod postem konkursowym komentarz, wyrażający chęć udziału w konkursie oraz odpowiedzieć na pytanie konkursowe.
7. Wysyłka nagród nastąpi w ciągu 5 dni roboczych od otrzymania przez organizatorów danych adresowych zwycięzców.

8. Zgłoszenie do konkursu oznacza akceptację regulaminu.

Gdyby ktoś chciał banerek:



~*~

To jeszcze nie koniec! Tak jak mowa w tytule posta - mamy dla Was specjalny kod rabatowy na zakupy na stronie znak.com.pl. Do 30 czerwca na hasło CzworgiemOczu otrzymacie 35% rabatu na całą ofertę. Więcej pod likiem - klik.

wtorek, 27 maja 2014

Dawid Waszak - "O tym, który raz już umarł"

Wszystko zaczyna się od serii zabójstw, rozgrywających się w samym centrum miasta. Od kilku tygodni ktoś morduje prostytutki, bezradna policja natomiast decyduje się na prowokację. Nie wszystko idzie po myśli funkcjonariuszy, w tym głównego pomysłodawcy akcji – Grzegorza. Jednak strata jednej z koleżanek jest niczym w porównaniu z tym, co jak dotąd spotkało i ma spotkać w przyszłości głównego bohatera.

Jak widać, książka dostarcza problemów już przy próbie opisu fabuły – całość oparta jest na naprawdę niezłym zagmatwaniu. Tekst jest relacją księdza, związanego z całą sprawą za pośrednictwem Grzegorza. Duchowny opowiada historię mężczyzny okrutnie doświadczonego przez los już od urodzenia i przez wiele lat dręczonego zarówno przez rówieśników, jak i przez własne wewnętrzne demony. Grzegorz nie jest święty i ma za sobą wiele okrutnych doświadczeń, ma też wyraźnie wypaczoną psychikę i poczucie dobra i zła. Gdy w grę wchodzi kariera, jest on zdolny dążyć do celów po trupach. Dosłownie.

W ostatecznym rozrachunku zagmatwaną fabułę można zaliczyć na plus. Mamy tutaj do rozwiązania pewną tajemnicę, której zakończenie nie jest całkiem oczywiste. W trakcie lektury zastanawiamy się stale, kto tu jest większym psychopatą – morderca prostytutek, policjant z trudnymi doświadczeniami życiowymi ,czy może jednak sam ksiądz-narrator, który zdaje się napawać okrutnymi opowieściami Grzegorza? A może to jedna i ta sama osoba? Tak naprawdę niemal do samego końca nie mamy pewności i jesteśmy nieco zwodzeni przez autora, co w gruncie rzeczy mi się podobało. Poza tym natężenie wątków na centymetr kwadratowy z pewnością nie skazuje czytelnika na nudę.

Moim zdaniem jednak autor zbyt mało uwagi poświęcił psychologicznym motywacjom bohaterów. O ile do pewnego momentu możemy zrozumieć postępowanie Grzegorza (facet naprawdę nie miał lekko w życiu), o tyle działanie jego spowiednika osnute jest tajemnicą, w dodatku w sposób całkowicie nieuzasadniony. Nietrudno jest co prawda wyprowadzić pewne wnioski i dopowiedzieć sobie znaczną część fabuły, jednak nigdy nie będziemy mieli okazji sprawdzić, czy nasze domysły mają w sobie choć cień prawdy. Autorowi nie udało się niestety stworzyć niezwykłego portretu psychologicznego sprawcy, jest to raczej zbitek pewnych znanych działań seryjnych morderców. A szkoda, bo przy odpowiedniej otoczce ów profil zabójcy mógłby być naprawdę ciekawy.

Mankamentem jest niestety również język, którym operuje narrator. Zdania są krótkie, nieprzyjemne w odbiorze i niejednokrotnie pełne powtórzeń. Poza tym miejscami nieco razi użycie wulgaryzmów – nie chodzi mi o sztuczne ugrzecznianie bohaterów, jednak czasem ich wypowiedzi wydają się przez to nienaturalne. Mam jednak świadomość, że nie każdemu czytelnikowi będzie to przeszkadzało, bowiem prostszy język ma wielu zwolenników. Dla mnie osobiście było to jednak męczące. Ponadto nie doszukałam się w tekście wspomnianych w opisie elementów grozy, chyba że mają być nimi opisane sny bohatera. Trudno mi je jednak za takie uznać, ponieważ sposób narracji odarł je całkowicie z oniryzmu i tajemniczości tak charakterystycznych dla horroru.

Ciężko wystawić tej książce jednoznaczną ocenę, bo z jednej strony mamy tu dość nieprzyjemny w odbiorze język (przynajmniej dla mnie), z drugiej – pomysł, który ma potencjał, tyle że ściśnięty jest w bolesnych ramach 90 stron. Brak tu miejsca na przydługie opisy, ale tym samym brak go też na dokładne umotywowanie działań postaci. Może gdyby treści było więcej, łatwiej byłoby przekazać wszystko, co autor miał na myśli, domyślam się bowiem, ze miała to być pewna forma pokazania jak doświadczenia z przeszłości mogą wpływać na teraźniejsze życie człowieka. 


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Warszawskiej Firmie Wydawniczej oraz Polacy nie gęsi i swoich autorów mają.

poniedziałek, 26 maja 2014

Iwona Jurczenko-Topolska - "Podróżą każda miłość jest"

Dziś Dzień Matki, a to taka trochę książka dla Mam i o Mamach, czy macierzyństwie w ogóle. Adopcyjnym, co prawda, ale problemy te same, a nawet jest ich nieco więcej. Można się pochylić nad tematem, uśmiechnąć do wspomnień i pomyśleć o tych naszych rodzicielkach.

~*~

Czego nauczyła mnie mama?
(…)Nauczyła mnie tajemniczego zjawiska osmozy: „Zamknij się i jedz kolację!”.
(…)Nauczyła mnie hipokryzji: „Powtarzałam ci milion razy – nie wyolbrzymiaj!”.
Nauczyła mnie o kręgu życia: „Wydałam cię na ten świat, to mogę i na tamten”.[160]


Siedząc na różnorakich zajęciach na uczelni i słuchając o mniejszych lub większych problemach, staję się bardziej wrażliwa na to, co spotyka ludzi wokół mnie. Czasem ta wrażliwość trwa krócej, czasem dłużej, ale powstaje i przez moment trzyma się jak rzep. W taką właśnie chwilę trafił pewien e-mail, a ja, choć na co dzień nie sięgam raczej po książki non-fiction, w tym wypadku dałam się przekonać. Swojej decyzji nie żałuję nawet w najmniejszym stopniu, bo opowieść, która trafiła w moje ręce, od pierwszej strony uderzyła mnie swym ciepłem i łagodnym humorem.

Czy to możliwe, aby po godzinie znajomości podejmować decyzje ważące na całym przyszłym życiu? Czy można w chwilę poznać kogoś na tyle by wiedzieć, że to właśnie „ta” osoba? Tutaj mamy do czynienia z taką właśnie historią, tak niezwykłą, że aż niemożliwą. Iwona Jurczenko i Krzysztof Topolski poznali się jako dorośli, dojrzali ludzie „po przejściach” i tego samego wieczora, kiedy pojawili się na aranżowanej kolacji, oznajmili znajomym, że się pobierają. Wszyscy wokół pukali się w głowy z niedowierzaniem, dla nich jednak był to początek nowej, wspaniałej drogi. Przez wiele lat żyli wspólnie, odnosząc sukcesy i kierując się maksymą, że każde ofiarowane dobro kiedyś do nas wraca. Pomagali osobom, które potrzebowały pomocy i były w stanie należycie ją wykorzystać. Pewnego dnia zapragnęli mieć dzieci i choć okazało się, że to niemożliwe, decyzja lekarzy nie oznaczała końca sprawy. Swoje pociechy odnaleźli w Domu Dziecka, w liczbie trzech, w dodatku nie całkiem malutkich, co oznacza, że zamiast uczyć się rodzicielstwa stopniowo, musieli opanowywać zaległości w tempie ekspresowym. Dali sobie jednak radę. Pewnie do dziś cieszyliby się rodzinnym szczęściem, gdyby Iwona nie zachorowała. Zmarła w 2011 roku.

Na książkę Podróżą każda miłość jest składają się trzy zasadnicze części – pierwsza i ostatnia to teksty spisane przez osoby z zewnątrz, natomiast środek jest autorstwa samej Iwony – „Bociany przylatują zimą” oraz „Bociany na Karaibach” są spisane w formie bloga i opowiadają o codziennym życiu Topolskich, ich wzlotach i upadkach, dylematach i trudnościach.  Czasem jest śmieszno, czasem straszno i wiele tu widać lęków o to, by dzieciom nie zrobić krzywdy i jak traktować je na co dzień. Wszystko składa się jednak na obraz pełny, szczery i prawdziwy, wywołujący w człowieku nie tylko uśmiech, ale i lawinę własnych wspomnień.

Podczas lektury całości mamy okazję prześledzić pełną historię rodziny od poznania się Iwony i Krzysztofa, poprzez wspólne życie na Mazurach, decyzję o adopcji, problemy sądowe, kolejne lata dorastania dzieci, aż po chorobę i śmierć Topolskiej. Nie jest to relacja idealizowana, a lektura daje człowiekowi naprawdę porządnego energetycznego kopa. Tekst zbudowany jest z wielu elementów, wypowiedzi różnych osób, wywiadów i twórczości własnej. Mnie najbardziej ujął blog Iwony (co oczywiste, bo tak szczerego i bezprecedensowego opisu rodzicielstwa dawno nie widziałam), ale też fragmenty jej listów do Krzysztofa, świadczących o ich pięknej, romantycznej miłości. Co do samej treści - czasem wątki powtarzają się w poszczególnych częściach i czytelnik może trochę kręcić nosem, ale w moim przypadku było to odczucie raczej sympatyczne – coś jak teatralne przewracanie oczami, kiedy Mama setny raz mówi, jak się z Tatą poznali.

Z tą moją wrażliwością wspominaną na początku bywa różnie, bo czasem nie ma jej w ogóle. Jednak ta książka zburzyła pewien mur, który wokół tej swojej wrażliwości skrzętnie budowałam. Naprawdę trafiły do mnie słowa Iwony i pozytywny przekaz, płynący z tego tekstu – nigdy nie będzie idealnie, nigdy nie będzie różowo, ale można być razem i trzymać się ze sobą. To wspaniałe, że są jeszcze rodziny, które mają takie cele i które oparte są na mocnych fundamentach wzajemnych relacji, nie zaś wyłącznie na zapewnieniu dzieciom finansowego bytu. Gdy dajemy ludziom ciepło i dobro, reszta przychodzi do nas sama.


Za możliwość zapoznania się z książką bardzo serdecznie dziękuję Business and Culture oraz wydawnictwu MUZA SA.

sobota, 24 maja 2014

Emma Forrest - "Twój głos w mojej głowie"

Nie jest to książka łatwa do jednoznacznej oceny, choć po lekturze mniej-więcej połowy z 264 stron byłam przekonana, ze wystawię jej proste i złośliwe 1. Miałam już nawet przygotowany wstęp,  że to nie będzie pozytywna recenzja. Tymczasem nagle, w drugiej połowie, coś się jakby zmieniło…

Tekst jest zapisem przeżyć dziennikarki i scenarzystki Emmy Forrest – czy rzeczywistych? Najprawdopodobniej tak. W każdym razie bohaterka jest kobietą niezwykle doświadczoną przez różnego typu zaburzenia – chorowała na bulimię, od wielu lat dokonuje samookaleczeń, ma za sobą (nieudaną, co oczywiste) próbę samobójczą, a także stwierdzone dwubiegunowe zaburzenia afektywne. Poza tym chronicznie poszukuje miłości, najczęściej u osób równie trudnych jak ona sama. Przy tym wszystkim Emma korzysta z pomocy psychiatry, doktora R., a właściwie korzystała z niej aż do niespodziewanej śmierci lekarza, spowodowanej chorobą.

Jak już wspomniałam, książkę można podzielić na dwie części, bardzo nierówne pod względem treści. W pierwszej Emma retrospektywnie opisuje swoją chorobę, stadia kiedy było naprawdę źle. Opowiada o swoich samookaleczeniach, o wizytach w gabinecie psychiatry, zdradza kulisy próby samobójczej… Jednak jest to tak naprawdę jeden wielki miszmasz, poprzeplatany dziwnymi wstawkami prywatnymi, a także z wpisami z księgi kondolencyjnej doktora R. Zdania są krótkie, konteksty pourywane i czyta się to naprawdę paskudnie. 

Druga nieformalna część jest natomiast związana z dwoma bardzo ważnymi problemami bohaterki – doktor R. umiera, odchodzi również jej partner, którego kochała i z którym chciała stworzyć rodzinę. Życie Emmy będzie się odtąd toczyło wokół zrozumienia mechanizmów i przyczyn nagłego odejścia obu mężczyzn. Paradoksalnie takie skupienie i poszukiwanie odpowiedzi okaże się najlepszą drogą do normalności.

Nie znajdziesz odpowiedzi, bo jej nie ma. Odpowiedzią jesteś ty. Odpowiedzią jest, że mimo wszystko nie robisz sobie już krzywdy.[227]

Nie będę ukrywała, że jest to książka o wyleczeniu, bo mówi o tym sam opis okładkowy. Widać to z resztą zarówno w konstrukcji testu, jak i w jego treści. W miarę upływu stron Emma wypowiada się składniej, a pewne nierealistyczne elementy jej życia nie są już ogólnym chaosem. Choć pierwszą część czyta się naprawdę ciężko i jest lekko naciągana, momentami sztuczna, to w obliczu drugiej jest to uprawnione. Poza tym książka w jakiś sposób emocjonuje czytelnika. Nie jest to jednak z pewnością lektura dla każdego, mimo pięknej okładki, która kusi wzrok.

czwartek, 22 maja 2014

Liebster Blog Award #5 + Nietypowe Pytania Kamila

W zeszłym tygodniu po długiej przerwie wpadły nam dwie nominacje do Liebster Blog Award - od Kamila i Aleksandry. Dziękujemy! Dziś udało nam się zebrać w sobie wśród nieróbstwa i odpowiedzieć. Oto co z tego wynikło.


Zacznijmy od pytań od Oli:

1. Wybrałbyś szczęśliwą miłość na całe życie czy wieczne zdrowie? Dlaczego?

Kaś: Ważniejsza jest dla mnie miłość, ale wiem, że wymaga ona sporo pracy i zaangażowania, które jestem w stanie wykrzesać z siebie bez takiego „daru” z zewnątrz. Zdrowie natomiast może nam nie dopisać mimo starań. Gdybym jednak miała wybrać „albo-albo”, zdecydowałabym się na miłość.

Sylwek: Zdecydowanie miłość. Bo to najważniejsza rzecz w życiu, po prostu.

2. O czym zupełnie niemożliwym marzysz?

Kaś: Bycie profilerem. Z przygodami. W Polsce.

Sylwek: Hmm, bycie najbogatszym człowiekiem na ziemi chyba wykracza poza moje możliwości.. A może nie?

3. Jaki jest Twój ulubiony cytat? Dlaczego akurat ten?

Kaś: Czarodziejka zawsze działa. Źle czy dobrze – okaże się później. Ale trzeba działać, śmiało chwytać życie za grzywę. Żałuje się wyłącznie bezczynności, niezdecydowania, wahania. Czynów i decyzji, choć niekiedy przynoszą smutek i żal, nie żałuje się. – Sapkowski
Ogólnie mam to zdanie zapisane we wszystkich możliwych miejscach i staram się robić z niego motto. Zawsze przypominam je sobie, kiedy muszę podjąć jakąkolwiek ważniejszą decyzję.

Sylwek: Umysł potrzebuje książek, podobnie jak miecz potrzebuje kamienia do ostrzenia. Idealnie oddaje on mój pogląd na istotę czytania książek. Nie ważne co, ważne, żeby czytać.

4. Jakiego książkowego bohatera chciałbyś poznać w rzeczywistości?

Kaś: Hannibala Lectera. To człowiek fascynujący i nieprzenikniony, a poza tym książkowy nigdy nie skrzywdził kobiety, więc nie miałabym się czego bać.

Sylwek: Poznanie inkwizytora Mordimera Madderdina wydaje się być ciekawą i kuszącą opcją. Ale z drugiej strony też nieco przerażającą..

5. Przychodzi do Ciebie list, w którym ktoś informuje Cię, że zostałeś wybrany i już jutro stracisz wszystkie zmysły. Co robisz? Jaka jest Twoja reakcja? (List nie jest fejkiem i to stuprocentowa prawda)

Kaś: Biorąc pod uwagę, że bez zmysłów stałabym się roślinką (albo i nawet gorzej), chyba po prostu spędziłabym cały dzień rozdarta pomiędzy niewyobrażalnym stresem a nadzieją, że to jednak fejk.

Sylwek: Pewnie nie byłbym w stanie nic zrobić.. Załamałbym się, siedział patrząc w ścianę. Albo poszedł gdzieś w jakieś samotne miejsce, z którego mógłbym ostatni raz obejrzeć zachód słońca.

6. Jak często kłamiesz?

Kaś: Zbyt często.

Sylwek: Zawsze, nawet teraz. ;>

7. Gdzie lubisz najbardziej czytać?

Kaś: Równie mocno uwielbiam czytanie na łóżku, jak i w pociągu.

Sylwek: Moje łóżko zdecydowanie wygrywa moją klasyfikację. Aczkolwiek lubię też czytać na uczelni, czy to gdzieś na korytarzu, czy też na audytorium, podczas nudnego wykładu. ;P

8. Nadchodzi koniec świata. Jaką książkę czytasz jako ostatnią?

Kaś: Tę, którą czytam w danej chwili. Nie wybrałabym niczego niezwykłego, po prostu dokończyłabym to, co zaczęłam.

Sylwek: Przewrotnie powiem, że sięgnął bym po Biblię, a konkretnie po Apokalipsę św. Jana. Ot tak, coby się wczuć w nadchodzący klimat.

9. Ktoś usunął Twojego bloga. Co robisz?

Kaś: Uruchamiam sieć kontaktów, znajduję tego „kogoś” i też mu coś usuwam. A najlepiej urywam. ;) A tak serio, to nic strasznego, recenzje przechowuję na pendrajwie, więc po prostu założyłabym nowego bloga, zaczynając od zera.


10. Czego się najbardziej boisz?

Kaś: Śmierć i utrata tego, co kocham, to jedyne dwie rzeczy, których tak naprawdę się boję.

Sylwek: Śmierci, zdecydowanie. Ale nie mojej - bardziej chyba przeraża mnie wizja obserwowania śmierci najbliższych..

11. Jeśli ktoś miałby napisać Twoją biografię, kto by to był?

Kaś: Nie przychodzi mi do głowy nikt konkretny, ale musiałby być to naprawdę niezły fantasta, żeby z mojego (nudnawego bądź co bądź życia) wykrzesać coś ciekawego… W sumie Sylwek mógłby to zrobić, on zawsze znajduje pozytywy w tym, jak postępuję. ;p

Sylwek: Ja oczywiście! Autobiografie mają to do siebie, że ich autor ma pełny obraz sytuacji. ;>



A tutaj nieco inne pytania od Kamila:

1. Jeśli chciałbyś/abyś zrobić na złość Wiedźminowi Geraltowi to w realia jakiej książki przeniósłbyś/abyś jego postać i dlaczego?

Kaś: Do Zmierzchu, jako przyjaciela Belli, któremu by się zwierzała. Pozabijałby te wszystkie wampiry i dziewczynki z problemami i raz na zawsze zapanowałby święty spokój.

Sylwek: Chatka Puchatka wydaje mi się wystarczająco sadystyczna. ;D No wiecie, żadnych potworów, kobiet też brak, za to pełno gadających zwierząt...

2. Gdzie wolałbyś/abyś spędzić sobotni wieczór - spotkanie towarzyskie u Voldemorta czy ognista kolacja u Saurona? Why?

Kaś: No to jest bardzo ciężkie pytanie, bo obydwu bohaterów szczerze uwielbiam (jak większość szwarccharakterów) i miałabym spory problem, czyje zaproszenie wybrać. Koniec końców chyba jednak poszłabym na spotkanie u Voldemorta – stary dobry Tomek wydaje się być lepszym rozmówcą, jeśli oczywiście nie rzuca aktualnie na kogoś avada kedavry.

Sylwek: Chyba jednak u Saurona.. U Voldemorta zdaje się liczba uczestników kolacji potrafiła się nieco zmniejszyć przed jej zakończeniem..

3. Gdybyś mógł/a posiąść jedną kompletnie bezużyteczną supermoc to jaka ona by była?

Kaś: Zwijanie papieru w trąbkę bez dotykania go. (nie pytajcie)

Sylwek: Możliwość zmiany złota w ołów brzmi dość niedorzecznie, co nie? Ale mógłbym dzięki temu zawsze sprawdzić, czy dana rzecz faktycznie jest ze złota. Albo raczej była..

4. Korzeni nie widziało niczyje oko,
    a przecież to coś sięga bardzo wysoko,
    od drzew wybujało wspanialej,
    chociaż nie rośnie wcale.
    O czym mowa? (nie sprawdzając w internetach :P)

Kaś: O czym mowa wiedziałam, w sensie skąd pochodzi owa zagadka. Niedawno czytałam tę książkę. ;) Ale niestety po odpowiedź musiałam zajrzeć do internetów. Taki mój los, że nie jestem dobra w zagadkach i w dodatku zapominam odpowiedzi od razu po ich usłyszeniu…

Sylwek: Eee.. wieżowiec? To pierwsze co mi przychodzi na myśl..

5. Dla panów: Wymyśl najlepszy tekst na jaki mógłbyś poderwać Deanerys Matkę Smoków Zrodzoną z burzy.
Dla pań: Wymyśl najlepszy komplement jaki mogłabyś powiedzieć Gollumowi.

Kaś: „Masz piękne oczy”, toż to chyba oczywiste!

Sylwek: Mam same do bólu głupie i niecenzuralne pomysły.. Dość powiedzieć, że krążą głównie wokół tekstu "Hej mała, chcesz poznać bliżej mojego smoka?"

6. Trafiasz ciemną nocą w gęstą dżunglę. Nie wiesz gdzie jesteś, nie masz żadnych niezbędnych rzeczy by przetrwać, nie wiesz co czai się w mrocznej głuszy. Możesz natomiast przywołać jednego z literackich bohaterów, który będzie Ci towarzyszył. Kogo wybierzesz?

Kaś: Joshua Valiѐnte z Długiej Ziemi. Zaufałam mu, bo chociaż nie jest superbohaterem, to podróż w jego towarzystwie byłaby z pewnością przyjemnością. No i głusza to dla niego nic nowego. ;)

Sylwek: Zdecydowanie Aragorn. Nie ma chyba takiej głuszy, w której Obieżyświat by sobie nie poradził.

7. W jakich zajęciach Hogwartu/wykładanych na Hogwarcie chciałbyś uczestniczyć i dlaczego?

Kaś: Przekleństwem amerykańskiego (no i hogwartowskiego) stylu nauczania byłby dla mnie właśnie ten piekielny wybór przedmiotów. Jak Hermiona, chciałabym chodzić na wszystkie! Nigdy nie umiem dokonywać wyboru w podobnych sprawach, teraz na studiach też najchętniej zapisałabym się na obie specjalizacje, bo boję się, że coś mnie ominie.

Sylwek: Zdecydowanie Quidditch! No i jeszcze opieka nad magicznymi zwierzętami, ale koniecznie prowadzona przez Hagrida. ;D

8. Pojedynek detektywów: Hercules Poirot czy Sherlock Holmes?

Kaś: Nie przepadam za książkami Agathy Christie, nudzą mnie. Dlatego w tym starciu bezapelacyjnie wygrywa dla mnie Sherlock!

Sylwek: Sherlock Holmes, ale tylko dlatego, że zupełnie nie znam żadnych przygód Poirota..

9. Książka, która wywarła na Tobie największe wrażenie i na zawsze zostanie w Twojej pamięci to..?

Kaś: Chyba zbyt wiele ich nie było, skoro żadna nie przychodzi mi do głowy… Najbardziej zapamiętałam Chatę Younga, pisałam już wielokrotnie o niej i o tym, jak bardzo pasuje do mojej wizji wiary.

Sylwek: Zdecydowanie Inne pieśni Jacka Dukaja. I chociaż sama fabuła już mi się trochę rozmywa w głowie, to płynące z książki przesłania nie dadzą się tak łatwo wyprzeć z moich szarych komórek.

10. W jaki sposób wykorzystałbyś/abyś książki do obrony w trakcie apokalipsy zombie?

Kaś: Och z książek można zbudować bardzo wiele użytecznych rzeczy – bunkier, wał obronny, katapultę… Myślę, że na pewno wykorzystałabym je aktywnie i wielokrotnie, zwłaszcza że niewiele oprócz nich mam ;)

Sylwek: Myślę, że dałoby radę zbudować "kuszę" strzelającą książkami.. Oberwanie taką choćby encyklopedią może być "niebezpieczne dla zdrowia i życia"..

11. Jak często czytasz na wc-ecie? (książki, gazety, komiksy)

Kaś: W ciągu całego mojego życia nie zdarzyło mi się to ani razu…

Sylwek: W ogóle. Jakoś nie spędzam tam tyle czasu żeby w ogóle opłacało się brać ze sobą książkę, zresztą chyba byłby to jakiś brak szacunku dla powieści...

~*~

Nie nominujemy nikogo. Ale kto chce, niech przyłącza się do zabawy. ;)

środa, 21 maja 2014

Jeff VanderMeer - "Unicestwienie"


Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy po otworzeniu tej książki, jest niezwykle staranne wydanie. Kartki są grube, dobre jakościowo, ale najciekawszym elementem są wewnętrzne ilustracje. Każdy rozdział rozpoczyna się grafiką na dwie strony, utrzymaną w klimacie okładki. Dla mnie osobiście są to rysunki… niepokojące. Trudno orzec, czy właśnie to przyciągnęło mnie do książki Vandermeera, ale przyznać muszę, że było to spotkanie niecodzienne i trudne w ocenie.

W naszym świecie tereny dzielą się na zamieszkałe przez ludzi i te, które ich nie interesują; zurbanizowane i nieużywane, gdzie przyroda funkcjonuje według swojego własnego rytmu, bez ingerencji z zewnątrz. Pewnego dnia tajemnicze Wydarzenie oddziela przyległy wojskowym terenom nieużytek, tworząc Strefę X, narażoną odtąd na szeregi niewyjaśnionych zjawisk. Od cywilizacji oddziela ją Granica – niewidzialna, ale wyraźna, nie pozwalająca na zwykłą ingerencję. Od tej pory agencja Southern Reach cyklicznie wysyła na owe tereny ekspedycje, które z różnym skutkiem penetrują obszar strefy. Wielu członków nigdy nie wraca, ponosząc śmierć z ręki kolegów lub własnej.

Unicestwienie to zapis dziennika uczestniczki ostatniej jak dotąd, dwunastej ekspedycji. Biolożka – bo członkowie ekip pozbawieni zostają imion i tytułowani są jedynie swoją profesją – prowadzi prostą, dokładną, opisową narrację, ukazującą czytelnikowi wydarzenia od momentu wkroczenia do Stefy X. Nie jest to zwykła opowieść podróżnicza, bowiem jej bohaterki stają w obliczu zupełnie nieznanego zagrożenia. To, co spotkały na swojej drodze, stara się zawładnąć ich ciałami i umysłami.

Powiem wprost: to nie jest kolejna młodzieżowa postapokalipsa, choć moim zdaniem okładka właśnie to sugeruje. Tutaj mamy do czynienia z czymś zupełnie innym. Nie ma dziecięcych bohaterów, którzy muszą dorosnąć, ani oklepanych problemów i schematycznych sposobów ich rozwiązywania. To książka o dorosłych, którzy stają w obliczu zupełnie nieznanego, pół-psychicznego zagrożenia, nie dającego się wyjaśnić i opisać słowami. Książka jest momentami ciężka i psychodeliczna, ale nie w jakimś nasilonym stopniu. Poza tym dużym atutem jest fakt, że czytelnik nie może za bardzo nabierać pewności, bo choć wielu rzeczy się domyśla (może nawet słusznie), to cały czas stąpa po omacku, błądząc gdzieś wokół prawdziwego problemu. Pod tym względem daję książce wielkiego plusa.

Jedynym co przeszkadzało mi podczas lektury były niektóre wypowiedzi Biolożki. Z racji wykonywanego zawodu zna się ona na ekosystemach i prywatnym życiu zwierząt i roślin, i dobrze, przeciętny czytelnik jednak może mieć problem z pewną terminologią biochemiczną. Nawet gdyby opisy dotyczyły znanych nam organizmów, ciężko byłoby cokolwiek zrozumieć, tu natomiast mamy do czynienia z czymś zupełnie innym i trudniejszym do wyobrażenia. W nomenklaturze można się czasem zgubić, jednak są to tylko krótkie momenty, nie ważące na całym tekście i ogólnym wrażeniu z czytania.

Książkę odkładam na półkę z uczuciem niedosytu. Ostatnia część dłużyła mi się niemiłosiernie i z wielkim trudem brnęłam przez coraz bardziej zagmatwane opisy. Wiem jednak, że sięgnę po kolejny tom cyklu, bo jestem niezwykle ciekawa tego, co wydarzy się dalej. Chociaż pewne sprawy zostały (mniej lub bardziej wprost) rozwiązane, autor otworzył w ten sposób inne, niedokończone wątki, pozostawiając mnie w stanie zawieszenia i niepewności na kolejne miesiące… [Edit: dzięki Ami cierpienie się zmniejszyło - premiera drugiego tomu planowana jest na czerwiec. ;)]

poniedziałek, 19 maja 2014

Scott Mariani - "Zagubiony klejnot"


Przyznam szczerze, że nie słyszałam jak dotąd o Scotcie Marianim, ani tym bardziej o jego wydawanych jak dotąd książkach. Do Zagubionego klejnotu podeszłam jak do osobnej historii, nie zaś jak do szóstego tomu cyklu. I myślę sobie, że nie zaszkodziło mi to w odbiorze.

Ben Hope to były agent SAS, szkolony w nieziemsko trudnych warunkach, obecnie w stanie spoczynku. Do Włoch przyjeżdża by odwiedzić dawnego przyjaciela i złożyć mu pewną propozycję. W południowym kraju ma spędzić jedynie kilka dni, jednak zamieszanie, jakie powstanie wokół jego osoby w wyniku serii niefortunnych zdarzeń, znacząco wpłynie na korektę owych planów. Ben przypadkiem trafia na wystawę w nowo otwartej galerii sztuki, gdzie jedno z dzieł jest obiektem zainteresowania rabusiów z ukraińskiej mafii. Będący świadkiem i uczestnikiem masakry gości były agent wplątuje się w zawiłą sieć intryg, w której po piętach deptać mu będą zarówno przedstawiciele mafii, jak i służb specjalnych.

Podstawową cechą i atutem tej książki jest nie zwalniająca nawet na moment akcja. Dużo się dzieje, a z 60 przeczytanych stron nagle robi się 160, a potem błyskawicznie 300. Osobiście przesuwałam oczami po tekście ze stale przyspieszającą akcją serca. Tekst Marianiego jest zdecydowanie książką dla osób, które nie lubią się nudzić, męczących się przy dłuższych dialogach czy opisach – nie znajdziemy tutaj zbędnych słów ani filozoficznego drugiego dna. Nie znaczy to oczywiście, że brak książce treści, o nie. Autor odrobił zadanie domowe i opracował dobrą, spójną fabułę, nie odsłaniającą przed czytelnikiem wszystkich asów od razu. W tekst zgrabnie wplecione są takie smaczki, jak choćby wtrącenia dotyczące historii używanej broni czy poszukiwanego przedmiotu. Najkrócej można by rzec tak: do napisania dobrej powieści sensacyjnej trzeba mieć talent, a ten Mariani posiada w dużych ilościach.

Jedynym, co lekko kłuje w oczy, jest wysoka nieprawdopodobność zdarzeń, znana nam z amerykańskich filmów akcji. Ben Hope nie jest androidem ani superbohaterem tylko zwykłym śmiertelnikiem – wyszkolonym przez SAS, to prawda, ale wciąż śmiertelnikiem. Tymczasem autor zdaje się momentami o tym zapominać, zwłaszcza w scenach gdy bohater w pojedynkę daje sobie radę z całą grupą wyćwiczonych zabójców lub oddziałem Carabinieri. Nie można jednak mieć tego za złe pisarzowi, w końcu czyż nie kochamy takich właśnie bohaterów?

Chętnie przeczytałabym więcej takich właśnie powieści sensacyjnych. Czas przy lekturze minął mi szybko i naprawdę dobrze, no i ani przez moment się nie nudziłam – mój umysł kreował coraz to nowe obrazy, korzystając z plastycznych opisów Scotta Marianiego idealnie oddających klimat i napięcie. Choć nie była to wymagająca lektura, mogę ją polecić każdemu, kogo nie odstręczają pościgi, intrygi i dużo ofiar z ranami postrzałowymi. Tę książkę czyta się tak, jak powinno się oglądać dobry film akcji – z bijącym sercem i pełnym zaangażowaniem. 


Za okazję do przeczytania książki dziękuję serdecznie Business and Culture oraz MUZA SA.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (448 stron)

sobota, 17 maja 2014

Sarah Lotz - "Troje" [recenzja przedpremierowa]

Pewnego dnia siedziałam sobie spokojnie w domu, kiedy to listonosz zapukał do drzwi, dzierżąc tajemniczą, płaską, czarną kopertę. To, co znalazłam w środku, zaprzątnęło moją głowę na długie godziny – pierwszy rozdział książki, wprowadzenie i klauzula poufności… Od razu zainteresowałam się zawartością, tym bardziej, że język autorki okazał się niezwykle plastyczny. Przez moment uwierzyłam nawet, że opisane zdarzenia są prawdziwe! Trzeba przyznać, że połączenie marketingu ze światem przedstawionym jest w tym przypadku niesamowicie dopracowane, ale o tym kilka słów za chwilę.

Mamy tu do czynienia z książką w książce. Oprócz ostatniej sekcji „podziękowania”, autorka serwuje nam tekst związany z niejaką Elspeth Martins, dziennikarką, która postanowiła poprzez swoją rzetelną pracę zebrać i opracować wszelkie dostępne materiały dotyczące Czarnego Czwartku, czyli najstraszniejszego dnia w najnowszej historii ludzkości. 12 stycznia 2012 roku na świecie doszło do czterech katastrof lotniczych – w Japonii, Stanach Zjednoczonych, Europie i RPA – z których cudem ocalało jedynie troje dzieci. Oczywiście natychmiast znalazły się one w centrum zainteresowania opinii publicznej, podobnie jak rodziny, w których odtąd miały żyć.

Troje nie jest jednak zwykłą książką o historii owych młodych ludzi. To coś zdecydowanie większego, pokazującego szerszą perspektywę. Książka ukazuje globalne skutki działań człowieka, mechanizmy paniki oraz kształtowanie się teorii spiskowych. Tak naprawdę podczas lektury wiele razy zadawałam sobie pytanie, co tak naprawdę jest tematem książki Sarah Lotz. I w każdej chwili miałam poczucie, że sięgam po satyrę na współczesne społeczeństwo, tyle że bez pewnego rodzaju ironii czy żartobliwego zabarwienia. To opis zbiorowego szaleństwa, okrucieństwa ludzi, okuty w niezwykle profesjonalną, dziennikarską otoczkę.

Tekst jest zdecydowanie nierówny w tym sensie, że przeplatają się tu wszelakie formy wypowiedzi. Oprócz zeznań i opowieści osób mniej lub bardziej związanych z katastrofą, mamy tutaj również raporty Komisji Katastrof Lotniczych, fragmenty książek i narracyjne opowieści, a także zapisy z czatów, korespondencję i transkrypty nagrań. Wszystko to tworzy spójną całość i niezwykle pełny obraz sytuacji, a autorka z pewnością poświęciła wiele czasu na przygotowanie zarówno od strony technicznej, jak i merytorycznej, obmyślając własny świat. Co prawda na początku różnorodność form może nieco przytłaczać i sprawia, że ciężko wbić się w rytm, jednak gdy się go odnajdzie, w książce Sarah Lotz można zatopić się bez reszty. Moimi faworytami są bezapelacyjnie fragmenty związane z historiami poszczególnych poszkodowanych rodzin – w tym zakresie wszystko jest tak dobrze przemyślane i tak autentycznie ukazane, że tekst po prostu chwyta za serce.

Na największą pochwałę zasługuje konstrukcja świata. Autorka niezwykle zgrabnie przemieszała fakty z fikcją. Znane postaci, historyczne wydarzenia i popkulturowe wątki przenikają się tu z tym, co wymyślone i niezwykle istotne dla samej akcji. Dla kogoś takiego jak ja, kto od dobrych trzech lat nie korzysta z telewizora i kompletnie nie wie, co dzieje się na świecie, relacja Sarah Lotz (alias Elspeth Martins) równie dobrze może być tekstem dotyczącym prawdziwych wydarzeń, przynajmniej do pewnego momentu. Co gorsza, gdyby zastanowić się dokładanie, zdarzenia opisane w książce są nie tyle rzeczywiste, co niezwykle wręcz prawdopodobne życiowo, autorka skorzystała bowiem z uniwersalnych mechanizmów rządzących tłumem w sytuacji kryzysowej. To w rzeczywistości nieco apokaliptyczna wizja świata, który zmienia się całkowicie pod wpływem niedopowiedzianych i nie do końca wyjaśnionych wydarzeń.

Kończąc, chylę czoła przed autorką za czas i energię, które włożyła w przygotowanie tej książki, tym bardziej, że efekt końcowy jest naprawdę ciekawy. Mimo nierównego rytmu i czasem nużących fragmentów tekstu, zdecydowanie mogę polecić książkę Sarah Lotz, zwłaszcza zainteresowanym mechanizmami kształtowania się teorii spiskowych oraz zjawiskami nie do końca mieszczącymi się w ramach naszego umysłu. Autorce udało się stworzyć nadzwyczaj realną opowieść, osadzoną w świecie, z którym obcujemy na co dzień, wśród ludzkich zachowań, znanych z codziennego życia. Tym wyraźniejsze są przesłania, jakie książka ze sobą niesie.


Książka będzie miała swoją premierę 22 maja.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Business and Culture oraz Wydawnictwu Akurat.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (480 stron)

środa, 14 maja 2014

Karen Mack, Jennifer Kaufman - "Kochanka Freuda"

Miałam tę książkę na oku już od premiery, ale jakoś nie było okazji, żeby wpadła w moje ręce. Początkowa fascynacja szybko się skończyła, a moją uwagę przykuły inne tytuły. Koniec końców trafiłam jednak na zajęcia, gdzie zajęliśmy się genogramami Freuda – analizowaliśmy strukturę jego rodziny na przestrzeni wieków. Zdziwiłam się, że historia, która jest przedmiotem książki duetu Mack&Kaufman, została poruszona również na kartach naukowego opracowania, którym się posługiwaliśmy. Od tamtych zajęć myśl o Kochance Freuda nie opuściła mnie ani na chwilę – jeszcze tego samego dnia ją zamówiłam, a od razu po otrzymaniu zaczęłam czytać. I muszę przyznać, że pomimo tak wielu pozytywnych recenzji, nie spodziewałam się, że książka będzie aż tak przyjemna w odbiorze.

Niemalże od pierwszych stron polubiłam główną bohaterkę. Minna, szwagierka Freuda, sprzeciwia się wszelkim wyznawanym na ten czas zasadom. Jest samotną, niemalże trzydziestoletnią kobietą, utrzymującą się samodzielnie z pracy jako guwernantka lub dama do towarzystwa. Na własne nieszczęście jest również osobą oczytaną i inteligentną, co nie tylko znacznie przyczyniło się do jej wolnego stanu, ale też sprawia, że ciężko jej wytrzymać nudne i pełne złośliwych uwag życie. Gdy dociera do skraju wytrzymałości nerwowej, postanawia zwolnić się z obecnej pracy i podjąć jak dotąd niemożliwe do zaakceptowania kroki – wprowadza się do siostry, licząc na jej pomoc i opiekę. Choć w pierwszych dniach Minna czuje się niepotrzebna i ma wrażenie, że dla rodziny Marthy jest tylko ciężarem, z czasem odnajduje swoje miejsce wśród sześciorga dzieci i wiecznego rozgardiaszu domu Freudów.

Niestety, bohaterka nie spodziewa się, jak źle dzieje się w małżeństwie siostry. Martha i Sigmund są jak ogień i woda, niemalże nie istnieje między nimi dialog. Oboje żyją w swoich własnych światach, Minnie natomiast dużo bliżej do tego reprezentowanego przez Freuda. Historia ich romansu, podszytego wzajemnym zainteresowaniem, ukazana jest w książce niezwykle autentycznie. Czytelnik ma okazję prześledzić genezę łączącego ich uczucia, wyrosłego na fali fascynacji tym, co dla obojga było nowym doświadczeniem. Najbardziej zaskakującym faktem jest niesamowicie piękne pióro autorek, które sprawia, że książkę czyta się niemal błyskawicznie. Nawet jeśli zna się zakończenie tej historii, fabuła po prostu wciąga, a obcowanie z książką jest bardzo przyjemnym doświadczeniem.

Oprócz oczywistego wątku romansowego, autorki sprytnie wplotły w swoją opowieść również inne aspekty. Kochanka Freuda to także tekst o Austrii sprzed wojny, w której antysemickie nastroje wypełniają serca zarówno ludzi młodych, jak i doświadczonych i wykształconych. To opowieść pokazująca obyczaje i konwenanse, panujące w owym czasie – stosunek do związków, zdrady, zachowywania pozorów przed otoczeniem, skłonności do leków na uspokojenie i opium, zastępującego wszystkie dzisiejsze farmaceutyki… Znajdziemy tutaj też aspekty związane z trudnościami Freuda w głoszeniu swoich rewolucyjnych i niepopularnych tez. Wszystko to jest miłym dodatkiem i tworzy w książce przyjemny klimat, gdzie niemal czujemy zapach drogich cygar i kawy podawanej w wiedeńskich kawiarenkach.

Żeby nie było tak słodko i cukierkowo, muszę jednak przyznać książce pewną wadę, bowiem strasznie źle czytało mi się scenę, w której Minna odwiedza Freuda na wykładzie. Ogólnie ojciec psychoanalizy znany był ze swoich oratorskich zdolności, jednak w tekście zostało to ujęte w dosyć dziwny sposób, mianowicie zamiast dobrze opracowanej wypowiedzi wykładowcy otrzymujemy krótkie zdania, poprzetykane peanami narratora na cześć wspaniałości owej mowy. Prawdę mówiąc czułam się trochę, jakbym siedziała obok koleżanki, która stale przerywa mi słuchanie poprzez wtrącanie własnych komentarzy. Na szczęście jednak język książkowego Freuda broni się w listach i scenach sam na sam z Minną, kiedy to autorki pozwoliły mu na całkiem długie akapity wypowiedzi.

Kończąc powiem, że gdybym pracowała w bibliotece, polecałabym tę książkę z całego serca. Nie znajdziemy tu ckliwych wstawek rodem z harlequina, choć książka zdecydowanie należy do gatunku romansu. Lektura Kochanki Freuda jest niezwykle płynna i przyjemna i nawet wstawki dotyczące teorii psychoanalitycznej można uznać za wartościowe (choć osobiście miałam chwilami wrażenie, że czytam podręcznik ze wstępu do psychologii – może to jednak wynikać z faktu, że wplecenie opowieści o trójpłaszczyznowej strukturze osobowości w rozmowy kochanków jest niezwykle trudne). Osobom zastanawiającym się nad historycznym podłożem książki powinno wystarczyć posłowie, w którym autorki dobrze motywują swoje poglądy, podając szereg źródeł naukowych. Tak czy inaczej jest to wciąż książka fikcyjna, co nie odbiera jej wartości.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (408 stron)

poniedziałek, 12 maja 2014

Veit Etzold - "Cięcie"

Seryjni mordercy od lat jednocześnie przerażają i fascynują ludzi na całym świecie.  Z jednej strony - budzą w nas strach, z drugiej zaś - ciekawość. Nic więc dziwnego, że stali się oni częstym motywem literackim, a autorzy książek starają się ukazać nie tylko działania morderców, ale także ich psychikę i wewnętrzne motywacje. I choć wydawałoby się, że napisano już wszystko w tym temacie, na rynku wciąż pojawiają się nowe thrillery psychologiczne, które, bazując na zmianach zachodzących w otaczającym nas świecie, wciąż potrafią być innowacyjne. Takim właśnie thrillerem jest Cięcie autorstwa Veita Etzolda.

Clara Vidalis pracuje w wydziale zabójstw berlińskiej policji, trafiła tam jednak z czysto osobistych pobudek: gdy miała 18 lat jej młodsza siostra została brutalnie zgwałcona i zamordowana, a sprawcy nigdy nie odnaleziono. Z tego powodu Clara postawiła sobie za życiowy cel ścigać największych zbrodniarzy, a w razie konieczności nie boi się stanąć z nimi do konfrontacji. Gdy po zamknięciu kolejnej sprawy policjantka szykuje się na zasłużony urlop, jej plany zostają pokrzyżowane. W policyjnej skrzynce pocztowej umieszczona zostaje przesyłka zaadresowana do Clary, zawierająca płytę z filmem, na którym zamaskowany mężczyzna morduje młodą dziewczynę. Sprawa komplikuje się, gdy policja dociera do mieszkania ofiary - okazuje się, że zbrodnia została popełniona pół roku wcześniej, a mimo to rodzina i znajomi zabitej są przekonani, że dziewczyna wciąż żyje i ma się dobrze. Na domiar złego wkrótce odnalezione zostają kolejne ofiar, a morderca wciąga w swoją chorą grę nie tylko Clarę, ale też całą masę osób pozornie niezwiązanych ze sprawą.

Veit Etzold stworzył książkę, która jest przemyślana i trzyma w napięciu do ostatnich stron. Zdecydowanie udział w tym miało ukazanie w fabule współczesnego stylu życia i konsekwencji z tym związanych. Coraz częściej rzeczywistość wirtualna zastępuje normalne formy komunikacji - portale społecznościowe czy randkowe to codzienność, nawet kontakt z rodziną ogranicza się coraz częściej jedynie do wysłania maili. Kreacja mordercy, który swobodnie wykorzystuje Internet do popełnienia licznych zbrodni, jest przez swoją niesamowitą realność straszna.

Niestety, autor nie skupił się wyłącznie na tym aspekcie współczesnego świata. W fabułę wmontowane zostało także spojrzenie na dzisiejszą telewizję, która coraz częściej przekracza granice przyzwoitości czy dobrego smaku. I o ile samo ukazanie tego zjawiska wyszło autorowi znakomicie (choć pewne aspekty zostały moim zdaniem nieco przerysowane), to jednak sposób, w jaki połączono to z głównym wątkiem, psuje nieco kreację seryjnego mordercy. Dotychczas "sensowne" działania antagonisty, których motywacja jest stopniowo ujawniana w retrospekcjach, ulegają pewnego rodzaju przemianie, gryzącej się z wykreowanym wcześniej profilem psychologicznym.

Zdecydowanie na plus należy wskazać konstrukcję książki, Powieść podzielona jest na trzy części, które stanowią zwarte fragmenty, kończące się istotnym dla fabuły wydarzeniem. Z tych trzech kawałków jedynie środkowy trzyma nieco niższy poziom - następuje w nim zwolnienie akcji, a spora część rozdziałów skupia się wyłącznie na rozmowach prowadzonych przez biorących udział w śledztwie funkcjonariuszy. Czytelnik może się czuć przez to nieco znudzony, jest to jednak zabieg celowy, usypiający nieco czujność przed tym, co ma dopiero nastąpić.

Veit Etzhold stworzył thriller, który z czystym sumieniem można polecać wszystkim fanom tego gatunku. Pomysłowość autora połączona ze znakomitym piórem czynią z powieści pozycję wartą czasu poświęconego na jej przeczytanie. Plastyczne opisy działają na wyobraźnię, są często do bólu szczegółowe i bezpośrednie. Jedyne, co mam za złe autorowi, to zamieszczenie w książce dwóch motywów, z których każdy samodzielnie był materiałem na znakomitą fabułę, natomiast po połączeniu niestety tracą na wartości. Mimo to Cięcie i tak jest świetną książką, której adresaci na pewno będą zadowoleni. Ja byłem.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Business and Culture oraz Wydawnictwu Akurat.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (544 strony)

sobota, 10 maja 2014

Lauren Beukes - "Zoo City"

Pisanie tej recenzji przyszło mi z niemałym trudem. Gdy na drodze napotykamy książkę, z którą niby wszystko jest w porządku, a jednak coś nam się nie podoba, pojawia się masa zastrzeżeń, które trudno ubrać w słowa. Gdy książka jest powszechnie uznawana za fenomen, jest jeszcze trudniej. Podjęłam jednak próbę – mam nadzieję, że udaną…

Tytułowe Zoo City to dzielnica zamieszkała w większości przez zoolusów, czyli osoby zanimalizowane. Choć autorka nie wyjaśnia do końca istoty zjawiska, pozostawiając je owiane aurą tajemniczości, można w skrócie stwierdzić, że swojego stałego, zwierzęcego towarzysza otrzymują osoby, które popełniły jakieś ciężkie przestępstwo, mające na rękach ludzką krew. Jednak oprócz silnego, metapsychicznego związku z przedstawicielem świata zwierząt, życie zoolusa zyskuje dodatkowe ubarwienie – każdy z nich jest bowiem posiadaczem specjalnego daru, zwanego shavi.

Jedną z osób opisanych wyżej jest główna bohaterka, towarzyszka Leniwca, która na co dzień zajmuje się odnajdywaniem zaginionych przedmiotów i pisaniem e-maili, prowadzących do wyłudzania pieniędzy na wielką skalę.  Zinzi December, bo takie są jej personalia, pewnego dnia otrzymuje propozycję nie do odrzucenia. Gdy w tajemniczych okolicznościach znika Songweza, jedna druga najnowszego genialnego odkrycia muzycznej wytwórni Moja Records, to właśnie dziewczyna z Leniwcem będzie musiała zająć się jej poszukiwaniami. Sprawa zawiedzie ją jednak dużo dalej, niż sięgają zwyczajne problemy nastoletnich, uzdolnionych bliźniąt… Przyjdzie jej zmierzyć się z metafizyką, magią, całym tabunem kryminalistów, a co najważniejsze – z samą sobą i własną przeszłością.

Trzeba przyznać autorce, że wykreowała sobie całkiem spójny i ciekawy świat. Uliczne informacje na temat zoolusów i towarzyszących im zjawisk są uzupełnione o fragmenty artykułów, książek i opisy filmów, mimo to sprawa nie jest jednak do końca wyjaśniona. Poza tym Lauren Beukes wyraźnie lubi metafory. Książka wręcz ocieka stereotypami, jest przerysowana i jaskrawa, co zdecydowanie można uznać za zaletę. Na bazie historii RPA związanej z apartheidem, wykluczeniem i nietolerancją, powstała zupełnie nowa treść, wykreowana w bardzo dopracowany sposób. Zoolusi żyją w osobnych dzielnicach, często nie mają wstępu do miejsc użyteczności publicznej, a ich zatrudnianie jest dla pracodawców nierzadko ostatecznością. Gdy popełnione zostaje przestępstwo, pierwszym podejrzanym jest zawsze zanimalizowany. Poza tym sama ich obecność wzbudza skrajne emocje – lęk, odrazę lub żywą ciekawość. Wszystko to okraszone jest otoczką wierzeń rdzennych mieszkańców Afryki, ich przesądami i plemiennymi zabobonami, a także wstawkami z potocznej mowy ludów Czarnego Lądu.

Niestety sama kreacja świata to jak dla mnie zbyt mało. Mimo że książka ma raczej jasno zarysowaną fabułę, miałam wrażenie, że czytam o niczym. Co prawda lekko zmieniło się to w drugiej części, kiedy to akcja nabrała tempa, ale i to nie było znaczną poprawą. Po prostu w moim przypadku coś tu nie zaskoczyło. Wątek kryminalny mnie nie zainteresował, a postaci wydawały mi się nijakie i bez charakteru. Przez jakiś czas uważałam za prawdziwe i wartościowe odniesienia do popkultury i przemysłu fonograficznego, jednak zakończenie książki postawiło wszystko na głowie i całkowicie odarło mnie ze złudzeń. Raz czy dwa uśmiechnęłam się podczas czytania o pewnych zachowaniach Leniwca i były to chyba najsilniejsze emocje, jakie przeżyłam podczas lektury.

Książka jest momentami oniryczna i niejasna jak afrykańskie rytuały, pojawiające się raz na jakiś czas w jej treści. Pełno tu niedopowiedzeń i metafor, a świat, choć ciekawy, nie jest satysfakcjonująco wyjaśniony. Niezbyt pasują mi powieści, które pozostawiają tyle otwartych spraw. Poza tym sama akcja wydaje się zbyt słabo zarysowana, aby zainteresować. A szkoda, bo powieść zapowiadała się naprawdę wspaniale.

czwartek, 8 maja 2014

Jasper Fforde - "Ostatni Smokobójca"

Tak, jestem dużym dzieckiem. Chociaż w wiek dorosły wkroczyłem już parę lat temu, to jednak wciąż z wielką przyjemnością sięgam po rzeczy przeznaczone z założenia dla młodszych. Nie ma znaczenia, czy chodzi tu o filmy, gry planszowe i komputerowe, figurki superbohaterów - jakaś cząstka mnie wciąż rozpływa się z przyjemności przy zetknięciu z tym wszystkim. Nie inaczej jest z książkami, tu jednak pojawia się pewna pułapka: niedawny wzrost popularności literatury młodzieżowej zaowocował przesyceniem rynku tego typu powieściami, i to w znacznej mierze przeciętnymi. Jednak uważnie przeglądając oferty wydawnicze da się wyłowić swoiste perełki, książki wyróżniające się na tle innych, choć nie zyskujące należnej im popularności. I właśnie taką książką wydawał się być w moich oczach Ostatni Smokobójca Jaspera Fforde'a.

Magia była niegdyś potężną siłą, jednak czasy te bezpowrotnie minęły. Moc magów stopniowo spadała, to samo dotknęło również prestiż profesji czarodzieja. Nic więc dziwnego, że agencja Kazam, zatrudniająca uczonych w Sztukach Tajemnych, chwyta się każdego możliwego zlecenia - od przewozu pizzy latającym dywanem po wymianę instalacji elektrycznej bez skuwania tynków. Jennifer Strange, pełniąca tymczasowo funkcję szefa Kazam (prawdziwy szef zniknął w niejasnych okolicznościach) robi wszystko, żeby utrzymać agencję na rynku i zapewnić zatrudnionym magom godziwe warunki, ale nie jest to zadanie łatwe. Niespodziewanie jednak moc uzdolnionych magicznie wzrasta, natomiast wszyscy jasnowidze w Niezjednoczonych Królestwach doświadczają tej samej wizji - ostatni smok zostanie niebawem zabity! Jakby tego było mało, Smokobójcą mianowana zostaje właśnie Jennifer...

Muszę przyznać, że jestem pełen podziwu dla autora. Spodziewałem się zwykłej powieści dla młodzieży, nie wyróżniającej się zbytnio od innych pozycji dostępnych na rynku. Otrzymałem natomiast książkę przemyślaną, dopracowaną w każdym calu, a jednocześnie przyjemną w lekturze. Owszem, Jasper Fforde posłużył się wieloma elementami, które wręcz masowo przewijają się w literaturze, dodał też sporo od siebie. Historia o nastoletniej bohaterce wzbogacona została o znakomity brytyjski humor - czasami słowny, czasami absurdalny (i to na poziomie, którego sam Pratchett by się nie powstydził!), ale zawsze rozśmieszający czytelnika. Co jednak najważniejsze: Ostatni Smokobójca to książką mądra. Pełna przesłań i morałów, z jednej strony zabawna, z drugiej wręcz do bólu życiowa. Autor nie bał się wprowadzić w z założenia wesołą historią elementów smutnych, charakteryzujących z reguły powieści przeznaczona dla dojrzalszych czytelników.

Teraz słów kilka o głównej bohaterce. Chociaż postaci na kartach książki przewija się dość sporo, to jednak Jennifer ukazana jest najlepiej, co pośrednio wynika z pierwszoosobowej narracji. Nie tylko widzimy historię z jej perspektywy, poznajemy także jej prywatne opinie dotyczące innych osób, a także wcześniejsze życie bohaterki. Jennifer to znajda nie znająca swoich rodziców, wychowana w sierocińcu prowadzonym przez zakonnice, Siostrzeństwo Homara. Fakt, że Jennifer nigdy nie poznała swojej rodziny i nic nie wie o swoim pochodzeniu, znacząco na nią wpłynął: jest nad wiek dojrzała i cyniczna (a czasem wręcz złośliwa), inaczej też patrzy na pewne kwestie życiowe. Widać to także w jej relacji z Kwarkostworem - magicznym stworzeniem, które bohaterka znalazła i przygarnęła.

Na wzmiankę zasługują też ilustracje, zarówna ta okładkowa, jak i te umieszczone wewnątrz książki. Wszystkie grafiki stworzył Robert Sienicki - większości osób to nazwisko pewnie niewiele mówi, dla mnie jest jednak ono bardzo rozpoznawalne. Przez wiele lat dość uważnie śledziłem polską scenę webkomiksową, zaczytując się między innymi w tworzonych przez Roberta paskach z serii The Movie. Charakterystyczna kreska artysty moim zdaniem idealnie wpasowała się w klimat powieści Fforde'a - zabawna, z jednej strony prosta i przejrzysta, z drugiej strony potrafiąca zaskoczyć jakimś ukrytym detalem. Fajnym pomysłem jest też dodanie na końcu książki grafik przedstawiających najważniejsze postaci, które pojawiły się w książce.

Ostatni Smokobójca to powieść nie tylko dla młodych czytelników, ale także dla osób nieco dojrzalszych, które mimo przeciwnościom życia codziennego wciąż mają w swojej duszy "wewnętrzne dziecko" i nie boją się sięgnąć po literaturę z założenia skierowaną do młodzieży. Tak naprawdę każdy dostrzeże tu coś dla siebie: młodzież dostaje ciekawą historię pełną zwrotów akcji, która po dość leniwym wprowadzeniu czytelnika w fabułę gna do przodu i trzyma w napięciu do samego końca; starsi czytelnicy zobaczą w książce Fforde'a niebanalną opowieść, zwieńczoną naprawdę dopracowanym morałem. Ja dałem się wciągnąć w świat przedstawiony w Kronikach Jennifer Strange i teraz z niecierpliwością czekam na drugi tom.


Za egzemplarz do recenzji dziękuję serdecznie Wydawnictwu Sine Qua Non.

wtorek, 6 maja 2014

Paula Roc - "Recepta na miłość"

Sama nie wiem, jak i dlaczego zdecydowałam się na taki krok, ale koniec końców ja, która ogromną wręcz pogardą darzę wszelką lekką, babską literaturę, znów wylądowałam z książką tego typu w ręku. W dodatku uczyniłam to z własnej, nieprzymuszonej woli! Masochizm? Może. Przemyślana decyzja? Bynajmniej. Do lektury zabierałam się dwa dni, ale koniec końców odłożyłam wszystkie cięższe, pozaczynane projekty i wzięłam do ręki ten właśnie tekst. Chyba tego potrzebowałam.

Już na pierwszych stronach przenosimy się do słonecznej Barcelony, a czynimy to wraz z Magdą, studentką medycyny, która całkiem niedawno straciła przyjaciółkę, chłopaka i zawaliła wszystkie egzaminy. Można powiedzieć, że jej świat legł w gruzach. Dziewczyna, za radą przyjaciela, postanawia wykonać jeden, desperacki krok – przeprowadza się, zostawiając przeszłość za sobą. A przynajmniej tak jej się wydaje… W nowym otoczeniu pozna wiele osób, złączonych zawiłymi relacjami, zniszczonych od środka przez własne, skrywane głęboko tajemnice. Juan, ojciec znanego lekarza, który czuje zupełnie inne, wcale nie lekarskie powołanie. Roi, genialny młody chirurg, wypełniający pustkę związaną z chorobą matki przelotnymi romansami. Irati, córka lekarki, szukająca pocieszenia i miłości w ramionach starszego chłopaka… Teoretycznie każde z nich jest inne, ale problemy wszystkich zdają się mieć pewne powiązania.

Początkowo trudno było mi przyjąć zachowania bohaterów. Autorka wykreowała postaci nieautentyczne w tym sensie, że jest to właściwie zbiór perfekcjonistów – idealnych i dojrzałych w pracy, natomiast skrajnie infantylnych w życiu prywatnym. Muszę jednak przyznać, że wraz z biegiem akcji postaci nabierają wyrazistości, a ich dotychczasowe przeżycia pokazują genezę zachowań. W większości przypadków autorka wybrnęła z opresji i udało jej się umotywować własnych bohaterów.

Konstrukcja książki jest z jednej strony ciekawa, z drugiej zaś – niezrozumiała. Tekst jest podzielony na króciutkie rozdziały, z których każdy opowiada o konkretnej osobie. Najczęściej narracja jest trzecioosobowa, jednak zabieg przypomina podświetlanie reflektorem konkretnego aktora na scenie – choć wszyscy inni również się pojawiają, to właśnie jego myśli i odczucia są w tej chwili najważniejsze i najpełniej ukazane. Pisałam już pozytywnie o podobnym zabiegu, chociażby przy okazji Nowej Ziemi, jednak tutaj jest on nieco nadużyty. Do głosu zostali dopuszczeni nie tylko główni bohaterowie, ale też szerokie grono postaci drugoplanowych, w rezultacie czego książka jest tak naprawdę o wszystkich i o nikim jednocześnie. Mam wrażenie, że autorka postanowiła ująć zbyt wiele w zbyt niewielkiej objętościowo książeczce.

Do tekstu skierował mnie w pewien sposób sentyment do serialu Na dobre i na złe, który w dzieciństwie oglądałam z Mamą. I właściwie nie rozminęłam się zbytnio w ocenie, bo książce zdecydowanie bliżej do tego typu obrazów, w znacznej mierze obyczajowych, niż do ich zagranicznych i dużo bardziej merytorycznych odpowiedników. Generalnie nie mam nic przeciwko obserwowaniu spraw medycznych w emocjonalnej otoczce, niestety, w przypadku Recepty na miłość pomysł nieco zawiódł. Terminologia lekarska nie jest bynajmniej zgrabnie wpleciona w tekst i lekko razi. Niestety muszę też powiedzieć, że zawiodłam się na technicznej stronie książki. Nie wiem, czy winą tłumacza, czy też samej autorki jest pomylenie imion bohaterek na stronie 66, jednak z pewnością pierwsza z pań odpowiada za informacje dotyczące Lekarskiego Egzaminu Praktycznego. Otóż jest to wieńczący studia medyczne egzamin w Polsce, natomiast w Hiszpanii zdaje się MiR, czyli egzamin specjalizacyjny. Zastąpienie jednego terminu drugim nie przypadło mi zbytnio do gustu – wolałabym, żeby użyto drugiego skrótu, a na dole zrobiono przypis od tłumacza, objaśniający, o co tak naprawdę chodzi i jaki jest ewentualny polski odpowiednik.

Oczywiście powyższe akapity są z mojej strony bardzo krytyczne, opisane sytuacje nie odbiorą zapewne przyjemności z czytania osobom, do których tekst jest skierowany. Z resztą gwoli sprawiedliwości muszę oddać książce Pauli Roc dwie ważne rzeczy. Pierwszą z nich jest niesamowita wartkość akcji, która sprawia, że czytelnik nie gubi się w wątkach i po prostu daje się ponieść lekturze. Na przeczytanie tego tekstu starczy jedno popołudnie i będzie to czas zdecydowanie mile spędzony. Druga kwestia to zwrócenie uwagi na nieco inną stronę lekarskiej pracy, niż ta obserwowana na co dzień – psychiczne obciążenie, trudność w kontakcie z pacjentami… Te elementy, w serialach przemycane za pomocą aktorskiej gry, na kartach książki są widoczne wyraźnie i łatwo można je dostrzec i docenić.

Podsumowując – może nie powiedziałabym, że z tej książki nie da się wyleczyć, choć hasło reklamowe jest zgrabne i ładne. Tym niemniej nie męczyłam się podczas lektury i z czasem nawet polubiłam postacie, które z początku wywoływały irytację. Nie wiem, czy to przez sentyment do medycznej tematyki w lekkiej otoczce, czy ze względu na inne moje słabości, ale myślę, że mimo niedociągnięć sięgnęłabym po kolejną książkę Pauli Roc. Jeśli macie czas lub – jak pisałam na początku – jesteście przeciążeni i szukacie po prostu czegoś lżejszego do poczytania, to ta książka sprawdzi się idealnie. 


Za egzemplarz do recenzji dziękuję serdecznie Wydawnictwu Sine Qua Non.

niedziela, 4 maja 2014

Podróże małe i duże 2# - Trójmiasto przyjazne czytelnikom

Majówka to dla wielu z nas czas odpoczynku, ale też wszelkiego typu wypraw i wycieczek. My również spędziliśmy ją poza domem, choć niezbyt daleko – w tym roku, poruszeni zasadą „cudze chwalicie, swego nie znacie”, postanowiliśmy zwiedzić bliskie nam obojgu Trójmiasto. Zakupiliśmy przewodnik i zabraliśmy się do planowania wyprawy, która, jak się okazało, dała nam sporo satysfakcji. Jako że głównym celem było dla nas odnalezienie nowych, ciekawych miejsc, a wiele z nich okazało się wyjątkowo związanych z czytelnictwem, postanowiliśmy przygotować dla Was posta, zbierającego te informacje - być może ktoś z Was wybierze się w nasze strony. Zapraszamy zatem na relację. Enjoy!


Przewodnik, który wspierał nas w przygotowaniach - polecamy serdecznie każdemu, kto szuka niebanalnych miejsc do zobaczenia. Oprócz zwyczajnych turystycznych miejsc zawiera informacje o hotelach i knajpach (w różnych przedziałach cenowych), a także innych atrakcjach, jak choćby murale. Poza tym jest w nim wiele dobrych zdjęć, już samo oglądanie stanowi przyjemność. W tej chwili istnieją jeszcze dwie edycje - o Wrocławiu i Warszawie - i na pewno zaopatrzymy się w nie przed podróżami do tych miejsc. 


Pierwszym przystankiem na naszej drodze było Story. Ta księgarnio-kawiarnia mieści się przy Placu Konstytucji 1, czyli de facto w budynku gdyńskiego dworca PKP. Oprócz tego, że można tu wypić całkiem niezłą kawę, warto zajrzeć do niej ze względu na cudownie niskie ceny książek. W większości przypadków wahają się one między 5 a 20 zł, asortyment natomiast obejmuje naprawdę szeroką gamę książek, w tym oczywiście beletrystyki (także najnowszej!)


Taki stosik wynieśliśmy po pierwszej wspólnej wizycie w tym miejscu. Od góry są to:
* Michael Flynn - Eifelheim, na który Kaś polowała, od kiedy przeczytała Arkadię Iwony Michałowskiej (główna bohaterka czytała tę książkę)
* Małgorzata Budzyńska - Ala Makota. Jacek (nie pytajcie, Kaś zbierała tę serię przed laty, a autorka teraz wydała kilka kontynuacji)
* Lucius Shepard - Krokodyla skała
* Zoran Drverkan - Ty
* Paul Kieve - Hokus-Pokus
* O tym, jak powstawał "Taniec Wampirów" Romana Polańskiego (znów wina Kaś - ma obsesję na punkcie spektaklu)


Jeśli już będziecie w Gdyni i najdzie Was ochota na coś do jedzenia, zachęcamy do wybrania się do Pierożka, który mieści się przy Skwerze Kościuszki (al. Jana Pawła II 11A). Knajpa ma wspaniały design i jest dopracowana w każdym calu - od wystroju, poprzez menu, aż do samych potraw. Możecie tu spróbować czterech rodzajów pierogów, najecie się za naprawdę niewielkie pieniądze. My polecamy również herbatę, ale uważajcie - kubek jest naprawdę półlitrowy!



Na trasie dworzec-Skwer Kościuszki warto zahaczyć o budynek Obserwatorium Zmian przy ulicy Świętojańskiej 30. Oprócz stałych wystaw, a także przeróżnych wykładów i wydarzeń kulturalnych mieści się tutaj punkt widokowy, ulokowany ok. 22 metrów nad ziemią, skąd rozciąga się przepiękny widok na morze. Poza tym w ciepłe dni pod budynkiem InfoBoxu organizowane są wydarzenia otwarte, lekcje jogi, a miłośnicy literatury mogą za darmo wypożyczyć leżak i po prostu spędzić miło czas na przyległym trawniku.


Przenosimy się do Sopotu. Jeśli nie lubicie tłumów, z całego serca zachęcamy, abyście szerokim łukiem ominęli Monciak i zeszli na przyległe uliczki, oddalone od niego o jedyne kilka metrów. Nie odejdziecie daleko, ale zostawicie za sobą gwar i krzyki turystów, w dodatku będziecie mieli okazję natknąć się na kilka niebanalnych miejsc. Jednym z nich jest Bookarnia, czyli kolejna księgarnio-kawiarnia na naszej liście. Dawno nie spotkaliśmy miejsca, gdzie można tak miło spędzić czas; wnętrze jest przytulne, można wygodnie rozsiąść się na antresoli i skosztować kawy lub (wspaniałego!) świeżo wyciskanego soku, a wszystko to w otoczeniu setek książek. W Bookarni czas mija wolniej, a obsługa jest naprawdę miła.


Niestety jest jedna wada - Bookarnia, w przeciwieństwie do Story, jest zwykłą księgarnią i sprzedaje książki po cenie okładkowej. Z tego powodu wzbogaciliśmy się tam tylko o dwie książkowe pozycje, a są to:
* Charlotte Link - Obserwator
* Adam Zalewski - Biała wiedźma


Tak naprawdę jednak, większość czasu spędziliśmy w Gdańsku i to tam znaleźliśmy lokal, który całkowicie podbił nasze serca. W dodatku jest to kawiarnia, którą mijamy notorycznie od co najmniej dwóch lat - wielka szkoda, że poznaliśmy go dopiero teraz. Pikawa, bo to o niej mowa, mieści się przy ulicy Piwnej 14/15 (równolegle do ulicy Długiej), czyli w samym sercu gdańskiej starówki. Możecie tu skosztować przeróżnych kaw, czekolad i deserów, w tym cudownego ciasta marchewkowego. Poza tym ważna informacja - w tylnej sali znajduje się zbiór książek, które można sobie czytać podczas pobytu w kawiarni.


Na koniec chcielibyśmy się pochwalić nową, pamiątkową tradycją. Z wypraw wszelakich postanowiliśmy zacząć przywozić... książki z miejskimi legendami. Zaczynamy od edukacji na polu własnego podwórka z tą właśnie książką Jerzego Sampa.


Jeśli natomiast nie chce Wam się nigdzie ruszać w majówkę i inne wolne dni, możecie zrobić to, co ta lama - po prostu położyć się na słońcu i udawać nieżywych. ;)

sobota, 3 maja 2014

Will Ferguson - "419. Wielki przekręt"

Niewiele jest chyba osób, które nie słyszały o tzw. nigeryjskim szwindlu. Maile od rzekomych książąt, którzy muszą uciec z kraju, albo od biznesmenów, chcących wyprowadzić dużą gotówkę za granicę, często trafiają do elektronicznych skrzynek pocztowych na całym świecie, nierzadko omijając filtry antyspamowe. Schematów jest wiele, ale cel pozostaje zawsze ten sam: wyciągnąć od nieświadomej ofiary jak najwięcej pieniędzy. Tematykę tego zjawiska podjął Will Ferguson w swojej książce 419. Wielki przekręt.

Emerytowany nauczyciel Henry Curtis ginie w wypadku samochodowym, a wstępne  oględziny miejsca zdarzenia wskazują, że ktoś zepchnął jego auto z mostu. Co więcej, denat na krótko przed śmiercią zaciągnął liczne kredyty, a środki z nich otrzymane zostały w większości przelane na nigeryjskie konta. Policja jest bezradna, bowiem Henry stał się najprawdopodobniej ofiarą słynnej czterysta dziewiętnastki, czyli międzynarodowego internetowego wyłudzenia pieniędzy (nazwa pochodzi od artykułu kodeksu karnego Nigerii, który dotyczy tego przestępstwa). Jednak jego córka, Laura Curtis, postanawia za wszelką cenę odszukać osoby odpowiedzialne za śmierć jej ojca..

Choć zarys fabuły wskazuje na książkę z gatunku sensacji bądź kryminału, powieść nią nie jest, a przynajmniej nie w całości. To także w znacznym stopniu powieść obyczajowa, w swoisty sposób ukazująca kulturę i realia panujące w Nigerii. Z czterech głównych wątków fabularnych tylko dwa odnoszą się bezpośrednio do wskazanego w tytule przestępstwa, za to aż trzy toczą się w Afryce. Autorowi w znakomity sposób udało się ukazać brutalną nigeryjską rzeczywistość: czytelnik widzi kraj, w którym w wyniku sztucznego wytyczenia granic stłoczeni zostali obok siebie chrześcijanie i muzułmanie. Kraj, w którym upchnięto przedstawicieli co najmniej kilkuset nierzadko wrogich sobie plemion. Ukazane zostały też problemy spowodowane zostały przez białych ludzi - bogata w złoża naturalne Nigeria jest eksploatowana w każdym możliwym calu, nikt jednak nie przejmuje się cierpiącymi podczas takich działań rdzennym mieszkańcami. Efektem tego są liczne powstania i ruchy bojówek, których skala powoli przeradza się w wojnę domową. Powieść Fergusona ukazuje także dysproporcję między poziomem życia mieszkańców kraju - poznajemy Nigerię zarówno od bogatych dzielnic na wyspie Lagos, aż po zanieczyszczone ropą i śmieciami rzeki oraz kanały, w których najbiedniejsi mieszkańcy starają się odnaleźć jakiekolwiek wartościowe przedmioty.

Oprócz ciekawej fabuły połączonej z bardzo szczegółowym opisem nigeryjskich realiów autor może pochwalić się znakomitym piórem - całą powieść czyta się lekko i z wielką chęcią poznaje się kolejne fragmenty historii. Sporo jest też ciekawych zabiegów technicznych, niestety nie wszystkie zostały w pełni przez autora wykorzystane. Początkowe rozdziały książki wydają się być wymieszane w dość chaotyczny sposób, są one bowiem poprzestawiane na osi czasu. Wbrew pozorom nie mąci to odbioru powieści u czytelnika, a wręcz przeciwnie: takie rozwiązanie nie dość, że wzmaga zainteresowanie fabułą, to dodatkowo zręcznie dawkuje fakty, odkrywając nowe elementy układanki. Na nieszczęście później Will Ferguson niemal zupełnie zrezygnował z takiego nieuporządkowania, przez co książka staje się bardziej statyczna i spokojna.

Podobnie jest z pewnym charakterystycznym sposobem tworzenia zdań. W początkowych rozdziałach stosunkowo dość często pojawiają się równoważniki zdań, w dodatku nierzadko pozbawione bezokolicznika bądź imiesłowu. Taki nietypowy styl był dla mnie niezwykle przyjemny w odbiorze, niestety im dalej rozwija się fabuła, tym mniej takich form się pojawiało. Szkoda.

Will Ferguson napisał bardzo dobrze przemyślaną powieść opartą na motywie nigeryjskiego przekrętu. Jednocześnie udało mu się stworzyć znakomite studium swoistego rodzaju chaosu, jaki panuje w krajach afrykańskich, które dość boleśnie odczuły zetknięcie z cywilizacją białych ludzi. I choć nie jest to powieść pełna akcji i nagłych zwrotów fabularnych, zdecydowanie jest ona warta polecenia. To przyjemna lektura i jednocześnie źródło wielu informacji o Nigerii. I co najważniejsze - książka daje wiele do myślenia...


Za egzemplarz do recenzji dziękuję serdecznie Business & Culture oraz wydawnictwu MUZA SA.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (458 stron)