Zwykle czytam serie po kolei, jak Pan Bóg przykazał. Nie miałam zamiaru robić wyjątku od reguły, ale jakiś czas temu udało mi się wygrać egzemplarz „Wodnych Aniołów” Monsa Kallentofta, a jest to szósta z jego książek i – przyznaję – nie uśmiechało mi się kupowanie pozostałych pięciu w ciemno. Zaryzykowałam i zachwyciłam się skandynawską prostotą i chłodem świata kreowanego przez autora. Od niedawna dostaję jeden zaległy tom miesięcznie, żeby móc na bieżąco zapoznawać się z poprzednimi częściami – nawet nie wiecie, jak wielka to dla mnie przyjemność!
Mimo że powtarzałam sobie jak mantrę „to tylko prequel, to
tylko prequel…”, niełatwo było mi odnaleźć się w tej nowej sytuacji. Sprawę utrudnia
fakt, iż pierwszy tom oddalony jest od szóstego o znacznie więcej lat (w
świecie przedstawionym), niż sądziłam na początku. Malin Fors, główna
bohaterka, jest o wiele młodsza i jeszcze nie tak doświadczona przez los –
chyba właśnie ten fakt był dla mnie powodem wewnętrznego dysonansu. Poza tym
więzi między policjantami z Linköpingu
nie są jeszcze tak silne, a sytuacja, którą znam z „Wodnych Aniołów”, dopiero
się kształtuje.
Przechodząc do
samej akcji – trwa zima stulecia, uniemożliwiająca ludziom codzienne
funkcjonowanie. Podczas jednego z niezliczonych mroźnych poranków pewien
pechowiec odnajduje ludzkie zwłoki, pozbawione ubrania i zawieszone na drzewie.
Ciało jest w koszmarnym stanie – nie dość, że ofiara ważyła niemało, to twarz
ma zmasakrowaną, a brzuch rozpłatany. Śledztwo, które z początku niemiłosiernie
się wlecze, nabiera tempa, gdy ustalona zostaje tożsamość ofiary. Odtąd
śledczym przyjdzie zmierzyć się z różnymi wątkami, między innymi podejrzeniem
rytualnego zabójstwa, a także sprawą gwałtu sprzed lat.
Choć wraz z
biegiem czasu poznajemy wszystkich członków ekipy dochodzeniowej, to
rzeczywistą główną bohaterką tej książki jest Malin Fors – pani komisarz,
której wyśnione małżeństwo się rozpadło, i która szuka zapomnienia w ramionach
(czy raczej pościeli) miejscowego dziennikarza. Matka, zupełnie nie radzącą
sobie z problemami dorastającej córki. Policjantka o silnej pozycji. Lubię tę
postać, tak nieidealną, choć jednocześnie tak silną; tracącą kontrolę, a przy
tym obdarzoną niezwykłymi umiejętnościami. Fragmenty jej rozmów z podejrzanymi
to majstersztyk autora – bohaterka jest niezwykle wnikliwa i dostrzega rzeczy,
które wcale nie są oczywiste.
Na tym jednak
kończą się zalety „Ofiary w środku zimy”. Styl autora jest jeszcze nieudolny, a
wartka akcja nie wynagradza fragmentów, w których czytelnik może się zwyczajnie
zgubić. Oryginalny pomysł z wstawkami z wypowiedzi ofiar nie jest podany zbyt
przystępnie – dodatek wydaje się sztuczny i niepotrzebny, choć wcale taki nie
jest. Mając jednak porównanie między ostatnią (jak do tej pory) a pierwszą z
przygód Malin Fors, mogę powiedzieć, że Mons Kallentoft wykonał w ostatnim
czasie kawał dobrej roboty. Ten autor nie jest „odporny na krytykę”,
zdecydowanie popracował nad stylem, akcją i wstawkami z wypowiedzi zmarłych
ofiar – znakiem rozpoznawczym jego kryminałów. W „Wodnych Aniołach” wszystko
jest jakby mniej toporne i naprawdę zbliża się do ideału. Tak czy inaczej już w
pierwszej części akcja jest wartka i interesująca, a postać Malin Fors dobrze
wykreowana. To wspaniałe, że w końcu będę mogła spędzić więcej czasu z tą
bohaterką, a miejsce, w którym zaczyna się akcja, wskazuje, że czytelnicy będą
naocznymi świadkami wszystkich zdarzeń, które ukształtowały policjantkę, a
które w „Wodnych Aniołach” są jedynie wspomniane. Cieszę się też, że będę mogła
obserwować rozwój stylu autora – jestem dużo spokojniejsza, gdy wiem, że będzie
on miał miejsce.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Grunt to okładka" (lutowy motyw - zima), oraz w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (448 stron)