piątek, 28 lutego 2014

Mons Kallentoft - "Ofiara w środku zimy"


Zwykle czytam serie po kolei, jak Pan Bóg przykazał. Nie miałam zamiaru robić wyjątku od reguły, ale jakiś czas temu udało mi się wygrać egzemplarz „Wodnych Aniołów” Monsa Kallentofta, a jest to szósta z jego książek i – przyznaję – nie uśmiechało mi się kupowanie pozostałych pięciu w ciemno. Zaryzykowałam i zachwyciłam się skandynawską prostotą i chłodem świata kreowanego przez autora. Od niedawna dostaję jeden zaległy tom miesięcznie, żeby móc na bieżąco zapoznawać się z poprzednimi częściami – nawet nie wiecie, jak wielka to dla mnie przyjemność!

Mimo że powtarzałam sobie jak mantrę „to tylko prequel, to tylko prequel…”, niełatwo było mi odnaleźć się w tej nowej sytuacji. Sprawę utrudnia fakt, iż pierwszy tom oddalony jest od szóstego o znacznie więcej lat (w świecie przedstawionym), niż sądziłam na początku. Malin Fors, główna bohaterka, jest o wiele młodsza i jeszcze nie tak doświadczona przez los – chyba właśnie ten fakt był dla mnie powodem wewnętrznego dysonansu. Poza tym więzi między policjantami z Linköpingu nie są jeszcze tak silne, a sytuacja, którą znam z „Wodnych Aniołów”, dopiero się kształtuje.

Przechodząc do samej akcji – trwa zima stulecia, uniemożliwiająca ludziom codzienne funkcjonowanie. Podczas jednego z niezliczonych mroźnych poranków pewien pechowiec odnajduje ludzkie zwłoki, pozbawione ubrania i zawieszone na drzewie. Ciało jest w koszmarnym stanie – nie dość, że ofiara ważyła niemało, to twarz ma zmasakrowaną, a brzuch rozpłatany. Śledztwo, które z początku niemiłosiernie się wlecze, nabiera tempa, gdy ustalona zostaje tożsamość ofiary. Odtąd śledczym przyjdzie zmierzyć się z różnymi wątkami, między innymi podejrzeniem rytualnego zabójstwa, a także sprawą gwałtu sprzed lat.

Choć wraz z biegiem czasu poznajemy wszystkich członków ekipy dochodzeniowej, to rzeczywistą główną bohaterką tej książki jest Malin Fors – pani komisarz, której wyśnione małżeństwo się rozpadło, i która szuka zapomnienia w ramionach (czy raczej pościeli) miejscowego dziennikarza. Matka, zupełnie nie radzącą sobie z problemami dorastającej córki. Policjantka o silnej pozycji. Lubię tę postać, tak nieidealną, choć jednocześnie tak silną; tracącą kontrolę, a przy tym obdarzoną niezwykłymi umiejętnościami. Fragmenty jej rozmów z podejrzanymi to majstersztyk autora – bohaterka jest niezwykle wnikliwa i dostrzega rzeczy, które wcale nie są oczywiste.

Na tym jednak kończą się zalety „Ofiary w środku zimy”. Styl autora jest jeszcze nieudolny, a wartka akcja nie wynagradza fragmentów, w których czytelnik może się zwyczajnie zgubić. Oryginalny pomysł z wstawkami z wypowiedzi ofiar nie jest podany zbyt przystępnie – dodatek wydaje się sztuczny i niepotrzebny, choć wcale taki nie jest. Mając jednak porównanie między ostatnią (jak do tej pory) a pierwszą z przygód Malin Fors, mogę powiedzieć, że Mons Kallentoft wykonał w ostatnim czasie kawał dobrej roboty. Ten autor nie jest „odporny na krytykę”, zdecydowanie popracował nad stylem, akcją i wstawkami z wypowiedzi zmarłych ofiar – znakiem rozpoznawczym jego kryminałów. W „Wodnych Aniołach” wszystko jest jakby mniej toporne i naprawdę zbliża się do ideału. Tak czy inaczej już w pierwszej części akcja jest wartka i interesująca, a postać Malin Fors dobrze wykreowana. To wspaniałe, że w końcu będę mogła spędzić więcej czasu z tą bohaterką, a miejsce, w którym zaczyna się akcja, wskazuje, że czytelnicy będą naocznymi świadkami wszystkich zdarzeń, które ukształtowały policjantkę, a które w „Wodnych Aniołach” są jedynie wspomniane. Cieszę się też, że będę mogła obserwować rozwój stylu autora – jestem dużo spokojniejsza, gdy wiem, że będzie on miał miejsce. 

___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Grunt to okładka" (lutowy motyw - zima), oraz w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (448 stron)

czwartek, 27 lutego 2014

Lutowe nowości na półkach (stos 4/2014)

To, co się dzieje, gdy rozgorzeje okres wyprzedaży, można określić jako szaleństwo. Jedni biegają po sklepach z ubraniami i polują na jak najtańsze sztuki, my natomiast nie potrafimy się oprzeć zakupom książkowym. Kiedy myśleliśmy, że skończył się sezon promocji a wraz z nim wszechobecne pokusy, znów zostaliśmy zaatakowani, tym razem wyprzedażami w Internecie. Najpewniej jest to ostatni miesiąc tak obfitych zakupów, ale właściwie... z nami nigdy nic nie wiadomo. (:



Stosik Kaś:
* "Hiszpańskie oczy" - Maria Nurowska
* "Tato, gdzie jedziemy?" - Jean-Louis Fournier
* "Talizman z jeziora" - Agnieszka Kumor
* "Diabeł. Autobiografia" - Tosca Lee
* "Myszy i koty" - Gordon Reece
* "Muzeum doktora Mosesa" - Joyce Carol Oates
* "Patrol" Ann Aguiree
* dwa tomy "Księgi Wszystkich Dusz" - Deborah Harkness
* "Apokalipsa według Pana Jana" - Robert J. Szmidt
* "Piaski czasu" - Michael Hoeye
* "Piękny kraj" - Alan Averill - recenzja
* "Wśród obcych" - Jo Walton
* "Szukając Alaski" - John Green
* "Samiec alfa, czyli jak wytrzymać z facetem" - Hanna Bakuła
* "Marilyn. Żyć i umrzeć z miłości" - Alfonso Signorini
* "Drzewo Solomonów" - Jo-Ann Mapson

Stosik Sylwka:
* "Demon luster" - Martyna Raduchowska - recenzja
* "Krawędź czasu" - Krzysztof Piskorski
* "Lewiatan" - Scott Westerfeld
* "Nomen Omen" - Marta Kisiel
* "Zabójczyni i Czerwona Pustynia" - Sarah J. Maas
* "Wilki Lokiego" - K L. Armstrong, M. A. Marr
* "Śmierciowisko" - Anna Głomb
* "Assassin's Creed: Porzuceni" - Oliver Bowden

(Sylwek nie czuje się pokrzywdzony, że ma mniejszy stosik - czyta mniej rodzajów książek/jest bardziej wymagającym czytelnikiem, a poza tym w sumie i tak kompletujemy wspólną biblioteczkę.)

~*~

Jakby mało było tego wszystkiego, okazało się, że Kaś nie jest w stanie wyjść nawet na zwykłe zakupy, nie wracając z przynajmniej kilkoma książkami. Poniżej efekt ubraniowego shoppingu - wydania zagraniczne. 5 zł sztuka! (:


I na koniec ostatni nabytek - ampH, to Twoja sprawka! Nie wytrzymaliśmy w niewiedzy, więc po weekendzie Sylwek zabiera się za lekturę.


wtorek, 25 lutego 2014

Martyna Raduchowska - "Demon luster"

Pierwsza książka Martyny Raduchowskiej, choć nie była dziełem idealnym, zdecydowanie mnie zauroczyła. Z tego też powodu pewnikiem był fakt, że przy pierwszej lepszej okazji chwycę po kontynuację przygód Idy Brzezińskiej, "Demona luster". Okazja taka natrafiła się kilka dni temu, nie omieszkałem więc z niej skorzystać, czego w żaden sposób nie żałuję.

Ida, szamanka od umarlaków z ledwie kilkumiesięcznym doświadczeniem w swojej profesji, wpakowała się w nie lada tarapaty. Niefortunnie złożona przysięga, w której zobowiązała się odprowadzić pewną zagubioną duszę w zaświaty, okazuje się być niemal niewykonalna - owa dusza bowiem znajduje się w świecie Demona Luster (zwanego niekiedy Kusicielem), o którym niewiele wiadomo. Ida jest jednak zdeterminowana wypełnić to zobowiązanie, bowiem w przeciwnym wypadku to jej własna dusza obróci się w niebyt..

Wiem, ów opis wydaje się być nieco lakoniczny, nie chcę jednak zdradzać zbyt wiele z fabuły, gdyż jest ona jednym z najlepszych elementów powieści. Spójna i dopracowana, przez wszystkie strony książki trzyma czytelnika w napięciu, czy to dzięki nagłym zwrotom akcji, czy też dzięki odkrywaniu coraz to nowszych elementów układanki. I choć "Demon luster" to klasyczny przykład urban fantasy, nie brak tu elementów charakterystycznych dla powieści detektywistycznej lub sensacyjnej.

Najnowsza powieść Martyny Raduchowskiej jest bezpośrednią kontynuacją fabuły ukazanej w "Szamance od umarlaków", jednocześnie jednak, co jest dość nietypowe, "Demon luster" jest pozycją w gruncie rzeczy samodzielną: już pierwsze strony książki w zwięzły i treściwy sposób relacjonują najważniejsze dotychczasowe wydarzenia z życia Idy, zaś w miarę rozwoju fabuły pojawiają się wzmianki o wszystkich najistotniejszych kwestiach zawartych w poprzedniej części. Dzięki temu zabiegowi czytelnik, który nieopatrznie sięgnie po "Demona.." bez świadomości, że jest to kontynuacja przygód Idy Brzezińskiej (opis okładkowy książki, jak i większość materiałów prasowych, konsekwentnie pomija ten fakt..), nie będzie miał podczas lektury poczucia, że do zrozumienia fabuły brakuje mu jakichś niezwykle istotnych informacji. Nie mniej jednak oczywiste jest, że znajomość pierwszej wydanej książki znacznie ułatwia i uprzyjemnia przygodę z Kusicielem..

Pod względem technicznym książce nie można niczego zarzucić. Warsztat literacki autorki jest jeszcze lepszy niż w "Szamance..", a już wtedy był powyżej przeciętnej panującej na polskim rynku fantastyki. Język, zawsze dopasowany do sytuacji, bogaty jest w liczne porównania, nie brak też w nim elementów humorystycznych - jest ich jednak mniej niż w pierwszej części, bowiem fabuła "Demona..
 jest o wiele bardziej poważna i mroczna, a cała powieść wydaje się być dojrzalsza. Obcowanie ze śmiercią w inny sposób niż dotychczas ma znaczący wpływ na konstrukcję bohaterów: ich działania o wiele bardziej niż dotychczas uzewnętrzniają ich, często negatywne, emocje, a sama Ida odnajduje w sobie mroczne cechy charakteru.. Sam język powieści również cechuje się większą powagą, nie brak tu też wulgaryzmów - zawsze są one jednak uzasadnione sytuacją.

Ciężko jest mi się doszukać jakichś błędów w "Demonie Luster". Początkowo nie podobała mi się kontynuacja motywu Pecha rozpoczętego w pierwszej z książek autorki - wzmianki o nim pojawiały się przez pierwsze rozdziały tylko sporadycznie, a nagły powrót "bohatera" zupełnie nie przypadł mi do gustu. Ostatecznie jednak, po poznaniu całej fabuły, nie mogę uznać motywu za zepsuty, nie pokrył się on jednak z moimi oczekiwaniami. Oczywiście to tylko moje zdanie, myślę bowiem, że wielu osobom historia Pecha bardzo się spodoba.

Podsumowując: "Demon Luster" to powieść, po którą zdecydowanie warto sięgnąć. To znakomita lektura, która nie tylko potrafi rozbawić czytelnika, ale też skłonić go do pewnych przemyśleń. Martyna Raduchowska to dla mnie doskonały dowód na to, że w młodym pokoleniu polskich autorów drzemie wielki potencjał, który za kilka lat może zaowocować literaturą na światowym poziomie. Zachęcam oczywiście każdego do rozpoczęcia przygód z Idą Brzezińską od "Szamanki od umarlaków", a dopiero potem radzę sięgnąć po "Demona..". Pozwoli to na lepsze poznanie głównej bohaterki, co może przydać się w przyszłości - zakończenie drugiej z książek ponownie pozostawia otwarte wątki (na szczęście nie w tak wielkim stopniu, w jakim robiła to "Szamanka"), zaś sama autorka w jednym z wywiadów ujawniła, że ma pewne pomysły odnośnie kontynuacji..

___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (499 stron).

Alan Averill - "Piękny kraj"

Obiecałam recenzję na weekend, ale nie wyszło. Strasznie się starałam napisać coś o tej książce w szybkim tempie. Wydawało mi się, że mogę wstawić opinię przed skończeniem czytania. Teraz już wiem, że tak się nie da, i nigdy więcej takiej próby nie podejmę.

Często mi się zdarza zaczytać w opis okładkowy i już nie wypuścić książki z ręki. Tym razem było nieco inaczej – chcąc być rozważnym czytelnikiem, odłożyłam „Piękny kraj” na półkę… żeby wrócić po niego kolejnego dnia. Powiem Wam szczerze, że tym razem nie żałuję zakupu ani trochę. To, co przeczytałam z tyłu okładki, choć zabawnie łączy patos z humorem, przemówiło do mnie i okazało się szczerą prawdą. To naprawdę kawałek dobrej i dojrzałej lektury, w niezwykle przystępnej literackiej otoczce.

Oś wydarzeń nie jest wcale niezwykła, przynajmniej na pozór. Dwoje dorastających ludzi, przyjaźń jakich wiele. Młodzieńcze marzenia, poczucie wszechmocy oraz chęć odcięcia się od przeszłości i bolesnych wspomnień pchają ich przed siebie. Niewypowiedziane na czas słowa i uczucia nie mające szansy się rozwinąć sprawiają, że ich losy rozdzielają się – on błąka się po krańcach świata, tworząc programy o survivalu, ona natomiast ucieka na wojnę, która zamiast umocnić, niszczy jej psychikę swymi okropieństwami. Ją od samobójstwa ratuje własne tchórzostwo, jego – tajemniczy telefon, który uniemożliwia mu powieszenie się. To w tym momencie dla obojga zaczyna się czas wielkich i nieodwracalnych zmian. Ale czy na pewno?

Takahiro odbiera telefon i przyjmuje tajemniczą ofertę pracy – choć brzmi to absurdalnie, za pomocną niezwykłej Maszyny staje się podróżnikiem po alternatywnych czasach, gdzie poszukuje tego jednego, w którym historia potoczyła się lepiej dla jego pracodawców. Sprawy jednak szybko zaczynają wymykać się spod kontroli, gdy do głosu dochodzi szalony naukowiec, chcący tylko jednego – wiecznego życia. I do szczęścia nie są mu bynajmniej potrzebni inni ludzie. Wręcz przeciwnie – boi się konkurencji w alternatywnych wymiarach i postanawia wszystkie je unicestwić za pomocą niezwykle okrutnego wirusa.

Choć akcja jest wartka, a wydarzenia dzieją się szybko, to nie motyw walki o władzę wysnuwa się na pierwszy plan. To historia Samiry i Takahiro jest przedmiotem opowieści i to na niej czytelnik skupia swoją uwagę. Ich losy krzyżują się i rozdzielają, a relacja jest zmienna i nareszcie ma szansę się rozwinąć, mimo wyjątkowo niesprzyjających okoliczności. Oboje są niezwykle doświadczeni przez los – widzieli wiele okrucieństwa i zła, ich obecność i działania związane są ze śmiercią niejednego człowieka. Świadomość odpowiedzialności ciąży im obojgu, podobnie jak wspomnienia, które uporczywie wracają do ich umysłów. Bohaterowie będą musieli zmierzyć się z poczuciem winy i wybrać takie rozwiązania, które pozwolą im oczyścić sumienie.

Z technicznej strony powieści nie można zarzucić wiele. Czyta się ją świetnie, historia wciąga, a okropieństwa nie odrzucają czytelnika. Czasem można się zagubić w technicznej sferze problemu, a powtarzane często przez bohaterów hasło „Nadążasz?” zdaje się być kierowane nie tylko do rozmówcy, ale i do czytelnika. Na szczęście nie jest to pozycja naukowa, nie sprawia to zatem większego problemu. Podobnie z językiem – nie jest on wyszukany i niepotrzebnie wybujały, co pozwala zrozumieć książkę i czerpać przyjemność z lektury. Motyw podróży w czasie jest odkurzony i przedstawiony na nowo – tym razem nie jako przekrój poprzeczny, a historia alternatywnych rzeczywistości. Podoba mi się to ujęcie, podobnie jak fakt, że książka, choć zdecydowanie zalicza się do gatunku science fiction, nie jest typową jego przedstawicielką.  Dla mnie to raczej baśń z pogranicza, wzbogacona o wartką akcję i ciekawych bohaterów, ozdobiona jedynie tym, co charakterystyczne dla naukowej fantastyki. Zdecydowanie muszę potwierdzić za opisem okładkowym, że jest to science fiction dla ludzi, którzy nie czytają science fiction – osobiście nie jestem do gatunku przekonana, a tę pozycję pokochałam całym sercem.

Choć całą książkę czyta się z zapartym tchem, ostatnie strony przypierają czytelnika do muru. Od dawna nie kończyłam książki ze łzami w oczach, a wybory, jakich dokonują bohaterowie, i rozwiązania, jakie ma dla nich los, wzbudziły u mnie taką właśnie reakcję. Zapamiętam tę książkę na długo, nie tylko jako zupełnie nowe spojrzenie na science fiction, ale też jako dobre odzwierciedlenie sprawczej mocy naszych czynów. Nie mamy takich możliwości jak bohaterowie „Pięknego kraju”, nie cofniemy czasu by wymazać własne decyzje. Pozostaje nam jedynie starać się nigdy ich nie żałować.

~*~

Wybrałam książkę dla Was nieco w ciemno, ale po kilku stronach byłam w niej obłędnie zakochana. Teraz nie żałuję, więc mam nadzieję, że mi wybaczycie. Ci, którym przypadła do gustu, mogą ją wygrać w naszym konkursie - tutaj

sobota, 22 lutego 2014

Virginia C. Andrews - "Rodzina Casteel"

Nie jest to moje pierwsze spotkanie z popularną amerykańską autorką. Mam za sobą lekturę całej sagi o Foxworthach i – będąc pod dużym wrażeniem – nie mogłam się doczekać, co znajdę w kolejnym cyklu. Nie twierdzę, że poprzednia lektura nie miała wpływu na moją ocenę „Rodziny Casteel”, wręcz przeciwnie – dzięki niej w miarę spodziewałam się tego, co może się wydarzyć i z pewnością szykowałam się na wiele trudności, jakie na swojej drodze napotkają bohaterowie.

W książce patrzymy na świat oczami dzieci. Narratorką jest Heaven, najstarsza córka Luke’a Casteela, niezwykle urodziwego mieszkańca gór, oraz jego pierwszej żony, piękności z Bostonu. Ów mezalians zakończył się równie szybko, jak się rozpoczął, Leigh zmarła bowiem tuż po urodzeniu córki. Luke ożenił się po raz drugi, z kobietą o podobnym statusie, spłodził czworo kolejnych dzieci, lecz nigdy nie podniósł się po ogromnej stracie, której doświadczył, i o której każdego dnia przypomina mu obecność Heaven (nawet jeśli usilnie stara się jej nie dostrzegać).

Dzieci dorastają w skrajnej biedzie, pogardzane przez rówieśników i dorosłych jako „hołota z gór”. Gdy opuszcza je matka, odpowiedzialność przejmują te najstarsze – Heaven oraz jej brat, Tom. Zajmują się domem, wychowaniem młodszego rodzeństwa i rozdzielaniem paczek z żywnością, które co jakiś czas podrzuca im ojciec. Choć jest ciężko, radzą sobie, przynajmniej do momentu, gdy Luke Casteel nie postanawia rozwiązać problemu raz na zawsze. Przez jego decyzje rodzeństwo zostaje bezpowrotnie rozdzielone – tak zaczyna się historia, którą odtąd widzimy wyłącznie z perspektywy Heaven. Dziewczyna stoi u progu dorosłości i prawdziwych problemów – tym razem z niezrównoważoną macochą i jej niedopieszczonym mężem.

Jak to u Virginii Andrews, wydarzenia są tragiczne do bólu, ale przy tym dobrze uzasadnione. Bohaterowie skonstruowani są z psychologiczną wnikliwością, żaden z nich nie jest nijaki, za to każdy boryka się z bagażem własnych doświadczeń. W „Rodzinie Casteel” mamy sporo postaci, którym warto się przyjrzeć. Pierwszą jest Luke Casteel, okrutnik, bawidamek, który jednak ma w sobie tyle honoru by wciąż dbać o rodzinę, choćby zaocznie. Ciężko go ocenić, gdyż jego zachowania wydają się doskonale umotywowane. Fascynuje i przeraża postać Kitty, macochy Heaven. Kobieta, jedna z tych, którym choć pozornie udało się uciec od problemów z młodości, skonstruowała sobie ciekawy świat urojeń w którym się zamyka. Jej mąż z kolei boryka się z teraźniejszością i związkiem z kobietą, która nie spełnia jego oczekiwań. Ciekawa jest również przemiana samej głównej bohaterki – Heaven z każdą kolejną stroną, na naszych oczach umacnia się, stając się osobą twardą i nieustępliwą. Buduje mur, który z pewnością utrudni jej życie, lecz co lepszego można zrobić, gdy wielokrotnie nadużywane zaufanie do innych jest już prawie w strzępach?

Akcja książki jest nierównomierna i nie zawsze prowadzona przyjemnie dla czytelnika – początek wciąga, dłużą się natomiast pierwsze miesiące Heaven w nowym domu. Jest jednak w treści coś takiego, że czytelnik chce wiedzieć, co będzie dalej. Ostatnia ¼ książki to znaczne przyspieszenie akcji i narzucenie szaleńczego tempa. Sprawy rozwiązują się błyskawicznie, na jaw wychodzi wiele kłamstw. Samo zakończenie – na czele z postawą Luka Casteela i decyzjami jego dzieci – jest dość dziwne i nieprawdopodobne.

Już zamówiłam w przedsprzedaży drugi tom sagi. Dla mnie książki Virginii C. Andrews to pewna inwestycja, bo lubię jej wnikliwość i sposób prowadzenia narracji. Te książki naprawdę wciągają czytelnika i nie wypuszczają ani na moment, wołając go i zachęcając. Nie polecam lektury osobom wrażliwym na ludzką krzywdę, bo tutaj dzieje się niemal wyłącznie źle. Tekst pełen jest negatywnych emocji i nawet jeśli bohaterowie koniec końców wychodzą z sytuacji zwycięsko, są mocno poturbowani, a okropieństwa, których doświadczają, na długo pozostają w pamięci czytelnika. 

___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (544 strony).

piątek, 21 lutego 2014

Konkurs urodzinowy /zakończony/

To niewiarygodne, jak ten czas leci. Ledwie zaczęła się nasza przygoda z blogowaniem, a już za chwilę minie rok, odkąd opublikowaliśmy pierwszego posta. Na podsumowania przyjdzie jeszcze czas, natomiast dziś chcielibyśmy zaprosić Was do konkursu, w którym możecie wygrać jedną z polecanych przez nas książek (widocznych na zdjęciu poniżej).


Sylwek wybrał dla Was "Tajemnicę diabelskiego kręgu" Anny Kańtoch, czyli młodzieżowy kryminał fantasy, w którym to anioły spadają z nieba na terenie Rzeczpospolitej Ludowej. Jego recenzję możecie przeczytać tutaj. Od Kaś jest natomiast najnowszy przedmiot jej zachwytu, czyli "Piękny kraj" Alana Averill - coś zupełnie nowego w temacie podróży w czasie. Recenzja pojawi się już w ten weekend.

Co zrobić, aby wziąć udział w konkursie? Sprawa jest prosta - zostawcie pod tym postem komentarz z tytułem wybranej książki i odpowiedzią na pytanie: Jaką książkę moglibyście polecić nam do przeczytania? Czekamy z niecierpliwością, a Wy w tym czasie możecie dodać nas do obserwowanych lub polubić nasz Facebookowy fanpejdż. No i jest też baner. Ładny taki, w sam raz do udostępniania i podlinkowania.



Regulamin konkursu (gwoli ścisłości).

1. Organizatorami i fundatorami nagród są właściciele bloga "Czworgiem Oczu" znajdującego się pod adresem czworgiem-oczu.blogspot.com.
2. Nagrodami w konkursie są książki:
 - "Piękny kraj" Alan Averill
 - "Tajemnica diabelskiego kręgu" Anna Kańtoch
3. Nagrodzone zostaną dwie osoby.Jedna osoba może dokonać tylko jednego zgłoszenia konkursowego.
4. Konkurs trwa od 21.02.2014 r. do 28.02.2014r do godziny 23.59.
5. Wyniki zostaną zamieszczone w poście urodzinowym 2.03.2014r.
6. Uczestnikiem może być każdy, kto posiada adres korespondencyjny w Polsce, nie trzeba prowadzić bloga. Aby wziąć udział w konkursie należy zamieścić komentarz pod postem konkursowym. Komentarz musi zawierać imię/nick, tytuł wybranej książki oraz odpowiedź na pytanie konkursowe.
7. Zwycięzcy zostaną wyłonieni w drodze losowań. Dla każdej z nagród odbędzie się odrębne losowanie.
8. Zwycięzcy zobowiązani są do wysłania danych adresowych na adres czworgiem@gmail.com w ciągu 3 dni od zamieszczenia wyników konkursu.
9. W przypadku nie nadesłania danych w terminie wskazanym w pkt 8 nagroda przepada na rzecz osoby wyłonionej w dodatkowym losowaniu.
10. Wysyłka nagród nastąpi w ciągu 7 dni roboczych od otrzymania przez organizatorów danych adresowych zwycięzców.
11. Zgłoszenie do konkursu oznacza akceptację regulaminu.


Życzymy powodzenia! ;3

środa, 19 lutego 2014

Marcin Mortka - "Dom pod pękniętym niebem"

Niecałe pół roku temu miałam ogromną przyjemność rozpocząć swoją czytelniczą przygodę z twórczością Marcina Mortki. W moje ręce wpadło „Miasteczko Nonstead” i niemal od razu zakochałam się w lekkiej grozie, jaką przesycona jest ta książka. Gdy dowiedziałam się, że wydany został „Dom pod pękniętym niebem” nie wahałam się ani chwili – tekst stał się moją obsesją, a tego, co znalazłam w środku, absolutnie się nie spodziewałam.

Wszelkiego rodzaju opisy – okładkowy, no i te dostępne w Internecie – nie mówią o historii zbyt wiele. Oto siedmioro nastolatków (przyjaciółeczki: prymuska i hipiska, szkolny playboy, gothka-plotkara, dwóch nerdów i outsider) wybiera się na biwak z indiańskim przewodnikiem. Nocą zaczyna dziać się coś dziwnego, daleko wykraczającego poza żart, jakiego dopuścił się chłopak, chcący zaliczyć „drugą bazę”… Złowieszczy śmiech, nagrany na przygotowaną przez niego taśmę, jest niczym w porównaniu z wydarzeniami, z jakimi będą musieli zmierzyć się nastolatkowie. Świat, który znali, zmienił się nie do poznania, a każdy, kto tej nocy nie przebywał na łonie Matki Natury, pozbawiony został człowieczeństwa. Dookoła zaroiło się od dziwnych stworzeń, a wciąż nieco ludzkie ciała kryją w sobie istoty o zwierzęcych instynktach. Nie wszystkie są groźne, ale te, które żywią się mięsem człowieka, stają się poważnym zagrożeniem dla ocalałych.

Nigdy nie ciągnęło mnie do tematu zombie apokalipsy (poza tym, że mam słabość do serii „Resident Evil”), jednakże wariacja Mortki na ten temat jest zupełnie inna i przez to niezwykle przystępna. W świecie, gdzie każdy dostaje to, czego chce lub na co zasłużył, różnice między ludźmi widoczne są jeszcze bardziej wyraźnie. Tłumione emocje, dawne urazy, rozgoryczenie, żal i złość są tutaj ukazane jako podwalina silnych nadludzkich umiejętności. Każdy, kto przeżył w ludzkiej postaci, zyskuje bowiem Dar, będący odzwierciedleniem jego skrytych pragnień i talentów. Oczywiście są osoby, które marzą o pokoju i chcą nieść pomoc innym, będą jednak prędzej czy później musiały stawić czoła tym ocalałym, którymi kieruje zwykła bezwzględność i żądza władzy.

W obliczu konfliktów między nielicznymi ocalałymi ludźmi, świat tych, którzy ulegli przemianie, zepchnięty zostaje na dalszy plan. Geneza Końca Świata nie jest znana, a czytelnik może jedynie analizować domysły. Dużo ciekawiej ma się konstrukcja akcji po ludzkiej stronie – tu nic nie dzieje się bez powodu. Gdy jakiś bohater znika, możemy mieć pewność, że w końcu powróci, by w odpowiednim momencie wyskoczyć zza krzaków i uratować daną scenę lub uprzykrzyć życie innym.

O ile „Miasteczko Nonstead” chwaliłam za urok lekkiej grozy, o tyle tutaj jest dla mnie nieco zbyt lekko. Mniej jest też psychologizmów, choć motyw z Darami zdecydowanie wzbogaca postaci i czyni je bardziej autentycznymi. Niedosyt jednak pozostaje, bo w „Miasteczku..” brak jasnych wyjaśnień i niedomówienia zrekompensowane były przez obraz grupy, społeczeństwa, tu natomiast również ta sfera wydaje mi się nieco zaniedbana. Tak czy inaczej książki Mortki czyta się po prostu miło, bo język i styl są naprawdę profesjonalne i dopasowane do sytuacji. W książce poważnych mankamentów brak, a ja, choć nie wciągnęłam się zbytnio w akcję, mogę ją jednak polecić czytelnikom, szukającym lekkiej rozrywki. 

poniedziałek, 17 lutego 2014

Liebster Blog Award #3

Liebster Blog Award po raz trzeci! Tym razem nominację zawdzięczamy ampH - dziękujemy! Bijemy rekordy prędkości i odpowiedzi udzielamy w tym samym dniu, w którym poznaliśmy pytania. ;)


1. Wolisz książki nowe czy używane?

Kaś: Nie ma to dla mnie aż takiego znaczenia. To, że ktoś dany egzemplarz miał już w rękach nie zmniejsza dla mnie jego wartości, a gdy książka jest zniszczona, zwyczajnie się nią zajmuję i naprawiam, co się da. 

Sylwek: Przyznam szczerze, że zawsze wolałem nowe książki, jednak od jakiegoś czasu przekonałem się do używanych - zwłaszcza, że niektóre z pożądanych przeze mnie pozycji można już kupić wyłącznie z drugiej ręki.

2. Ile potrafisz przeczytać książek w miesiącu?

Kaś: W zeszłym miesiącu pobiłam swój rekord i przeczytałam ich 9, ale mam nadzieję, że w tym będzie jeszcze lepiej. (: Wszystko tak naprawdę zależy od tego, jakie mam zajęcia – mniej czytałam, gdy chodziłam do pracy i wracałam w nocy, teraz wykorzystuję każdą wolną minutę.

Sylwek: Pamiętam czasy, gdy potrafiłem niebezpiecznie zbliżać się do poziomu 10 książek w miesiącu... Ale od dłuższego czasu nie zdarza mi się przeczytać więcej niż czterech książek ;/

3. Jakie jest Twoje ulubione danie (dla ciała, nie ducha)?

Kaś: Naleśniki.

Sylwek: Obecnie jestem fanem wszelkiego rodzaju potrawek z kurczaka ;D

4. Jakie są Twoje największe wady i zalety?

Kaś: Jestem asertywna i na co dzień w miarę pewna siebie. Niestety również bardzo rozrzutna, nerwowa i często nader złośliwa.

Sylwek: Zawsze mam problem z wymienieniem swoich zalet... Co do wad to chyba jako największe mogę wskazać lenistwo i nieumiejętność podejmowania decyzji.

5. Wolisz ekranizacje książek czy kontynuacje filmowe/serialowe będące wyobraźnią scenarzystów?

Kaś: Dobre adaptacje nie są złe, a kontynuacje z reguły nie wnoszą do sprawy nic pozytywnego.

Sylwek: Chyba ekranizacje, nawet jeśli przyjmują formę bardzo luźnej adaptacji. Pisanie scenariusza będącego kontynuacją historii z książki wydaje mi się swego rodzaju "świętokradztwem" świata stworzonego przez pisarza.

6. Kiedy ostatni raz byłeś/aś w kinie i na jakim filmie?

Kaś & Sylwek: Byliśmy razem, w Walentynki, na jakże romantycznym filmie – „Pod Mocnym Aniołem”. Teraz oboje nas ciągnie do książki Pilcha!

7. Kto jest Twoim ulubionym autorem/autorką książek i dlaczego?

Kaś: Sienkiewicz! Nasz wspaniały, rodzimy prekursor fantastyki historycznej.

Sylwek: Im bardziej się nad tym pytaniem zastanawiam, tym ciężej znaleźć mi odpowiedź. Chyba żadnego autora nie wskazałbym jako ulubionego - mam nadzieję, że jeszcze na takiego natrafię ;>

8. W ilu bibliotekach masz założone karty?

Kaś: Oprócz uczelnianej będzie ich chyba pięć. Trzy w moim mieście, pozostałości z czasów, gdy biegałam gdzie się da, szukając czegoś nowego w temacie książek o narkomanach. Do tego gdańska Karta do Kultury i karta Książnicy Pomorskiej.

Sylwek: Wstyd się przyznać, ale w żadnej (nie licząc biblioteki uniwersyteckiej). Dawniej zawsze preferowałem pożyczanie książek od znajomych, obecnie zaś wciąż rosnąca liczba nieprzeczytanych książek na moich półkach w sposób wystarczający zaspokaja moje potrzeby czytelnicze.

9. Czy zdarzyło Ci się oddać książki na aukcje charytatywne?

Kaś: Nie, moje książki są moje, to dla mnie wychuchana kolekcja.

Sylwek: Jak do tej pory nie, niewykluczone jednak, że kiedyś się to zdarzy.

10. Jesteś bardziej egoistą/tką czy altruistą/tką?

Kaś: Bardziej egoistką, choć wciąż uważam, że granica między asertywnością a egoizmem jest cieniutka. 

Sylwek: Zdecydowanie od zawsze byłem i jestem altruistą. Choć przyznać trzeba, że widać to w moim zachowaniu mniej niż jeszcze kilka lat temu - chyba po prostu się zestarzałem..

niedziela, 16 lutego 2014

Maciej Maciejewski - "W piekle lepiej być nikim"

Powinnam chyba w końcu ograniczyć swój książkowy zakupoholizm. Często wracam do domu z kilkoma nowymi tytułami, o których nie mam zielonego pojęcia, nie zadając sobie wcześniej trudu poczytania o nich choćby w Internecie. Po prostu łapię je i przynoszę. Fakt, czytam dużo i staram się, żeby książki nie leżały zbyt długo na półce bez uwagi, rzadko też jestem tak naprawdę zawiedziona tym, co trafiło w moje ręce. Niestety, tak było w tym przypadku, gdy promocyjny zakup okazał się totalnym niewypałem.

W centrum Warszawy znalezione zostają ciała dwóch osób, kobiety i mężczyzny. To nie była żadna partanina, tylko profesjonalna robota mordercy – klasycznie skręcone karki, kobieta pozbawiona twarzy. „Żmudna dłubanina”, powie później patolog. Brak motywu seksualnego czy rabunkowego. Brak poszlak, śladów, podejrzeń. Nadkomisarz Agata Zawadzka, której przyjdzie zmierzyć się ze sprawą, będzie miała niezwykle ciężki orzech do zgryzienia, tym bardziej, że oprócz kłopotów z trupami i szefem, który chce ją wysłać na wcześniejszą emeryturę, ma też na karku córkę-buntowniczkę i własne, niedopieszczone, czterdziestokilkuletnie ciało. O, zgrozo…

Konstrukcja książki jest doprawdy dziwaczna. W pierwszych rozdziałach poznajemy mordercę, czarno na białym, ze wszystkimi dziwactwami i całą specyfiką charakteru. Ta część wciągnęła mnie najbardziej i bardzo nie spodobało mi się, że tak brutalnie zostałam z niej wyrwana. Później bowiem reflektory uwagi przenoszą się na działania śledczych i tam pozostają właściwie do końca. Poznajemy panią nadkomisarz i z butami wchodzimy w jej życie prywatne, które często całkowicie odciąga uwagę od śledztwa. Momentami można zapomnieć, że czyta się kryminał, tyle że nie jest to absolutnie aspekt pozytywny. Prowadzi mniej więcej do tego, że pojawia się poczucie czytania nie-wiadomo-czego. Dodatkowo w wydarzenia z teraźniejszości dość nieudolnie wplatane są fragmenty retrospekcji, książka posiada bowiem także wątek historyczny. Jednakże o ile połapanie się w części współczesnej nie jest trudne, o tyle dopasowanie do siebie poszczególnych fragmentów dawnej historii sprawia z początku sporo kłopotów.

Jeśli chodzi o konstrukcję bohaterów, autor niespecjalnie się popisał. Czas spędzamy w towarzystwie kobiety po czterdziestce, która tak naprawdę nie wie, czego chce. W pracy jest zdeterminowana i silna, ale jej życie prywatne to pasmo niepowodzeń. W dodatku doświadcza zmiany tak nagłej, że aż nienaturalnej – z dnia na dzień zrzuca spodnie i zakłada sukienkę, a zmęczoną twarz zdobi makijażem. Po latach zaniedbania, tak po prostu. Paraduje nago przed córką, wdaje się w romans z młodym prokuratorem  i pozwala się całować starszej od siebie lesbijce, z którą później utrzymuje telefoniczny kontakt. No naprawdę… Jeśli tego typu wstawki miały podkreślić niesamowitą przemianę, jaką przeszła, są po prostu nieudolne.

Do zalet książki można by zaliczyć język, gdyby nie fakt, że często przeplatany jest on kolokwializmami i wulgaryzmami zupełnie nie dopasowanymi do sytuacji. Trochę to razi, zwłaszcza że sama narracja jest naprawdę niezła. Mnie osobiście spodobały się wstawki z przeszłości i historie wojenne – brutalne, jednoznaczne, choć nieziemsko zagmatwane. Tę książkę czyta się naprawdę ciężko, dopiero pod koniec nabiera trochę tempa. Aczkolwiek nie ma co się rozpędzać – człowiek wiedziony chęcią poznania zakończenia, może się na nim srogo zawieść. Do samego końca miałam nadzieję, że rozwiązanie zagadki pozwoli książce odpokutować za średnią treść, ale nic takiego się nie wydarzyło. Wszystko urywa się nagle i zupełnie bezsensownie.

Kończąc, powiem krótko – w tej książce wszystko jest nie na miejscu. Konstrukcja wydarzeń miała chyba być oryginalna, wyszła jednak zagmatwana i dziwaczna. Ciężko jest połapać się, kto jest kim i do czego dążą wątki, w dodatku okazuje się, ze tak naprawdę dążą do niczego, czyli nic nie wnoszącego zakończenia. Dla mnie tekst ten jest troszkę jak marna podróba serii o Malin Fors – jeśli lubicie kryminały i ciekawe postaci kobiece, lepiej sięgnijcie po twórczość Kallentofta. Bo książki Maciejewskiego absolutnie nikomu nie polecam. 

sobota, 15 lutego 2014

Liebster Blog Award #2

Drugi raz dostaliśmy nominację do Liebster Blog Award, tym razem od Karoliny - bardzo dziękujemy! Udało nam się nawet ogarnąć nieco szybciej niż poprzednio. Już ostatnim razem mieliśmy problem z nominowaniem regulaminowej liczby osób, także tym razem damy sobie spokój. Odpowiedzi natomiast można przeczytać poniżej:

1. Co, oprócz czytania, lubisz robić w wolnym czasie?

Kaś: Najczęściej robię wtedy coś związanego ze słowem pisanym - piszę recenzję lub krótkie teksty. Czasem coś narysuję. Ale najchętniej spędzałabym takie chwile z najbliższą osobą, na przykład w coś grając. Oboje uwielbiamy planszówki!

Sylwek: Zdecydowanie najbardziej lubię wtedy spędzać czas z ukochaną osobą.


2. W jakiej pozycji najczęściej czytasz?

Kaś: Najczęściej chyba siedzę po turecku, niestety dość mocno zgarbiona.

Sylwek: Półleżącej, ze zdecydowanym ukierunkowaniem w stronę leżenia. Przy dłuższych posiedzeniach z książką często też czytam leżąc na brzuchu.


3. Potrzebujesz ciszy i spokoju żeby skupić się na lekturze, czy hałas raczej Ci nie przeszkadza?

Kaś: Wszystko zależy od sytuacji. Gdy mam kiepski humor, nawet najdrobniejszy hałas będzie mi przeszkadzał, a jeśli usłyszę go zza zatyczek do uszu, mogę w ogóle się do czytania nie zabrać. Kiedy indziej z kolei jestem w stanie czytać w zatłoczonym autobusie, pociągu, na uczelni...

Sylwek: O ile hałas mi jako sam w sobie nie przeszkadza, to zdecydowanie nie lubię jak ktoś stoi tuż obok mnie i głośno rozmawia. Co jednak ciekawe, głosy prowadzących wykłady na studiach nigdy mi w czytaniu nie przeszkadzały ;o


4. Prowadzisz pamiętnik lub coś zbliżonego do tego (np. zeszyt, dziennik)?

Kaś: Prowadziłam pamiętnik jako dziecko, później także w liceum, potrafiłam zapisać gruby zeszyt w dwa miesiące. Na studiach na długo zarzuciłam ten zwyczaj, ale właśnie do niego wracam i mam nadzieję, że opisywanie przeżyć i wspomnień wyjdzie mi na dobre – lubię patrzeć na siebie z perspektywy czasu.

Sylwek: Jakoś nigdy nawet nie podjąłem próby prowadzenia pamiętnika i nie jestem nawet pewien, czy bym potrafił ;/


5. Piosenka, która aktualnie króluje na Twojej playliście?

Kaś: Zdecydowanie w tej chwili rozmijam się z muzyką, korzystam z odtwarzacza tylko w sporadycznych wypadkach lub gdy mam przed sobą długą podróż, a wtedy playlista jest przypadkowa i nie moja. Gdy wybieram sama, odpalam „Słynny niebieski prochowiec” w wykonaniu Agnieszki Judyckiej lub „Lucy Phere” T.Love i zwykle kończy się na klikaniu „replay”.

Sylwek: Ostatnio jakoś niespecjalnie słucham muzyki, aczkolwiek dość często odpalam sobie od jakiegoś czasu jedną piosenkę - Mumford and Sons - "Little Lion Man". Zwłaszcza w tej wersji: 
http://www.youtube.com/watch?v=luv9vDjmiNU

6. Co sądzisz o stwierdzeniu, że człowieka można poznać po tym co czyta?

Kaś: Nie zgodzę się z tym. Osobiście czytam naprawdę wszelkie gatunki - mam za sobą "50 twarzy Greya" i naprawdę chcę sięgnąć po "Zmierzch", a oprócz tego czytam ambitne książki. Po prostu lubię się rozwijać, wszystkiego chcę spróbować i nie lubię wypowiadać się w temacie książki, kompletnie jej nie znając. Moim zdaniem można co najwyżej oceniać człowieka po tym, co o jakiej książce sądzi.

Sylwek: Myślę, że jest to swego rodzaju trafna maksyma, nie jest ona jednak stuprocentowo skuteczna


7. Jesteś bardziej realistką twardo stąpająca po ziemi, czy marzycielką z głową w chmurach?

Kaś: Raczej skłaniam się ku realizmowi, który często zabija wszelkie marzenia we mnie i w otoczeniu. Wiele trzeba, żebym poddała się uniesieniom.

Sylwek: Chyba połączeniem obu tych opcji. Na pewne rzeczy patrzę bardzo realistycznie, innych zaś nie potrafię oceniać bez użycia różowych okularów ;)


8. Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z czytaniem? Od jakiegoś konkretnego tytułu, który sprawił, że pokochałaś czytanie?

Kaś: Nie pamiętam konkretnych tytułów, ale wiem, że rodzice czytali mi, gdy byłam mała i bardzo szybko role się odwróciły - to ja czytałam Mamie, gdy zmęczona wracała z pracy. W podstawówce założyli mi kartę biblioteczną z której byłam niezwykle dumna i na pewno jedną z pierwszych wypożyczonych książek było coś o roślinach, jakiś atlas. Potem uzależnienie poszło samo - dużo książek dostawałam, ale do końca liceum aktywnie korzystałam też z publicznych zasobów.

Sylwek: Dokładnego początku nie jestem niestety w stanie podać. Już od początku podstawówki zapałałem miłością do książek i byłem stałym bywalcem szkolnej biblioteki. Pamiętam nawet, że potrafiłem na początku dnia wypożyczyć jakąś książkę i przeczytać ją podczas przerw między lekcjami, coby móc jeszcze przed pójściem do domu zwrócić ją do biblioteki i wypożyczyć na wieczór inną książkę ;D


9. Jeśli mogłabyś przenieść się w czasie, jaką epokę byś wybrała i dlaczego?

Kaś: Nigdy nie identyfikowałam się z jakąś szczególną epoką - ważniejszy jest dla mnie status społeczny, bo to on ważył na pozycji człowieka na przestrzeni lat.

Sylwek: Zdecydowanie epoka wiktoriańska - uwielbiam ówczesny styl panujący na salonach wśród wyższych klas.


10. Za co kochasz czytanie? Tak po prostu, czy za coś konkretnego?

Kaś: Tak po prostu. Mogę spędzić czas rozwijając wiele umiejętności. 

Sylwek: Chyba najbardziej za możliwość poznania niezliczonej ilości wspaniałych historii, coraz to ciekawszych przygód przeżywanych przez rzesze bohaterów, wśród których nie ma dwóch takich samych postaci. Po za tym czytanie jest też dla mnie pewnego rodzaju odskocznią, oderwaniem od rzeczywistości.


11. Ulubiony kolor? Dlaczego taki?

Kaś: To rzecz zmienna w czasie, zawsze uwielbiałam niebieski, ale od jakiegoś czasu preferuję czerwień, ciemną i nasyconą. To bardzo zmysłowy kolor.

Sylwek: Zdecydowanie czarny. Po prostu mi się podoba, a daleki jestem od twierdzenia, że to ponury kolor.

piątek, 14 lutego 2014

Gemma Malley - "Deklaracja"

W ostatnim czasie mam szczęście do dobrze skonstruowanych wizji przyszłości. Najpierw była „Nowa Ziemia”, ostatnio „TV Ciał0”, a teraz do ciekawych pomysłów doszła „Deklaracja”. Natknęłam się na nią, gdy myślałam, że wiem już wszystko na temat dostępnych na polskim rynku wydawniczym dystopii. Myliłam się, ale właściwie nie narzekam, bo pomysł, jaki zrealizowała Gemma Malley za pośrednictwem tej książki jest ciekawy i niezwykle realistyczny.

Wszyscy marzymy o tym, by nie chorować, nie starzeć się, nie cierpieć. Laboratoria na całym świecie pracują intensywnie, by odnaleźć lekarstwa na raka, AIDS i inne zmory ludzkości. Medycyna osiąga niezwykłe postępy w dziedzinie zapobiegania chorobom, rekonstruowania organów, manipulacji komórkami macierzystymi. Do opinii publicznej dociera zapewne tylko część spektakularnych sukcesów i wyników badań, prowadzonych każdego dnia. Ale zostawmy to – co by było, gdyby pewnego dnia okazało się, że możemy tak po prostu zapobiec śmierci? Taki właśnie scenariusz kreuje dla świata autorka „Deklaracji” – scenariusz przyszłości, gdzie przyjmowanie specjalnych leków pozwala oszukać podstawowe prawa natury.

Władze Wielkiej Brytanii, ale też pozostałych, opisanych w książce, krajów, mają jednak inne podejście do tego, co jest zgodne z naturą, a co nie. Po wielkiej fascynacji Długowiecznością, dostępną od ręki dla każdego obywatela, nastąpiła pora, by zmierzyć się z poważnym problemem. Otóż ludzie przestali umierać, ale jednocześnie nie przestali się rozmnażać, co doprowadziło do znacznego przeludnienia Ziemi. By rozwiązać tę kwestię wprowadzoną Deklarację, która pozwala wybrać obywatelom między Długowiecznością, a posiadaniem potomstwa. Nielegalnie urodzone dzieci nazywane są nadmiarami i przetrzymuje się je w specjalnych ośrodkach, gdzie są szkolone na przyszłych niewolników legalnych.
W jednym z takich ośrodków dorasta Anna – przykładny nadmiar, który ma już niebawem stać się wartościowym zasobem. Dziewczyna zna Swoje Miejsce i jest doskonale przygotowana do życia i pełnienia służby legalnym. Mimo okrucieństw, jakich doświadcza na co dzień, jest zwyczajnie wykarmiona na serwowanych jej kłamstwach - święcie wierzy, że nie ma prawa żyć, a skoro już ma to miejsce, powinna być posłuszna, by spłacić zaciągnięty Naturze dług. Anna byłaby zapewne nadmiarem idealnym, gdyby jej skrupulatnej edukacji nie przerwało pojawienie się w ośrodku tajemniczego chłopaka, utrzymującego, że zna jej rodziców i musi ją zabrać do domu.

Przyznać trzeba, że Gemma Malley miała bardzo dobry i prawdopodobny pomysł na kreację dalszych losów świata. Można mieć wrażenie, że nauka idzie właśnie w tym kierunku, nie bacząc na konsekwencje. Także sami ludzie zdolni są do działań, jakie są przedmiotem książki – w walce o mniej wartościowe rzeczy niż wieczne życie, pokazują swoją ciemną stronę właściwie każdego dnia. Bardzo podoba mi się również, że autorka zwróciła uwagę na inne problemy związane z przeludnieniem, na przykład kwestie degradacji środowiska. Przyjmując dar Długowieczności ludzie musieli zdać sobie sprawę, że odtąd to oni, a nie mityczne „przyszłe pokolenia”, będą zbierali żniwo braku szacunku do Ziemi i Natury.

Jakkolwiek kreacja przyszłości jest ciekawa, oś wydarzeń nie zachwyca. Jak to w dystopiach – jest dziewczyna, jest chłopak, pochodzą z różnych środowisk. Jedno sprawia, że drugie poznaje prawdę. Po drodze wkrada się wątek miłosny, na szczęście nie jest jakoś niezwykle wyraźny. Troszkę zbyt szybkie jest tempo akcji pod koniec. Postaci są skonstruowane nie najgorzej, może tylko Anna zaskakująco szybko adaptuje się do środowiska. Ciekawie przedstawiony jest ośrodek dla nadmiarów i jego wewnętrzna hierarchia, a także wszechobecne okrucieństwo. Dzieci od najmłodszych lat poddawane są indoktrynacji – ciekawym jej przejawem są legendy, jakie sobie opowiadają. Dotyczą one tych nadmiarów, którzy zapomnieli o Swoim Miejscu i zapragnęli żyć jak legalni. Mówi się, że Natura sama wymierzyła im karę – jeden z bohaterów legend został spalony promieniami słońca, bohaterka zaś zginęła od rosnących kolców róży.

Cieszę się, że miałam okazję sięgnąć po tę książkę i znów zastanowić się, dokąd zmierza świat. Tym większa jest moja radość, że w Polsce wydane są kolejne dwa tomy serii – byłam przekonana, że nie będzie mi dane poznać zakończenia, a tu proszę! Z miłą chęcią sięgnę po więcej.

środa, 12 lutego 2014

Martyna Raduchowska - "Szamanka od umarlaków"

Długo trwało zanim w końcu wziąłem się za "Szamankę od umarlaków". Po zakupie tej książki przeczytałem kilka pierwszych stron i byłem pod wielkim wrażeniem lekkości języka autorki, mimo to wewnętrzne przeczucie kazało mi poczekać jakiś czas z lekturą.  Ostatecznie impulsem do zagłębienia się w tej powieści była premiera wydanej niedawno kontynuacji, "Demona Luster".

Ida Brzezińska, choć urodzona w magicznej rodzinie, zawsze chciała prowadzić normalne życie. I nawet by się jej to udało (ba! dostała się nawet na studia psychologiczne we Wrocławiu!), ale okrutny Pech postanowił uprzykrzyć jej nieco życie: o ile Ida faktycznie nie potrafiła czarować, o tyle rodzinna spuścizna nie pozostawiła jej bez żadnego talentu. Nastolatka jest bowiem szamanką od umarlaków: połączeniem medium i banshee. Potrafi więc nie tylko widzieć duchy i z nimi rozmawiać, ale też przepowiedzieć czyjąś śmierć. Dziewczyna w obcym mieście, w dodatku widząca wszędzie dusze zmarłych, nie miałaby lekkiego życia. Całe szczęście Idą zaopiekowała się mieszkająca we Wrocławiu ciotka Tekla - medium z dość specyficznym stylem bycia, zwracająca się do wszystkich w trzeciej osobie. To ona bierze pod swoje skrzydła najmłodsze pokolenie Brzezińskich, dając jej najbardziej istotne lekcje w kwestii bycia szamanką od umarlaków.

Fabuła powieści toczy się niemal całkowicie wokół Idy: narrator podąża za nią krok w krok. I choć jest ona jedyną główną bohaterką, niektóre postacie drugoplanowe wydają się być równie wyraziste. Najlepszym przykładem jest Tekla - jest ona przykładem osoby, której nie chciałoby się spotkać na swojej drodze, mimo to jako postać na kartach powieści wzbudziła moją sympatię, niekiedy nawet większą niż Ida. Wespół z ciekawą historią idzie znakomity język, jakim posługuje się autorka - bogaty w metafory i humor znacznie uprzyjemnia lekturę.

Ciekawym motywem jest też Pech. W powieści Raduchowskiej został on w pewien sposób upersonifikowany, stając się niejako jednym z bohaterów. Pojawia się on dość często, z reguły w tych mniej przyjemnych dla Idy sytuacjach. Wszelkie opisy przedstawiają go niemal jak istotę ludzką, która nie tylko w specyficzny sposób bierze udział we wszystkich wydarzeniach, ale przejawia też typowe dla ludzi uczucia, takie jak smutek czy radość.

Niestety, nie obyło się bez drobnych wad. Pierwsza z nich dotyczy postaci drugoplanowych: im bliżej końca, tym więcej pojawia się pobocznych bohaterów, wprowadzonych do historii w sposób dość chaotyczny, na szybko. Jest to o tyle rażące, że są to w pewien sposób istotne postaci, zatem wskazane by było choć trochę bliższe przedstawienie ich czytelnikowi. Drugą wadą jest natomiast zakończenie. A konkretnie jego brak, bo fabuła książki urywa się w środku - nie dość, że większość wątków nie zostaje rozwiązana, to dodatkowo na ostatnich stronach pojawia się jeszcze więcej niewiadomych. By poznać dalsze losy Idy należy chwycić po "Demona luster", jednak nigdzie na okładce "Szamanki.." nie ma informacji, że nie jest to samodzielna historia.

"Szamankę od umarlaków" z czystym sumieniem polecam każdemu - to solidna dawka urban fantasy doprawiona znakomitym humorem i równie dobrym językiem, która potrafi uprzyjemnić czas. Doradzam jednak zaopatrzyć się od razu w "Demona Luster", ponieważ powieść pozostawia po sobie spory niedosyt. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu, ja już nie mogę się doczekać kiedy poznam dalsze losy Idy. I Pecha w sumie też...

poniedziałek, 10 lutego 2014

Bernhard Schlink - "Lektor"

„Lektora” znałam jedynie jako film, choć i to stwierdzenie jest mocno przesadzone. Mam płytę DVD, słyszałam, że jest to podobno wybitne dzieło. O treści nie miałam jak dotąd zielonego pojęcia, podobnie o tym, że jest adaptacją jakiejkolwiek książki. Zapewne dalej żyłabym w nieświadomości, gdyby koleżanka w samym środku sesji (rychło w czas) nie zaopatrzyła mnie w kilka niezbyt pokaźnych książek, w tym „Lektora” właśnie. Oczywiście od razu zabrałam się do czytania i przyznaję, że nie żałuję tej decyzji ani trochę.

Długo rozważałam, jak ubrać w słowa opis treści książki i postanowiłam nie wykraczać poza ramy narzucone przez teksty okładkowe. Historia zaczyna się, gdy piętnastoletni Michael nawiązuje romans ze starszą o 20 lat kobietą. Relacja między nimi jest niezwykle specyficzna nie tylko ze względu na różnicę wieku, ale też niezwykłą wręcz schematyczność i powtarzalność każdego dnia. Bohaterowie odnajdują spokój w stałości i rytualnych wręcz zachowaniach, a jednym z nich jest czytanie książek na głos przez Michaela. Gdy romans kończy się gwałtownie wraz z ucieczką Hanny, chłopak, którego świat rozpadł się na kawałki, nie podejrzewa, że kilka lat później rozpozna dawną kochankę na sali sądowej, wśród oskarżonych o zbrodnie byłych strażniczek obozu koncentracyjnego.

Przyznam szczerze, że początki z tekstem Schlinka były trudne. Mimo niewielkiej objętości (książka ma nieco ponad 150 stron), czytało się go nie najlepiej. Byłam zła na wydawnictwo, że w opisie okładkowym umieściło prawdziwą profesję Hanny, święcie przekonana, że jest to jedyna zawarta w książce tajemnica. W każdym razie niemiłosiernie irytowało mnie zachowanie bohaterki – zapomniałam chyba, że czytam utwór skąd inąd uznany za wybitny i że zachowania bohaterów prawdopodobnie zostaną uzasadnione. Porzuciłam więc resztki empatii i wyraźnie Hannę zniecierpiałam. Z czasem mój sąd oczywiście uległ zmianie, ze złości przeszłam w zadumę, a wydarzenia, do których na początku odnosiłam się z dystansem, w końcu pochłonęły mnie bez reszty.

Niemal do samego końca zastanawiałam się, co jest tu wątkiem, a co tłem. Historia z okresu II wojny światowej wdarła się do książki tak nagle i skutecznie, że przyćmiła pierwszą, wolną od moralnych dywagacji, część. Po skończeniu lektury wiem już, że dla mnie jest to historia tylko i wyłącznie o Hannie i jej niezwykłym życiu. Mimo iż narratorem jest Michael, iż to jego życie, codzienność i odczucia poddawane są wnikliwej analizie, mimo silnego wątku historyczno-moralnego, najbardziej wyrazistą postacią była właśnie strażniczka, skrywająca niezwykły sekret i mieszankę przedziwnych cech charakteru.

W tej książce nic nie jest jednoznaczne, a interpretacji treści jest zapewne tyle, ilu czytelników. Dla mnie lektura wiązała się z niezwykłymi emocjami, mogłam też na nowo spojrzeć na historię, której uczę się od lat. Taka refleksja pozwala dostrzec ludzi tam, gdzie jak dotąd widziało się tylko litery składające się na obco brzmiące nazwiska. Poza tym zarówno język, styl, jak i niezwykła psychologiczna wnikliwość autora, pozwalają zaliczać tę książkę do literatury naprawdę wysokich lotów. Mam nadzieję, że film jest zrobiony równie dobrze, bo zabrałam go do domu na ferie – czuję, że muszę jeszcze lepiej poznać tę historię i liczę, że się nie zawiodę.

sobota, 8 lutego 2014

Mathias Malzieu - "Mechanizm serca"

Ta niepozorna, malutka książeczka, leżąc gdzieś na księgarskiej półce, może przyciągać wzrok. Ma przepiękną okładkę i baśniowy opis z tyłu – jest profesjonalnie wydana, to fakt. Często jednak takie zewnętrzne dopracowanie nie idzie w parze z równie dobrą treścią. Tu jest inaczej – „Mechanizm serca” to wspaniała opowieść, przy której miło spędza się czas.

Można powiedzieć że najzimniejszy dzień w dziejach świata, to nienajlepszy moment na narodziny. Jednakże to wtedy – w nocy, gdy wielu ludzi straciło to, co cenne, lub nawet własne życie – na świat przyszedł Jack. Grozi mu śmierć – jego maleńkie serce zamarza, lecz dzięki wprawnej pomocy akuszerki zwanej wiedźmą, ma szansę dalej żyć. Wszczepia mu ona zegar, mający podtrzymywać pracę uszkodzonego organu. Zegar, który stanie się dla Jacka tak błogosławieństwem, jak i przekleństwem.

Po pierwsze nie dotykaj wskazówek. Po drugie, opanuj złość. Po trzecie nigdy, przenigdy nie zakochaj się. Wtedy bowiem duża wskazówka na zawsze przebije Ci skórę. Twoje kości rozsypią się, a mechanizm serca znowu pęknie.*

Jak można powstrzymać się od miłości, gdy jest ona naturalną koleją losu w zderzeniu z realnym światem? Jack spotyka na swej drodze małą śpiewaczkę i – jak każdy z nas prędzej czy później – wpada w sidła uczuć. Targają nim silne emocje, od fascynacji, przez tęsknotę, aż po zazdrość, a każda z nich jest dodatkowo podsycana lękiem o delikatny mechanizm serca – o własne życie. Maszyneria w żaden sposób nie wypacza uczuć Jacka, jedyne, co różni go od zwykłych ludzi to fakt, że może po prostu wyrwać swoje serce, gdy dociera do granicy możliwości, znaczonej emocjami nie do wytrzymania.

Jednakże baśń Mathiasa Malzieu to opowieść nie tylko o miłości romantycznej. To także historia matki, która – choć przybrana – jest alegorią wszystkich matek świata. Oto Madeleine – akuszerka ze wzgórza robi wszystko, by uchronić własne „dziecko” przed nieszczęściami związanymi z dorosłym życiem. Stara się zatrzymać chłopca przy sobie, jednakże jej działania, choć wynikające z najszczerszych dobrych intencji, po prostu muszą spełznąć na niczym. Wraz z poznawaniem świata i dorastaniem każdy z nas na własnej skórze musi się przekonać o istnieniu obu stron medalu życia – tej radosnej i tej związanej z cierpieniem.

Jak już wspomniałam na początku – opowieść jest równie piękna, jak zdobiący okładkę rysunek. Na kartach tej niepozornej książeczki znajdziemy  baśń przepełnioną alegoriami, pokazującą drogę do rozwoju, a także emocje, rządzące ludzkim zachowaniem. Przyrównanie serca do mechanizmu zegarka i tym samym odsłonięcie go przed czytelnikiem pozwala lepiej zrozumieć to, co sami przeżywamy na co dzień, piętno jakie odciskają w nas emocje takie jak gniew, zazdrość, zakochanie… Po przeczytaniu tej książki czekam z niecierpliwością na ferie, kiedy na pewno znajdę chwilę, by obejrzeć film powstały na jej podstawie.


*Cytat z początku książki

piątek, 7 lutego 2014

Lutowy ministosik (3/2014)

Jeszcze nie tak dawno prezentowaliśmy Wam efekty zakupowego szaleństwa w styczniu, a tu po tygodniu znów mamy się czym pochwalić. Nowości nie jest może aż tak wiele, ale pojawiły się właściwie w czasie jednej, krótkiej wizyty na wyprzedaży książkowej. Zdecydowanie nie powinniśmy się w takich miejscach pojawiać, nasza niereformowalność bierze wtedy górę.


Sylwek wzbogacił się o dwie nowe książki Marka Krajewskiego - "Widma w mieście Breslau" oraz "Festung Breslau" (nie ma to jak kolekcjonować cykl w trzech różnych wydaniach) oraz "Na tropie jednorożca" Mike'a Resnicka. Kaś za to skusiła się na alternatywną wersję historii Złej Czarownicy z "Czarnoksiężnika z krainy Oz", czyli "Wicked", którego autorem jest Gregory Maguire. Poskąpiła z resztą pieniędzy i zakupiła tańsze wydanie w gorszym stanie - jej pokój na moment zamienił się w pogotowie dla zniszczonych książek. ;) "Rozważania psa Mafa i jego przyjaciółki Marilyn Monroe" kusiły ją od dawna, natomiast "Długą Wojnę" duetu Pratchett & Baxter traktowała różnie w zależności od humoru. Wahała się nad zakupem pierwszego tomu, a teraz chyba nie ma wyjścia...

A na koniec niespodzianka - notatnik prawdziwej książkofilki, czyli Kaś znalazła pamiętnik idealny.


środa, 5 lutego 2014

Kamil Janicki - "Upadłe damy II Rzeczpospolitej"

Sięgając po tę książkę tak naprawdę nie wiedziałam, co znajdę w środku. Moja wyobraźnia kierowała się raczej w stronę wstrząsających zbrodni i absolutnego upadku moralnego w kobiecym wydaniu. Tak naprawdę nie znalazłam tu jednak niczego, czego nie znałabym z współczesnego kryminalnego światka. Tym niemniej książka ma wiele innych zalet, o których postaram się wspomnieć.

Tekst Kamila Janickiego składa się z prologu oraz siedmiu rozdziałów, z których każdy opowiada losy jednej z „upadłych dam”. Podtytuły są zróżnicowane w zależności od tego, czy dana część jest historią konkretnej osoby, czy też w większości składa się z opisu śledztwa, którego wyniki czytelnik poznaje stopniowo. Nie zawsze bowiem personalia winnej są znane już na początku. Niezależnie od konstrukcji rozdziału zawsze przedstawiona jest nam historia danej osoby, a także przebieg śledztwa i spraw sądowych. Autor skorzystał z wielu dostępnych źródeł (o czym świadczy mnogość cytatów i przypisów) i z pewnością poświęcił wiele czasu na opracowanie tak obszernego materiału. Mimo tego natłoku wiedzy merytorycznej, książkę czyta się niezwykle lekko, zupełnie jakby była powieścią, nie pracą naukową. Najpewniej duże znaczenie ma tu fakt, że wszelkie dane są dokładnie przez autora zanalizowane i nierzadko poddane pod ironiczną wątpliwość z perspektywy dzisiejszej wiedzy historycznej.

Tak jak już wspomniałam – same zbrodnie nie są w żaden sposób niezwykłe ani niecodzienne, podobne sytuacje znane są także dziś. Inne jest jednak podejście do tematu, zarówno ze strony społeczeństwa, medycyny, jak i sądownictwa. Przede wszystkim w okresie międzywojennym zaskakująco łatwo tłumaczono wszelkie kobiece zbrodnie na podstawie „słabości psychiki”. Pamiętajmy, że są to czasy Freuda i jego teorii na temat histerii, wynikającej ni mniej ni więcej jak z seksualnego niespełnienia. Tak czy inaczej określenia padające pod adresem oskarżonych z dzisiejszej perspektywy są po prostu śmieszne – mianem „depresji” targano na lewo i prawo, udowadniając nią nawet niepoczytalność (!), natomiast do określenia kobiety nimfomanką wystarczyło podejrzenie, że żądała (…) by ten zaspokajał ją seksualnie przynajmniej dwa razy w tygodniu.[35], odnoszące się oczywiście do stałego partnera.

Drugą różnicą w porównaniu z dzisiejszymi realiami jest wysokość wyroków, jakie zapadały na sali sądowej. Mnogość okoliczności łagodzących sprawiała, że zasądzano znacznie krótsze odsiadki, a czasem nie było ich w ogóle. Dla przykładu członkowie szajki, prowadzącej dom publiczny z nieletnimi dziewczętami, mimo wielu różnych oskarżeń – między innymi o sutenerstwo, obrót pornografią, gwałty i stosunki z nieletnimi – otrzymali wyroki od półtora roku w zawieszeniu do trzech lat. Nietrudno zgadnąć, że te niższe przypadły w udziale mężczyznom, rządzącym grupą, natomiast najsurowiej potraktowana została jedna z kobiet uczestniczących w procederze.

Zarówno ciekawa tematyka, jak też styl i zaangażowanie autora pozwalają spędzić kilka przyjemnych chwil na lekturze. Mimo wielu cytatów teksty są płynne i naprawdę dobrze się je czyta. Można też pochylić na chwilę głowę nad społeczeństwem okresu międzywojennego (choć nie różni się aż tak bardzo od współczesnego), a także nad ówczesnym wymiarem sprawiedliwości.

niedziela, 2 lutego 2014

Matthew Quick - "Niezbędnik obserwatorów gwiazd"

Po lekturze „Poradnika pozytywnego myślenia” od razu wiedziałam, że prędzej czy później sięgnę po „Niezbędnik obserwatorów gwiazd”. Okazja nadarzyła się dużo szybciej niż myślałam, tym chętniej zabrałam się za lekturę. Oczekiwania miałam duże i, prawdę mówiąc, nie jestem przekonana, czy zostały one całkowicie i do końca spełnione.

Także tym razem Matthew Quick funduje nam historię opartą o losy bohaterów mocno doświadczonych przez życie. Poznajemy tu dwóch chłopaków, których los styka ze sobą nie do końca przypadkowo. Finley to mieszkaniec Bellmont, wiodący względnie spokojne życie wraz z dziadkiem inwalidą, ojcem oraz niezwykle bliską sobie dziewczyną. Ma zasady, priorytety, koszykarską pasję, a za zasłoną małomówności skrywa rodzinny sekret, o którym ze wszystkich sił chciałby zapomnieć. Jego sytuacja zmienia się, gdy trener prosi go o opiekę nad Russem – wschodzącą gwiazdą koszykówki, człowiekiem który po tragicznej śmierci rodziców dystansuje się do ludzi, twierdząc że jest kosmitą – Numerem 21 – zesłanym na Ziemię by badać emocje ludzi. Jak nietrudno się domyślić, między chłopcami rozwija się więź, nić przyjaźni i wsparcia, tak ważnego dla obydwu. Oczywiście więź ta jest specyficzna i naznaczona wieloma niezwykłymi zachowaniami.

Zapewne chłopcom żyłoby się świetnie, gdyby przyszło im mieszkać w innym miejscu. Bellmont jest jednak miastem rządzonym przez gangi, które chcą mieć wpływy i nigdy nie wybaczają błędów. Dramatyczne wydarzenia zmieniają na zawsze życie Finleya, jednak, co najważniejsze, zarówno dla niego, jak i dla Russa, przychodzi czas zmierzenia się z własną przeszłością. Chłopcy muszą stawić czoła temu, co przeżyli i przyjąć te doświadczenia, by móc odnaleźć cel w życiu i podjąć decyzje dotyczące przyszłości.

Podobnie jak w przypadku „Poradnika…” zarówno język, jak i sama historia nie są zbyt skomplikowane. Zdecydowanie mniej jest okazji do śmiechu, postacie również są jakby mniej wyraziste. W moim przypadku historia absolutnie nie „złapała” – dość ciężko brnęło mi się przez kolejne strony, nie miałam też parcia na to, by dowiedzieć się, co będzie dalej. Spodziewałam się szczęśliwego zakończenia i tyle. Tak czy inaczej proza Matthew Quicka oraz to, jak prowadzi losy swoich bohaterów, czyni jego książki mocno energetycznymi. Po lekturze ma się ochotę po prostu rzucić wszystko i iść na dach patrzeć w gwiazdy, mimo ujemnej temperatury na zewnątrz.