Prousta pamiętam z czasów liceum – okresu literackiego buntu, gdy pewna siebie i niepomna na świętości próbowałam mierzyć się z kanonem tekstów inteligenckich. Podejście zarówno do Czarodziejskiej góry Manna, jak i W poszukiwaniu straconego czasu zakończyło się fiaskiem – mimo chęci poległam i odrzuciłam kanon; uznałam, że nie dla mnie tak wielka literatura. Dziś, bogatsza o wiele doświadczeń i z zupełnie innym podejściem do tekstu pisanego, postanowiłam na nowo zmierzyć się z klasykiem. Niestety, choć spokojniej, myślę wciąż to samo – To nie czas i miejsce, panie Proust…
W stronę Swanna ma charakter retrospektywny i rozpoczyna się, gdy bohater za sprawą znanego smaku powraca myślami do lat dziecinnych. Od tego momentu czytelnik staje się obserwatorem jego losów i powiernikiem przebogatych przemyśleń. Już pierwsze kartkowanie książki pokazuje jej charakter – zdecydowana większość tekstu to rozbudowane akapity, nierzadko zajmujące niemal całą stronę. Autor zastosował dla przekazu metodę strumienia świadomości, a opis sytuacji, doświadczeń i przemyśleń bohatera jest niezwykle dokładny i barwny pod względem języka. Dialogów jest niewiele, choć przyznać trzeba, ze wypadają zaskakująco naturalnie. Całość jest jest jednak niespieszna i ociężała; opisy przytłaczają i zdają się nie mieć końca, a dogłębnie analityczny przekaz potrafi naprawdę dać czytelnikowi w kość.
Z drugiej jednak strony proza Prousta posiada niezwykłe walory – tak literackie, jak i kontekstualne. Można wybrać dowolny fragment tekstu i po prostu popaść nad nim w szczery zachwyt – jak wspaniały jest język, złożoność zdań, konstrukcja akapitów czy sposób wyrażania myśli. Jako całość opowieść również jest cudowna – pokazuje społeczeństwo wieku XIX, a jednak problemy, jakie porusza, pozostają aktualne aż do dziś. Tekst Prousta nie jest utworem, który się chwali wyłącznie dlatego, że się go nie rozumie – to proza autentycznie dobra, pozwalająca rozsmakować się w literaturze i podjąć refleksję o podłożu egzystencjalnym.
Zachwycił mnie wstęp Boya-Żeleńskiego – zatęskniłam już za tak dogłębnymi wprowadzeniami, tworzonymi przez wybitnego znawcę tematu. Żeleński zachęca czytelnika, by, za przykładem odbiorców współczesnych Proustowi, dał sobie czas. By otwierał książkę na chybił-trafił, smakował, odkrywał jej wspaniałość; obiecuje, że pozwoli to łatwiej przejść przez początek i wdrożyć się w tekst. Uwierzyłam i naprawdę próbowałam – nie raz, nie dwa, nie dziesięć. A jednak wciąż niezwykłą wręcz trudność sprawiało mi utrzymanie uwagi nad tym tekstem. Choć to smutne, najwyraźniej nie dorosłam jeszcze do poszukiwania straconego czasu. Nie odpuszczam jednak – za kilka lat, gdy bagaż moich doświadczeń będzie nieco większy, pozwolę sobie na kolejną próbę.
Za okazję do ponownego zmierzenia się z prozą Prousta dziękuję serdecznie Wydawnictwu MG.