czwartek, 31 października 2019

Cecelia Ahern – „PS Kocham Cię”

PS Kocham Cię to historia-klasyk. Prawdopodobnie większość osób ją zna – czy to z wydanej 15 lat temu książki Cecelii Ahern, czy też z filmowej adaptacji z Hilary Swank i Gerardem Butlerem w rolach głównych. Ja jestem wyjątkiem (zawsze pod prąd, yay!), bo jak do tej pory nie miałam styczności z żadną wersji tej opowieści. Jest to o tyle dziwne, że prozę Ahern uwielbiam i czytałam wszystkie jej książki – oprócz tej najbardziej znanej...

Ale dość o mnie i moich dziwnych książkowych przygodach. Dla tych, którzy również jak dotąd nie znali tej opowieści powiem w skrócie, że książka opowiada historię Holly – młodej kobiety, której mąż zachorował na raka mózgu i ostatecznie zmarł. Bohaterka, co całkowicie zrozumiałe, załamuje się; jej życie po prostu rozsypuje się na kawałki. Z otępienia wyrywa ją dopiero tajemnicza koperta, czekająca w jej rodzinnym domu. Koperta zawierająca listy, które zostawił dla niej mąż. Przez kolejne 10 miesięcy Holly otwiera po jednym liście i wykonuje zawarte w nich zadania, przechodząc jednocześnie przez kolejne etapy oczyszczającej żałoby. Jej życie zmienia się na zawsze. 

Jest mi ogromnie przykro, że tak późno poznałam historię Holly, bo jestem pewna, że przez ostatnie lata wielokrotnie bym do niej wracała. To jedna z tych książek, które perfekcyjnie podnoszą na duchu i napawają optymizmem. Jest ciepła jak koc i doskonale nadaje się na jesienno-zimowe wieczory... a właściwie na pozostałe pory roku też! Mimo że główny wątek książki związany jest ze śmiercią, nie czyha na nas depresja; wręcz przeciwnie, dawno nie poznałam historii tak przepełnionej nadzieją. To opowieść o relacjach (przyjacielskich oraz rodzinnych), o odkrywaniu zupełnie nowej twarzy najbliższych, a także o nieuchronnych zmianach, pokonywaniu słabości i poszukiwaniu sensu w życiu. 

Oczywiście PS Kocham Cię to również historia miłosna o wielkim i bardzo silnym uczuciu. To, co łączyło Holly i Gerry'ego, było wyjątkowe, a opowieść Cecelii Ahern chwyta czytelnika za serce. Jeśli lubicie love story, to powinno Wam się spodobać, mimo że już od początku wiemy, że nie skończy się stwierdzeniem "Żyli długo i szczęśliwie".

Nie mam pojęcia, skąd Cecelia Ahern czerpie swoje pomysły, ale jedno jest pewne: to wielka radość, że została pisarką i wykorzystuje swój niezwykły talent do tworzenia mądrych i przejmujących historii. Każdy kto wrzuca powieści obyczajowe do jednego worka z erotykami, romansami i komediami romantycznymi (nie mam nic do tych gatunków, sama po niektóre sięgam!), powinien sięgnąć po jej książki i przekonać się na własnej skórze, że można z tych wszystkich elementów stworzyć naprawdę niezwykłą historię na poziomie, taką jak Sto imion, Kiedy Cię poznałam, czy właśnie PS Kocham Cię







Za możliwość poznania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Akurat.

wtorek, 29 października 2019

Kerry Fisher – „Posłuszna żona”

Dwie kobiety, dwie historie, jedna rodzina, która spycha je na margines. Lara i Maggie różnią się wszystkim: jedna jest wykształcona, sztywna i wiecznie spięta, stłamszona tyranią aroganckiego partnera, druga zaś, to kobieta prosta, ciepła, o wielkim sercu i pogodzie ducha. Ich mężowie są braćmi a one stanowią obcy element w zżytej, włoskiej rodzinie. Rodzinie, która, jak się okazuje, kryje niejedną brudną tajemnicę... 

Ciężko było mi ująć w słowa fabułę Posłusznej żony w taki sposób, by uwzględnić obie bohaterki, a jednocześnie nie zdradzić zbyt wiele i nie popsuć Wam zabawy z odkrywania sekretów rodziny Farinellich. Choć tak naprawdę w moim odczuciu opis okładkowy robi nam niepotrzebne nadzieje. Obiecana zagadka zostaje rozwiązana dość szybko, kolejne się nie pojawiają, a wątki obyczajowe nie są w stanie zafascynować na tyle, by mówić o czymś więcej niż lekkim znużeniu podczas lektury.

Być może czytam zbyt wiele thrillerów, ale jestem przyzwyczajona do konstrukcji fabularnej, w której napięcie rośnie powoli, ale kiedy już dojdzie do odpowiedniego poziomu, akcja zaczyna gnać jak szalona. Dlatego też jestem w stanie wynagrodzić autorom przydługie wstępy i niezbyt angażujące początki, jeśli tylko finisz książki wynagradza mi oczekiwanie. Tymczasem w Posłusznej żonie wszystko dzieje się niejako na odwrót. Na początku czytelnik nie czuje się pewnie w sytuacji rodzinnej, a do ciągłych napięć między bohaterami dochodzą dość skomplikowane relacje, w których musimy się połapać. Otrzymujemy zapowiedź tajemnicy, którą przyjdzie nam odkryć, a nadzieja z tym związana podtrzymuje nasze zaangażowanie. Tyle że rozdziały mijają, akcja dzieje się swoim rytmem, informacje wskakują na odpowiednie tory, a niedopowiedzenia powoli się rozwiewają. I nadal nie dzieje się absolutnie nic. Tempo jest podobne przez większość książki, z tym że brak zagadek w drugiej połowie sprawia, że odbieramy ją jako wolniejszą i nudniejszą od pierwszej.

Nie zrozumcie mnie źle – to nie jest całkowicie beznadziejna lektura. Autorka porusza w niej wiele ważnych problemów związanych ze związkami i rodziną: brak akceptacji, tajemnice, terror psychiczny i fizyczny, patchworkowe relacje, nierówności społeczne... Bohaterowie są dobre wykreowani, to osoby z krwi i kości, które mają charakterystyczne cechy, reakcje i zachowania. Jestem zakochana w naprzemiennej narracji, ukazującej dwie tak różne perspektywy głównych bohaterek. 

A jednak nie sięgnęłabym po kolejne powieści autorki.

Być może rzecz leży w moim guście. Opis okładkowy sugeruje, że Posłuszna żona spodoba się fankom powieści Jojo Moyes i Diane Chamberlain. I chyba coś w tym jest, bo powieści obu pań również mi nie pasują. Nie mam nic do połączenia umiejętnie budowanego napięcia z wątkami obyczajowymi, ale monotonne prowadzenie akcji w połączeniu ze sztucznie lukrowanym zakończeniem to dla mnie problem nie do przeskoczenia. Książki Kerry Fisher pozostawiam zatem innym – może właśnie Tobie się spodobają?







Za możliwość poznania książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Literackiemu.

niedziela, 27 października 2019

Agnieszka Olejnik – „Dworek w Miłosnej”, „Szczypta nadziei”



Zadbany dworek w stylu angielskim pozornie nie pasuje do wielkopolskiej wsi. A jednak stoi tam od dawna: zbudowany z wielkiej miłości, nienaruszony mimo wojny, doglądany przez ostatnią dziedziczkę, wiekową panią Bognę, oraz Antoniego – jej jedynego przyjaciela. Lecz, jak wiadomo, życie nie trwa wiecznie, a pani Bogna, jak do tej pory nie szukająca rodzinnego towarzystwa, musi zaplanować przyziemne sprawy. Malowniczy dworek postanawia zostawić w spadku dwóm krewnym: kuzynkom Adzie i Monice.

Dworek w Miłosnej to opowieść o wielu postaciach, których losy krzyżują się na terenie malowniczej posiadłości. Nie chcąc zdradzać zbyt wiele na temat fabuły powiem jedynie, że zawirowań obyczajowych nie zabraknie, a ścieżki bohaterów wielokrotnie skręcą w dziwnych kierunkach, przeplatając się nawzajem. Z resztą czego innego można by się spodziewać, skoro w Miłosnej znajdziemy szereg barwnych postaci: Monikę i Igora, których małżeństwo wisi na włosku, ich dzieci, Adę, samotną matkę dorastającego syna, a także wspomnianego już pana Antoniego, który jest przedstawicielem starszego, zupełnie innego pokolenia. W Miłosnej mieszają się różne energie i przekonania, młodość przeplata się ze starością, a dojrzałość niejednokrotnie przegrywa z dziecięcą wręcz naiwnością.

Jestem zachwycona tym, w jaki sposób historie bohaterów opisywanych w tym cyklu chwytają nas za serce. Przyznam otwarcie, że podczas lektury dość szybko rozdzieliłam sympatie i antypatie, a pewnym bohaterom kibicowałam znacznie bardziej niż innym. Zwłaszcza druga część wywołała u mnie wiele emocji (niekoniecznie pozytywnych), aż usiadłam i zaczęłam zastanawiać się nad tym, z jaką łatwością oceniamy ludzkie wybory. Czy to w fikcyjnych opowieściach, czy w prawdziwym życiu, wolimy wszystko upraszczać i widzieć świat czarno-biało, by jak najlepiej pasował do naszej wizji. A przecież o tak wielu czynnikach nie mamy zielonego pojęcia...

Czytając te książki uświadomiłam sobie jeszcze jedną rzecz, za którą kocham prozę akurat tej autorki. Jako nastolatka często sięgałam po powieści obyczajowe i choć były dla mnie ciekawe, rzadko pojawiały się w nich wątki, do których mogłam się jakoś odnieść, czy bohaterowie, z którymi dałabym radę się zidentyfikować. Tymczasem w powieściach Agnieszki Olejnik niejednokrotnie znajduje się przestrzeń na to, by opowiedzieć historie również młodszego pokolenia. To nie są obyczajówki wyłącznie o dorosłych i ich problemach; w większości książek autorki równie ważni są nastolatkowie oraz młodsze dzieci. Myślę sobie, że to cenne wątki, które nadają opowieści autentyczności i zupełnie nowego wymiaru w porównaniu do innych przedstawicieli gatunku.

Nie będę ukrywała, że Agnieszka Olejnik to jedna z moich ulubionych autorek powieści obyczajowych. Uwielbiam jej wrażliwość, sposób przekazu i to, w jaki sposób konstruuje swoich bohaterów. Dworek w Miłosnej oraz Szczypta nadziei wywołały we mnie sporo emocji; czasem nawet odkładałam książkę, bo, mówiąc wprost, bohaterowie tak bardzo mnie wkurzali. Nie dlatego, że coś było z nimi nie tak, przeciwnie – są wykreowani tak dobrze, że łatwo jest wczuć się w ich sytuację i zastanowić się, co zrobilibyśmy na ich miejscu (haha!). To jest właśnie (moim zdaniem) największa wartość powieści obyczajowych: pozwalają nam na przeżywanie pewnych emocji, nawet jeśli nasze życie nam ich nie dostarcza.


piątek, 25 października 2019

Amerykańscy miliarderzy rozdający pieniądze – wszystko zepsują! || Melinda Gates – „Moment zwrotny”

Fundacja Billa i Melindy Gatesów to największa na świecie organizacja filantropijna (a przynajmniej tak twierdzi Wikipedia). Została założona w 2000 roku, a jednym z jej filarów jest wspieranie dziewcząt i kobiet w drodze do poprawy warunków życia i lepszego traktowania w środowiskach, z których pochodzą. Niejednokrotnie stając naprzeciw największych autorytetów, fundacja propaguje idee związane z planowaniem rodziny, dostępem do antykoncepcji, aborcją oraz edukacją seksualną. To również jedna z najważniejszych organizacji zajmujących się badaniami nad wirusem HIV. 

Moment zwrotny to z jednej strony podsumowanie działań fundacji, z drugiej zaś opowieść o tym, jak pomaganie wygląda od kulis. Melinda Gates prezentuje tutaj własną perspektywę – osoby, której światopogląd zmieniał się wielokrotnie pod wpływem pracy i doświadczeń. W poszczególnych rozdziałach zostają omówione kolejne projekty realizowane przez fundację, a wraz z nimi historie kobiet z całego świata, których życie zmieniło się dzięki działaniom Gatesów. To niejednokrotnie mocne, wzruszające opowieści matek i żon, które na co dzień doświadczają przemocy, a także rozmaitych trudności, nie do wyobrażenia dla człowieka wychowanego na Zachodzie.

Nie jestem w stanie powiedzieć, która z opisywanych historii zrobiła na mnie największe wrażenie – wiele z nich chwyta za serce i zmusza, by zrewidować swoje spojrzenie na świat. Tu nawet nie chodzi o to, jak wiele zła wciąż spotyka kobiety na całym świecie – rozpoczynając lekturę miałam świadomość większości z opisywanych problemów. Clou tej książki jest raczej to, jak złożoną i trudną sprawą jest skuteczne pomaganie. A jednak, jeśli poświęcimy odpowiednio wiele czasu, by poznać zwyczaje i wartości panujące w danej kulturze, możemy zdziałać naprawdę wiele. 

To nie jest książka o emancypacji czy feminizmie w zachodnim ujęciu. Wręcz przeciwnie – autorka przekonuje tutaj, że w wielu regionach świata szerzenie idei dostosowanych do naszej rzeczywistości jest po prostu niemożliwe. Choć brzmi to paradoksalnie, tu trzeba czegoś więcej niż rewolucji; czegoś znacznie bardziej czaso- i pracochłonnego. Tytułowy Moment zwrotny nie jest bowiem czymś, co się przydarza i, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zmienia całe społeczeństwa. To raczej ta chwila, gdy po poruszeniu setek drobnych kamyków udaje nam się wreszcie spowodować wyczekiwaną lawinę zmian.

Gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi opowieściami o pracy na rzecz fundacji, Melinda Gates znalazła nieco przestrzeni, by zdradzić kilka historii z własnego życia. To ciekawe elementy, które świetnie obrazują, jak głęboko w społecznej świadomości zakorzenione są stereotypy płciowe, oraz jak trudno jest kobiecie podążać za własnymi ambicjami, przy jednoczesnej chęci poświęcenia się rodzinie. Oczywiście – co podkreśla sama Melinda Gates – sytuacja kobiet na Zachodzie nie umywa się w żaden sposób do tego, czego na co dzień doświadczają mieszkanki Afryki i Azji. A jednak, mimo długich tradycji emancypacyjnych, my również mamy jeszcze o co walczyć – dla siebie i reszty świata.

Jestem zaskoczona tym, jak mądrą książką jest Moment zwrotny i jak wiele można się z niego nauczyć o świecie i naturze przemian społecznych. Przyznam szczerze, że zaczynając lekturę, myślałam podobnie jak wielu: co takiego może wiedzieć i przekazać ta bogata Pani, która z pewnością żyła w bańce, zza której ledwie widać świat. Tymczasem droga Melindy Gates była pełna pomyłek – z resztą autorka mówi o nich bez wstydu, bo wie, że to dzięki nim może dziś zdziałać tak wiele dobrego. Zarówno ona, jak i jej mąż, jawią się jako ludzie otwarci, którzy gotowi są uczyć się od innych, by ich działania były jeszcze skuteczniejsze. A to bardzo cenna cecha charakteru.


środa, 23 października 2019

Tim Marshall – „Więźniowie geografii”

Gdybyście w dowolnym momencie życia powiedzieli mi, że przeczytam książkę o geopolityce, prawdopodobnie zabiłabym Was śmiechem. Jasne, jako nastolatka interesowałam się sytuacją na świecie, przemianami społecznymi i innymi pokrewnymi tematami, ale nawet wówczas nie sięgnęłabym z własnej woli po pozycję, która ma te obszary jakoś szerzej omawiać. Teraz, gdy dorosłam, trzymam się z daleka od wszystkiego, co może zburzyć mój spokój ducha, a polityka zdecydowanie należy do takich obszarów. A jednak po obejrzeniu filmiku Kasi Gandor, nie zastanawiałam się długo – złożyłam zamówienie i bardzo szybko zabrałam się za lekturę.

Tim Marshall, autor Więźniów geografii, to amerykański publicysta, zajmujący się tematyką spraw zagranicznych. Pracował dla największych sieci radiowych i telewizyjnych, a jego artykuły dotyczące światowej polityki były wielokrotnie drukowane na łamach najważniejszych magazynów. Jest również autorem reportaży z całego świata. Słowem: facet ma pojęcie o świecie i wie, jak w przystępny sposób przekazać innym swoją wiedzę. 

Książka składa się z 10 rozdziałów, a w każdym z nich autor omawia inny kraj lub obszar na świecie: od Rosji i Chin, poprzez Indie i Pakistan, Europę Zachodnią, Stany Zjednoczone, aż do Arktyki. W swojej opowieści nie ogranicza się jedynie do perspektywy historycznej – prawdę mówiąc poświęca jej jedynie tyle miejsca, ile jest niezbędne w danym przypadku. Resztę rozdziałów zajmuje omówienie aktualnych tendencji w regionie, a także możliwych przyszłych scenariuszy z podziałem na te mniej i bardziej prawdopodobne. Rozdziały nie są jakieś przesadnie długie (książka ma niecałe 400 stron), siłą rzeczy rozważania nie są więc pogłębione. Ale dla laika, który wiedzę o świecie czerpie wyłącznie z mediów, a z historią ostatnio miał styczność przed maturą, w zupełności wystarczy.

Muszę podkreślić, że Więźniowie geografii nie są książką, którą łykniecie "na raz" w jeden lub dwa wieczory. Ja czytałam ją robiąc przerwy między rozdziałami i w ten sposób towarzyszyła mi około miesiąca. Tu nawet nie chodzi o to, że jest jakoś ciężko napisana – język autora jest naprawdę przystępny i nie sprawia czytelnikowi problemów. Ale każdy rozdział – ba, czasem nawet każdy akapit! – wymaga poukładania sobie pewnych informacji w głowie i odniesienia ich do już posiadanej wiedzy. Podczas lektury wielokrotnie robiłam pauzy i można było mnie przyłapać na wpatrywaniu się w okno, sufit albo ścianę – właśnie przez tę toczącą się w głowie analizę.

Jeśli szukacie książki, która we w miarę prosty i przystępny sposób wyjaśni Wam, jak uwarunkowania geograficzne determinują światową politykę, myślę, że nie znajdziecie lepszej pozycji. Tim Marshall umiejętnie łączy łatwą do strawienia formę z dużą ilością faktów, w ciekawy sposób tłumacząc nam zależności między państwami. Dzięki odwołaniom zarówno do najważniejszych wydarzeń historycznych, jak i aktualnej sytuacji na świecie (w miarę aktualnej; książka pochodzi z 2016 roku), łatwiej jest nam zobrazować sobie najważniejsze informacje i je przyswoić. I od razu jakoś łatwiej czyta się internetowe doniesienia dotyczące tureckiej inwazji w Syrii, protestów w Hongkongu czy trudności, z jakimi borykają się państwa centralnej Afryki.


poniedziałek, 21 października 2019

Greer Hendricks, Sarah Pekkanen – „Anonimowa dziewczyna” [przedpremierowo]



Życie Jessici Farris nie jest może przesadnie szczęśliwe, ale za to dość przewidywalne: jest utalentowaną wizażystką, która spełnia się w pracy z klientami, a ewentualne napięcia spowodowane sytuacją rodzinną rozładowuje spędzając czas z przyjaciółką lub poznanymi w barze mężczyznami. Ze względu na chorobę siostry, której rehabilitacja pochłania sporo pieniędzy, Jessica priorytetowo traktuje zarabianie. Kiedy więc nadarza się okazja do wzięcia udziału w płatnym badaniu psychologicznym na temat moralności, wykorzystuje szansę do zdobycia dodatkowych środków.

Choć początkowo badanie miało zająć dwa spotkania i polegać wyłącznie na wypełnianiu specjalnej ankiety, Jessica zwraca uwagę prowadzącej, psycholog Lydii Shields. Wydaje się idealnie pasować do pomysłu, który zrodził się w głowie terapeutki. Na kolejnych spotkaniach rozpoczyna się gra, w której niczego nie świadoma Jessica stopniowo odkrywa przed psycholog kolejne aspekty swojego życia. Dziewczyna daje się wikłać w coś, czego nie rozumie i co może okazać się dla niej zagrożeniem. Co tak naprawdę bada dr Shields i jakie są jej motywy? Czy wszystko, co spotyka Jessicę, jest wyreżyserowane?

Zanim zdecydowałam się na sięgnięcie po tę książkę, mignęła mi ona na Instagramie. Nie raz, nie dwa, nie dziesięć... W którymś momencie była absolutnie wszędzie, a każda opinia wyrażała zachwyt. Potraficie przejść obojętnie wobec takiej pokusy? Zwykle staram się zachowywać dystans wobec głośnych premier, jednak tym razem postanowiłam zaryzykować. I bardzo się cieszę, bo ostatecznie książka okazała się naprawdę fenomenalna. Raz chwycona, nie dawała się odłożyć i wciągała bez reszty.

Teoretycznie Anonimowa dziewczyna podzielona jest na trzy części, ja jednak wyraźnie odczułam obecność dwóch. Pierwsza połowa związana jest z budowaniem napięcia – stopniowo lepiej poznajemy obie bohaterki, obserwujemy też budowanie relacji między nimi. Odkrywamy motywy, a dzięki naprzemiennej narracji mamy szansę zajrzeć do umysłu zarówno Jessici, jak i dr Shields. Z kolei w miarę jak pojawiają się kolejne fakty i wątki, tempo akcji rośnie, a emocje, które wywołuje w nas lektura, stają się coraz silniejsze. Zastanawiamy się, dokąd to wszystko zmierza, analizujemy fakty, kalkulujemy w głowach możliwe rozwiązania. Razem z główną bohaterką próbujemy połapać się w rzeczywistości i walczymy z poczuciem zagrożenia.

Nie ukrywam, że jednym z elementów, który przyciągnął mnie do tej książki, jest wątek związany z psychologią. Choć nie pracuję w zawodzie, dalej jest to mój konik i zawsze z ciekawością podchodzę do tego typu odniesień. Tutaj były one kluczowe dla fabuły i, co ważne, zostały bardzo dobrze nakreślone. Dzięki rozdziałom, w których narracja jest po stronie dr Shields, wiemy nie tylko jak zręcznie manipuluje ona Jessicą, nieustannie analizując jej zachowania, ale również z jaką łatwością sama wpada w pułapki myślenia w odniesieniu do własnego życia. Jak widać inteligencja i świadomość istnienia pewnych schematów to czasem zbyt mało, gdy instynkty i lęki biorą górę.

Obserwowanie obu perspektyw było bardzo ciekawe i sama nie wiem, która z bohaterek zainteresowała mnie bardziej. Obie są wykreowane spójnie i ciekawie; obie przyciągają uwagę swoimi problemami. To wyjątkowo udany literacki duet, który potrafi zaintrygować czytelnika.

Cóż więcej mogę zrobić, jak tylko powtórzyć za Instagramem, że to jeden z najlepszych thrillerów tego roku? Mnie się podobało. Akcja została zawiązana sprawnie, relacja między bohaterkami rozwija się w dobrym tempie, a atmosfera gabinetu psychoterapeuty dobrze koresponduje z gatunkiem, jakim jest thriller. Do tego napięcie rośnie, a odkrywane fakty stopniowo je maksymalizują. I to zakończenie! Jestem pod ogromnym wrażeniem i gdybym mogła, chciałabym przeżyć to wszystko jeszcze raz.







Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu Zysk i S-ka.
Premiera 22 października!

piątek, 18 października 2019

Stereotypy i archetypy || Joanna Drosio-Czaplińska, Jacek Masłowski – „Czasem święta, czasem ladacznica”



Słyszeliście kiedyś o zespole Madonny i ladacznicy? To określenie odnosi się do postrzegania żeńskiej natury w dwoisty sposób; dzielenia kobiet na te, które są skłonne do poświęceń, opiekuńcze i zaangażowane, oraz na "te drugie", emanujące seksualną energią. Oczywiście w tym spojrzeniu obie te cechy się wykluczają, a kobieta może albo być żoną i matką, albo namiętną kochanką. Takie widzenie świata może prowadzić do wielu trudności – mężczyznom nie pozwala na czerpanie satysfakcji z życia seksualnego w ramach małżeństwa, z kolei u kobiet może stanowić przyczynę problemów z tożsamością oraz narastającego poczucia winy (w dużym uproszczeniu).   

Ta dwoistość stała się punktem wyjścia do rozmowy dwojga psychologów, Joanny Drosio-Czaplińskiej oraz Jacka Masłowskiego. Na przestrzeni niecałych 200 stron znajdziemy 10 rozdziałów poświęconych rozmaitym aspektom kobiecości: od córeczek tatusia, poprzez wykorzystywanie stereotypów, seks, macierzyństwo aż do wchodzenia w rozmaite relacje. Autorzy dyskutują ze sobą i wymieniają myśli oraz argumenty, korzystając ze swojego wieloletniego doświadczenia w zawodzie, a także prywatnych spostrzeżeń. Wskazują na problemy, z którymi się spotkali, stereotypy znane ze społecznego przekazu, rozkładają też na czynniki pierwsze kobiece zachowania i dyskutują o ich możliwych przyczynach.

Bardzo mnie cieszy, że ta książka ma formę rozmowy, dynamicznego dialogu kobiety i mężczyzny. Praktycznie na każdej stronie widać tu wymianę poglądów, energii i doświadczeń, która pozwala spojrzeć na sprawę z różnych punktów widzenia. Jacek Masłowski spełnia w tej rozmowie bardzo ważną rolę – reprezentuje męski świat, zadaje celne pytania i pokazuje wprost: "czasem was nie rozumiemy, chociaż bardzo byśmy chcieli". Dzięki obecności dwojga psychologów konfrontują się dwa spojrzenia na temat kobiet, a analiza jest jeszcze bardziej pogłębiona.

Jedynym mankamentem (bardzo subiektywnym zresztą), drobną rysą na całej tej książce są fragmenty, w których dyskusja między autorami przybiera bardziej agresywny charakter. Są chwile, gdy niezgadzające się ze sobą strony bronią swoich racji i zdają się nie rozumieć argumentów drugiej osoby. Z jednej strony jest to cenne, bo czytelnik ma szansę zastanowić się, co sam uważa i po której stronie byłby skłonny stanąć. Nie do końca mnie to jednak przekonało.

Czasem święta, czasem ladacznica to niepozorna, niezwracająca uwagi książeczka: malutka, cieniutka, z prostą grafiką i stonowanymi kolorami. Z łatwością zginie w powodzi bardziej krzykliwych okładek, które stale zasilają księgarniane półki. A szkoda! To kawałek naprawdę dobrego tekstu o kobietach, ich komunikacji, relacjach, wychowaniu, seksualności, przekonaniach i codziennym funkcjonowaniu. Jestem pewna, że zawarte tutaj informacje znajdą wielu odbiorców – zarówno wśród kobiet, które chcą lepiej zrozumieć siebie i innych, jak i wśród mężczyzn. Niezależnie od poziomu samoświadomości i rozwoju warto czasem sięgnąć po tego typu pozycję i zmierzyć się z różnymi punktami widzenia; w końcu to właśnie w tej sposób się rozwijamy i ugruntowujemy własne przekonania.







Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Agora.

środa, 16 października 2019

Dzisiejszej nocy niektórzy zbiją fortuny! || Marc Elsberg – „Chciwość” [przedpremierowo]



Galopujący kapitalizm i pogłębiające się nierówności społeczne sprawiły, że największe gospodarki uległy załamaniu. Obywatele, mający już dość stale bogacących się bogaczy, wyszli na ulice; w największych światowych metropoliach trwają strajki, które coraz trudniej opanować. W Berlinie trwa nadzwyczajny szczyt gospodarczy, na którym przywódcy państw i najważniejsi ekonomiści starają się podjąć decyzje kluczowe dla przyszłości świata. Wśród nich jest pewien niedoceniany człowiek – noblista, który twierdzi, że rozgryzł zagadkę powszechnego dobrobytu. Tajemnicą chce się podzielić z uczestnikami szczytu, jednak zanim na niego dotrze, zostaje zamordowany.

Jeśli czytaliście którąkolwiek z książek Marca Elsberga, Chciwość raczej Was nie zaskoczy – pomiędzy nią, a pozostałymi powieściami autora jest kilka ważnych punktów wspólnych. Przede wszystkim mowa o wykorzystaniu aktualnych wątków i niepokojów oraz opisanie świata tuż po kryzysie w wybranym obszarze. Mieliśmy już awarię prądu, big data, modyfikacje genetyczne, a teraz przyszedł czas na ekonomię i krach światowej gospodarki. Co ważne, za każdym razem taka mniej lub bardziej globalna "apokalipsa" stanowi punkt wyjścia dla opowiedzenia znacznie bardziej kameralnej historii. Nie inaczej jest i tym razem – czytelnik poznaje bohaterów, w których losy dość szybko się angażuje.

Pod względem tempa akcji nie mam Chciwości nic do zarzucenia – wystarczyło dosłownie kilka stron, żebym wciągnęła się w tę opowieść tak bardzo, że prawie minęłam stację, na której co rano wysiadam z pociągu. Nie wiem, co takiego ma w sobie proza Marca Elsberga, ale za każdym razem, kiedy sięgam, po którąś z jego książek, zapominam o świecie wokół. I choć na początku, zanim akcja na dobre się zawiąże, potrzebujemy chwili, by poznać bohaterów i zorientować się, kto jest kim, to nawet ów wstęp jest interesujący. A potem wszystko dzieje się coraz szybciej!

Choć kiedyś traktowałam książki Elsberga jako rasowe thrillery, dziś widzę w nich raczej powieści sensacyjno-przygodowe z elementami dreszczowca. Chciwość czyta się trochę jak książki Dana Browna – mamy wartką akcję, zagadkę do rozwiązania i sporo niebezpieczeństw czyhających na głównego bohatera, mimo że wcale się o to nie prosił.

Co ważne, mimo że gros scen w Chiwości rozgrywa się wśród przedstawicieli wyższych sfer, autor uczynił głównym bohaterem zwykłego, szarego obywatela – młodego chłopaka ze społecznych nizin. Dzięki takiemu zabiegowi kwestie społeczne związane z kryzysem ekonomicznym stały się jeszcze wyraźniejsze. Towarzysząc Janowi w ucieczce, a następnie poszukiwaniu prawdy, mamy dostęp do jego przemyśleń, a te zwykle poddają bogaczy brutalnej ocenie. Dzięki temu dostrzegamy, jak bardzo oderwani od rzeczywistości są ci, którzy rządzą światem (a przecież stanowią mniejszość!), a także czyich interesów bronią, gdy sytuacja staje się kryzysowa. 

Co tu dużo mówić, Chciwość to Marc Elsberg w najlepszym wydaniu – książka o kryzysie gospodarczym jest dynamiczna i wciągająca już od pierwszej strony, a opowiadana historia angażuje czytelnika. Owszem, można powiedzieć, że niektóre wątki toczą się w sposób nieprawdopodobny, ale mnie to nie przeszkadza – tak samo, jak lubię oglądać w kinie wysokobudżetowe, hollywoodzkie produkcje, tak i tutaj na pierwszym miejscu stawiam emocje, tempo akcji i pomysły autora. A tych, jak widać, nie brakuje! Z niecierpliwością czekam na kolejną powieść Elsberga i jestem ciekawa, który aspekt naszej codzienności wykorzysta tym razem. Na pewno będzie to coś aktualnego!






Za możliwość poznania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu W.A.B.
Premiera 30 października!

poniedziałek, 14 października 2019

Film: „Joker” (2019)


W tekście odnoszę się do kilku konkretnych scen i zakończenia filmu, więc spoiluję. Żeby nie było, że nie ostrzegałam!

Nie znam się na filmach. Oglądam ich niewiele, a jeśli już, to raczej te ze średniej półki. Kino jest dla mnie przede wszystkim rozrywką, która ma wyzwolić pewne emocje i zapewnić odpoczynek; rzadko sięgam po bardziej wymagające dzieła. A jednak czasem (z różnych przyczyn) trafię na film, który wgniata w fotel, miażdży psychikę i robi wrażenie tak mocne, że po prostu muszę o nim napisać. Taki właśnie jest Joker, czyli próba opowiedzenia historii najważniejszego złoczyńcy w uniwersum DC.

Zacznę w sposób oczywisty  od gry aktorskiej Joaquina Phoenixa. To, co pokazał na ekranie było FENOMENALNE i naprawdę zbulwersuję się, jeśli nie otrzyma za tę rolę Oscara. Joker to dwugodzinny film oparty niemal całkowicie o jedną postać, pełen przedłużonych, dokładnie zrealizowanych scen. Ciężar odpowiedzialności za ich powodzenie spoczywał niemal wyłącznie na barkach aktora i, co najważniejsze, udało mu się zrealizować zadanie perfekcyjnie. Wszystko, począwszy od sposobu mówienia, poprzez gesty i mimikę, tiki nerwowe, aż do neurologicznych napadów śmiechu, zostało odegrane do bólu autentycznie. Joker Phoenixa to człowiek, którego się boimy, który nas odstrasza i obrzydza, a jego reakcje niejednokrotnie wymykają się rozumowaniu osoby zdrowej.

Z chorobą głównego bohatera ściśle związany jest sposób opowiadania historii, a konkretnie zacieranie się granicy pomiędzy tym co rzeczywiste, a tym, co urojone. Jest pewna scena, w której zaczynamy wątpić w realność tego, co widzimy, a uczucie to nie opuszcza nas aż do napisów końcowych. Moim zdaniem autorzy bardzo umiejętnie zasiali w naszych głowach ziarno niepewności. Bezwzględnie wykorzystali fakt, że Joker ma być "jednostrzałówką" i pozwolili nam snuć rozmaite domysły i interpretacje tego, co zobaczyliśmy na ekranie.

Jeśli chodzi o świat przedstawiony i aspekty społeczne, uważam, że jak na film rozgrywający się w ubiegłym stuleciu, Joker jest zaskakująco aktualny. Prawdę mówiąc momentami miałam wrażenie, że główny bohater patrząc wprost w ekran naśmiewa się również z nas, którzy dopiero zaczynamy tę ironię dostrzegać. Jest tu wiele znaczących scen. W jednej z nich bogaci oficjele, bawią się na specjalnym pokazie filmowym w budynku, który z zewnątrz oblegany jest przez protestujących. W innej dowiadujemy się, że z powodu cięć budżetowych, najbiedniejsi pacjenci psychiatryczni zostaną pozbawieni opieki oraz dostępu do leków. W jeszcze innej sam Joker mówi o tym, jak niewiele znaczy wśród klasy średniej i wyższej śmierć gorzej sytuowanego człowieka. Kwestie społeczne są tu zaakcentowane na tyle mocno, że refleksja na ich temat wwierca się z umysł odbiorcy i skutecznie burzy spokój.

Na koniec chciałabym tylko wspomnieć, że może i Joker jest postacią bez jedynie słusznego komiksowego originu (jego historię opowiadano wiele razy na różne sposoby i żadna nie została uznana za jedynie słuszną), ale ja tę filmową opowieść absolutnie kupuję. Cieszę się bardzo, że twórcy zdecydowali się na pokazanie drogi Jokera od pozostawionego samemu sobie, chorego wyrzutka, poprzez człowieka zranionego i niebezpiecznego, aż do mordercy, który nagle uwierzył w swoje siły i był w stanie zaplanować zbrodnię, a następnie ten plan zrealizować. Nawet jeśli to wszystko wydarzyło się wyłącznie w jego głowie.

Poza tym nie mogę odmówić sobie przyjemności patrzenia na Gotham z ostatnich scen  płonące i pogrążone w chaosie. Dokładnie tak, jak to nie raz bywało w mrocznych komiksach DC.


sobota, 12 października 2019

Iza Komendołowicz – „Rozwód po polsku” [przedpremierowo]

W ostatnich latach liczba rozwodów znacznie się zwiększyła – nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Zakończenie małżeństwa nie jest już postrzegane jako naganne; właściwie nie jest nawet dziwne. Jestem pewna, że każdy z nas ma w swoim otoczeniu (jeśli nie najbliższym, to nieco dalszym) dzieci wychowywane przez jednego rodzica lub patchworkowe rodziny, poskładane z osób po tak zwanych "przejściach". Jak słusznie zauważa Iza Komendołowicz (...) bardziej jesteśmy zaskoczeni, kiedy słyszymy, że jakieś małżeństwo szczęśliwie trwa od lat, niż kiedy się rozpada. Z czego to wynika? Czy to niepokojąca tendencja? I jakie mogą być jej długofalowe skutki dla społeczeństwa?

Rozwód po polsku to próba odnalezienia odpowiedzi na te pytania. Na przestrzeni 32 rozdziałów i nieco ponad 300 stron odnajdujemy opowieść o tym, jak świat rodzimych rozwodów wygląda od kulis. Poznajemy przykłady poszczególnych spraw przedstawione zarówno z perspektywy samych rozwodników, jak i członków palestry, którzy w nich (sprawach, nie rozwodnikach) uczestniczyli. Jedni i drudzy podają przykłady straszne, wstrząsające i bulwersujące, a czasem nawet zakrawające o absurd. Z pewnością jest wśród nich wiele takich, które wywołają u czytelnika emocje i myśl "dokąd zmierza ten świat?". 

Niewiele jestem w stanie poradzić na to, że nie do końca przypadła mi do gustu konstrukcja tej książki. Oczywiście z racji wykorzystania różnych form przekazu (mamy tu do czynienia zarówno z wywiadami, jak i krótkimi cytatami oraz fragmentami litego tekstu), Rozwód po polsku ma różne momenty, raz lepsze, raz gorsze. Niestety przez większość czasu miałam wrażenie, że czytam roczniki statystyczne lub inny suchy, naukowy zbiór danych. Nawet w tych miejscach, gdzie do głosu dochodzą bohaterowie opowieści, konkretne, "żywe" osoby, zadawanie machinalnie pytania sprawiają, że historie zlewają się w jedno. W większości przypadków nie mamy szans zrozumieć bohaterów reportażu, ani nawet zastanowić się nad ich sytuacją. Najczęściej stykamy się po prostu ze zbiorem wyrwanych z kontekstu ciekawostek.

Ostatecznie nie jestem pewna, czy Rozwód po polsku to książka dla każdego. Mnie osobiście bardzo skusił temat i chyba liczyłam na rozbudowany, ciekawy reportaż. Niestety ze względu na formę, przeskoki między tematami i dość mało pogłębioną analizę poszczególnych przypadków, nie do końca się w tej książce odnalazłam. Oczywiście możemy ją czytać i śmiać się z absurdów, albo po prostu oburzać się na polski system sądownictwa lub zmieniające się czasy i upadek kulturowy. Ale czy na pewno o to chodzi? Mam nadzieję, że każdy kto sięgnie po tę pozycję ani na moment nie zapomni, że to tylko jedna strona medalu, ta naprawdę negatywna, często skrajna. A przecież rzeczywistość jest znacznie bardziej wyszarzona.







Za możliwość poznania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu W.A.B.
Premiera 16 października!

czwartek, 10 października 2019

James Clear – „Atomowe nawyki”



Myślę sobie czasem, że książki dzielą się na trzy grupy (jak klasycznie!). Pierwszą z nich stanowią te, które absolutnie nas nie interesują. Mijamy je obojętnie, przeklikując zapowiedzi w księgarniach internetowych, a gdy już się pojawią stacjonarnie, rzadko w ogóle bierzemy je do ręki. Druga grupa jest bliższa naszym zainteresowaniom, a nad ich zakupem często chwilę się zastanawiamy: czy to ten moment, czy mam wystarczająco dużo pieniędzy? Czasem je kupujemy, czasem nie, a gdy już znajdą się w naszym domu, zdarza im się zasilać odkładane na później stosy. Ale na pewno do nich wrócimy!

Atomowe nawyki Jamesa Cleara w moim życiu wpadły do grupy nr 3 – Książek, Które Absolutnie Muszę Mieć i Które Natychmiast Przeczytam. Pierwszy raz zetknęłam się z tą pozycją kilka miesięcy temu, na którymś z anglojęzycznych blogów lub kanałów, gdzie została polecona jako jeden z klasyków tematu. Przez wiele tygodni biłam się z myślami, czy zamawiać wersję angielską, a temat wracał jak bumerang, ilekroć sięgałam po jakiekolwiek książki rozwojowe. I kiedy dosłownie dwa kliknięcia dzieliły mnie od złożenia zamówienia, dowiedziałam się, że wydawnictwo Galaktyka (bo któżby inny!) planuje wydanie polskiej wersji. Aż podskoczyłam!

Jak można się domyślić, tak długie zainteresowanie książką sprawiło, że miałam wobec niej całkiem sporo oczekiwań. Czy zostały spełnione? Cóż, przyznaję, że lekturę skończyłam z pewnym niedosytem.

Zacznijmy może od samej teorii atomowych nawyków. W rozumienia autora są to drobne usprawnienia, które możemy wprowadzać w codziennym życiu, aby otrzymać naprawdę duże rezultaty. Możemy wplatać je płynnie w już istniejące systemy, co dodatkowo ułatwi ich przyjęcie. A gdy staną się już realnymi nawykami (tzn. nie będziemy się zastanawiali przy wykonywaniu danej czynności), będą stanowiły trampolinę i wsparcie dla kolejnych zmian. James Clear wskazuje, że nasza koncentracja na rezultacie często przysłania nam sam proces, który wcale nie musi (a w kształtowaniu nawyków wręcz nie powinien) być tak obciążający, jak nam się wydaje! Tym samym autor zachęca, aby w pracy nad sobą skupiać się nie na wielkim, odległym celu, który być może kiedyś zrealizujemy, a na bieżących sposobach poprawienia naszej sytuacji.

Wielu ludzi nie docenia wartości małych zmian, a szkoda, bo potrafią one przynieść naprawdę spektakularne rezultaty. Autor zwraca uwagę na bardzo ważny aspekt: poprawianie swojej sytuacji małymi krokami jest lepsze, niż nie poprawianie jej w ogóle (a na pewno jest lepsze niż jej stopniowe pogarszanie przez panoszące się wszędzie złe nawyki!). Poza tym przy wprowadzaniu atomowych nawyków znacznie łatwiej o ciągłość rozwoju, niż w przypadku wielkich i trudnych zmian – po prostu nie wymagają one od nas aż tak wiele siły i samozaparcia. Jasne, nie od razu zobaczymy wielką zmianę, ale w którymś momencie dołożymy tę przełomową cegiełkę, która zaważy na naszej przyszłości.

Bardzo spodobała mi się również metoda dotycząca zastanawiania się, jaką osobą chcemy się stać i jak ta osoba zachowałaby się w danej sytuacji. To pozwala nam nie tylko lepiej skoncentrować się na tu i teraz, ale również zidentyfikować się ze zmianą. Jak myślicie, kto ma większe szanse powodzenia w rzucaniu palenia – osoba, która na poczęstowanie papierosem odpowiada: "Dziękuję, (już) nie palę", czy ta, której naturalnie przyjdzie do głowy zdanie: "Dziękuję, jestem w trakcie rzucania palenia"? Niby nie jest to jakaś spektakularna różnica i w gruncie rzeczy obie osoby odpowiedziały zgodnie z prawdą. A jednak ta pierwsza zdaje być nieco dalej w procesie podejmowania decyzji. 

No dobrze, wychodzi więc na to, że zgadzam się z autorem książki i podobają mi się jego teorie. Dlaczego więc nie jestem w pełni zadowolona z lektury? Przede wszystkim Atomowe nawyki trudno jest mi nazwać książką lekką. James Clear zdecydowanie nie pisze tak porywająco, jak chociażby Charles Duhigg, nie ma też takiej łatwości wplatania przykładów w swoje wypowiedzi. Ponadto, jakkolwiek to brzmi, mam wrażenie, że w tej książce jest zbyt wiele teorii. Nie mięsistej treści, dającej nam niezbędną wiedzę, a nudnych, rozwleczonych i czasami chyba niekoniecznie potrzebnych fragmentów, które lekko zniechęcają. W rezultacie nie czerpałam zbyt dużo przyjemności z lektury. Poza tym, bądźmy szczerzy, Atomowe nawyki nie są zbyt odkrywcze – praktycznie każdą z opisywanych tutaj metod znałam już wcześniej. Jeśli jesteście nowi w tym temacie, książka może Wam się przydać. Jeśli nie, raczej Was nie zaskoczy. 

Przeczytałam, odhaczyłam, zanotowałam kilka rzeczy i właściwie mam poczucie dobrze wykonanego zadania, ale książka Jamesa Cleara z pewnością nie zostanie ze mną na dłużej. Nie wyobrażam sobie, żebym miała do niej wracać. Zamiast tego wolę poszukać odpowiednich treści na youtubie albo w innych książkach.


wtorek, 8 października 2019

Anna Kańtoch – „Pokuta”

Rok 1986 w niewielkiej, opustoszałej już po sezonie, miejscowości nad polskim morzem. Gdy na plaży zostaje odnalezione ciało pewnej na pozór idealnej nastolatki, wydarzenia toczą się szybko – milicja w błyskawicznym śledztwie znajduje sprawcę, który przyznaje się do winy i trafia do aresztu, gdzie będzie oczekiwał na proces. Idealnie, prawda? Wszystko zaczyna się jednak mieszać, gdy na komendzie pojawia się starszy mężczyzna w zniszczonych ubraniach, który przyznaje się do zabicia nie jednej, a sześciu kobiet na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. W tym oczywiście tej, którą niedawno znaleziono.

Kim jest tajemniczy człowiek, który podaje się za mordercę? Co tak naprawdę działo się w ostatnich latach? I dlaczego nikt się nie zorientował, że z metodyczną dokładnością (co 7 lat) z miasteczka znikały młode dziewczyny?

Historię w Pokucie obserwujemy z dwóch perspektyw. Z jednej strony mamy oficera milicji, który stara się rozwiązać sprawę zaginionych dziewcząt mimo pojawiających się zewsząd przeciwności i wyraźnej niechęci przełożonych. Krzysztof Igielski to klasyczny śledczy z rysą na życiorysie, który nie do końca potrafi sobie poradzić z codziennością, a zwłaszcza z utratą narzeczonej, która odeszła od niego jakiś czas temu. Drugą ważną bohaterką jest Pola - młoda dziewczyna z wieloma problemami, funkcjonująca na towarzyskim marginesie i żyjąca pod dyktando matki. Próba rozwiązania zagadki dawnej koleżanki jest dla niej w pewnym sensie odskocznią od codziennych trudności. 

Oba "śledztwa" toczą się równolegle, dostarczając nam nowych informacji, by następnie zgrabnie połączyć się w spójną i ciekawą całość.

Kryminał Anny Kańtoch był pierwszym, jaki przeczytałam po naprawdę długiej przerwie. I muszę przyznać, że autorce udało się na nowo rozpalić we mnie miłość do tego gatunku. Zdążyłam już zapomnieć, jak przyjemne jest analizowanie faktów i próby samodzielnego rozwiązania danej sprawy; jak wiele satysfakcji mamy, gdy trafnie ocenimy jakiegoś bohatera, ale też kiedy zostaniemy umiejętnie oszukani. Po lekturze Pokuty mogę stwierdzić, że Anna Kańtoch bez wątpienia ma do kryminałów talent. Udało jej się stworzyć wielowątkową powieść, która ani przez moment nie nudzi, a wręcz przeciwnie - w napięciu trzyma do ostatniej strony (dosłownie, bo nawet w zakończeniu wyjaśniony zostaje jeden z wątków, który zdawał się nie pasować do układanki). Co ważne, prezentowana historia jest spójna, a motywy bohaterów przekonujące i autentyczne.

Jakby tego było mało, Pokuta to przykład książki wyjątkowo dobrej pod względem literackim. Autorka zgrabnie operuje słowem zarówno w dialogach, jak i dłuższych opisach – ani jedne, ani drugie nie nudzą czytelnika. Mimo dość sporej objętości książki, nie czujemy znużenia. Wręcz przeciwnie, lektura jest prawdziwą przyjemnością. 

Nie pozostaje mi nic innego, jak sięgnąć po resztę kryminałów Anny Kańtoch, która do tej pory kojarzyła mi się wyłącznie z fantastyką (zapewne przez swoją obecność na licznych konwentach)...