Pokazywanie postów oznaczonych etykietą YA!. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą YA!. Pokaż wszystkie posty

sobota, 8 sierpnia 2015

Rainer Wekwerth - "Przebudzenie labiryntu"


Siedmioro młodych ludzi, czterech chłopców i trzy dziewczyny. Każde inne, choć łączy ich wiele - obudzili się pośrodku pustkowia nadzy i bezbronni, a obok każdego leżał plecak z prowiantem; nie pamiętają swojego dotychczasowego życia, choć chwilami mają przebłyski wspomnień i umiejętności; wszyscy są ścigani przez cienie. Od tej chwili muszą podjąć działania, które umożliwią im przetrwanie - mogą się sprzymierzyć i zaufać sile grupy lub walczyć osobno, bez gwarancji sukcesu. Niezależnie od obranej ścieżki, podlegają zasadom - czeka ich podróż przez sześć światów, lecz za każdym razem jedno z nich musi pozostać na miejscu, na pewną śmierć. Nietrudno wyliczyć, że ostatecznie przeżyć może tylko jedno z nich...

Choć na początku książka fascynowała mnie nie mniej niż inne młodzieżówki, po rozpoczęciu lektury mój entuzjazm opadł; miałam wrażenie, że kolejny raz wchodzę do świata skonstruowanego na bazie innych i zaczęłam się martwić, że znów nie czeka mnie nic niesamowitego. Kolejne strony mijały szybko, a ja stopniowo coraz bardziej wciągałam się w opowieść; nabierałam pewności, że to coś interesującego, poznawałam postaci, a ich losy naprawdę mnie zainteresowały. Wiele rozwiązań mi się spodobało, choć nie wszystkie były idealne; książka wypadła jednak naprawdę dobrze.

Najmocniejszą stroną opowieści zdecydowanie są bohaterowie. Autorowi udało się wykreować siedem postaci, z których każda jest indywidualnością nie tylko pod względem aktualnej kreacji, ale również ciekawej i stopniowo ujawnianej historii. Nawet na podstawie oszczędnych informacji czytelnik ma okazję wywnioskować, co ukształtowało daną osobę i jak wcześniejsze wydarzenia wpłynęły na jej charakter czy zachowanie. Nikomu nie można też zarzucić bylejakości; wręcz przeciwnie - wszyscy bohaterowie są wyraziści, prowokują oceny i wywołują w czytelniku silne emocje. W miarę upływu czasu nasz osąd może się zmienić i jest to kolejna wielka zaleta - pokazuje niesamowitą złożoność kreacji

W pierwszym tomie towarzyszymy bohaterom w podróży przez dwa pierwsze światy Labiryntu, a obie części historii różnią się od siebie. W pierwszym rozdziale główną osią jest rosnąca potrzeba bycia razem, refleksja nad siłą grupy, sprawiedliwością, dużą rolą kooperacji. Labirynt działa tak, by bohaterowie musieli współpracować dla osiągnięcia celu. To właśnie ta cześć wywołała we mnie najwięcej emocji - sama słabo pracuję w grupie i niemal przez całą lekturę towarzyszyło mi poczucie rosnącej niesprawiedliwości, gdy bohaterowie musieli rezygnować z własnego interesu na rzecz dobra ogółu. Drugi rozdział jest nieco inny - krótszy, bardziej dynamiczny, widać również zmianę relacji między postaciami. Zawiązujące się sojusze dzielą grupę i zmieniają priorytety poszczególnych jednostek, a sama walka o dotarcie do portali wygląda zupełnie inaczej.

Pod względem fabularnym książka naprawdę daje radę - tak jak wspomniałam wcześniej, strony właściwie przewracają się same, a lektura jest przygodą dosłownie na kilka chwil. Pierwsza część nie jest tak dynamiczna jak druga, ale jest to w pełni uzasadnione, gdyż całość wymagała należytego wprowadzenie. Poza tym niesamowite wrażenie robi spójność książki i sposób, w jaki jest skonstruowana - na początku pojawia się wiele elementów, które, choć pozornie nic nie znaczą, okazują się mieć wielka wagę dla dalszego rozwoju fabuły. Dopiero w ocenie całościowej można docenić te aspekty konstrukcji, a gdy je zauważymy, robią naprawdę pozytywne wrażenie. Jedynym mankamentem może być fakt, że w czasie rozwoju fabuły właściwie nie zmienia się poziom wiedzy czytelnika - lekturę rozpoczynamy z bagażem zagadek, a żadna z nich nie zostaje rozwiązana. Wręcz przeciwnie - w toku akcji pojawiają się kolejne, i kolejne, i jeszcze kilka innych; to może być męczące, mam jednak nadzieję, że z czasem każda niewiadoma znajduje swoje rozwiązanie.

Patrząc całościowo na Przebudzenie labiryntu mogę powiedzieć, że czuję się zaintrygowana. Opowieść trzyma poziom, a lektura idzie na tyle szybko, że nie ma czego żałować; pozostaje jedynie uczucie niedosytu związane z natłokiem niewiadomych. Mam jednak nadzieję, że kolejne tomy przyniosą odpowiedzi, oraz że utrzymają poziom "jedynki" - ja na pewno sięgnę po dalszy ciąg historii. Jeśli nie macie jeszcze dość young adult, a cenicie sobie dobre pomysły i wyraziste postaci, nie możecie tej książki przegapić.





Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie YA!, będącemu częścią GW Foksal.

środa, 15 lipca 2015

James Dawson - "Wypowiedz jej imię"

Plotka głosi, że jeśli stojąc przed lustrem w świetle świec wypowie się trzykrotnie imię Krwawej Mary, ta wkrótce się zjawi i rozpocznie rzeź. Pewnej Halloweenowej nocy troje nastolatków postanawia pokazać, jak bardzo są nieustraszeni - odprawiają ów nieskomplikowany rytuał, nie biorąc pod uwagę konsekwencji. Rozpoczyna się odliczanie; bohaterowie mają 5 dni na rozwikłanie zagadki sprzed lat, w przeciwnym razie czeka ich śmierć. Zegar tyka, a duch Mary Worthington coraz wyraźniej daje o sobie znać...

Do skonstruowania swojej powieści James Dawson wykorzystał opowieść szeroko znaną i powtarzaną właściwie na każdym ognisku czy halloweenowym spotkaniu. Można by sądzić, że w takim wypadku tym, co wysunie się na pierwszy plan, będzie dojmujące uczucie wtórności; nic bardziej mylnego. Cała książka, choć jest wariacją na temat legendy, okazuje się być bardzo przyjemna w odbiorze - swoje na pewno robi tu fakt, że alternatywna wersja przygotowana przez autora jest dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. Zarówno współczesna część historii, jak i jej dawne wytłumaczenie, są spójne i wypadają bardzo autentycznie, tworząc naprawdę ciekawą całość; widać wyraźnie, że wszystko jest tu przemyślane i nakreślone według dobrze przygotowanego planu.

Spotkałam się z opiniami, według których powieść ta w pewnych punktach jest skierowana wyłącznie do nastolatków; sama odczułam to naprawdę bardzo delikatnie. Niektóre fragmenty książki rzeczywiście mogą wydawać się naiwne, zdarzają się też momenty, gdy narracja lekko się dłuży, jednak są to tak naprawdę króciutkie chwile, a sama historia szybko wraca na właściwe tory. Jeśli mam być szczera, spodziewałam się czegoś dużo bardziej prostego i naiwnego, tymczasem opowieść ma całkiem dobrą konstrukcję fabularną. Zabrakło mi jednak nieco lepszego nakreślenia bohaterów - tak naprawdę poznajemy tylko jedną osobę, Bobbie, nie mamy zatem do czynienia z niczym więcej, jak powieścią o jej indywidualnej walce o życie i drodze do prawdy.

Tym, co mnie zaskoczyło, a co w literaturze grozy jest niezwykle ważne, jest klimat opowieści. Początkowo łatwo przychodziło mi dystansowanie się do historii i nie odczuwałam prawie żadnych emocji; miałam wielką ochotę dopisać tę powieść do długiej listy "horrorów, które nie robią na mnie wrażenia". Muszę jednak przyznać, że im bliżej byłam zakończenia, tym bardziej dawałam się wciągnąć tej historii. W drugiej połowie czytałam ciągiem, z zapartym tchem, a otwarte zakończenie sprawiło, że na moich plecach pojawiły się (drobne bo drobne, ale jednak) ciarki. W ostatecznym rozrachunku stwierdzam, że napięcie było budowane dobrze i narastało we właściwym tempie; dodatkowo finał idealnie wpisuje się w konwencję legend opowiadanych przy ognisku, pozostawia bowiem odpowiednie wrażenie niepokoju.

Gdybym miała krótko podsumować swoje wrażenia po lekturze książki Dawsona, powiedziałabym, że naprawdę warto. Swoim tekstem autor uzupełnia pewną lukę, jaka istnieje w literaturze młodzieżowej; z pewnością znajdą się młodzi odbiorcy, którzy lubią taki rodzaj opowieści z dreszczykiem. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, aby również starsi sięgnęli po tę książkę - jeśli lubicie dobrze skonstruowane legendy i uczucie niepokoju, jakie pozostawiają historyjki o duchach, powinno Wam się spodobać. Nie ma tu może analiz i opisów godnych mistrzów grozy, ale jest klimat i potencjał, który wypada bardzo pozytywnie.





Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie YA!, będącemu częścią GW Foksal.

czwartek, 9 lipca 2015

Michelle Hodkin - "Mara Dyer. Zemsta"

Jeśli śledziliście moje recenzje poprzednich tomów, wiecie na pewno, że lekturę drugiej części przygód Mary Dyer zakończyłam w stanie całkowitego emocjonalnego rozbicia. Informacja, która pojawia się w finale, zbiła mnie z nóg i rozbudziła emocje; z niecierpliwością czekałam na kolejną część, aby wszystkie wątpliwości w końcu się rozwiały. Gdy Zemsta trafiła w moje ręce, celebrowałam jej poznawanie i bardzo nie chciałam poznać zakończenia. W końcu jednak musiałam... Jakie są moje wrażenia? Zobaczcie sami.

Mara kolejny raz budzi się w szpitalu - ma przebłyski pamięci, jednak jest całkowicie ubezwłasnowolniona; w dodatku ktoś ewidentnie poddaje ją działaniom kolejnej terapii. Choć otumaniona, dziewczyna wciąż ma wolę walki; nie akceptuje tego, co jej powiedziano, tym bardziej, że w jej otoczeniu znów zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Rozpoczyna się podróż po prawdę, droga, która nie będzie usłana różami.

W ostatniej części znani nam bohaterowie są zupełnie inni - dojrzalsi, pełniejsi, bardziej świadomi siebie. To już nie jest opowieść o konfrontacji z siłami nadprzyrodzonymi i wiecznym lęku; to historia o poszukiwaniu własnej tożsamości. Postaci mierzą się z tym, kim są i zastanawiają się, czy poddać się temu, co narzucone, genetyczne czy zapisane w gwiazdach. Wyraźna jest refleksja w temacie sprawstwa - co decyduje o tym, kim się stajemy? Czy człowiek może być z natury dobry lub zły? Co daje nam kontekst społeczny lub sytuacyjny naszych decyzji? Pozornie zdefiniowane postacie zyskują tutaj nową twarz i mają szansę  inaczej poprowadzić swoją historię.

Cała ta refleksja odbywa się oczywiście w klimacie spójnym z tym, który znamy już z poprzednich tomów cyklu. Atmosfera pozostaje mroczna i gęsta, choć czasem zdarza się gwałtowny zwrot akcji, który całkowicie zmienia kierunek toku wydarzeń. Autorka dobrze buduje napięcie i choć chwilami można mieć dość pewnej powtarzalności w akcji, a momentami czuje się delikatnie rozwleczone fragmenty, to całość wypada bardzo pozytywnie. Prawie do samego końca nie wiemy, w jaki sposób poskładać losy bohaterów, a ich historia zawiera pewne luki. Nie mamy też pojęcia, jak zakończy się główny wątek (chyba że, tak jak ja, zajrzymy na koniec jeszcze przed czytaniem, wzrokiem szukając znanego imienia).

Warto wspomnieć również o wątku miłosnym, który przecież w opowieści o Marze Dyer się pojawia. W całej trylogii nie ma problemu "związkowego" trójkąta, a rozważania emocjonalne nie wysuwają się na dalszy plan. Wątek miłosny wzbogacony jest o motyw kontrastu dobra i zła i świetnie współgra z całą fabułą powieści i wykreowanym przez autorkę światem. Sceny, w których Mara i Noah są razem, wypadają naprawdę przyjemnie, a emocje bohaterów wydają się być autentyczne. Będzie to chyba jedna z moich ulubionych literackich par.

Jest kilka młodzieżówek, które polecam z czystym sumieniem; trylogia o Marze Dyer należy do tego zacnego grona. Choć pierwszy tom nie wzbudził mojego zachwytu i miałam po nim dość mieszane uczucia wątpiąc w potencjał całej historii, to drugi i trzeci po prostu wgniotły mnie w fotel. Zarówno pomysł na opowieść, jak i wykonanie, odpowiadają mi w 100% - jest mrocznie, ciężko i do samego końca nie wiadomo, o co tak naprawdę chodzi. Ze smutkiem kończę swoją przygodę z tą opowieścią i mam nadzieję, że autorka pokusi się o stworzenie kolejnej. Widać wyraźnie, że pisanie idzie jej bardzo dobrze i potrafi stworzyć coś naprawdę przemyślanego.





Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie YA!, będącemu częścią GW Foksal.
Moją recenzję tomu pierwszego znajdziecie tutaj, natomiast tomu drugiego - tutaj.

środa, 24 czerwca 2015

Romina Russell - "Zodiak"

Świat w Zodiaku zbudowany jest z dwunastu Domów, z których każdy odpowiada innemu znakowi znanemu z naszej astrologii. Choć reprezentują różne wartości, wzajemnie się uzupełniają i żyją we względnym spokoju, przynajmniej do czasu, gdy Dom Raka zostaje dotknięty niecodziennym i nieprzewidzianym kataklizmem. Jak to się stało, że żadnemu z jasnowidzów nie udało się dostrzec zagrożenia z odpowiednim wyprzedzeniem? A może za problemami stoi coś więcej niż zwykła niepomyślna koniunkcja gwiazd? Szesnastoletnia Rho zdaje się widzieć i rozumieć więcej niż najtęższe umysły jej Domu, przez co w obliczu zagrożenia będzie musiała objąć przywódcze stanowisko.

Bardzo spodobał mi się pomysł na wykreowany przez autorkę świat. Tematyka astrologiczna jest mi w miarę bliska, a poza tym widać wyraźnie, że idea, która pojawiła się w pisarskiej głowie, jest spójna i przemyślana. Romina Russell stworzyła nową jakość w oparciu o to, co już znane - wykorzystała horoskop i wynikające z niego cechy charakterystyczne poszczególnych znaków zodiaku i w oparciu o nie wykreowała bogate i różnorodne tło. Mimo że wszystko - od podziałów między Domami aż do legendy o Wężowniku - jest tylko przedrukiem, nie czujemy się przytłoczeni wtórnością; wręcz przeciwnie - kontakt z powieścią daje wrażenie świeżości. Autorka pięknie rozbudowała i omówiła specyfikę konkretnych znaków, dając im indywidualny wygląd, zawody, powitania, przywódców, a nawet różne wersje tej samej legendy opowiadanej dzieciom na dobranoc.

Niestety, o ile świat przedstawiony zbudowany jest wspaniale, o tyle sama fabuła woła o pomstę do nieba. Powieść to jeden wielki schemat, w dodatku (w moim odczuciu) stworzony mocno na siłę. Podczas lektury miałam wrażenie, że książka powstała jako powieść dla dorosłych, jednak w odpowiednim momencie jakiś "życzliwy" doradca podpowiedział autorce, że całość sprzeda się lepiej, jeśli zaadresuje się ją do nastolatków. W rezultacie otrzymujemy kompletnie niespójną bohaterkę, która w jednej chwili staje na czele starszyzny swojego Domu, w drugiej zaś przeżywa miłosne rozterki oraz swój pierwszy raz (wiecie, że w świecie astrologii też używa się prezerwatyw? nie wiem, czemu tak bardzo utkwiło mi to w głowie...). Wątek miłosnego trójkąta oczywiście się pojawia i jest po prostu wciśnięty w fabułę - o ile w niektórych powieściach z gatunku young adult można przyznać, że miłosne dywagacje są naturalne i uzasadnione, o tyle tutaj jedynym argumentem, który je tłumaczy, może być skrajna niedojrzałość (głupota?) bohaterki. Do tego wszystkiego w fabule pojawia się sporo nieścisłości - do dziś nie wiem na przykład, dlaczego manipuluje się psychiką głównej bohaterki, która raz po raz dowiaduje się, że (naprzemiennie) odnalazła lub straciła rodzinę.

Zostawiam Was z zamętem, bo sama mam takowy w głowie. Jeśli lubicie klimat YA i nie przeszkadzają Wam nienaturalne miłosne podboje nastolatek - sięgajcie śmiało, nie zawiedziecie się. Powieść czyta się szybko, jej fabuła przyjemnie wciąga i wywołuje emocje, poza tym zapoznacie się z naprawdę fajnie wykreowanym światem. Moim zdaniem jednak powieść dużo lepiej by wypadła, gdyby była przeznaczona dla dorosłych lub choćby odrobinę wyszła poza schemat. Jej potencjał był naprawdę spory, a jednak został mocno zmarnowany. Szkoda.





Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie YA!, będącemu częścią GW Foksal.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Kristen Lippert-Martin – „Tabula Rasa”


Łysa głowa, uczucie zimna, zapach piłowanej kości – tak wygląda codzienność Sary, dziewczyny, która przechodzi specjalną, szpitalną terapię dla osób po silnej traumie. Nie pamięta, kim jest, ani jak się tu znalazła – wie jedynie, że są sprawy, które trzeba trwale wymazać z jej pamięci.

Ciężko napisać cokolwiek o fabule tej powieści, bo tak naprawdę czytelnik wchodzi w treść nie wiedząc nic, a skąpe fakty pojawiają się bardzo powoli – opowieść o nich można by uznać za spoiler. Jak nietrudno się domyślić, w programie medycznym coś idzie nie tak; aby dowiedzieć się co dokładnie, sami musicie sięgnąć po ten tekst. Szczerze mówiąc jestem jednak daleka od jego polecania… Opis fabuły wydał mi się niesamowicie intrygujący – modyfikacja wspomnień to ciekawy temat, zwłaszcza że nieustannie prowadzone są badania w tym zakresie, wydaje mi się jednak, że autorka nie wykorzystała potencjału tego zagadnienia.

Dość mocno odrzuciły mnie same pomysły debiutantki. Można napisać dobry thriller medyczny czy naukowy, można puścić wodze fantazji w kierunku science fiction, ale warto byłoby zachować pewne prawdopodobieństwo życiowe, zwłaszcza jeśli dotyka się arbitralnie określonego zakresu działań ludzkiego organizmu. Autorka (prawdopodobnie nieumyślnie, poddając się wyobraźni) lekko przesadziła, konstruując nieprawdziwe teorie dotyczące zdrowia, funkcjonowania mózgu czy też działania pewnych substancji, co momentami mocno kłuło mnie w oczy.

Mało przyjemna jest również sama konstrukcja tekstu. Fakty poznajemy niesamowicie wolno i chociaż zagadka sama w sobie utrzymuje pewien poziom napięcia, to jej rozwiązanie jest nieproporcjonalnie skomplikowane. Pod koniec książki czytelnik otrzymuje prawie 10-stronicową opowieść, w której zawiera się wszystko to, co można było dozować dużo wcześniej, w rezultacie czego podczas lektury wieje nudą. Momentami akcja przyspiesza, ale nie łudźmy się – są to raczej pojedyncze sceny bez specjalnego ładunku emocjonalnego.

Z reguły trzymam gdzieś w zanadrzu dozę wyrozumiałości dla literatury młodzieżowej – mam do niej sentyment, a poza tym trudno wymagać, aby była tak doskonała jak ta „wysokich lotów”. W tym jednak wypadku uważam, że pomysł został zmarnowany. O ile można przymknąć oko na prawdopodobieństwo życiowe, o tyle brak wartkiej akcji jest już dużym minusem; zabrakło mi również głębszej refleksji nad samym problemem modyfikacji pamięci. To raczej czytadło niż ciekawa literatura; sytuację ratuje jedynie całkiem niezły humor sytuacyjny, jednak i jego nie ma tu zbyt wiele…






Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie YA!, będącemu częścią GW Foksal.

środa, 8 kwietnia 2015

Emily Lockhart – „Byliśmy Łgarzami”

Cadence nie jest zwykłą nastolatką – wywodzi się z rodziny Sinclairów, a to oznacza nie tylko bycie wysoką blond pięknością i opływanie w luksusy, ale też konieczność perfekcyjnego dobierania emocjonalnych masek. Nawet wśród najbliższych nie można pozwolić sobie na potknięcia, a każda niesubordynacja jest surowo karana. Nastolatka dorasta każde lato spędzając w otoczeniu kuzynów – zgranej ekipy, która sama siebie określa mianem Łgarzy. Ta specyficzna relacja, choć zażyła, trwa tylko w czasie wakacji i zdaje się być całkowicie niezachwiana. A może jest coś, co zmąci spokój nastolatków?

Ciężko jest opowiadać o tej książce i jednoznacznie ją oceniać. Lektura nie była prosta, nie szła gładko i niejednokrotnie zwyczajnie mi się nudziła. W opowieści Cadence jest sporo stopniowo uzupełnianych luk, a przeszłość silnie przeplata się z teraźniejszością. Dziewczyna sama składa w głowie obraz wydarzeń, które rozgrywały się na przestrzeni lat – jednocześnie dorasta, interpretuje i przypomina sobie pewne fakty, co miejscami mocno gmatwa tekst. Czasem ma się wrażenie, że pewne kwestie są mocno przegadane, innym razem czytelnikowi zwyczajnie dłuży się rozwleczony tok wydarzeń. Tym niemniej zagadka, z którą przychodzi nam się zetknąć, skutecznie napędza akcję i motywuje do dalszej lektury.

Poza tym trzeba przyznać, że tekst Emily Lockhart nadrabia wszelkie niedociągnięcia treścią samą w sobie. W tej niewielkiej książeczce mieści się naprawdę sporo zagadnień, a wszystkie są niesamowicie autentycznie ukazane. Jest tu miejsce na mnogość relacji międzyludzkich – zaczynając od tych między rodzicami a dziećmi, poprzez rodzeństwo i kuzynostwo, na związkach miłosnych kończąc. Sinclairowie to rodzina wielopokoleniowa, na przykładzie której doskonale ukazane są wszelkie zależności, a także ciąg przyczynowo-skutkowy, obrazujący jak decyzje i postawy starszych wpływają na życie najmłodszego pokolenia. Stykamy się z obrazem szaleństwa w mikroskali i mamy okazję samodzielnie analizować i oceniać postępowanie bohaterów. To także historia o materializmie, pogoni za pieniądzem czy chęcią osiągnięcia ideału; o zakłamaniu, konkurencji, trudnych wyborach.

Choć wygląda na to, że tematów jest wiele, a miejsca na nie mało, historia nie została bynajmniej potraktowana powierzchownie. Wszystkie wymiary zazębiają się i tworzą obraz zwartej, niewielkiej komórki rodzinnej, w której pogubiono wszelkie społeczne wartości. Jeśli dołożyć do tego aspekt dorastania Cadence i jej radzenia sobie tak ze światem zewnętrznym, jak i własną psychiką, otrzymujemy naprawdę ciekawą i głęboką, słodko-gorzką opowieść. Warto też nadmienić, że Emily Lockhart pisze językiem prostym, bliskim nastoletniemu czytelnikowi; pojawia się humor sytuacyjny i językowy, styl jest lekki i naprawdę przyjemny. To historia kierowana do nastolatków, choć poruszająca wiele ważnych kwestii.

Choć na początku bałam się, że książka okaże się wielkim niewypałem, doceniłam ją, zwłaszcza w finałowych scenach. Warto było w tekst się zagłębić, by kolejny raz zachwycić się głębią historii skierowanych do nieco młodszych czytelników. Mnie historia opisana w Byliśmy Łgarzami przypomniała ukochany film ostatnich lat, Sierpień w hrabstwie Osage, podobnie zagłębiający się w paradoksy niedomówień, obowiązków i aspiracji dzieci, a także skutków ich działań wobec starszego i młodszego pokolenia. Tu mamy nieco inną perspektywę, ale problemy wciąż te same – znane nam dobrze z codzienności, nawet jeśli nie należymy do obrzydliwie bogatych rodzin, które na własność posiadają wyspy, jachty i posiadłości.





Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie YA!, będącemu częścią GW Foksal.

środa, 18 marca 2015

Heather Terrell - "Relikt"

250 lat w przyszłość. Gniazdo jest osadą na dalekiej Północy, w której skupili się wybrani ludzie w dniu Uzdrowienia, czyli powodzi, która spustoszyła ludzkość. Mieszkańcy wierzą, że katastrofa została spowodowana gniewem bogów, którym nie spodobała się ówczesna rozpusta i brak zasad. Na pamiątkę tamtych wydarzeń co roku dwunastu młodych ludzi wyrusza z Gniazda na granice tundry, gdzie ryzykując życie wydobywają z lodu Relikty – pamiątki z przeszłości, mające stale przypominać o dawnych przewinieniach; ten, kto zdobędzie najcenniejszy, dołącza to grona przywódców zbiorowości. W tym roku w rywalizacji miał brać udział Eamon, syn Wielkiego Archona, jednak zginął podczas wspinaczki. Jego miejsce decyduje się zająć siostra bliźniaczka – Ewa będzie pierwszą Panną w gronie Kandydatów od 150 lat…

Zacznę chyba od tego, że kompletnie nie rozumiem, po co w ogóle na okładce książki pojawia się nawiązanie do Igrzysk Śmierci, skoro cała ta książka oparta jest o zupełnie inną treść i schemat. Główna bohaterka wywodzi się z najlepszej części społeczności i niczego jej nie brakuje. Wraz z upływem czasu poznaje inną stronę zbiorowości, w której żyje, jednak nie ma to rewolucyjnego charakteru, przynajmniej póki co. Pojawia się co prawda refleksja, dlaczego niewielka liczebnie grupa ludzi co roku wysyła młodych, silnych przedstawicieli w niebezpieczną podróż, jednak sam charakter Prób jest dość łagodny, przynajmniej jeśli chodzi o relacje interpersonalne. Bohaterowie wyjeżdżają i, o ile nie przegrają walki z surowym klimatem, wracają z mniej lub bardziej cennymi zdobyczami.

Mimo że to młodzieżówka, a więc z definicji tekst raczej lżejszy w odbiorze, czytanie szło mi dość opornie. Początek nie zachęca poprzez kilka błędów (logicznych – na przykład Ewa twierdzi, że nie zna żadnego z Kandydatów, a dziesięć stron późnień wymienia każdego z imienia, cech i dotychczasowych dokonań); poza tym kreacja butnej bohaterki również lekko odstrasza. Postaci, które pojawiają się w książce, są charakterystyczne przez konkretne sytuacje, jednak nie mają ciekawych rysów charakteru. Zarówno przygotowania do wyprawy, jak i podróż nie są opisane zbyt dokładnie, a zwrotów fabularnych jest niewiele. Mimo to mniej-więcej od połowy tekst czytało się nieco lepiej – akcja nabrała tempa, a i jej cel stał się jakby bardziej wyraźny. Wciąż jednak nie jest to coś, co porywa i pozwala na całkowite zatracenie się w lekturze. Czasem razi też język – kontrastowy, bo choć przez większość czasu jest raczej prosty, chwilami zaskakuje niecodziennymi zwrotami.

Muszę też zwrócić uwagę na to, co absolutnie mnie zachwyciło, a mianowicie pomysł autorki. Kiedy dowiedziałam się, czym są zbierane przez Kandydatów Relikty i w jaki sposób mieszkańcy gniazda oceniają naszą współczesną kulturę, nie mogłam nie wybuchnąć serdecznym śmiechem. Heather Terrell stworzyła specyficzną satyrę na kulturę masową i pokazała, jak mogłaby zostać oceniona przez tych, którzy patrzą na nią z boku. Bardzo udany zabieg, który może nawet skłaniać do refleksji.

Ogólnie książkę określiłabym jako przeciętną – jak dla mnie zbyt mało pogłębione zostały pewne treści, a także konstrukcja bohaterów. Jestem jednak ciekawa, jaki pomysł ma autorka na dalsze poprowadzenie opowieści – czy wykaże się kreatywnością w opowiadaniu historii Uzdrowienia? Być może wrócę jeszcze do tej serii, choć nie jestem do końca przekonana… Reliktowi jakoś nie udało się mnie porwać, choć zaskoczenie w pewnym sensie było.


Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie YA!, będącemu częścią GW Foksal.

wtorek, 10 marca 2015

Salla Simukka - "Czarne jak heban" [recenzja przedpremierowa]

Wczoraj dotarła do mnie mała, niepozorna „szczotka” – przedpremierowy egzemplarz książki. Akurat wychodziłam na zajęcia, popołudnie było takie piękne i nie wiem, co mnie podkusiło do sprawdzenia zawartości koperty. Kiedy zobaczyłam, co jest w środku, świat zewnętrzny przestał dla mnie istnieć. Nie mam pojęcia, co działo się na ćwiczeniach, ledwo pamiętam, jak dotarłam do domu, za to tekst Simukki pochłonęłam niemalże jednym tchem. I wiecie co? Nie zawiodłam się ani trochę, a seria o Lumikki Andersson oficjalnie w całości trafia do grona moich ulubionych i będę ją polecała każdemu, kto się napatoczy. Serio.

Nietrudno zauważyć, że w życiu bohaterki ciągle coś się dzieje – najpierw afera narkotykowa, potem tajemnicza praska sekta… Kłopoty to jej specjalność, jednak nie te zewnętrzne są obecnie największym jej problemem – głowę Lumikki zaprzątają rodzinne tajemnice i coraz cięższa atmosfera niedomówień oraz zapomnianych kłamstw. Przeszłość ciąży dziewczynie coraz bardziej, a w międzyczasie ktoś zaczyna ją prześladować – grozi, że zamorduje wiele osób, a w zamian za posłuszeństwo obiecuje klucz do rozwiązania zagadek z dawnych lat…

Niesamowicie podoba mi się zamysł autorki, który widać wyraźnie od początku pierwszego tomu do końca ostatniego. Simukka stworzyła bohaterkę, która ma tajemnicę – głębszą niż sama się spodziewa. Choć stopniowo poznawaliśmy fakty, okazuje się, że Lumikki nie pamięta wielu zdarzeń, które istotnie wpłynęły na jej rozwój; rozpoczynając odkrywanie nieznanego zupełnie nie wie, w co się pakuje. To dziewczyna od początku do końca umotywowana, świetnie skonstruowana jako postać, niezwykle doświadczona i wyraźnie ukształtowana. O jej losy oparta jest cała akcja i dzięki temu opowieść jest wewnętrznie spójna – reszta jest tylko otoczką, choć idealnie pasującą do głównej osi; wydarzenia pełnią tu rolę katalizatora. Fakt, iż czytelnik poznaje sprawę z perspektywy bohaterki, dodatkowo buduje atmosferę tajemnicy.

Jednak mimo iż trzeci tom niemal całkowicie opiera się na rozwiązywaniu ostatnich niedomówień w opowieści Lumikki, nie brak tutaj charakterystycznej dla serii wartkiej akcji. Historia rozgrywa się szybko, rozdziały są krótkie, sceny dynamiczne i ani na moment nie przystajemy – właśnie z tego względu książkę Simukki można czytać jednym tchem. Autorka rozwinęła się także pod kątem prawdopodobieństwa życiowego opisywanej historii. W pierwszym tomie zdarzenia toczyły się całkowicie niesamowitym torem, w drugim ów aspekt nieco złagodniał, tutaj natomiast mamy do czynienia z problemem całkiem realnym. W dodatku wątek prześladowcy wprowadza napięcie, a kilka dobrze skonstruowanych scen odpowiada za klimat rodem z thrillera. Jeśli dołożymy do tego nawiązania do baśni (te mniej lub bardziej oczywiste), otrzymujemy naprawdę ciekawe połączenie.

W barwnej trylogii podoba mi się absolutnie wszystko – od kreacji Lumikki, poprzez konwencję nawiązującą do baśni, na klimacie i niesamowicie szybkiej akcji kończąc. Tak naprawdę jedynym, czego żałuję, jest fakt, że to już koniec. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie mi dane poznać jakiś tekst autorki, bo z takim skupieniem ma duże szanse pisać długo i dobrze. Może tym razem coś dla dorosłych czytelników?


Za możliwość szybkiego poznania zakończenia dziękuję serdecznie YA!, będącemu częścią GW Foksal.
Premiera 18 marca!

sobota, 7 lutego 2015

Michelle Hodkin - "Mara Dyer. Przemiana"

Jak to zwykle bywa, podczas lektury krystalizowała mi się w głowie opinia na temat książki. Nie byłam do końca przekonana, czy to, co się dzieje, podoba mi się, czy nie. Z jednej strony momentami akcja się dłużyła, kilka razy miałam poczucie powtarzalności, a jednak klimat opowieści i cudowne dreszcze emocji trzymały mnie przy tej książce aż do samego końca. I właśnie finał sprawił, że nie mogę otrząsnąć się z przeżyć – Michelle Hodkin zburzyła moją wizję tej opowieści, wstrząsnęła jakąś biedną, ukrytą mną, a ja w dodatku jestem jej za to bardzo, bardzo wdzięczna.

Mara przekonała się, że Jude naprawdę żyje – oprócz widywania go miała z nim kontakt fizyczny i wie, że był on rzeczywisty. Niestety nie wszyscy podzielają jej zdanie – dla świata zachowanie dziewczyny spełnia raczej wszystkie warunki różnicujące psychozę. Mara trafia pod stałą kontrolę psychiatry i musi grać rolę zdrowej aby uniknąć pobytu w zamkniętym ośrodku leczenia. Przebywanie w domu ma wiele zalet – oprócz swobody ma tam gwarantowaną obecność Noaha. Tyle tylko, że w miejscu zamieszkania dziewczyna jest bezbronna wobec Jude’a, który zdaje się czyhać na jej życie.

Tym razem na pierwszy plan wysuwa się pewna powtarzalność – Mara kilkakrotnie budzi się w na szpitalnym łóżku i od zera podejmuje próby przekonania otoczenia, że nie zwariowała. Wciąż próbuje oddzielać jawę od snu, a stale pojawiające się fakty dotyczące jej stanu dodatkowo gmatwają całą sprawę. Momentami dłużył mi się ten schemat, podobnie jak rozwiązania zastosowane w przypadku wątku miłosnego, oscylujące wokół balansowania na granicy pożądania i lęku. Obserwując kolejne wzmianki na ten temat byłam w stanie jedynie teatralnie wznosić oczy do nieba i wzdychać licząc, że rzeczone sceny szybko dobiegną końca.

Trzeba jednak przyznać, że tekst jako całość prezentuje się znakomicie. Michelle Hodkin jest mistrzynią budowania napięcia, co widać zarówno podczas czytania, jak i już po lekturze, kiedy składa się w całość rozmaite sceny. Poszczególne niewyjaśnione zdarzenia, drobne zwroty akcji i elementy grozy – wszystko składa się to na świetny obraz rodem thrillera, który trzyma w napięciu i wpływa na czytelnika bardzo, bardzo pozytywnie. Sama miałam chwilami na plecach przyjemne dreszcze, których zawsze szukam w podobnej literaturze. Myślę, że jest do zasługa świetnie poprowadzonej narracji, która uwydatnia odpowiednie aspekty; czytelnik obserwuje zdarzenia oczami Mary, a więc w każdym momencie wie tyle co ona. Możemy dowolnie interpretować fakty, snuć domysły, a nade wszystko mamy bezpośredni dostęp do odczuć bohaterki, co potęguje uczucie niepewności i niepokoju.

Tak naprawdę cała ta opinia jest próbą uporządkowania myśli – po cliffhangerze, jaki zafundowała nam autorka na sam koniec drugiego tomu jestem kompletnie rozbita. Nie sądziłam, że powieść dla młodzieży jest w stanie aż tak mnie zafascynować, a jednak stało się – naprawdę zaangażowałam się emocjonalnie w to, co odnajduję na kartach powieści Michelle Hodkin. Z niecierpliwością czekam na tom trzeci, a moja głowa pełna jest pomysłów na możliwe dalsze scenariusze. Nie mogę się doczekać finału tej historii!


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie YA!, będącemu częścią GW Foksal.

piątek, 16 stycznia 2015

Dawn O'Porter - "Papierowe samoloty"


Czasem czytając powieści dla młodzieży zauważam, że autorzy mają trudność z dobrym odzwierciedleniem świata emocji i przemyśleń nastolatków. Dawn O’Porter podczas pisania swojej książki korzystała z własnych pamiętników sprzed 20 lat; czy taki powrót do rozważań z tamtego okresu cokolwiek zmienił w postrzeganiu autorki? Zobaczcie sami!

Renée i Flo mają po 15 lat i, choć znają się ze szkoły, niewiele o sobie wiedzą. Pierwsza z dziewcząt jest pewna siebie, odważna i chętnie zwraca na siebie uwagę; druga natomiast od lat żyje w cieniu przyjaciółki, która całkowicie ją dominuje i wewnętrznie niszczy. Bohaterki prawdopodobnie nigdy nie miałyby okazji się do siebie zbliżyć, gdyby nie pewne wspólne doświadczenie – strata jednego z rodziców. Gdy losy dziewczyn krzyżują się, odkrywają, jak wiele w życiu każdej z nich może zmienić obecność kogoś naprawdę bliskiego. Rozpoczyna się niełatwa, ale wspaniała przyjaźń.

Od pierwszych stron emocjonalnie zaangażowałam się w tę książkę. Polubiłam obie główne bohaterki, a inną, również istotną dla fabuły, szczerze zniecierpiałam. Takie wzbudzenie sympatii i antypatii było możliwe dzięki pełnemu i ciekawemu nakreśleniu postaci – przynajmniej tych pierwszoplanowych. Dziewczyny mają swoje historie, a za ich obecne zachowanie odpowiada sporo mniej lub bardziej odległych w czasie czynników. Dzięki świadomości tych aspektów czytelnik ma możliwość zrozumienia postaci i utożsamiania się z nimi, choć fakt ten oczywiście nie dotyczy wszystkich bohaterów – ci drugoplanowi niejednokrotnie są zaprezentowani stereotypowo i powierzchownie. Daje to jednak wrażenie uniwersalnego tła dla rozgrywających się zdarzeń (no bo w której szkole nie ma pary nierozłącznych przyjaciółek czy dziewczyny tak wrednej, że wszyscy jej nienawidzą, ale każdy boi się jej o tym wspomnieć?).

Autorka postawiła też na pewną kwestię niezwykle ważną dla powieści młodzieżowych, mianowicie małe, codzienne „sprawy”, które składają się na życie nastolatek. Bohaterki budują przyjaźnie, zostają za karę po lekcjach, odchudzają się, walczą z opinią klasy i rozważają, czy powinny pozwolić chłopakowi na seks. Dla dorosłych podobne sprawy nie mają żadnego znaczenia, natomiast dla młodego czytelnika niejednokrotnie są to problemy o wadze równej nuklearnej zagładzie. Użycie ich w książce i obudowanie na ich bazie tła to zabieg bardzo mądry, bo pozwalający czytelnikowi poczuć się w świecie przedstawionym zupełnie jak u siebie. Dodatkowo istotny jest fakt, że owe drobiazgi nie biorą fabuły w posiadanie, a jedynie ją ubogacają – główną osią są problemy dużo głębsze i silniej zakorzenione: poszukiwanie swojej tożsamości, pogodzenie się ze stratą, bunt. Bohaterki przeżywają rozterki zarówno uniwersalne, jak i te, które zrozumie tylko pewna grupa odbiorców, jednak dzięki konstrukcji ich postaw z pewnością sporej części czytelników łatwo będzie się z nimi identyfikować.

To nie jest powieść New Adult, w której młodzi bohaterowie muszą przeżyć apokalipsę, odkrywają w sobie niezwykłe moce czy romansują z wampirami. Książka Dawn O’Porter nie opisuje zdarzeń nieprawdopodobnych czy szalonych, nie oznacza to jednak, że postaci nie podejmują żadnych wyzwań; wystarczająco wielu dostarcza im zwykłe, codzienne życie. Jeśli macie ochotę zobaczyć, z jakimi dylematami borykały się nastolatki z epoki sprzed Facebooka, Twittera i Skype’a, mogę z całą mocą polecić Wam tę książkę. Nie oczekujcie cudów – tych Wam nie obiecam, ale mogę zagwarantować, że jest to tekst, który sprzyja relaksowi i odskoczni od ciągłego biegu.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie YA!, będącemu częścią GW Foksal.

środa, 7 stycznia 2015

Salla Simukka - "Białe jak śnieg"

Pierwsza część przygód Lumikki Andersson interesowała mnie jeszcze jako zapowiedź wydawnicza, potem jednak zapomniałam o niej na dobrych kilka miesięcy. Historia, owszem, wydawała się interesująca, nie przewidziałam jednak, że trylogia w takim stopniu zawładnie moim sercem, skutecznie wciągając w swoją fabułę; chciałam więcej i więcej. Dzięki Sylwkowi drugi tom trafił w moje ręce niemal bezpośrednio po lekturze pierwszego, a ja pochłonęłam go niemal od razu. I choć do lektury zasiadałam z głową pełną oczekiwań, absolutnie się nie zawiodłam – kolejny raz bawiłam się świetnie i jestem absolutnie pewna, że podobnie będzie w przypadku trzeciej części.

Po wydarzeniach z pierwszego tomu Lumikki postanawia odpocząć – udaje się w samotną podróż do Europy Środkowej by spędzić kilka dni w Pradze i nacieszyć się latem. Dziewczyna kolejny raz poprzysięga sobie trzymanie się z dala od kłopotów i tajemnic innych ludzi, jednak te znajdują bohaterkę same – podczas zwiedzania zaczepia ją dziewczyna, która twierdzi że… jest jej siostrą! Lumikki nie podejrzewa, że wchodząc w bliższą relację z nieznajomą znów wpakuje się w kłopoty; tym razem przyjdzie jej zmierzyć się z siłami religijnej sekty.

W porównaniu z pierwszym tomem historia jest znacznie bardziej prawdopodobna i nie przypomina aż tak bardzo ciągu nierealnych zdarzeń rodem z kreskówki. Owszem, bohaterce wszystko udaje się w sposób niemal magiczny, a los zawsze ma dla niej na podorędziu jakiś zestaw podejrzenie szczęśliwych zbiegów okoliczności, ale wszystko to jest dopuszczalne w tego typu powieściach. Tematyka sekty ze względu na swoje osadzenie w rzeczywistości wymusza większą autentyczność i jest ona zachowana – prawidłowo oddane są mechanizmy rządzące podobną organizacją oraz jej atmosfera. Dzięki takiej konstrukcji czytelnik przeżywa dużo silniejsze emocje! Podobnie jak w poprzedniej części akcja w pewnej chwili zaczyna gnać do przodu i nie odpuszcza aż do ostatniej strony.

Wciąż jestem pod wrażeniem kreacji głównej bohaterki. Kończąc Czerwone jak krew bałam się, że w kolejnym tomie zabraknie ciekawych aspektów przeszłości i osobowości Lumikki, które czytelnik mógłby z pasją odkrywać. Nic bardziej mylnego! Jak się okazuje, niedopowiedzeń było znacznie więcej, niż się spodziewałam, a ich stopniowe ujawnianie znów biegnie obok głównej osi zdarzeń, wspaniale ją urozmaicając. Poznajemy co nieco z przeszłości dziewczyny, ale żadna informacja nie jest nam podana tak po prostu – to raczej urywki, migawki, fragmenty wspomnień, wdzierające się do świadomości bohaterki i poddawane przez nią analizie. Nie są to może opowieści tak głęboko warunkujące jej osobowość, jak to było w przypadku zdarzeń ujawnionych w tomie pierwszym, ale mimo wszystko pozwalają nieco lepiej poznać Lumikki. Dodatkowo autorka i tym razem pozostawia czytelnika z niedopowiedzeniami, na rozwiązanie których musimy czekać do premiery następnego tomu.

Na koniec drobna uwaga – na początku miałam żal do autorki za wykorzystanie motywu kolorystycznego z Królewny Śnieżki, a tym bardziej poprzestawianie kolejności opisywanych barw – jakoś mi to przeszkadzało, bo sądziłam, że zabieg jest pustym chwytem, zapewniającym ładne brzmienie  tytułów. Jestem zaskoczona faktem, że kolory naprawdę mają związek z fabułą i widzę, że ich przestawienie jest celowe. Poza tym już martwię się, co okaże się głównym motywem w trzecim tomie, skoro jego tematem przewodnim jest czerń…

sobota, 27 grudnia 2014

Salla Simukka - "Czerwone jak krew"


Jak to jest znaleźć się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie? Kilkoro nastolatków z fińskiego Tampere boleśnie się o tym przekonało. Podczas jednej z domówek troje przyjaciół znajduje w ogrodzie posesji worek pełen zakrwawionych banknotów. Odurzeni narkotykami i alkoholem postanawiają wyczyścić i wysuszyć pieniądze w szkolnej ciemni. Dopiero na drugi dzień zaczynają zastanawiać się, skąd w ogóle wzięło się znalezisko i czy źródło, z którego pochodzi, może być legalne... Niestety, w międzyczasie ich tajemnicę odkrywa Lumikki - szkolna outsiderka. Wplątana w sprawę dziewczyna okazuje się dużo sprytniejsza i bardziej niezwykła niż można by przypuszczać - szybko to właśnie ona bierze sprawę w swoje ręce i wbrew własnej dewizie, by nie wtrącać się w nie swoje sprawy, podejmuje działania prowadzące do rozwiązania zagadki. Nastolatkowie wchodzą w niebezpieczną grę, której stawka jest zdecydowanie wyższa niż znalezione w ogrodzie 30 000 Euro...

Naturalnym jest, że we wszelkiego typu opisach na pierwszy plan wysuwać się będzie wątek kryminalny. Mafijne porachunki, w które wplątana zostaje grupa nastolatków, zapewniają wartkość akcji i skutecznie podtrzymują zainteresowanie czytelnika. Nie brakuje tu dynamicznych scen, niebezpieczeństw, choć opowieść jest raczej prosta i mało zaskakująca. Próżno tu szukać niezwykłych zwrotów akcji, bo i zagadki kryminalnej do rozwiązania brak, książka jest jednak spójna i dobra w odbiorze. Może pewne zdarzenia są naciągane, jest to jednak specyfika zarówno powieści dla młodzieży, jak i gatunku sensacyjnego. Atutem tekstu jest dwupłaszczyznowość fabuły - równolegle z rozwojem sprawy poznajemy lepiej psychikę, przeszłość i motywy Lumikki, odkrywając jej wewnętrzny, fascynujący świat.

Była sobie raz dziewczynka, która się nie bała.
Biegała tak, jak biegają ludzie, którzy nie boją się upaść. (...)
Śmiała się tak, jak śmieją się ludzie, których jeszcze nie ośmieszono. (...)
Ufała tak, jak ufają ludzie, którzy nigdy nie stracili grutu pod stopami, którzy nigdy nie zostali przez nikogo zdradzeni. Zawsze zwieszała się głową w dół. Wierzyła, że choćby nawet zaczęła spadać, ktoś ją na pewno zdąży złapać.
Była sobie raz dziewczynka, która nauczyła się bać.[s.92]

Tym, co zachwyciło mnie w książce Salli Simukki, jest właśnie kreacja postaci. Od początku do końca byłam zafascynowana główną bohaterką, a mój rozbudzony apetyt został w pełni zaspokojony. Autorce udało się stworzyć osobę niezwykle autentyczną - Lumikki jest silna i słaba jednocześnie; to uciekinierka w siebie i perfekcjonistka w każdym calu. Dziewczyna ewidentnie zmaga się z traumą sprzed lat i buduje wokół siebie mocną otoczkę, byle tylko nie zbliżyć się do kogokolwiek. Zarówno ona, jak i pozostali bohaterowie, są prawdziwi, wielowymiarowi i bliscy nastoletniemu czytelnikowi.

W tym miejscu muszę wspomnieć o pewnej ważnej sprawie, która przyciąga mnie jak magnes do nurtu young adult - uwielbiam to, że w większości książek tego gatunku naprawdę o coś chodzi. Nieważne, jak fantastyczna jest otoczka i jak wiele magii lub nieścisłości jest w świecie przedstawionym; istotny jest fakt, że tekst porusza pewne bliskie nastolatkom sprawy. Powieść Simukki pod warstwą całkiem niezłej sensacji wyzwalającej w czytelniku emocje ma też drugą, znacznie ciekawszą część - opowiada o problemie nękania i jego skutkach dla ludzkiej psychiki. Główna bohaterka jest ofiarą, która sama musi radzić sobie z własną psychiką, co jest zadaniem tyleż trudnym, co niemalże karkołomnym. Czytelnik widzi efekty tego procesu, ale też jego genezę - pod tym względem powieść jest po prostu świetna.

Jedyne, czego się obawiam, to dalszy ciąg tej historii. Właśnie zakończyłam pierwszy tom trylogii, która w pewnym sensie mogłaby się zakończyć już tutaj - wpadłam w pogoń za prawdą skrywaną przez Lumikki i otrzymałam odpowiedź na nurtujące mnie pytania. Oczywiście pozostały pewne niedopowiedzenia, jednak nie przyciągają mnie one jakoś szczególnie. Faktem jest jednak, że wspaniale spędziłam czas przy lekturze, a książka naprawdę mi się spodobała. Dlatego też jestem pewna, że w niedługim czasie sięgnę po kolejny tom, choćby z chęci powrotu do znanej już scenerii.

UWAGA! Opis okładkowy drugiej części jest spoilerem...


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie YA!, będącemu częścią GW Foksal.

poniedziałek, 29 września 2014

Michelle Hodkin - "Mara Dyer. Tajemnica"

Zamówiłam książkę intrygującą, ciekawą, niejasną. O okładce przyciągającej wzrok i recenzjach zachęcających do lektury. Zamówiłam i… spanikowałam. A co, jeśli mi się nie spodoba? Jeśli znów nie przemyślałam sprawy i pochwyciłam tekst dla nastolatek, daleki od moich upodobań? Wątpliwości było wiele, ale na szczęście rozwiały się one już na samym wstępie. Bo tak, chcę powiedzieć, że powieść Michelle Hodkin bardzo mi się podobała.

Mara Dyer to tytułowa bohaterka. Posługuje się fałszywym imieniem i nazwiskiem, co jest efektem ciągu zdarzeń, które były jej udziałem. Pewnego dnia dosłownie wali się jej świat – budzi się w szpitalu, podłączona do aparatury i dowiaduje się o wypadku, w którym zginęły najbliższe jej osoby: przyjaciółka, koleżanka oraz chłopak. Mara nie pamięta nic. Zmiana otoczenia tylko przysparza jej stresów – odtąd mierzyć się będzie musiała nie tylko z syndromem „nowej”, ale też własną psychiką, sprawiającą coraz większe problemy. Jak odróżnić, co jest życiem, a co snem? Sytuacji nie ułatwia pojawiające się na horyzoncie uczucie do pewnego całkiem przystojnego chłopaka…

Początek lektury był jednym wielkim dysonansem – najpierw dostało mi się za sprawą niezwykłego klimatu grozy, którego się nie spodziewałam, później natomiast ni stąd ni zowąd trafiłam w sam środek niemal zwyczajnego życia licealistów. Muszę przyznać, że miło było znów przenieść się w klimat prywatnych amerykańskich szkół, pełnych zblazowanych dzieciaków z dobrych domów i rządzących się własnymi prawami. Autorce udało się zadowalająco odzwierciedlić realia i relacje między młodzieżą. W otoczeniu onirycznego klimatu jest to element zaskakująco prawdziwy, stanowiący dla czytelnika mocne osadzenie w rzeczywistości.

Bo tak, przyznać trzeba, że klimat powieści wysuwa się na pierwszy plan. Treść skupiona jest na staraniach Mary, mających doprowadzić ją do wyjaśnienia zagadek, a także jej próbach oddzielenia tego co reale od wizji, jakie ją nawiedzają. Początkowe zabiegi autorki, reprezentowane przez prolog oraz pierwszy rozdział, dodatkowo podsycają atmosferę napięcia – rezultat jest naprawdę ciekawy. Osobiście rozpoczęłam książkę rano i do samego wieczora wszędzie chodziłam z nią w dłoni – nie mogłam oderwać się od opowiadanej historii, momentami na plecach miałam ciarki, a lekturę zakończyłam z niekłamaną przyjemnością z jednej strony, a z drugiej smutna, że nie mam na podorędziu kolejnego tomu.

Jak wspomniałam w krótkim opisie, w książce pojawia się również wątek miłosny. Można go nazwać przewidywalnym, choć nie do końca, ponadto nie wydawał mi się jakoś specjalnie nachalny. Nie jest to dystopia, w której bohaterowie zmuszeni do walki o przetrwanie przeżywają nagle niezwykłe (i sztuczne) miłosne uniesienia; tutaj otoczenie dodaje uczuciom autentyczności. Poza tym nie oszukujmy się – jest to powieść o nastolatkach i dla nastolatek. Coś się zadziać musiało.

Mimo początkowej niepewności cieszę się, że książka trafiła w moje ręce. Jestem żywym przykładem czytelnika niezdecydowanego, który swojej decyzji o podjęciu próby nie żałuje. Co więcej – jestem w pełni usatysfakcjonowana i z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój wypadków, zarówno tych emocjonalnych, jak i paranormalnych. Ciekawi mnie pomysł, jaki na całokształt swojej serii ma Michelle Hodkin i wierzę, że wpasuje się on w mój gust podobnie jak pierwszy tom.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie YA!, będącemu częścią GW Foksal.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniach "Grunt to okładka" (październikowy motyw- erotyzm) oraz "Czytam Opasłe Tomiska" (412 stron)