niedziela, 30 stycznia 2022

Kevin Wilson – „Nic tu po was”

Ręka do góry, kto wzburzył się kiedyś, rozedrgał albo zdenerwował tak bardzo, że miał poczucie, że emocji jest za dużo, za bardzo wychodzą na zewnątrz, a za chwilę jak pożar ogarną wszystko i wszystkich dookoła? Ogień stanowi wyjątkowo trafną, choć oczywiście wyolbrzymioną metaforę tego, co dzieje się z uczuciami, które uznajemy za negatywne i usilnie próbujemy stłumić albo wręcz wyprzeć. Kevin Wilson, autor książki „Nic tu po was”, skorzystał z niej, by pokazać niepohamowane dziecięce emocje i to, w jaki sposób reaguje na nie otoczenie. 

Główna bohaterka otrzymuje z pozoru proste zadanie: ma zaopiekować się pasierbami swojej dawnej przyjaciółki. Problem polega na tym, że dzieci dręczy pewna nietypowa przypadłość: mają tendencję do spontanicznego samozapłonu. Gdy przeżywają silne emocje, po prostu stają w płomieniach; nie krzywdzą w ten sposób siebie, ale są destrukcyjne dla otoczenia. Dorosłych niezbyt interesują przyczyny takiego stanu rzeczy. Głównym celem Lillian ma być okiełznanie maluchów, by nie stanowiły przeszkody na drodze ich ojca do politycznej kariery. On sam ma już nową rodzinę: piękną żonę i syna, który nigdy nie robi nic głupiego. Bliźnięta stanowią więc mroczny sekret, niechciany relikt przeszłości, skazę na idealnym obrazie, wymykają się bowiem wszelkim schematom postępowania. 

Mimo że książka liczy sobie nieco ponad 300 stron, a marginesy i interlinie ma tak duże, że uczciwie trzeba by ją raczej nazwać nowelką niż powieścią, mieści w sobie całkiem sporo wątków i treści. Mamy dzieci, które żyją na marginesie własnej rodziny, odrzucone i nieakceptowane, cierpiąc i okopując się powoli na pozycji czarnych owiec. Mamy związany z nimi motyw dziecięcej emocjonalności i tego, że nie można wymagać, by maluchy myślały, czuły, reagowały i rozumowały jak dorośli. Mamy „wystarczająco dobre rodzicielstwo”, czyli obraz tego, jak niewiele trzeba, by stworzyć dzieciom bezpieczną przestrzeń. A gdzieś pomiędzy tym wszystkim toczy się subtelna relacja między główną bohaterką i jej szkolną przyjaciółką – naznaczona olbrzymim uczuciem, a jednocześnie pełna niewypowiedzianych uraz.

Surrealistyczna, zabawna, czasem absurdalna, a jednocześnie szczera, ciepła i czuła – taka właśnie jest książka Kevina Wilsona. Podczas lektury dostarcza mnóstwo radości (czyta się ją doskonale, sama pochłonęłam ją w jeden wieczór), a po przeczytaniu zostawia nas z wieloma tematami do przemyślenia. Choć główny problem wychowawczy, jaki opisuje, jest nierealny, sama opowieść jest osadzona w rzeczywistości mocniej niż większość romansów czy kryminałów, jakie miałam okazję czytać. Wydaje mi się też, że możemy wyciągnąć z niej naprawdę wiele wniosków dotyczących wychowania, czy w ogóle stosunku do najmłodszych. 



niedziela, 23 stycznia 2022

Anna Ciarkowska – „Pestki”

Podziękuj ładnie. No, weź i zjedz. Taka duża panna, a tak się zachowuje! Takie to niegrzeczne, takie dziewuszysko nieusłuchane, niedobre, płaczliwe. Ja za tobą płakać nie będę, jak chcesz, to tu sobie siedź. Nie udawaj, nie mazgaj się, nie histeryzuj. Ludzie patrzą. Pan cię zabierze. Ale kto by cię chciał. Ale będzie wstyd…

Wystarczyło mi 40 stron książki Anny Ciarkowskiej, aby zebrać przykłady do powyższego akapitu. Choć tak naprawdę nie musiałam ich szukać, bo, podobnie jak większość znanych mi dziewczyn, jestem w stanie sypać nimi z głowy jak z rękawa. Te zdania są bowiem naszym dziedzictwem i smutną codziennością, z którą musimy sobie radzić – same w swoich głowach, na babskich spotkaniach albo na terapii. Można je nazwać różnie: po psychologicznemu przekonaniami, po ludzku krzywdzącymi zdaniami albo tak pięknie jak autorka – pestkami. To wyjątkowo trafna metafora, bo pestki są bardzo niepozorne, malutkie, niby ostre, ale w pojedynkę właściwie nie robią nikomu krzywdy. Jednak zasiewane, podlewane i regularnie nawożone kiełkują, rozpychają się, a jeśli roślina jest wyjątkowo agresywna – szybko przejmują kontrolę.

Co więcej, pestka to też twardy środek owocu, na którym możemy sobie nieopatrznie połamać zęby, jeśli wgryziemy się zbyt łapczywie i nieostrożnie. I my również te nasze pestki często chowamy przed światem pod gładką skórą, kolorowym uśmiechem, słodkim zapachem. Ukrywamy je latami, pozwalamy im rosnąć, aż przybiorą ogromne rozmiary. I aż ktoś (my albo nasi najbliżsi) w końcu połamie sobie na nich zęby, serce, życie. 

No dobra, poszłam w te metafory, ale o czym tak naprawdę jest książka Anny Ciarkowskiej? To zbiór krótkich wpisów, przeżyć dziecka, dorastającej dziewczyny, a następnie młodej kobiety. To jej droga przez świat zaprojektowany i utkany słowami innych kobiet – tytułowymi pestkami. Punktem wyjścia dla kolejnych części są zdania usłyszane w różnych okolicznościach: raniące, karzące, ściągające w dół, stawiające nierealne lub sprzeczne oczekiwania i ganiące za ich niespełnianie. To opowieść o wzrastaniu w poczuciu niespełnienia, o kobiecej rywalizacji, do której jesteśmy przygotowywane od najmłodszych lat, o samotności. I o smutku tak wielkim, że w którymś momencie odbiera człowiekowi resztki sił. 

Na początku nie byłam do końca przekonana co do formy, w jakiej zostały stworzone Pestki: dwustronicowych rozdziałów, krótkich myśli, szatkowanych scen. Jednak ostatecznie uważam, że jest to zabieg bardzo udany. Czytelnik nie potrzebuje więcej danych, bo historia składa się bez problemów w spójną całość, a dzięki takiej formie tytułowe pestki są znacznie lepiej wyeksponowane i mają szansę wybrzmieć w sposób pełniejszy. Widzimy tylko to, co jest nam niezbędne: akcję i reakcję w postaci przemyśleń głównej bohaterki. A kilka stron dalej możemy obserwować, jak zasiane ziarno kiełkuje i przynosi smutny plon.

I tak sobie myślę, kto powinien tę książkę przeczytać. I dochodzę do wniosku, że każdy. Choćby dla zyskania lub odświeżenia świadomości, że to my kształtujemy świat i codzienność dla przyszłych pokoleń. A pestki, którymi dysponujemy, to naprawdę potężna broń. 



sobota, 22 stycznia 2022

Sarah Langan – „Dobrzy sąsiedzi”

Pod koniec 2021 roku przeczytałam kilka bardzo dobrych książek, które, jak pokazała próba ostatnich tygodni, zostały mi w głowie na dłużej. Jedną z nich są Dobrzy sąsiedzi – ni to kryminał, ni to thriller, ni to powieść psychologiczna. Po prostu ciekawy i dający do myślenia miks. 

Historia opisywana w książce dotyczy jednego z pozornie idealnych osiedli, na których mieszkają pozornie idealnie ludzie. Uśmiechnięci, otwarci, zaangażowani w życie społeczności, uczęszczający do stabilnej pracy, odstawiający dzieci do dobrych szkół i na angażujące zajęcie pozalekcyjne. Obraz jak z reklamy dewelopera burzy jednak wprowadzenie się na Maple Street rodziny outsiderów, którzy zupełnie nie pasują do sielankowego obrazka. I choć na początku żaden z mieszkańców nie przyznaje się otwarcie do swojej niechęci wobec nich, kolejne wydarzenia - stresujące, nietypowe, a ostateczne też tragiczne – sprawiają, że emocje społeczności narastają i szukają ujścia.

Dobrzy sąsiedzi mają trzy ważne warstwy fabularne. Pierwsza dotyczy całej społeczności Maple Street, którą dosięga klasyczne zbiorowe szaleństwo. Im więcej myślę o tej powieści, tym lepiej przypominam sobie pracę o Salem, którą pisałam na studiach. W obu przypadkach niechęć narastała stopniowo i powodowała coraz większe napięcie, a trudne doświadczenia, niepewność i strach przed tym, co nieznane, doprowadziły grupę do jej eskalacji. Tu i tu potrzebny był kozioł ofiarny, który poniesie symboliczną winę i przyniesie ulgę grupie, a to, czy był winny, czy nie, tak naprawdę nie miało żadnego znaczenia. Co więcej, w obu przypadkach zbiorowość decyduje się na czyny, których pojedynczy jej przedstawiciele nigdy by nie popełnili, a jednak wszyscy brną w to dalej, podtrzymując iluzję i festiwal usprawiedliwień; budując fałszywy obraz rzeczywistości, który jest niezwykle ważny dla zaangażowanych jednostek.

Drugim elementem jest kontrast między rodzicami a dziećmi – ich spojrzeniem na świat, radzeniem sobie z emocjami i wypowiadaniem własnych sądów. Z jednej strony widzimy, jak uprzedzenia i poglądy rodziców przesączają się z przez mury domów za pośrednictwem najmłodszych, z drugiej zaś, o ile prostszy i bardziej szczery jest świat widziany oczami dzieci. Podczas lektury warto przyjrzeć się temu, w jaki sposób obie grupy rozwiązują swoje problemy, jak podchodzą do szczerości i jak rozumieją solidarność. To tak naprawdę dwie równoległe społeczności, przy czym dzieci po raz kolejny zdają się być znacznie bardziej racjonalne. Wolne od wielu, często nieuzasadnionych, lęków, które są codziennością dorosłych, mogą sobie pozwolić na wybaczenie, prostolinijność i prawdę, od której starsi zdają się z każdą chwilą oddalać. 

A trzecia warstwa? O tej nie będę Wam opowiadała, bo jest najbardziej spoilerowa. Zdradzę tyle, że odkrywana na przestrzeni książki historia jednej z bohaterek jest naprawdę ciekawa, choć jednocześnie przerażająca. No i doskonale pasuje do całej reszty wątków z powieści Sarah Langan. Dzięki niej Dobrzy sąsiedzi stają się też powieścią o winie i karze, o tym, że nie można wciąż uciekać przed przeszłością, a także o mrocznych sekretach, które, niewyjawione, mogą zrujnować życie więcej niż jednej osoby. 

Gdy czytałam Dobrych sąsiadów, miałam wrażenie, że to będzie dość przeciętna powieść. Po skończeniu odłożyłam nawet egzemplarz z myślą o pozbyciu się go z biblioteczki. Jednak jeszcze tej samej nocy, a potem przez kilka kolejnych dni myślałam o tej książce coraz intensywniej i myślę o niej nadal, mimo upływu kolejnych tygodni. Chociaż nie jest to najbardziej dynamiczna książka na świecie i ma specyficzną konstrukcję (pół-powieściową, pół-reporterską), uważam, że warto po nią sięgnąć i doczytać do końca, bo obraz całości skłania do ciekawych refleksji. Ze mną książka Sarah Langan na pewno zostanie na dłużej.