czwartek, 7 kwietnia 2022

Sayaka Murata – „Dziewczyna z konbini”

Keiko ma 36 lat i od dzieciństwa próbowała dostosować się do oczekiwań innych. Mimo trudności z rozumieniem reguł rządzących społeczeństwem, mimo tego, że nie przeżywa i nie rozumie emocji, mimo absolutnego braku systemowego wsparcia znalazła swoje miejsce: pracuje dorywczo w sieciowym sklepiku i czuje się potrzebna. Sztywny regulamin i powtarzalność czynności służą jej i przynoszą spokój. Jednak dla społeczeństwa to wciąż za mało, a znajomi, rodzina i nowo poznani obcy nie traktują jej jak równej sobie.

„Dziewczynę z konbini” przeczytałam na raz. Z resztą nie ma w tym nic dziwnego, bo liczy sobie ona niecałe 150 stron. Jednak ta nowelka, choć niepozorna, kryje w sobie wiele treści. Widzimy nie tylko codzienne życie bohaterki, ale też jej wspomnienia z kluczowych momentów dzieciństwa, dające nieco pełniejszy obraz niezrozumienia, z jakim musi się mierzyć od najmłodszych lat. Obserwujemy również, w jaki sposób na życie Keiko wpływa pojawienie się pewnego mężczyzny  to za jego sprawą kobieta zaczyna zauważać, jak naprawdę postrzegają ją inni i w jaki sposób ich zachowanie zmienia się, gdy kobieta zaczyna odpowiadać ich wzorcom normalności. 

Ciekawie było obserwować świat z perspektywy Keiko, mając wgląd w jej myśli i odczucia. Dla człowieka takiego jak ja, który czasem odczuwa aż nazbyt wiele emocji, chłodny racjonalizm bohaterki był niezwykle interesujący. Wydaje mi się, że autorce udało się oddać to, w jaki sposób osoby czujące tak jak Keiko postrzegają rzeczywistość. A z pewnością perfekcyjnie oddała ona reakcje społeczeństwa na jakiekolwiek odstępstwa od normalności. I choć opis okładkowy głosi, że to „(…) opowieść o tym, co kryje się za fasadą japońskiego społeczeństwa”, tak naprawdę opisywana tu historia jest niezwykle uniwersalna. Bo ocenianie innych, odrzucanie jednostek niedopasowanych i lęk przed odmiennością to uczucia uniwersalne chyba na wszystkich szerokościach geograficznych.

Bez zająknięcia przyznaję, że w „Dziewczynie z konbini” niczego konkretnego mi nie brakowało, a książka jest świetnie dopracowana. Mimo to nie zagrała w moim sercu tak, jakbym tego chciała. Doceniam tę nowelkę za autentyczność, ważną treść i wszystkie refleksje, które we mnie wywołała. A jednak zwyczajnie nie była czymś, co lubię. Wydaje mi się, że literatura azjatycka jest dla mnie zbyt oszczędna, zbyt prosta i nie do końca umiem ją docenić. 



sobota, 2 kwietnia 2022

Jakub Małecki – „Święto ognia”

Do tej pory z książkami Jakuba Małeckiego było mi wybitnie nie po drodze. Wydawało mi się, że styl nie będzie mi odpowiadał, a gdy czytałam streszczenia fabuł, żadna tak naprawdę mnie nie interesowała. Przechodziłam więc obojętnie obok kolejnych premier i pewnie byłoby tak nadal, gdyby ktoś nie opowiedział mi o „Święcie ognia”  tak prawdziwie, bezpośrednio, wskazując na to, o czym dokładnie ta książka jest.

Punktem wyjścia dla całej opowieści jest codzienność Nastki – dziewczyny z porażeniem mózgowym. W pierwszych rozdziałach patrzymy na świat jej oczami i jest to perspektywa wywołująca wiele emocji. Czasem wręcz zawstydzająca czytelnika, bo w życiu Nastki akcenty są rozłożone zupełnie inaczej, a małe rzeczy, o których często zapominamy, urastają do rangi celebrowanych wydarzeń. Dziewczyna nie jest samodzielna; mieszka z ojcem, który zajmuje się nią w pełnym wymiarze godzin i zaangażowania. Rodzinny obrazek dopełnia siostra Nastki, Łucja, która spełnia się jako baletnica, pnąc się po szczeblach artystycznej kariery.

To właśnie perspektywy Łucji oraz ojca są kluczowe dla całej opowieści i stopniowo, rozdział po rozdziale, nadają jej charakteru. Czytelnik szybko orientuje się, że optymistyczny obrazek, który tak ładnie kreśli dla nas Nastka, to zaledwie drobna część życia Łabendowiczów. Historia rodzinna jest bowiem naznaczona jakąś skazą, niewypowiedzianą tragedią, która stopniowo jest przed nami odkrywana. 

Bardzo podobało mi się to, w jaki sposób autor stopniowo wzbogaca swoją książkę o nowe perspektywy i jak splata je w całość. Bohaterowie, choć połączeni więzami krwi, różnią się od siebie diametralnie. Każde z nich doświadcza zupełnie innych trudności i inaczej od nich ucieka. Wiele problemów wynika z uporczywego milczenia i absolutnego nie radzenia sobie z emocjami. A rodzinny sekret, który ewidentnie wpływa na wszystkich, najpierw znaczy karty powieści domysłami, by stopniowo wychylać się coraz bardziej. 

Z pewnością „Święto ognia” nie jest książką, która pochwyci czytelnika zawrotnym tempem akcji czy porywającą fabułą. To raczej opowieść z tych nieśpiesznych i angażujących emocjonalnie. Podczas czytania co i rusz to uśmiechałam się przy monologach Nastki, to walczyłam z galopadą myśli, kiedy uderzaliśmy w poważne tony. I bardzo mi się to podobało, podobnie jak ogromna wrażliwość autora i jego delikatny styl. Pierwsze spotkanie z prozą Jakuba Małeckiego zdecydowanie zaliczam do udanych i z niecierpliwością szykuję się do kolejnego.