wtorek, 28 maja 2019

Powrót autora po 13 latach || Thomas Harris – „Cari Mora”

Przestępcy od lat próbują wytropić skarb ukryty pod posiadłością należącą niegdyś do Pablo Escobara w Miami Beach. W wyścigu po 25 milionów dolarów w złocie prowadzi targany chorymi namiętnościami Hans-Peter Schneider – człowiek, który zarabia na życie, realizując przerażające fantazje bogaczy. Na drodze staje mu Cari Mora, piękna strażniczka rezydencji, która znalazła w Stanach schronienie przed przemocą panującą w jej kraju. Schneider wkrótce pozna zaskakujące umiejętności Cari i przekona się, jak silna jest jej wola walki. (opis wydawcy)

Od kilku tygodni wszyscy fani Hannibala Lectera przebierali nerwowo nogami w oczekiwaniu na najnowszą książkę Thomasa Harrisa. 13 lat milczenia to mnóstwo czasu – dość, by do czerwoności rozpalić wyobraźnię fanów. I choć sama nigdy nie stawiałam legendarnego już autora na piedestale (owszem, szanuję go za stworzenie tak spójnego i charyzmatycznego antagonisty, jednak nie uważam, żeby pisał zachwycająco), premiera Cari Mory mocno mnie zainteresowała. Byłam ciekawa, co też przygotował dla nas autor i głodna kolejnej zachwycającej postaci. Niestety, srogo się rozczarowałam.

W moim odczuciu Thomas Harris zdecydował się na umieszczenie w tej książce zbyt wielu pomysłów jednocześnie, a dodatkowo połączył je zbyt szybko i nieprzemyślanie. Mamy zatem wątek rezydencji Pablo Escobara, który stanowi oś łączącą bohaterów, a jednocześnie nawiązuje do popularnej w ostatnich latach tematyki. Mamy Hansa-Petera Schneidera, który według wszelkich opisów miał stanowić głównego antagonistę. Pierwsze fragmenty z jego osobą były brutalne i obrzydliwe niczym z rasowego horroru ekstremalnego, niestety efekt szybko się ulotnił, a bohater stracił swój charakter. Kolejną postacią jest Cari Mora, której historia jest bardzo interesująca, ale nie ma praktycznie żadnego znaczenia dla fabuły. Gdzieś w połowie książki pojawia się jeszcze komisarz policji o klasycznym rysie – ktoś targnął się na jego życie i poważnie uszkodził mu żonę, co również nijak ma się do historii z domem Escobara, Hansem-Peterem Schneiderem czy nawet Cari Morą.

Lektura najnowszej książki Thomasa Harrisa była frustrująca. Czyta się ją płynnie, bo jest całkiem nieźle napisana i krótka (nie dajcie się zwieść, czcionka i marginesy są tak duże, że zamiast 350 stron mamy około 200), jednak z każdym kolejnym rozdziałem zastanawiałam się, o co tak naprawdę tutaj chodzi. I, niestety, nie otrzymałam satysfakcjonujących rozwiązań. Każdy z bohaterów jest z innej parafii i choć ma potencjalnie ciekawą historię, zostaje ona zepchnięta na margines, co przekłada się również na nijaki rys psychologiczny postaci. Otrzymujemy przypadkowe sceny z przeszłości, które nie zostają rozwinięte i omówione, nie mają też żadnej kontynuacji w teraźniejszości. 

I choć nie miałam wobec tej książki ogromnych oczekiwań, i tak jestem rozczarowana, bo Cari Mora nie tylko nie jest wybitna – w moim odczuciu jest po prostu słaba. Brakuje tu mocnego pomysłu, który scaliłby postaci i ich wątki, a także lepiej przemyślanych bohaterów. Jeśli chodzi o thrillery i kryminały, które miałam okazję poznać w ostatnich miesiącach, ten był zdecydowanie najgorszy, a gdyby porównać go z poprzednimi książkami autora... Cóż, po prostu lepiej tego nie robić. Książka do przeczytania i zapomnienia, choć to pierwsze nie jest obowiązkowe, a to drugie przyjdzie samo tydzień czy dwa po lekturze.






Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Agora.

niedziela, 26 maja 2019

Sonia Shah – „Epidemia”



Na przestrzeni wieków ludzkość wielokrotnie borykała się z różnego rodzaju patogenami. Rozprzestrzeniające się po świecie epidemie dziesiątkowały populację i siały spustoszenie praktycznie na całym globie. Dziś jednak zdaje się, że człowiekowi udało się ustabilizować sytuację dzięki szczepionkom i ogólnoświatowym systemom ochrony zdrowia. Ale czy na pewno?

Sonia Shah, amerykańska dziennikarka śledcza, zainteresowała się tematem epidemii, gdy sama zachorowała na lekoodporną odmianę gronkowca złocistego. W swojej książce postanowiła opisać mechanizmy rządzące epidemiami i przenieść je na współczesny grunt.

Epidemia to prawdziwe kompendium wiedzy na temat rozprzestrzeniania się patogenów. Sonia Shah wykorzystuje swoje lekkie pióro i umiejętność angażującego opowiadania, by przestawić nam najważniejsze fakty. Kolejne rozdziały prowadzą nas logicznym torem przez czynniki, wpływające na powstawanie nowych chorób (czy raczej przenoszenie ich na człowieka) oraz późniejsze ich rozprzestrzenianie i leczenie. Autorka płynnie łączy historyczne dane z różnych okresów (od starożytności, poprzez epidemie średniowieczne, aż do XIX-wiecznych wybuchów cholery) i doskonale je integruje – lektura jest płynna i naprawdę wciągająca, zupełnie nie czujemy ciężaru, który zwykle towarzyszy literaturze faktu.

Co ważne, autorka porusza naprawdę wiele aspektów związanych z epidemiologią. Znajdziemy tu mnóstwo zagadnień medycznych i biologicznych (siłą rzeczy, jeśli chcemy mówić o patogenach), jak również społecznych i politycznych. Sonia Shah zwraca uwagę na zachowania ludzi, które sprzyjają rozprzestrzenianiu się choroby, a także na postawę państw i organizacji międzynarodowych wobec szczepionek czy poszukiwania skutecznych leków. W dobie globalizacji to właśnie po stronie społeczeństwa leży wielka odpowiedzialność, a jednostkowe wybory mogą mieć znaczenie dla wielu tysięcy ludzi na świecie.

Już dawno nie miałam w rękach książki, która tak realnie poszerzyłaby moją wiedzę w jakiejś dziedzinie. I nie chodzi tu tylko o zrozumienie pewnych mechanizmów, choć i te są omówione bardzo dokładnie. Byłam zszokowana, jak "efekt motyla" ma swoje odzwierciedlenie również w epidemiologii – zmiany ekosystemu w jednym państwie mogą wpływać na zachorowalność w zupełnie innej części świata. Jednak Epidemia to również książka pełna ciekawostek (jakkolwiek zbyt lekko brzmi to słowo w kontekście śmierci wielu tysięcy ludzi). Dowiedziałam się na przykład, jak dokładnie działa przecinkowiec cholery, dlaczego ostatnio mamy do czynienia ze zwiększoną liczbą zachorowań na boreliozę, co sprawia, że ludzie bardziej boją się stosunkowo niegroźnej eboli, niż realnie zagrażających chorób oraz jak to się dzieje, że człowiek może zachorować na ptasią odmianę grypy (to było bardzo ciekawe, zupełnie się nie spodziewałam, jak wygląda taki łańcuch zachorowań i że niezbędne są w nim również świnie).

Na koniec chciałabym podkreślić, że Epidemia nie jest książką dla każdego. Jeśli jesteś wrażliwcem, masz tendencję do panikowania, wiadomości dotyczące katastrof wywołują u Ciebie silne emocje, a losy świata niepokoją Cię na tyle, że wieczorami nie możesz zasnąć, lepiej daruj sobie lekturę. Sonia Shah podaje wiele faktów, które mogą przerażać i zapewne taki jest cel ich zaprezentowania. Jeśli jednak stanowisz jednostkę odporną, a Twoja psychika nie ma skłonności do wyolbrzymiania, z całego serca mogę polecić Ci tę lekturę. Wciąga jak dobry kryminał, a przy tym znacząco poszerza horyzonty.






Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Znak.

czwartek, 23 maja 2019

Czy motywacja to przeżytek? || Jeff Haden – „Mit motywacji”



Czytanie o planowaniu, zarządzaniu czy nawykach to jedno, ale wdrażanie zmian do własnego życia – zupełnie co innego. No bo skąd brać siłę do nowych zachowań? Do tej pory byłam pewna, że sukces jest sprawą tej słynnej motywacji, siły napędowej naszego życia. To ona każe nam wstawać co rano z łóżka do pracy, a niektórych zwleka nawet wcześniej niż jest to konieczne! A potem magicznie zakłada im na nogi buty do biegania i wysyła na kilkukilometrową przebieżkę o 6:00 rano.

Czujecie, jak to bzdurnie brzmi?

Jeff Haden postanowił wziąć się za temat motywacji i raz na zawsze obalić dotyczące jej mity, którymi posługujemy się na co dzień - najczęściej do tworzenia wymówek. W końcu znacznie łatwiej jest nam zachować twarz, jeśli zrzucimy nasze niepowodzenia na karb braku motywacji i nieumiejętność jej wzbudzania. Tymczasem amerykański autor przekonuje nas, że motywacja tak naprawdę nie jest tym, co pozwala nam zacząć, a jedynie stanowi czynnik podtrzymujący nasze dążenia do celu. Mówiąc prościej: motywacja pojawia się w trakcie wykonywania danej czynności i wynika bezpośrednio z odnoszonych sukcesów. 

Kiedy tak spojrzymy na sprawę, logiczna staje się metoda rozbijania dużych celów na mniejsze, a tych z kolei na konkretne zadania. Kiedy powiążemy motywację bezpośrednio z sukcesami zrozumiemy, że potrzebujemy ich na swojej drodze jak najwięcej, aby stale otrzymywać pozytywne wzmocnienie. Realizowanie małych celów napędza nasz system nagrody i powoduje, że chcemy osiągać kolejne rzeczy. A w ten sposób zbliżamy się do naszych największych założeń. Z kolei jeśli stawiamy przed sobą wielkie cele i nie dzielimy ich na mniejsze, dysproporcja między stanem obecnym a wymarzonym jest zbyt duża i szybko nas zniechęca.

Bardzo podobał mi się opisany w książce system budowania nawyku. Przy jego śledzeniu korzystamy z tego, co bujoholiczki znają pod nazwą habit tracker. Wybieramy sobie zadanie, które chcemy realizować codziennie (np. aktywność fizyczna, nie wydawanie pieniędzy, zdrowe odżywiania), a które wiąże się bezpośrednio z naszym celem nadrzędnym (przebiegnięcie maratonu, spłata długów, schudnięcie x kilogramów). Za każdym razem, kiedy nam się to uda, skreślamy jeden dzień w naszym kalendarzu.

Niby nic odkrywczego, jednak autor wskazuje, jaki sposób myślenia powinien przyświecać nam przy takim śledzeniu nawyku. Otóż nie powinniśmy skupiać się (jak większość ludzi) na naszym celu nadrzędnym, na tym jak będzie nam wspaniale, dobrze i cudownie gdy już będziemy zupełnie innymi ludźmi. Celem śledzenia nawyku jest przeniesienie naszej uwagi na sam łańcuch czynności i zadbanie, by był jak najdłuższy. W takim rozumieniu codziennie realizujemy jakiś cel i codziennie możemy ogłosić sukces! A małe nawyki z czasem przyniosą większe rezultaty.

Pierwsza część książki, która opisuje m.in. powyższe zjawisko, bardzo mi się podobała. Oczywiście jest to typowo amerykański poradnik, więc autor trochę "coachinguje" nas z wykorzystaniem własnych przykładów, mało śmiesznych żartów i rad, jednak można do tego przywyknąć, zwłaszcza że prezentowana treść jest wartościowa. Książka pozwala łatwo usystematyzować wiedzę na temat określania celów i planowania ich realizacji. Niestety druga część książki nie jest już tak dobra i zupełnie mnie do siebie nie przekonała. 

Z jednej strony trochę słabo, że książka przydała mi się jedynie w 50%, z drugiej – w pierwszej części znalazłam tyle wartościowej treści, że absolutnie nie żałuję czasu spędzonego nad Mitem motywacji. Nie jest to jednak jakiś must read, który polecę każdemu bez wyjątku. Zdecydujcie sami, czy do czegoś Wam się przyda.


wtorek, 21 maja 2019

Tomasz Kwaśniewski – „W co wierzą Polacy?”



Religie, zabobony, rytuały, tarocistki, jasnowidze, szeptuchy, czarne koty, plucie przez lewe ramię, klątwy, egzorcyzmy i oczyszczanie energii. Jedni z nas wrzucają to wszystko do jednego wora i stanowczo się odwracają, inni wybierają elementy, które mieszczą się w ich światopoglądzie, a jeszcze inni patrzą łaskawym okiem na wszelkie przejawy rytualnej duchowości. Mówi się, że żyjemy w katolickim kraju. A w co tak naprawdę wierzymy?

Nagradzany reporter Tomasz Kwaśniewski postanowił przyjrzeć się polskiemu rynkowi usług ezoterycznych: od wróżących z kart, poprzez jasnowidzów, aż do spirytystów i bioenergoterapeutów. Odwiedził wielu z nich w ich własnych gabinetach i domach, wypróbował różnorodne rytuały, przeprowadził też wiele rozmów z ludźmi ze swojego otoczenia na temat tego, w co wierzą i jak przekłada się to na ich życie. Wynik tego śledztwa niejednego zaskoczy, okazuje się bowiem, że Polacy bardzo chętnie korzystają z podobnych usług, choć na każdym kroku deklarują się jako sceptycy. 

Ogromną zaletą tej książki jest styl Tomasza Kwaśniewskiego. Chyba nikt nie pisze jak on: ze swadą, humorem i lekkością, która zachwyca na każdej kolejnej stronie. Choć to reportaż, a w wielu miejscach wręcz pamiętnikowy zapis wydarzeń z kolejnych dni, wszystko pochłaniałam z nieskrywaną przyjemnością. I mimo że podchodziłam do tej książki z wielkim dystansem – to znaczy niby chciałam ją przeczytać, bo temat mnie interesował, ale jakoś nie mogłam się zebrać – to ostatecznie pochłonęłam ją niemal na raz. Od pierwszego rozdziału wiedziałam, że o czymkolwiek nie opowiadałby autor, ja pójdę za jego słowami.

Bardzo podoba mi się to, że mimo żartobliwego (czy też raczej ironicznego) charakteru wielu fragmentów, książka pozwala nam na samodzielne wyciąganie wniosków. Tomasz Kwaśniewski nie prowadzi nas za rączki mówiąc: patrzcie, to manipulanci, a to ciemny naród. Nie. On pokazuje, opisuje pewne zjawiska, które następnie sami możemy zinterpretować. Dostarcza nam faktów, nad którymi zastanawiamy się sami. Tak moim zdaniem wygląda rzetelne dziennikarstwo. Autor wykonał tytaniczną pracę, odwiedzając dziesiątki wróżek oraz wróżów i poznając ich pracę, włożył też z pewnością sporo wysiłku w eksperyment, który został opisany na końcu książki. 

I sama nie wiem, czy po lekturze ubolewam nad stanem polskiego społeczeństwa (jak niektórzy), czy jednak dryfuję w stronę "wszystko mi jedno", jak w przypadku wielu spraw. Nie jestem pewna, czy między wiarą w czarne koty a ruchem antyszczepionkowym można postawić znak równości (bo przecież olaboga, ciemny naród i jak można wierzyć w takie bzdury). Jestem w stanie zrozumieć, że komuś może być łatwiej iść do wróżki niż do psychologa (bo w wielu miejscach ten drugi wciąż jest synonimem stygmatyzacji), a jeśli wróżka ta powie człowiekowi, że siedzi w jakimś złym schemacie? Doskonale rozumiem też potrzebę odrobiny magii w naszym życiu, podobnie jak wiem, w czym pomaga głęboka wiara (w jakiegokolwiek boga). I tak sobie myślę, że moglibyśmy tych wszystkich zjawisk aż tak nie demonizować.






Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Znak.

niedziela, 19 maja 2019

Zarządzanie sobą w czasie || Ola Budzyńska – „Jak zostać panią swojego czasu”

Pani Swojego Czasu. Marka własna, pod szyldem której Ola Budzyńska wraz ze swoim Gangiem pracuje dzielnie, by jak najwięcej Polek nauczyło się określać swoje cele i je realizować. Dla mnie osobiście przykład nie tylko świetnie prosperującego biznesu, ale również źródło przydatnej wiedzy, którą mogę wykorzystywać w codziennym życiu. Znałam już bloga, webinary, znałam kursy, tylko jakoś z książkami zawsze było mi nie po drodze. Ale ostatnio, przy okazji premiery Kursoksiążki o asertywności (o której postaram się opowiedzieć, jak już wejdę w proces i go zakończę) skusiłam się na pakiet, który zawierał również pierwszą książkę Oli; tę o zarządzaniu czasem (lub, jak kto woli, sobą w czasie). Pochłonęłam i powiadam Wam: moje życie już nie będzie takie samo.

Czytałam w swojej karierze całkiem sporo książek o produktywności, zarządzaniu czasem i organizacji pracy, ale ta jest pierwszą napisaną tak przystępnym językiem. Ola pisze tak, jak mówi: prosto z mostu, bez owijania w bawełnę, bez zbędnych ozdobników i na pewno nie po to, żeby komukolwiek się przypodobać. Jest wiele miejsc, w których słyszymy coś nieprzyjemnego (jak chociażby wtedy, gdy mowa o tym, że zmienić się musimy my, a nie nasze otoczenie i warunki), jednak zawsze wiemy jedno: wszystko zostało powiedziane po coś, w dobrej wierze.

Główny nacisk w książce jest położony na określanie celów. Pewnie wiele osób zapyta: po co cele, skoro chcę tylko mieć więcej czasu? Niestety bez określenia, do czego dążymy i co jest dla nas priorytetem, nie jesteśmy w stanie skutecznie działać. Zarządzanie czasem nie polega bowiem na magicznym wygenerowaniu kolejnych godzin, które rozciągną naszą dobę. To sztuka dokonywania wyborów w zgodzie ze sobą – swoimi wartościami i postanowieniami. Poświęcenie czasu na jedną rzecz zawsze jest decyzją, by z jakiejś innej (a często z wielu innych) zrezygnować. Owszem, z czasem będziemy pracować nad automatyzacją danych czynności (dbając, by stały się dla nas nawykami i odciążyły naszą uwagę), jednak podstawą jest przyjrzenie się sobie i temu, jak wygląda nasze życie (a jak chciałybyśmy, żeby wyglądało). 

Ola rozprawia się więc z mitami dotyczącymi planowania i nawyków, zachęca do poświęcenia czasu na podstawy i zadbania o siebie, a dopiero później tłumaczy nam, w jaki sposób określać większe i mniejsze zadania oraz tworzyć harmonogramy. Wszystko to przeplatane jest przykładami z jej życia (zarówno prywatnego, jak i zawodowego), dzięki czemu jesteśmy jeszcze bliżej tematu, staje się on zupełnie "nieksiążkowy". 

Ja sama przeczytałam Jak zostać panią swojego czasu dwa razy. Najpierw dosłownie ją pochłonęłam (jak to zwykle mam z książkami, które mnie wciągają i fascynują), a potem usiadłam na spokojnie, żeby wypisać narzędzia i krok po kroku przyjrzeć się swoim celom. 

Na koniec chciałam jeszcze wspomnieć o jednym szczególe, który pewnie dla ogółu niezbyt znaczący, u mnie wywołał mikrozachwyt. Cała książka jest bardzo spójna graficznie, zgodnie z brandem PSC. Jednym z wyróżniających się elementów są cytaty zajmujące całą stronę. I te cytaty, proszę Państwa, są w zupełnie innych miejscach książki, niż fragment, z którego pochodzą. Niby nic, ale mam już serdecznie dość książek, w których najważniejsza myśl jest wyróżniona na stronie obok lub nawet na tej samej, bo mam wtedy poczucie, że niepotrzebnie odrywałam wzrok od tekstu, żeby przeczytać drugi raz to samo. Tutaj to, co najważniejsze, bardzo przyjemnie nam się utrwala, jakby Budzyńska szeptała nam zza ramienia: Ale pamiętasz, co powiedziałam przed chwilą?!.

Kończąc ten wywód powiem, że zdecydowanie była to najprzystępniejsza książka do nauki zarządzania czasem, jaką miałam okazję czytać. Napisana prosto, sprowadzająca nas przy ziemi i ucząca konkretnych, praktycznych zachowań, które mają szansę stać się naszymi dobrymi nawykami. Oczywiście jeśli chcemy się czegoś nauczyć.


piątek, 17 maja 2019

Rok bez zakupów? || Cait Flanders – „Królowa oszczędzania”

Muszę się Wam przyznać, że podchodziłam do tej pozycji z ogromnym sceptycyzmem – no bo jak to, kupować książkę o tym, jak nie kupować rzeczy? Czy to aby nie tworzy sprzeczności już na starcie, jeszcze zanim przeczytamy pierwszą stronę? Namówiły mnie dopiero pozytywne recenzje na Instagramie (co, jak się szybko zorientowałam, jeszcze dobitniej świadczy o moich problemach z zakupami) i postanowiłam spróbować. Tym razem nie żałuję ani jednej wydanej złotówki.

Królowa oszczędzania to opowieść o roku bez kupowania (oprócz artykułów codziennej potrzeby). Jej autorka, Cait Flanders, jest kanadyjską blogerką, która prowadzi witrynę dotyczącą finansów. Jej internetowa kariera zaczęła się od pisania o wychodzeniu z długów, jednak, jak szybko się dowiadujemy, autorka miała znacznie więcej problemów. Alkoholizm, zadłużenie konsumpcyjne, kompulsywne kupowanie, przytłaczający bałagan... Trzeba przyznać, że przez dobrych kilka lat poświęciła naprawdę sporo czasu na wyprowadzanie swojego życia na prostą. Królowa oszczędzania jest zwieńczeniem tego procesu – po części próbą cofnięcia się wstecz i opisania całej historii, a po części uzupełnieniem bloga (który również należy do tych bardziej osobistych).

Na samym początku muszę powiedzieć, że bardzo spodobał mi się styl Cait Flanders – książka jest naprawdę angażująca i wciągająca, lektura zajęła mi dwa dni. To takie trochę pogaduszki z koleżanką w lekkim stylu; sposób pisania, który sprawia, że czytelnik cały czas jest zainteresowany tematem. Na treść książki składają się różne wątki: analiza przeszłości miesza się tu z relacją z kolejnych miesięcy zakupowego detoksu. Autorka opisuje jak pozbywała się zbędnych rzeczy, z jakimi wyzwaniami się mierzyła, a także jak caly projekt wpłynął na jej życie. Bardzo spodobało mi się jej podejście do tematu, mianowicie potraktowanie roku bez zakupów jako eksperymentu. Sądzę, że zdjęło to z jej barków spory ciężar, a wyniki zdecydowanie ją zaskoczyły. 

Przede wszystkim jednak jest to książka niesamowicie motywująca. I tak, mam świadomość, że motywacja do działania jest często krótkotrwała, ale sama bardzo lubię takie proste, pozytywne bodźcie. Nie opieram na nich oczywiście swojego działania (klucz do zwyciętswa to samodyscyplina), ale uważam je za szalenie przydatne. Wracając jednak do meritum: autorka w przyjemny sposób daje nam odczuć, że skoro jej się udało ograniczyć kupowanie rzeczy, to nie ma powodów, dla których nie miałoby udać się nam. Nie dlatego, że to modne, albo dlatego, że powinniśmy. Dlatego, że choćby którki detoks zakupowy pokazuje, jak wielu przedmiotów po prostu nie potrzebujemy.

I to właśnie ta prosta idea tak bardzo mnie przekonała. Jeśli i Was ciekawi podobna tematyka, albo po prostu chcecie poczytać o perypetiach kobiety, która postanowiła zrobić w swoim życiu ciekawy eksperyment, myślę, że ta książka może Wam się spodobać.


środa, 15 maja 2019

Natalia Knopek – „Miej umiar”



Nie jestem zbyt dobra w obszarach minimalizmu i slow life. Zdarza mi się oglądać na Youtubie filmiki na ten temat, ale z książkami nigdy nie było mi po drodze. Po przeczytaniu Minimalizmu po polsku i Sztuki prostoty złapałam traumę na miesiące (a nawet lata) i dopiero z Miej umiar wróciłam do tematu. Pierwsze podejście było nieudane A jednak wróciłam do tej książki po półrocznej przerwie i dzisiaj ją polecam. Dlaczego?

Zacznijmy od tego, kim jest autorka książki. Natalia Knopek to autorka bloga Simplife.pl i nauczycielka jogi. Na co dzień pisze, jak sam tytuł witryny wskazuje, o prostocie życia codziennego. O rytuałach, dbaniu o siebie, organizacji czasu, zdrowiu, podróżach i innych podobnych tematach. Moim zdaniem ma dar trafnego ujmowania idei w słowa – jej bloga czytam od lat, zawsze z ogromną przyjemnością. Mimo to moje pierwsze podejście do książki było nieudane; nie dałam rady się w nią wciągnąć ani czytając na jeden raz, ani dzieląc ją na tygodnie, zgodnie z założeniami autorki.

W tym miejscu warto wspomnieć, że Miej umiar jest czymś w rodzaju kursu, programu, który w idealnym świecie poprowadziłby nas przez rok przyglądania się poszczególnym obszarom naszego życia. Rozdziałów jest dokładnie 52, a każdy z nich stanowi pół-felieton, pół-lekcję na inny temat: od budżetu, pracy i posiadanych przedmiotów, poprzez zdrowie, dbanie o siebie i relacje z innymi, aż do naszego własnego, osobistego rozwoju. Poszczególne rozdziały nawiązują do siebie nawzajem i faktycznie tworzą wspólną ścieżkę; tematy są coraz głębsze i wymagające większego skupienia.

Oczywiście czytając książki tego typu, nie skorzystamy ze wszystkich kroków w nich zawartych. A raczej nie wszystkie zrealizujemy w 100%, bo skorzystać z wiedzy możemy na wiele różnych sposobów. Natalia nie daje nam z resztą gotowych rozwiązań i nie mówi, co mamy robić – raczej rzuca temat do przemyślenia; taki, któremu warto się przyjrzeć i samemu ocenić, czy w tym obszarze coś wymaga zmiany. Sądzę, że to właśnie z tego powodu odłożyłam tę książkę za pierwszym razem – przyzwyczajona do innego typu poradników oczekiwałam narzędzi, a nie inspiracji. Dopiero kiedy zaczęłam głębiej wnikać w poruszane tematy i przekładać je na swoje życie, coś zaczęło lepiej stykać i działać. Czytałam. Analizowałam. Robiłam notatki. I dopiero kiedy czułam, że wyczerpałam temat, przechodziłam do kolejnego kroku.

Dziś myślę sobie, że Miej umiar trafi na specjalną półkę w mojej biblioteczce. Mam takie książki, po które sięgam, gdy spada mi motywacja i widzę, że życie wymaga środków zaradczych, bo gdzieś popełniam błąd. Znajduję wtedy chwilę, by wrócić do znanych tematów, przeczytać którąś z pozycji jeszcze raz i poszukać źródła problemu. A potem wrócić na właściwe tory.


poniedziałek, 13 maja 2019

Robert Małecki – „Skaza”, „Wada” [przedpremierowo]



Wstyd się przyznać, ale jak do tej pory obecność Roberta Małeckiego na polskim rynku wydawniczym umykała mojej uwadze. Może na zbyt długo wycofałam się z czytania literatury, a może automatycznie autor podpiął mi się pod jeden kontakt z Jakubem Małeckim? W każdym razie żyłam sobie w błogiej nieświadomości do czasu pewnego maila z wydawnictwa Czwarta Strona, który wspominał o serii kryminalnej. Serii, o której również do tej pory nie słyszałam. Jako że kryminały i thrillery bardzo lubię (co nietrudno zauważyć, czytając naszego bloga), szybko postanowiłam nadrobić zaległości. I tak właśnie majówkę spędziłam w towarzystwie komisarza Bernarda Grossa.

Skaza i Wada to typowe współczesne kryminały, a w tej typowości nie ma absolutnie nic złego. Wręcz przeciwnie – jest ona gwarancją sukcesu, a czytelnikowi daje pewność, że historia wzbudzi w nim emocje. Mamy zatem komisarza policji, głównego bohatera, który bezskutecznie szuka spokoju po niewyjaśnionej sprawie z przeszłości. Mamy wiszącego nad nim demona w postaci żony, która po tragicznej napaści od wielu lat pozostaje w śpiączce, a jej obecność nie pozwala Grossowi zrobić kroku naprzód. Mamy też sprawy, które toczą się swoim własnym, dość powolnym rytmem, a mimo to maksymalnie angażują czytelnika. I wreszcie mamy zaskakujące, dobre zakończenia.

Uwielbiam zagadki, które konstruuje Robert Małecki. Zarówno w przypadku Skazy, jak i Wady punktem wyjścia dla fabuły jest współczesna śmierć: świeżo znalezione zwłoki lub tajemnicze miejsce zbrodni. Jednak wraz z kolejnymi stronami zaczynamy odkrywać fakty z coraz dalszej przeszłości. Czytelnik, podobnie jak komisarze, nie jest w stanie ich zintegrować, połączyć w całość, dzięki czemu odkrywanie tajemnicy jest tak satysfakcjonujące. I wciągające, bo nie chcemy odrywać się od lektury, kusi nas przeczytanie jeszcze jednej strony, jeszcze jednego rozdziału. A gdy książka dobiega końca, naszym oczom ukazuje się kompletna, wielowątkowa, dobrze umotywowana historia na którą patrzymy z uznaniem dla autora.

Satysfakcjonujące są również wątki poboczne związane z życiem komendy policji. Oczywiście najlepiej poznajemy komisarza Grossa i jego życie prywatne (autorzy kryminałów muszą naprawdę nie lubić swoich bohaterów, że zsyłają im na głowę takie nieprzyjemności), ale w książce przejawia się również kilka postaci drugoplanowych. Może nie domagają się one uwagi tak usilnie, jak na przykład w książkach Monsa Kallentofta, ale ich indywidualny rys jest wyraźny i wpływa na to, w jaki sposób prowadzą swoją część śledztwa.

Cóż, wszystko wskazuje na to, że mamy nowego kandydata to grona moich ulubionych autorów kryminałów! Poprzednia seria Roberta Małeckiego jest już u mnie, mam nadzieję, że będzie równie świetna, jak te dwa gagatki. I tak sobie myślę, że powinniśmy częściej czytać polskich autorów, bo chyba trochę ich nie doceniamy.






Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Czwarta Strona.
Premiera „Wady” 15 maja!

sobota, 11 maja 2019

Co nam radzą poradniki? || Michał Rusinek – „Niedorajda”



Myślałby człowiek, że to ledwie chwila minęła od czasu, kiedy poprzednio zaśmiewałam się w głos przy książce Michała Rusinka. Myślałby tak i myślał, a tu proszę – sprawdziłam i nie chwila, a prawie półtora roku! Jakby nie patrzeć sporo czasu, a niektóre żarty z Pypciów na języku wciąż pamiętam i wciąż wywołują uśmiech na mojej twarzy. Jeśli jeszcze tamtej książki nie znacie, polecam Wam ją serdecznie, a jeśli chcecie większej zachęty, tutaj znajdziecie moją opinię.

Tym razem Michał Rusinek bierze na tapet nie sytuacje codzienne, a poradniki; konkretnie porady wszelkiego typu, które można znaleźć zarówno w książkach, jak i w internecie. Znajdziemy tutaj rozdziały poświęcone męskości, seksualności, sprzedaży, stylowi (a dokładniej byciu paryżanką) i wielu, wielu innym tematom, które najwyraźniej na co dzień spędzają sen z powiek przedstawicieli społeczeństwa. Autor przytacza przeróżne cytaty (nierzadko stojące ze sobą w sprzeczności) i każdy z nich okrasza ironicznym, często złośliwym, ale zawsze zabawnym komentarzem. W ten sposób wytyka wszelkie nieścisłości, wskazuje na bezsensowność niektórych porad, a jednocześnie uświadamia nam, jak podatni jesteśmy na zawarte w poradnikach manipulacje.

Sama forma książki jest bardzo przyjemna i sprawia, że sięgamy po nią z chęcią. Rozdziały są dość krótkie, a dodatkowo składają się z niewielkich akapitów, które zwykle się ze sobą nie łączą, dzięki czemu możemy przerwać w dowolnej chwili, czytać choćby akapit na raz. Osobiście nie stosowałam jednak tej metody, bo książki starczyło mi na dwie podróże pociagiem, można więc powiedzieć, że czytałam ją ciągiem. I zaprawdę powiadam Wam: absolutnie mi się nie nudziła. Uwielbiam styl autora i to, w jaki sposób ujmuje rzeczywistość. Jedyne ostrzeżenie, jakie dla Was mam to: będziecie się śmiać. A śmianie się w głos w miejscach publicznych, wciąż jest, niestety, uznawane za dziwaczne.

Jeśli poradniki na co dzień Was bawią i trzymacie się od nich z daleka, książka Michała Rusinka z pewnością Wam się spodoba – będzie okazja do wyśmiania wielu niezbyt mądrych porad, jak również językowych wpadek. Jednak mój przykład pokazuje, że również fani poradników – oczywiście z odpowiednim dystansem – znajdą tutaj coś dla siebie. Ironiczny styl autora i celność uwag sprawiają, że nie mamy wyjścia, po prostu musimy śmiać się (często w głos). A to cenię sobie w książkach ponad wszelką miarę.






Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Agora.

wtorek, 7 maja 2019

Pia Mellody – „Toksyczne związki”

Za każdym razem, kiedy czytam świetną książkę psychologiczną, zastanawiam się, jak o niej opowiedzieć. Odczucia związane z lekturą są bowiem nie tylko intymne (choć z uzewnętrznianiem się w internetach nie mam specjalnego problemu), ale też bardzo subiektywne. Nie każdego przekona ten sam styl pisania, nie do każdego trafią te same słowa i nie każdy doceni konkretne podejście. Tym niemniej opowieść Pii Mellody uważam za ważną na tyle, by wspomnieć o niej na blogu; może komuś z Was wpadnie w oko i pomoże.

Toksyczne związki oparte są o autorski koncept Pii Mellody – teorię współuzależnienia. Podczas swojej praktyki psychologicznej autorka zaobserwowała, że istnieje bardzo wielu pacjentów głęboko przekonanych, że "coś z nimi jest nie tak". Zachowują się oni nieadaptacyjnie, reagują przesadnie i zdają się interpretować rzeczywistość zupełnie inaczej niż pozostali ludzie. Mają zachwiane poczucie własnej wartości, problemy z wytyczaniem granic, rozróżnianiem i zaspokanianiem potrzeb i pragnień, a także umiarkowanym wyrażaniem emocji. Wiele z tych zachowań koresponduje z objawami współuzależnienia, nawet jeśli pacjenci ci nie mieli w swoim życiu kontaktu z alkoholikami czy narkomanami. 

Zgodnie z podtytułem, książka opisuje "anatomię i terapię współuzależnienia", przy czym główny nacisk położony jest na pierwszy aspekt – dokładnie omówienie definicji i genezę powstawania zaburzenia. Autorka wskazuje na wiele konkretnych wydarzeń z dzieciństwa, które mają wpływ na rozwój u dziecka cech osoby współuzależnionej. Podczas lektury szybko pojmujemy, że sprawa nie dotyczy tylko skrajnych, odosobnionych przypadków. Autorka prezentuje nam również przykłady z własnego życia - ona również była osobą współuzależnioną.

Choć stworzona przez specjalistkę, książka napisana jest przystępnym językiem. Autorka jasno wyraża swoje myśli i omawia temat na tyle dogłębnie, że nie mamy większego problemu ze zrozumieniem jej intencji. Wiedza, którą pozyskujemy jest na bieżąco klasyfikowana, a sama teoria spójnie opisuje rzeczywistość. Niestety brakuje mi tutaj obszerniejszego omówienia sposobów działania, gdy dostrzegamy u siebie symptomy współuzależnienia. Choć we wstępie odnajdziemy myśl autorki dotyczącą wsparcia czytelników w samopomocy, w rzeczywistości nie znajdziemy tu zbyt wielu praktycznych wskazówek. Na szczęście nie jest to jedyna książka Pii Mellody – mam nadzieję, że kolejne okażą się bardziej praktyczne.

Na koniec mam jeszcze jedną myśl. Niestety nie jestem w stanie jednoznacznie ocenić, jak będzie czytało się tę książkę całkowitemu psychologicznemu laikowi. Podejrzewam, że może to być dość trudna i żmudna lektura, więc lepiej sprawdźcie ją sobie przed zakupem.




czwartek, 2 maja 2019

Jakub Kuza – „Krótka historia jednego zdjęcia” [przedpremierowo]



Czy znacie fanpage Krótka historia jednego zdjęcia? Jeśli nie, proszę natychmiast przerwać lekturę tego posta i właśnie tam udać się w pierwszej kolejności! Musicie na własnej skórze przekonać się, o czym mowa. To raj dla fanów historycznych ciekawostek, jak również dla tych, którzy lubią merytoryczne dyskusje. Dzięki tej stronie mój strumień na Facebooku jest odrobinę mądrzejszy.

Ale do rzeczy. Krótka historia jednego zdjecia to strona prowadzona przez Jakuba Kuzę. Zgodnie z nazwą prezentowane są tam historyczne fotografie opatrzone krótkim komentarzem. Przekrój wydarzeń i dat jest przeogromny – znadziemy tutaj zarówno momenty powszechnie uznawane za ważne (już we współczesnych sobie czasach), jak i te, o których wartości zadecydował kontekst i późniejsze wydarzenia. Czasem są to zdjęcia znane, innym razem takie, na które nie miałabym szansy trafić nigdzie indziej. Sam opis, choć krótki, zwraca uwagę na wszystkie najważniejsze perspektywy. W prostych słowach zawiera celne ujęcie tematu.

Dowiadujemy się zatem, co tak naprawdę widzimy na zdjęciu i dlaczego sytuacja jest istotna dla jego bohaterów. Poznajemy kontekst, który nierzadko poszerza naszą perspektywę. Czasem otrzymujemy  również komentarz z perspektywy dzisiejszej wiedzy, np. dotyczący późniejszych skutków sytuacji, którą uwieczniono na fotografii. Ot, codzienna dawka ciekawostek. 

Książka wydana nakładem Wydawnictwa Znak to właściwie dokładnie ten sam content, który znajdziemy na fanpage'u. Ten sam, jeśli chodzi o typ, jednak nie pod względem treści, bo papierowa Krótka historia jednego zdjecia jest zbiorem fotografii, które, jak do tej pory, nie były publikowane na Facebooku. Dzięki temu mamy okazję dowiedzieć się czegoś zupełnie nowego. Znajdziemy tu zdjęcia z wieku XIX, XX i XXI, a im bliżej czasów współczesnych, tym większe wrażenie robiły na mnie opowieści.

Nie mogłabym nie porównać tej książki do innego zbioru fotografii, który poruszył moje serce, mianowicie Humans of New York. Tamta książka, pełna zdjeć przypadkowo spotkanych na ulicy osób, również zawiera krótkie komentarze, zawierające ich historie. I choć wiele różni oba te sposoby przekazywania informacji, pokazują nam jedno i to samo – że za każdym zdjeciem stoi człowiek i jego opowieść. A ta, umiejętnie ujęta, potrafi złapać nas za serce.

Zdaję sobie sprawę, że nie dla każdego będzie to must have, ale ja lubię takie przepiękne albumy, do których znacznie łatwiej mi wrócić. Wyszukiwanie czegoś na fanpage'u to droga przez mękę, a w przypadku ksiażki wystarczy minuta i łatwo wracam do zdjęcia, które przykuło moją uwagę. W dodatku do intelektualnej radości dochodzi ta z obcowania z przepięknym wydaniem. ;) A tak serio – w książce znajdziemy zdjecia, które nie pojawily się na stronie, wiec stanowi ona idealne uzupełnienie zawartych tam treści.  







Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Znak.
Premiera 10 maja!