wtorek, 30 kwietnia 2019

Katarzyna Miller – „Droga Kasiu, jak żyć lepiej?”

Gdybym miała wymienić jedno nazwisko, które definiuje ostatnich 12 miesięcy mojego czytelnictwa, musiałabym powiedzieć: Miller. W ciągu roku niespełna roku przeczytałam prawie wszystkie książki pani Kasi, jakie do tej pory ukazały się na naszym rynku. Jedne podobały mi się bardziej, inne mniej, kiedyś pewnie opowiem Wam o tym bardziej szczegółowo w osobnym poście z podsumowaniem. Dziś jednak kilka słów o tej najnowszej, a zarazem piewszej, jaka ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego.

W książce znajdziemy ponad 40 listów podzielonych na kategorie takie jak praca, dzieci, związki czy relacja z samym sobą. Czytelnicy opisują różne historie – zarówno prostsze, jak i bardziej skomplikowane – a Katarzyna Miller stara się odpowiedzieć na dręczące ich wątpliwości. Robi to z właściwą sobie lekkością i bezpretensjonalnością; niektórych traktuje łagodniej, jednak najczęściej mówi prosto z mostu, zawsze szczerze, choćby miało to być nieprzyjemne dla odbiorcy.

Udzielając kolejnych odpowiedzi autorka stara się każdemu problemowi nadać bardziej uniwersalny charakter, spojrzeć na niego z wielu różnych perspektyw. Dzięki temu więcej czytelników może utożsamić się z opisywaną sytuacją i wziąć z odpowiedzi coś dobrego dla siebie. To cenne i mam nadzieję, że dzięki temu wiele osób spojrzy inaczej na swoje problemy, być może poszuka pomocy, zawalczy o swoje życie. Jestem zachwycona, jak wiele listów zawartych w książce pochodzi od osób dojrzałych, którym się wydaje, że niewiele już mogą, a którym Katarzyna Miller mówi wprost: człowieku, tyle jeszcze życia przed tobą! 

Niestety nie jestem do końca przekonana co do formuły tej książki - może nie jest przeznaczona do pochłaniania za jednym podejściem, jak ja to zrobiłam, ale czytanie kolejnych rozdziałów było lekko męczące. Na każdy list pani Kasia odpowiada dokładnie tak, jakby kierowała odpowiedź bezpośrednio do nadawcy wiadomości. Samo w sobie jest to wspaniałe, bo osoba, która ów list napisała z pewnościa czuje się uszanowana i zaopiekowana. Niestety, kiedy czytamy takich rozdziałów pięć, dziesięć czy trzydzieści pod rząd, szybko męczymy się jednakowymi formułami retorycznymi, które rozpoczynają większość odpowiedzi. Pani Kasia odsłania niestety kalki, które usłyszeć możemy również w gabinetach psychologicznych: to bardzo ważny temat, cieszę się, że o tym wspominasz itp. Przez nie kolejne rozdziały stają się powtarzalne i nużące.

Muszę jeszcze wspomnieć, że bardzo podobał mi się aneks, który znajdziemy na końcu książki. Znajdziemy w nim lektury polecane przez panią Kasię, które mogą pomóc nam w rozwoju w różnorodnych obszarach. Dla mnie to wielka radość, bo do tej pory zdarzało mi się wertować przeczytaną książkę na zasadzie "przecież gdzieś tu była ta polecanka", a tu mam wszystko elegancko w jednym miejscu, podane na tacy do szybkiego zaglądnięcia.

Podsumowując – jeśli jeszcze nie czytaliście książek pani Kasi, polecałabym Wam wybrać jedną z poprzednich o dowolnej, interesującej Was tematyce. Jeśli zaś znacie temat i zastanawiacie się nad zakupem, powiem Wam kolokwialnie: nie ma spiny. Droga Kasiu, jak żyć lepiej? to nie jest jakiś wielki must read, który każdy czytelnik musi znać. Tematy są tu omówione raczej po łebkach i sporo w tej książce powtarzalności, która na dłuższą metę potrafi znużyć, nie z każdego listu możemy też bezpośrednio skorzystać. 






Za możliwość poznania książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Literackiemu.

niedziela, 28 kwietnia 2019

Czy przeszłość dopadnie każdego? || Megan Miranda – „Co o mnie wiesz?”

Leah z dnia na dzień traci wszystko – karierę, chłopaka, znajomych. Na szczęście może jeszcze liczyć na Emmy. Razem przeprowadzają się do małego miasteczka, gdzie Leah zaczyna wszystko od nowa. Niespodziewanie w jej życiu pojawia się David Cobb, napastliwy adorator. Kiedy mężczyzna zostaje oskarżony o napaść na znalezioną w lesie w stanie krytycznym Bethany, Leah jest przerażona. Tymczasem Emmy nie wraca do domu. Leah zgłasza jej zaginięcie i dowiaduje się, że ktoś taki jak Emmy nie istnieje.

Leah, Bethany i Emmy są do siebie łudząco podobne. Bethany walczy o życie w szpitalu. Emmy zaginęła i nie pozostał po niej ślad. Leah już nie wie, kim tak naprawdę jest.

Naprawdę dawno nie czytałam thrillera (ba, własciwie żadnej książki "zmyślonej", czyli literatury, bo w ostatnich miesiącach na tapecie mam głównie poradniki) i nieco bałam się powrotu do tego gatunku. Na szczęście zupełnie niepotrzebnie. W opowieść Megan Mirandy wciągnęłam się bowiem od pierwszej strony i właściwie do samego końca byłam maksymalnie zaangażowana. To thriller o solidnie zbudowanych wątkach, ciekawych zwrotach akcji i zaskakującym rozwiązaniu, ma wiec wszystko, czego trzeba do sukcesu.

W swojej dynamice Co o mnie wiesz? przypominało mi bardzo Kobietę w oknie A.J. Finna (którą, swoją drogą, z całego serca Wam polecam). Co prawda tutaj nie mamy do czynienia z atmosferą paranoi, jednak sposób budowania napięcia jest bardzo podobny. Tak naprawdę do samego końca nie wiemy, co tak naprawdę sie wydarzyło, a główne zwroty akcji znajdziemy w ostatnich rozdziałach książki. Wcześniej badamy wątki, a nasz umysł pracuje na pełnych obrotach, jednak nie mamy szansy sami dojść do prawdy. Pomiędzy wciągającym początkiem, a porywającym finałem, mamy znaczne zwolnienie tempa akcji, kiedy to przyglądamy się sytuacji z pewnym dystansem; warto jednak przejść przez tę część, by dotrzeć do rozwiązania. 

Co o mnie wiesz? to książka ciekawa również dlatego, że chyba pierwszy raz niesamowicie wkurzająca postać nie dała rady zepsuć mi radości z lektury. Leah od początku była dla mnie zbyt asekuracyjna i zbyt siląca się na samodzielność, a mimo to autorce udało się zainteresować mnie jej historią. I choć mój stosunek do głównej bohaterki nie zmienił się aż do końca, lektura była prawdziwą przyjemnością. 

Na sam koniec muszę się jeszcze przyczepić do opisu okładkowego, który – jak to niestety często bywa – zdradza coś, co w zasadzie można uznać za spoiler. Rozumiem, że informacja o tym, że współlokatorka Leah nie figuruje w żadnych rejestrach (czyli, mówiąc wprost, nie istnieje), nadaje blurbowi dramatyzmu, jednak w książce zostaje podana wprost dopiero około połowy. Myślę, że zdradzanie jej czytelnikowi przed lekturą zabiera część frajdy.

Może nie jest to thriller o zapierającym dech w piersiach tempie i scenach, które mrożą krew w żyłach, jednak chcę oddać autorce sprawiedliwość, stworzyła bowiem naprawdę przyzwoitą powieść. To jedna z tych książek na jeden, może dwa wieczory, którą trudno odłożyć, kiedy już raz zaczniemy. Sądzę, że wielu fanom gatunku bardzo się spodoba.





Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Znak.

środa, 24 kwietnia 2019

Marcin Napiórkowski – „Mitologia współczesna”

Zauważyłam w moim życiu zabawną prawidłowość: kiedy Radzka na swoim kanale umieszcza inspiracje miesiąca, szansa na to, że złożę zamówienie w którejś z internetowych księgarni, znacznie się zwiększa. Trudno się dziwić – Magda poleca naprawdę zacne książki, które często poruszają interesujące dla mnie tematy. W dodatku nierzadko są to pozycje mniej znane i nie promowane jakoś szerzej; takie, na które nie miałabym szansy trafić w żadnych innych okolicznościach. 

Nie inaczej było na początku marca, kiedy to obejrzałam odcinek, w którym jedną z inspiracji była Mitologia współczesna. Choć na co dzień nie sięgam po książki socjologiczne, temat współczesnych mitów zawładnął moim sercem i dlatego też zdecydowałam się na lekturę. 

Pod względem tematyki książka Marcina Napiórkowskiego nie rozczarowuje. Znajdziemy tutaj 12 rozdziałów poświęconych współczesnym mitom, czyli powszechnie znanym, nieprawdziwym lub wyolbrzymionym opowieściom, które są skutecznie powtarzane, mają bowiem przynieść społeczeństwu określony cel. I to właśnie na owych celach (a co za tym idzie również przyczynach powstawania mitów) skupia się autor. No bo właściwie po co ludziom historia o kebabowym podziemiu? Albo o dzieciach grających w słoneczko? Autor celnie wskazuje na źródła owych historii, rozkładając na czynniki pierwsze ludzkie dążenia leżące u ich podstaw. Poszczególne rozdziały to właściwie odrębne prace naukowe, pełne źródeł, z których możecie skorzystać już po zakończeniu lektury.

Jeśli jesteście ciekawi, po co w ogóle ludziom mity i dlaczego te klasyczne, do których podchodzimy z przymrużeniem oka, zastąpione zostały innymi, tutaj znajdziecie zadowalające odpowiedzi. Mnie osobiście najbardziej podobał się rozdział o Reducie Ordona, który odnosi się bezpośrednio do naszej narodowej tożsamości. Ciekawe były również rozważania o naturze skandalu oraz o wizualizacjach lęku wobec obcych. Praktycznie za każdym razem, gdy siadałam do lektury, znajdowałam jakąś ciekawostkę, którą chętnie dzieliłam się z ludźmi w moim otoczeniu. 

Niestety oprócz wielu zalet, Mitologia współczesna posiada również znaczącą wadę, przez którą nie zachwyca, a rozczarowuje. Jest nią język, jakim operuje autor – ciężki, hermetyczny, akademicki. Nie wiem, na jakiej podstawie wydawca w opisie wydawniczym określił tę książkę jako napisany przystępnym językiem przewodnik, ale w rzeczywistości mamy do czynienia z tekstem, przez który raczej się brnie niż płynie. Owszem, Marcin Napiórkowski jest mistrzem płynnej parafrazy (kto pisał jakąkolwiek pracę naukową, z pewnością wie, o czym mówię - swobodne łączenie własnych myśli z fragmentami wypowiedzi innych jest niezwykle ważne), jednak to zbyt mało, by uczynić tekst atrakcyjnym. Zdecydowanie nie jest to pozycja popularnonaukowa.

Czy jest to książka interesująca? Z pewnością. Czy poszerza nasze horyzonty? Bezapelacyjnie. Czy poleciłabym ją znajomym? Nie bezkrytycznie. Choć nie spotkałam się dotąd z tak ciekawym ujęciem tematu, forma, w jakiej jest ujęta Mitologia współczesna skutecznie mnie od niej odstrasza; tak skutecznie, że porzuciłam ją, zanim zapoznałam się z ostatnimi dwoma rozdziałami. Wielka szkoda, bo spojrzenie autora było naprawdę ciekawe.


poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Agnieszka Jucewicz – „Czując”



Emocje. Większość z nas wie, czym są, potrafi je nazwać i rozróżnić – przynajmniej w teorii. Schody zaczynają się w momencie, w którym mamy odpowiednio zidentyfikować własne przeżycia lub, co gorsza, dostrzec, co tak naprawdę je wywołało... Choć w podręcznikach akademickich łatwo znajdziemy definicje wkazujące, czym jest miłość, lęk, wstyd czy smutek, w realnym życiu wszystkie te emocje współistnieją tak blisko, że ciężko jest oddzielić je od siebie. Dlatego też, cytując myśl przewodnią książki Agnieszki Jucewicz, ważne jest, żeby mieć taką przestrzeń w głowie, w której można myśleć o tym, co się czuje.

Czując to zbiór wywiadów z psychologami i psychoterapeutami, z których każdy dotyczy innej emocji: wdzięczności, miłości, zazdrość i zawiści, poczucia winy i krzywdy, lęku, złości, radości, pokory, straty, współczucia, wstydu, nudy, euforii, namiętności, bliskości, przyjemności i smutku. Mimo że każdy rozdział książki jest zupełnie inny (co wynika chociażby z różnych rozmówców), nie odczułam między nimi większej dysproporcji. Agnieszka Jucewicz jest jedną z tych osób, które potrafią zadawać właściwe i celne pytania, które pozwalają na skierowanie rozmowy na odpowiednie tory. Dzięki temu z każdego tematu i, mówiąc kolokwialnie, z każdego gościa, wyciśnięte zostaje maksimum.

O czym zatem rozmawiają autorka i jej goście? Z poszczególnych rozdziałów możemy dowiedzieć się między innymi, jaka jest charakterystyka danej emocji, co ją wywołuje i z jakimi uczuciami możemy łatwo ją pomylić. Bardzo podoba mi się to, że główne zagadnienia opisane są z wielu różnych perspektyw, a nie tylko w najpowszechniejszym ujęciu. Emocje powszechnie uważane za negatywne (jak np. złość, smutek. nuda), ukazane są również w pozytywnym kontekście, jako katalizatory naszego działania. Ponadto forma dialogu sprawia, że książka jest bardzo lekka w odbiorze, a czytelnik ma wrażenie, że uczestniczy w swobodnej wymianie myśli.

Pisząc o Czując, nie mogłabym nie wspomnieć o fenomenalnej oprawie graficznej. Książka jest solidna, wydana na grubym papierze, a każdy rozdział otwiera wizualizacja danej emocji, której autorem jest Arobal, czyli Bartek Kocięba (odkrycie jego pracy poczytuję za kolejną wielką zaletę, jaką dała mi lektura tej książki). To coś więcej niż po prostu grafiki – świetnie współgrają z tematem i... no cóż, mnie przenikają na wskroś.

Jednym słowem – polecam. Nie tylko tym, którzy z zapałem drążą temat emocji. Sądzę, że dzięki przyjemnej formie każdy jest w stanie wziąć z tej książki coś dla siebie.