Wszyscy przyzwyczailiśmy się do linearnej nauki historii, kiedy to poznajemy następujące po sobie wydarzenia w porządku chronologicznym. Gdy chcemy lepiej zrozumieć świat, jest to chyba najlepsza droga, bo pozwala uchwycić potrzebne konteksty i ciągi przyczynowo-skutkowe. Z drugiej strony swoją wiedzę możemy poszerzać również poprzez poznawanie zupełnie przypadkowych faktów – ciekawostek, które mogą okazać się początkiem nowej pasji lub zachęcą nas do dalszych poszukiwań.
Dzieci czasu to właśnie taki zbiór różnorodnych wydarzeń, z których każde przypisane jest do jednego dnia w roku. Znajdziemy tutaj nieoczywiste historie z różnych zakątków świata. Jest to swego rodzaju kalendarz, który możemy czytać dowolnie: cały na raz, jak zwykłą książkę, lub każdego dnia sięgając po małą dawkę wiadomości, które zebrał dla nas autor, Eduardo Galeano.
Kiedy zdecydowałam się zamówić Dzieci czasu, kierowałam się chęcią poszerzenia swojej wiedzy. Wydawało mi się, że wśród tych wszystkich ciekawostek znajdę jakąś inspirację, coś co pozwoli mi sięgać dalej, może dobrać jakieś kolejne lektury... Formuła książki skojarzyła mi się z Krótką historią jednego zdjęcia – tam również mamy krótkie opisy zupełnie niezwiązanych ze sobą wydarzeń. Byłam przekonana, że teksty Eduardo Galeano będę czytała z podobnym zainteresowaniem; niestety ostatecznie aż tak wspaniale nie było.
Wydaje mi się, że głównym problemem tej książki jest forma, na jaką zdecydował się autor. Poszczególne opowieści są bardzo krótkie (od kilku zdań do jednej niepełnej strony), a wiele z nich nie zawiera absolutnie żadnego kontekstu, który stanowiłby dla czytelnika punkt odniesienia. I o ile dany fragment dotyczy powszechnie znanych osób czy wydarzeń (chyba wszyscy wiemy, kim był Hitler czy Picasso), łatwo jest nam docenić poznawaną treść. Kiedy jednak sprawa dotyczy bardziej abstrakcyjnych ciekawostek, ich odkrywanie nie sprawia aż takiej przyjemności. Gdy nie wiemy, z czym połączyć daną historię, bardzo szybko o niej zapominamy.
Drugą, nieco bardziej subiektywną sprawą, jest to, że nie znalazłam dobrego sposobu na czytanie Dzieci czasu. Gdy próbowałam przysiąść do nich na dłużej, jak do zwykłej powieści, bardzo szybko poszczególne opowieści zaczęły mi się zlewać w jedną, nijaką masę. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie, że miałabym codziennie brać tę książkę do ręki i czytać jedną czy dwie ciekawostki, a potem odkładać ją na miejsce; to rozwiązanie zupełnie mi nie odpowiada. Ostatecznie rozłożyłam lekturę na kilka dni, ale nie przyniosła mi ona większej satysfakcji.
Na pewno nie będzie to najlepsza książka miesiąca, roku, czy dekady; dla mnie to jedna z tych pozycji, które powstały... właściwie nie wiadomo, po co. Owszem, zawiera sporo ciekawych informacji, ale ich prostota sprawiła, że Dzieci czasu kojarzą mi się raczej z kalendarzem-zrywką, niż pełnoprawną pozycją do postawienia na półce (choć opis okładkowy zapewnia, że to zupełnie inna sprawa!). Przeczytałam w kilka godzin, odłożyłam, zapomnę. I niestety nie czuję się bogatsza w wiedzę czy doświadczenia.
Za możliwość poznania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu W.A.B.