Pokazywanie postów oznaczonych etykietą thriller. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą thriller. Pokaż wszystkie posty

sobota, 22 stycznia 2022

Sarah Langan – „Dobrzy sąsiedzi”

Pod koniec 2021 roku przeczytałam kilka bardzo dobrych książek, które, jak pokazała próba ostatnich tygodni, zostały mi w głowie na dłużej. Jedną z nich są Dobrzy sąsiedzi – ni to kryminał, ni to thriller, ni to powieść psychologiczna. Po prostu ciekawy i dający do myślenia miks. 

Historia opisywana w książce dotyczy jednego z pozornie idealnych osiedli, na których mieszkają pozornie idealnie ludzie. Uśmiechnięci, otwarci, zaangażowani w życie społeczności, uczęszczający do stabilnej pracy, odstawiający dzieci do dobrych szkół i na angażujące zajęcie pozalekcyjne. Obraz jak z reklamy dewelopera burzy jednak wprowadzenie się na Maple Street rodziny outsiderów, którzy zupełnie nie pasują do sielankowego obrazka. I choć na początku żaden z mieszkańców nie przyznaje się otwarcie do swojej niechęci wobec nich, kolejne wydarzenia - stresujące, nietypowe, a ostateczne też tragiczne – sprawiają, że emocje społeczności narastają i szukają ujścia.

Dobrzy sąsiedzi mają trzy ważne warstwy fabularne. Pierwsza dotyczy całej społeczności Maple Street, którą dosięga klasyczne zbiorowe szaleństwo. Im więcej myślę o tej powieści, tym lepiej przypominam sobie pracę o Salem, którą pisałam na studiach. W obu przypadkach niechęć narastała stopniowo i powodowała coraz większe napięcie, a trudne doświadczenia, niepewność i strach przed tym, co nieznane, doprowadziły grupę do jej eskalacji. Tu i tu potrzebny był kozioł ofiarny, który poniesie symboliczną winę i przyniesie ulgę grupie, a to, czy był winny, czy nie, tak naprawdę nie miało żadnego znaczenia. Co więcej, w obu przypadkach zbiorowość decyduje się na czyny, których pojedynczy jej przedstawiciele nigdy by nie popełnili, a jednak wszyscy brną w to dalej, podtrzymując iluzję i festiwal usprawiedliwień; budując fałszywy obraz rzeczywistości, który jest niezwykle ważny dla zaangażowanych jednostek.

Drugim elementem jest kontrast między rodzicami a dziećmi – ich spojrzeniem na świat, radzeniem sobie z emocjami i wypowiadaniem własnych sądów. Z jednej strony widzimy, jak uprzedzenia i poglądy rodziców przesączają się z przez mury domów za pośrednictwem najmłodszych, z drugiej zaś, o ile prostszy i bardziej szczery jest świat widziany oczami dzieci. Podczas lektury warto przyjrzeć się temu, w jaki sposób obie grupy rozwiązują swoje problemy, jak podchodzą do szczerości i jak rozumieją solidarność. To tak naprawdę dwie równoległe społeczności, przy czym dzieci po raz kolejny zdają się być znacznie bardziej racjonalne. Wolne od wielu, często nieuzasadnionych, lęków, które są codziennością dorosłych, mogą sobie pozwolić na wybaczenie, prostolinijność i prawdę, od której starsi zdają się z każdą chwilą oddalać. 

A trzecia warstwa? O tej nie będę Wam opowiadała, bo jest najbardziej spoilerowa. Zdradzę tyle, że odkrywana na przestrzeni książki historia jednej z bohaterek jest naprawdę ciekawa, choć jednocześnie przerażająca. No i doskonale pasuje do całej reszty wątków z powieści Sarah Langan. Dzięki niej Dobrzy sąsiedzi stają się też powieścią o winie i karze, o tym, że nie można wciąż uciekać przed przeszłością, a także o mrocznych sekretach, które, niewyjawione, mogą zrujnować życie więcej niż jednej osoby. 

Gdy czytałam Dobrych sąsiadów, miałam wrażenie, że to będzie dość przeciętna powieść. Po skończeniu odłożyłam nawet egzemplarz z myślą o pozbyciu się go z biblioteczki. Jednak jeszcze tej samej nocy, a potem przez kilka kolejnych dni myślałam o tej książce coraz intensywniej i myślę o niej nadal, mimo upływu kolejnych tygodni. Chociaż nie jest to najbardziej dynamiczna książka na świecie i ma specyficzną konstrukcję (pół-powieściową, pół-reporterską), uważam, że warto po nią sięgnąć i doczytać do końca, bo obraz całości skłania do ciekawych refleksji. Ze mną książka Sarah Langan na pewno zostanie na dłużej.



piątek, 17 stycznia 2020

Wojciech Chmielarz – „Żmijowisko”

Czasem zastanawiam się, od czego zależy to, czy sięgam po książki danego autora, czy też nie. Zdarza mi się przeczytać powieść dobrą, ale nie wybitną, a jednak jak zaczarowana z miejsca pochłaniam całą backlistę w dorobku pisarza. Innym razem jakaś książka robi na mnie ogromne wrażenie, a mimo to nie sięgam po kolejne – jak z Larsem Keplerem, którego Piaskun był jednym z lepszych thrillerów w mojej karierze, a mimo to pozostałe części serii kurzą się na mojej półce od wielu lat....

Wojciech Chmielarz również należy do drugiej grupy. O jego Przejęciu pisałam w styczniu 2015 roku i do dziś pamiętam, że książka zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Potem autor przypomniał mi o sobie fenomenalnym opowiadaniem w antologii Rewers, a ja nadal trzymałam się z daleka od jego powieści. I nawet głośna premiera Żmijowiska i ogromna popularność tej książki nie skłoniła mnie to powrotu; zdecydowałam się dopiero po pewnej polecajce. I znów nie rozumiem, jak mogłam tak długo zwlekać z przeczytaniem książki. 

Czy człowiek może po prostu zniknąć bez śladu, nawet gdy wokół jest mnóstwo innych osób? Z tym pytaniem od miesięcy mierzą się Kamila i Arek, rodzice Ady – nastolatki, która zaginęła w poprzednie wakacje. Dokładnie rok po tragicznych wydarzeniach ojciec dziewczyny wraca do Żmijowiska w nadziei, że uda mu się dotrzeć do nowych faktów. A może po prostu chce załatwić jakieś sprawy z samym sobą, poradzić sobie z tragedią, która go spotkała?

Przyznam szczerze, że nie byłam do końca przygotowana na to, co znajdę w tej książce. Choć akcja Żmijowiska nie rozgrywa się na podmokłym terenie, czytelnik czuje się, jakby został wrzucony w naprawdę gęste bagno. Na początku próbujemy się odnaleźć w rzeczywistości, poskładać sobie wszystko w głowie, szufladkujemy więc zdarzenia i postaci według własnego widzimisię. Jednak z każdą kolejną stroną atmosfera się zagęszcza, a informacje, które otrzymujemy sprawiają, że robi się naprawdę nieprzyjemna. Gdy na jaw wychodzą rozmaite brudne sprawki i powiązania, zagadka zaczyna stopniowo składać się w całość. 

Ta fabularna konstrukcja i stopniowe budowanie napięcia niejako wymuszają dość powolne tempo akcji. Przez większość czasu bohaterowie nie robią nic szczególnego, a jednak ostatecznie nie jest to książka monotonna czy męcząca. Moim zdaniem jest to zasługa przeplatających się stale trzech perspektyw: dawnej, czyli poprzedzającej bezpośrednio zaginięcie Ady, teraźniejszej, czyli związanej z pierwszą rocznicą wydarzeń w Żmijowisku, oraz pośredniej, która spina całą opowieść i uzupełnia dwie poprzednie. Wydarzenia są ukazywane naprzemiennie, po kilka krótkich rozdziałów na każdą z perspektyw, dzięki czemu opowieść stale się zmienia, a kolejne informacje płynnie się przenikają. 

Pamiętam, że zwracałam na to uwagę, gdy kilka lat temu czytałam Przejęcie, ale powtórzę i tym razem: Wojciech Chmielarz ma wyjątkową zdolność do mozolnego budowania fabuły. W Żmijowisku również widać, że cała ta opowieść jest doskonale przemyślana i spięta solidną klamrą. Tutaj nie znajdziecie klejonej na szybko historii, przy której co i rusz trzeba przymykać oko na rozmaite nieścisłości. Autor serwuje nam dzieło kompletne, skrojone na miarę, dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Gdy zamykamy książkę po przeczytaniu ostatniej strony, mamy poczucie, że to była po prostu dobra lektura.

No to jak będzie z tym Wojciechem Chmielarzem? Chyba powinnam w końcu nadrobić zaległości w pozostałych jego książkach, bo ewidentnie jest to autor, którego mam szansę polubić i docenić. Nie mam jakiegoś wielkiego parcia na wchodzenie w nową serię, ale może skuszę się na Ranę...? Czytaliście, polecacie? Biorę w ciemno, jeśli to opowieść tak zaskakująca jak Żmijowisko!


poniedziałek, 21 października 2019

Greer Hendricks, Sarah Pekkanen – „Anonimowa dziewczyna” [przedpremierowo]



Życie Jessici Farris nie jest może przesadnie szczęśliwe, ale za to dość przewidywalne: jest utalentowaną wizażystką, która spełnia się w pracy z klientami, a ewentualne napięcia spowodowane sytuacją rodzinną rozładowuje spędzając czas z przyjaciółką lub poznanymi w barze mężczyznami. Ze względu na chorobę siostry, której rehabilitacja pochłania sporo pieniędzy, Jessica priorytetowo traktuje zarabianie. Kiedy więc nadarza się okazja do wzięcia udziału w płatnym badaniu psychologicznym na temat moralności, wykorzystuje szansę do zdobycia dodatkowych środków.

Choć początkowo badanie miało zająć dwa spotkania i polegać wyłącznie na wypełnianiu specjalnej ankiety, Jessica zwraca uwagę prowadzącej, psycholog Lydii Shields. Wydaje się idealnie pasować do pomysłu, który zrodził się w głowie terapeutki. Na kolejnych spotkaniach rozpoczyna się gra, w której niczego nie świadoma Jessica stopniowo odkrywa przed psycholog kolejne aspekty swojego życia. Dziewczyna daje się wikłać w coś, czego nie rozumie i co może okazać się dla niej zagrożeniem. Co tak naprawdę bada dr Shields i jakie są jej motywy? Czy wszystko, co spotyka Jessicę, jest wyreżyserowane?

Zanim zdecydowałam się na sięgnięcie po tę książkę, mignęła mi ona na Instagramie. Nie raz, nie dwa, nie dziesięć... W którymś momencie była absolutnie wszędzie, a każda opinia wyrażała zachwyt. Potraficie przejść obojętnie wobec takiej pokusy? Zwykle staram się zachowywać dystans wobec głośnych premier, jednak tym razem postanowiłam zaryzykować. I bardzo się cieszę, bo ostatecznie książka okazała się naprawdę fenomenalna. Raz chwycona, nie dawała się odłożyć i wciągała bez reszty.

Teoretycznie Anonimowa dziewczyna podzielona jest na trzy części, ja jednak wyraźnie odczułam obecność dwóch. Pierwsza połowa związana jest z budowaniem napięcia – stopniowo lepiej poznajemy obie bohaterki, obserwujemy też budowanie relacji między nimi. Odkrywamy motywy, a dzięki naprzemiennej narracji mamy szansę zajrzeć do umysłu zarówno Jessici, jak i dr Shields. Z kolei w miarę jak pojawiają się kolejne fakty i wątki, tempo akcji rośnie, a emocje, które wywołuje w nas lektura, stają się coraz silniejsze. Zastanawiamy się, dokąd to wszystko zmierza, analizujemy fakty, kalkulujemy w głowach możliwe rozwiązania. Razem z główną bohaterką próbujemy połapać się w rzeczywistości i walczymy z poczuciem zagrożenia.

Nie ukrywam, że jednym z elementów, który przyciągnął mnie do tej książki, jest wątek związany z psychologią. Choć nie pracuję w zawodzie, dalej jest to mój konik i zawsze z ciekawością podchodzę do tego typu odniesień. Tutaj były one kluczowe dla fabuły i, co ważne, zostały bardzo dobrze nakreślone. Dzięki rozdziałom, w których narracja jest po stronie dr Shields, wiemy nie tylko jak zręcznie manipuluje ona Jessicą, nieustannie analizując jej zachowania, ale również z jaką łatwością sama wpada w pułapki myślenia w odniesieniu do własnego życia. Jak widać inteligencja i świadomość istnienia pewnych schematów to czasem zbyt mało, gdy instynkty i lęki biorą górę.

Obserwowanie obu perspektyw było bardzo ciekawe i sama nie wiem, która z bohaterek zainteresowała mnie bardziej. Obie są wykreowane spójnie i ciekawie; obie przyciągają uwagę swoimi problemami. To wyjątkowo udany literacki duet, który potrafi zaintrygować czytelnika.

Cóż więcej mogę zrobić, jak tylko powtórzyć za Instagramem, że to jeden z najlepszych thrillerów tego roku? Mnie się podobało. Akcja została zawiązana sprawnie, relacja między bohaterkami rozwija się w dobrym tempie, a atmosfera gabinetu psychoterapeuty dobrze koresponduje z gatunkiem, jakim jest thriller. Do tego napięcie rośnie, a odkrywane fakty stopniowo je maksymalizują. I to zakończenie! Jestem pod ogromnym wrażeniem i gdybym mogła, chciałabym przeżyć to wszystko jeszcze raz.







Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu Zysk i S-ka.
Premiera 22 października!

środa, 16 października 2019

Dzisiejszej nocy niektórzy zbiją fortuny! || Marc Elsberg – „Chciwość” [przedpremierowo]



Galopujący kapitalizm i pogłębiające się nierówności społeczne sprawiły, że największe gospodarki uległy załamaniu. Obywatele, mający już dość stale bogacących się bogaczy, wyszli na ulice; w największych światowych metropoliach trwają strajki, które coraz trudniej opanować. W Berlinie trwa nadzwyczajny szczyt gospodarczy, na którym przywódcy państw i najważniejsi ekonomiści starają się podjąć decyzje kluczowe dla przyszłości świata. Wśród nich jest pewien niedoceniany człowiek – noblista, który twierdzi, że rozgryzł zagadkę powszechnego dobrobytu. Tajemnicą chce się podzielić z uczestnikami szczytu, jednak zanim na niego dotrze, zostaje zamordowany.

Jeśli czytaliście którąkolwiek z książek Marca Elsberga, Chciwość raczej Was nie zaskoczy – pomiędzy nią, a pozostałymi powieściami autora jest kilka ważnych punktów wspólnych. Przede wszystkim mowa o wykorzystaniu aktualnych wątków i niepokojów oraz opisanie świata tuż po kryzysie w wybranym obszarze. Mieliśmy już awarię prądu, big data, modyfikacje genetyczne, a teraz przyszedł czas na ekonomię i krach światowej gospodarki. Co ważne, za każdym razem taka mniej lub bardziej globalna "apokalipsa" stanowi punkt wyjścia dla opowiedzenia znacznie bardziej kameralnej historii. Nie inaczej jest i tym razem – czytelnik poznaje bohaterów, w których losy dość szybko się angażuje.

Pod względem tempa akcji nie mam Chciwości nic do zarzucenia – wystarczyło dosłownie kilka stron, żebym wciągnęła się w tę opowieść tak bardzo, że prawie minęłam stację, na której co rano wysiadam z pociągu. Nie wiem, co takiego ma w sobie proza Marca Elsberga, ale za każdym razem, kiedy sięgam, po którąś z jego książek, zapominam o świecie wokół. I choć na początku, zanim akcja na dobre się zawiąże, potrzebujemy chwili, by poznać bohaterów i zorientować się, kto jest kim, to nawet ów wstęp jest interesujący. A potem wszystko dzieje się coraz szybciej!

Choć kiedyś traktowałam książki Elsberga jako rasowe thrillery, dziś widzę w nich raczej powieści sensacyjno-przygodowe z elementami dreszczowca. Chciwość czyta się trochę jak książki Dana Browna – mamy wartką akcję, zagadkę do rozwiązania i sporo niebezpieczeństw czyhających na głównego bohatera, mimo że wcale się o to nie prosił.

Co ważne, mimo że gros scen w Chiwości rozgrywa się wśród przedstawicieli wyższych sfer, autor uczynił głównym bohaterem zwykłego, szarego obywatela – młodego chłopaka ze społecznych nizin. Dzięki takiemu zabiegowi kwestie społeczne związane z kryzysem ekonomicznym stały się jeszcze wyraźniejsze. Towarzysząc Janowi w ucieczce, a następnie poszukiwaniu prawdy, mamy dostęp do jego przemyśleń, a te zwykle poddają bogaczy brutalnej ocenie. Dzięki temu dostrzegamy, jak bardzo oderwani od rzeczywistości są ci, którzy rządzą światem (a przecież stanowią mniejszość!), a także czyich interesów bronią, gdy sytuacja staje się kryzysowa. 

Co tu dużo mówić, Chciwość to Marc Elsberg w najlepszym wydaniu – książka o kryzysie gospodarczym jest dynamiczna i wciągająca już od pierwszej strony, a opowiadana historia angażuje czytelnika. Owszem, można powiedzieć, że niektóre wątki toczą się w sposób nieprawdopodobny, ale mnie to nie przeszkadza – tak samo, jak lubię oglądać w kinie wysokobudżetowe, hollywoodzkie produkcje, tak i tutaj na pierwszym miejscu stawiam emocje, tempo akcji i pomysły autora. A tych, jak widać, nie brakuje! Z niecierpliwością czekam na kolejną powieść Elsberga i jestem ciekawa, który aspekt naszej codzienności wykorzysta tym razem. Na pewno będzie to coś aktualnego!






Za możliwość poznania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu W.A.B.
Premiera 30 października!

środa, 5 czerwca 2019

Książka czy serial? || Caroline Kepnes – „Ty”

Thrillery przyciągają mnie jak magnes, choć raczej w wersji książkowej niż filmowej. Zdecydowanie wolę literackie sposoby budowania napięcia i kreację bohaterów zależną od innych czynników niż gra aktorska. I gdyby nie jedna z moich koleżanek, która namiętnie ogląda seriale, prawdopodobnie w ogóle nie sięgnęłabym po netfliksowy przebój, a ten z kolei nie miałby szansy przekonać mnie do sięgnięcia po książkę Caroline Kepnes. Jestem więc bardzo szczęśliwa i wdzięczna, bo ominęło by mnie coś naprawdę dobrego.

Główna oś zdarzeń jest taka sama dla książki i serialu: oto tajemniczy księgarz Joe Goldberg spotyka na swojej drodze uroczą studentkę Guinevere Beck. Niemal od razu zaczyna mieć na jej punkcie obsesję: śledzi ją, gromadzi informacje na jej temat i robi wszystko, by znaleźć się jak najbliżej niej. Jest spokojny, metodyczny i gotów na wiele, byleby dostać się do jej świata. A niczego nieświadoma Beck, choć sama ma wiele tajemnic, staje się ofiarą manipulacji ze strony psychopaty.

Obie wersje opowieści o Joem i Beck łączy nietypowa perspektywa; wszystko rozgrywa się jakby w głowie głównego bohatera. Oprócz standardowej narracji pierwszoosobowej mamy też pełen wgląd w myśli i odczucia Joego. WSZYSTKIE myśli i odczucia, co jest totalnie chore i robi na odbiorcy mocne wrażenie. To prawdziwy strumień świadomości, często galopujący w dziwne rewiry, a przede wszystkim odbiegający od myśli przeciętnego Kowalskiego. I choć przez ten zabieg książka traci na dynamizmie, moim zdaniem zyskuje wzamian zupełnie nowy, interesujący wymiar. Mamy okazję zajrzeć w umysł psychopaty i na bieżąco obserwować jego reakcję zarówno wtedy, kiedy wszystko idzie tak, jak zaplanował, jak i wtedy, gdy do jego myśli wdziera się panika. 

Jest to jedna z tych książek, które obok trzymającej w napięciu fabuły, niosą też silną przestrogę przed współczesnym światem. Właściwie cała historia oparta jest o ilość danych na swój temat, które udostępniamy w internecie. Gdy Beck traci telefon, Joe zyskuje dzięki niemu dostęp do najintymniejszych sekretów z jej życia: dzięki mailom, które dziewczyna wymienia z przyjaciółkami, jest w stanie zbliżyć się do niej i odpowiednio dopasować swoją postawę do jej reakcji. Książka porusza również temat kreowania swojego wizerunku w internecie i nie tylko – szeroko pojęta manipulacja to właściwie główny wątek Ty.

Na sam koniec muszę wspomnieć o genialnym tłumaczeniu, którego autorem jest Jacek Żuławnik. Świetna robota, Panie Jacku! To chyba pierwsza książka, w której wulgarny język zupełnie mnie nie raził, a wręcz przeciwnie, był bardzo naturalny. W tekście znalazło się wiele potoczyzmów i polskich idiomów, które pasują do ogólnego języka bohaterów. 

Nie będę ukrywała, że zarówno książka, jak i film są dość specyficzne – nietypowa perspektywa, mocne, brutalne sceny i nierówne tempo akcji to cechy charakterystyczne obu odsłon opowieści. Sądzę, że w naturalny sposób serial znajdzie większe grono odbiorców (jest łatwiejszy w odbiorze), ale moim zdaniem książka jest równie fenomenalna. Dla osób, które uwielbiają babrać się w psychice szaleńców i którym nie straszne obrzydliwe ciągi zdarzeń i myśli, to będzie coś wspaniałego. Nie wiem, od której wersji lepiej jest zacząć. Ja najpierw sięgnęłam po serial i jestem zadowolona. 






Za możliwość poznania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu W.A.B.

wtorek, 28 maja 2019

Powrót autora po 13 latach || Thomas Harris – „Cari Mora”

Przestępcy od lat próbują wytropić skarb ukryty pod posiadłością należącą niegdyś do Pablo Escobara w Miami Beach. W wyścigu po 25 milionów dolarów w złocie prowadzi targany chorymi namiętnościami Hans-Peter Schneider – człowiek, który zarabia na życie, realizując przerażające fantazje bogaczy. Na drodze staje mu Cari Mora, piękna strażniczka rezydencji, która znalazła w Stanach schronienie przed przemocą panującą w jej kraju. Schneider wkrótce pozna zaskakujące umiejętności Cari i przekona się, jak silna jest jej wola walki. (opis wydawcy)

Od kilku tygodni wszyscy fani Hannibala Lectera przebierali nerwowo nogami w oczekiwaniu na najnowszą książkę Thomasa Harrisa. 13 lat milczenia to mnóstwo czasu – dość, by do czerwoności rozpalić wyobraźnię fanów. I choć sama nigdy nie stawiałam legendarnego już autora na piedestale (owszem, szanuję go za stworzenie tak spójnego i charyzmatycznego antagonisty, jednak nie uważam, żeby pisał zachwycająco), premiera Cari Mory mocno mnie zainteresowała. Byłam ciekawa, co też przygotował dla nas autor i głodna kolejnej zachwycającej postaci. Niestety, srogo się rozczarowałam.

W moim odczuciu Thomas Harris zdecydował się na umieszczenie w tej książce zbyt wielu pomysłów jednocześnie, a dodatkowo połączył je zbyt szybko i nieprzemyślanie. Mamy zatem wątek rezydencji Pablo Escobara, który stanowi oś łączącą bohaterów, a jednocześnie nawiązuje do popularnej w ostatnich latach tematyki. Mamy Hansa-Petera Schneidera, który według wszelkich opisów miał stanowić głównego antagonistę. Pierwsze fragmenty z jego osobą były brutalne i obrzydliwe niczym z rasowego horroru ekstremalnego, niestety efekt szybko się ulotnił, a bohater stracił swój charakter. Kolejną postacią jest Cari Mora, której historia jest bardzo interesująca, ale nie ma praktycznie żadnego znaczenia dla fabuły. Gdzieś w połowie książki pojawia się jeszcze komisarz policji o klasycznym rysie – ktoś targnął się na jego życie i poważnie uszkodził mu żonę, co również nijak ma się do historii z domem Escobara, Hansem-Peterem Schneiderem czy nawet Cari Morą.

Lektura najnowszej książki Thomasa Harrisa była frustrująca. Czyta się ją płynnie, bo jest całkiem nieźle napisana i krótka (nie dajcie się zwieść, czcionka i marginesy są tak duże, że zamiast 350 stron mamy około 200), jednak z każdym kolejnym rozdziałem zastanawiałam się, o co tak naprawdę tutaj chodzi. I, niestety, nie otrzymałam satysfakcjonujących rozwiązań. Każdy z bohaterów jest z innej parafii i choć ma potencjalnie ciekawą historię, zostaje ona zepchnięta na margines, co przekłada się również na nijaki rys psychologiczny postaci. Otrzymujemy przypadkowe sceny z przeszłości, które nie zostają rozwinięte i omówione, nie mają też żadnej kontynuacji w teraźniejszości. 

I choć nie miałam wobec tej książki ogromnych oczekiwań, i tak jestem rozczarowana, bo Cari Mora nie tylko nie jest wybitna – w moim odczuciu jest po prostu słaba. Brakuje tu mocnego pomysłu, który scaliłby postaci i ich wątki, a także lepiej przemyślanych bohaterów. Jeśli chodzi o thrillery i kryminały, które miałam okazję poznać w ostatnich miesiącach, ten był zdecydowanie najgorszy, a gdyby porównać go z poprzednimi książkami autora... Cóż, po prostu lepiej tego nie robić. Książka do przeczytania i zapomnienia, choć to pierwsze nie jest obowiązkowe, a to drugie przyjdzie samo tydzień czy dwa po lekturze.






Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Agora.

niedziela, 28 kwietnia 2019

Czy przeszłość dopadnie każdego? || Megan Miranda – „Co o mnie wiesz?”

Leah z dnia na dzień traci wszystko – karierę, chłopaka, znajomych. Na szczęście może jeszcze liczyć na Emmy. Razem przeprowadzają się do małego miasteczka, gdzie Leah zaczyna wszystko od nowa. Niespodziewanie w jej życiu pojawia się David Cobb, napastliwy adorator. Kiedy mężczyzna zostaje oskarżony o napaść na znalezioną w lesie w stanie krytycznym Bethany, Leah jest przerażona. Tymczasem Emmy nie wraca do domu. Leah zgłasza jej zaginięcie i dowiaduje się, że ktoś taki jak Emmy nie istnieje.

Leah, Bethany i Emmy są do siebie łudząco podobne. Bethany walczy o życie w szpitalu. Emmy zaginęła i nie pozostał po niej ślad. Leah już nie wie, kim tak naprawdę jest.

Naprawdę dawno nie czytałam thrillera (ba, własciwie żadnej książki "zmyślonej", czyli literatury, bo w ostatnich miesiącach na tapecie mam głównie poradniki) i nieco bałam się powrotu do tego gatunku. Na szczęście zupełnie niepotrzebnie. W opowieść Megan Mirandy wciągnęłam się bowiem od pierwszej strony i właściwie do samego końca byłam maksymalnie zaangażowana. To thriller o solidnie zbudowanych wątkach, ciekawych zwrotach akcji i zaskakującym rozwiązaniu, ma wiec wszystko, czego trzeba do sukcesu.

W swojej dynamice Co o mnie wiesz? przypominało mi bardzo Kobietę w oknie A.J. Finna (którą, swoją drogą, z całego serca Wam polecam). Co prawda tutaj nie mamy do czynienia z atmosferą paranoi, jednak sposób budowania napięcia jest bardzo podobny. Tak naprawdę do samego końca nie wiemy, co tak naprawdę sie wydarzyło, a główne zwroty akcji znajdziemy w ostatnich rozdziałach książki. Wcześniej badamy wątki, a nasz umysł pracuje na pełnych obrotach, jednak nie mamy szansy sami dojść do prawdy. Pomiędzy wciągającym początkiem, a porywającym finałem, mamy znaczne zwolnienie tempa akcji, kiedy to przyglądamy się sytuacji z pewnym dystansem; warto jednak przejść przez tę część, by dotrzeć do rozwiązania. 

Co o mnie wiesz? to książka ciekawa również dlatego, że chyba pierwszy raz niesamowicie wkurzająca postać nie dała rady zepsuć mi radości z lektury. Leah od początku była dla mnie zbyt asekuracyjna i zbyt siląca się na samodzielność, a mimo to autorce udało się zainteresować mnie jej historią. I choć mój stosunek do głównej bohaterki nie zmienił się aż do końca, lektura była prawdziwą przyjemnością. 

Na sam koniec muszę się jeszcze przyczepić do opisu okładkowego, który – jak to niestety często bywa – zdradza coś, co w zasadzie można uznać za spoiler. Rozumiem, że informacja o tym, że współlokatorka Leah nie figuruje w żadnych rejestrach (czyli, mówiąc wprost, nie istnieje), nadaje blurbowi dramatyzmu, jednak w książce zostaje podana wprost dopiero około połowy. Myślę, że zdradzanie jej czytelnikowi przed lekturą zabiera część frajdy.

Może nie jest to thriller o zapierającym dech w piersiach tempie i scenach, które mrożą krew w żyłach, jednak chcę oddać autorce sprawiedliwość, stworzyła bowiem naprawdę przyzwoitą powieść. To jedna z tych książek na jeden, może dwa wieczory, którą trudno odłożyć, kiedy już raz zaczniemy. Sądzę, że wielu fanom gatunku bardzo się spodoba.





Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Znak.

niedziela, 30 grudnia 2018

Najlepsze książki 2018 roku






Zanim zabrałam się za pisanie tego posta, zajrzałam szybko do zeszłorocznego zestawienia i muszę przyznać, że jestem zaskoczona! W 2017 prym wiodła u mnie fikcja literacka  wszystkie 5 najlepszych książek pochodziło z beletrystyki. Dopiero teraz widzę, jak wiele się w moim czytaniu zmieniło; dziś znacznie częściej szukam w książkach informacji, inspiracji i wsparcia, a nie tylko czystej rozrywki. Stąd też dzisiaj aż 4 propozyje "rozwojowe"  mam nadzieję, że na coś się Wam przydadzą.

piątek, 12 października 2018

Kryminały i thrillery na jesienne wieczory



Pewnie jestem tendencyjna, ale tak, jak lato kojarzy mi się jednoznacznie z czytaniem lekkich obyczajówek, tak jesień i zima pchają mnie w objęcia opowieści nieco bardziej mrocznych. Perspektywa długich wieczorów z herbatą i kocem nie byłaby dla mnie kompletna, gdyby nie dobry kryminał w ręce. Jeśli macie tak samo (albo po prostu szukacie czegoś w tym klimacie), przygotowałam dla Was kilka rekomendacji. 

niedziela, 27 maja 2018

Karen Cleveland – „Muszę to wiedzieć” [przedpremierowo]




Nie wiem jak Wy, ale ja zwykle po przeczytaniu opisu okładkowego mam w głowie pewien obraz książki i sporą dawkę oczekiwań – co do strony technicznej, ale również w kontekście tego, jak potoczy się fabuła. Kiedy pierwszy raz usłyszałam o Muszę to wiedzieć, od razu się zainteresowałam; w końcu to thriller z tajnymi służbami w tle. Spodziewałam się wybuchów, dynamicznej akcji i niebezpieczeństw, a tymczasem otrzymałam zupełnie niebanalną powieść z pogranicza gatunków. To się nazywa fart!

wtorek, 10 kwietnia 2018

J.D. Barker – „Czwarta Małpa”


Zawsze, kiedy sięgam po powieść nowego autora, zachowuję pewien dystans. Wiecie, w dzisiejszych czasach, gdy "każdy może być kim chce", pisarzy mamy mnóstwo, co bynajmniej nie przekłada się na podniesienie jakości literatury. Okładkowe wzmianki o tym, że to twórca "światowej sławy", rekomendacje podpisane znanymi nazwiskami, a także porównania do najsłynniejszych thrillerów również potrafią okazywać się bezużytecznymi, pustymi słowami. Tym bardziej cieszę się, że tym razem tak nie było, a na moją półkę trafiła kolejna bardzo dobra powieść, którą z całego serca Wam polecam.

sobota, 24 marca 2018

Rachel Abbott – „Droga ucieczki”



Chyba się starzeję... Jako czytelnik coraz bardziej leniwy i coraz mniej chętny na eksperymenty, z niczego nie cieszę się tak bardzo, jak ze znalezienia kolejnego autora-pewniaka, którego teksty trzymają równy, wysoki poziom. Po przeczytaniu trzeciej książki Rachel Abbott z radością stwierdzam, że udało mi się to po raz kolejny. I jeden problem przy zakupie z głowy!

środa, 10 stycznia 2018

Rachel Abbott – „Szóste okno”


Koniec roku 2017 minął mi zdecydowanie pod znakiem thrillerów i kryminałów – okazało się, że tych nieprzeczytanych mam na półkach całkiem sporo, więc postanowiłam coś z tym zrobić. Trzeba Wam wiedzieć, że mój zachwyt tymi gatunkami przebiega lawinowo: często mam od nich bardzo długie przerwy, ale gdy sięgnę po jedną książkę, mam ochotę na kolejne, kolejne i kolejne. Na dobry początek sezonu wybrałam Rachel Abbott – czytałam już jedną z jej książek, która bardzo mi się spodobała, więc czułam się z autorką w miarę pewnie. Śpij spokojnie nie wystrzegło się co prawda kilku mankamentów, ale było książką na tyle dobrą, że po Szóstym oknie spodziewałam się wszystkiego co najlepsze.

czwartek, 4 stycznia 2018

A.J. Finn – „Kobieta w oknie” [przedpremierowo]



Kiedy sięgam po thriller, oczekuję dwóch rzeczy: odpowiedniego poziomu napięcia oraz dobrej psychologicznej konstrukcji postaci. W większości przypadków to wystarczy, żebym była z lektury zadowolona. Sięgając po książkę A.J. Finna nie nastawiałam się na nic konkretnego oprócz tych dwóch elementów; w końcu autor jet debiutantem, a ja nie wiedziałam o nim nic. Mimo wszystko cieszę się, że zaryzykowałam, bo książka wypadła naprawdę bardzo pozytywnie.

czwartek, 28 września 2017

Katarzyna Berenika Miszczuk – „Obsesja”



Psychiatra Joanna Skoczek próbuje składać swoje życie po nieprzyjemnych zawirowaniach. Rozwód, przeprowadzka, nowe miejsce pracy – wszystko to stanowi potężne źródło stresu, a jednak zawsze może być gorzej, o czym zdaje się przypominać otoczenie lekarki. Do Warszawy powraca nieschwytany dotąd morderca zwany Okulistą, a jego kolejną ofiarą jest jedna z pacjentek szpitala, w którym pracuje Joanna. Czy to możliwe, że również psychiatrze grozi niebezpieczeństwo?

Nie będę Wam wmawiała, że ta książka była moją miłością od pierwszego wejrzenia. Przez pierwsze 100 stron na przemian irytowałam się i wznosiłam oczy ku niebu widząc, jak zachowuje się główna bohaterka. Obsesja to książka przez znaczną część poprowadzona w narracji pierwszoosobowej, mamy więc pełen wgląd w przemyślenia bohaterki na temat mężczyzn, związków i seksu, co denerwowało mnie niemiłosiernie – chwilami można było mieć wrażenie, że jedynym problemem młodych lekarek jest rozważanie, z kim chciałyby się umawiać lub nie. 

Dlaczego nie zrezygnowałam, zapytacie? Odpowiedź jest prosta: klimat thrillera z każdą kolejną stroną stawał się coraz bardziej widoczny. Przemyślenia bohaterki ustępowały miejsca lękowi, poczuciu zagrożenia i niepewności. Romans powoli przeradzał się w kryminał. Atmosfera gęstniała w miarę jak wokół bohaterki zaciskała się pętka zagrożeń i choć nadal trudno mi było sympatyzować z Joanną, nie przeszkadzała mi już tak bardzo, jak na początku. Górę wzięła opowiadana historia, zagadka i klimat, który zaliczyć mogę jak najbardziej na plus. 

Bardzo podobał mi się sposób konstruowania tej opowieści, podobnie jak rzucane czytelnikom informacje, dawkowane w bardzo inteligentny sposób. Autorce udało się trafnie pomieszać tropy i odwieść mnie od rozwiązania zagadki, utrzymując jednocześnie satysfakcjonujący poziom napięcia. W miarę rozwoju powieści cień podejrzeń pada na różne osoby, dzięki czemu nie jest nam łatwo odgadnąć, kto tak naprawdę jest sprawcą przestępstwa. Mamy okazję do snucia domysłów, a raczej mielibyśmy, gdyby akcja nie gnała do przodu jak szalona. O ile na początku lektura może się dłużyć, o tyle z czasem tempo rośnie, co stanowi kolejny pozytywny element powieści. 

W Obsesji nie wszystko jest idealne: poziom głównej bohaterki niezbyt mi się podobał, momentami zgrzytały też dialogi, które wydawały się bardzo nienaturalne. Szpitalne realia, choć mniej cukierkowe niż w serialach paramedycznych, wciąż nie są ukazane perfekcyjnie. Tym niemniej nie są to rzeczy, do których nie da się przyzwyczaić, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z klimatyczną i ciekawą historią. To kolejny thriller w tym roku, który pozostawia po sobie bardzo pozytywne wrażenie.







Za możliwość poznania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu W.A.B.

niedziela, 14 maja 2017

Rachel Abbott – „Śpij spokojnie”


O ile bardzo często sięgam po różnego rodzaju kryminały, o tyle z thrillerami i gatunkami pokrewnymi od jakiegoś czasu jest mi mocno nie po drodze. Kilka razy zawiodłam się na niezbyt przemyślanym pomyśle albo psychologicznej głębi, która kończyła się na opisie okładkowym – to wystarczyło, aby skutecznie mnie zniechęcić. Czasem jednak zdarzają się rekomendacje, obok których nie można przejść obojętnie. Właśnie tak było w przypadku Izabeli Niemiec, która na swoim (kosmetycznym, bądź co bądź) kanale na Youtubie zachwalała książki Rachel Abbott. Wciągające, emocjonująca, autentyczne – takie cechy były przez Izę wskazywane, i to właśnie one zaważyły na mojej decyzji o tym, by spróbować. Zamówiłam jedną. Na próbę. Z promocji.  A teraz wiem, że na 100% będą kolejne.

Olivia Brookes zdaje się przyciągać problemy. W przeszłości zniknął jej partner, kilka miesięcy później w tajemniczych okolicznościach zmarli rodzice, a dwa lata temu kobieta zgłosiła na policję zaginięcie męża i dzieci podejrzewając porwanie. Dziś sytuacja jest zgoła odwrotna, bo to Olivia znika bez śladu, a jej mąż wraz z policją rozpoczyna poszukiwania. Sprawa jest tym dziwniejsza, że z domu nie zniknęło właściwie nic: żadne ubrania czy rzeczy osobiste. Brakuje tylko kobiety, trójki dzieci i… wszystkich ich zdjęć.

Mimo sceptycznego nastawienia na samym początku lektury muszę przyznać, że bardzo szybko wciągnęłam się w opowiadaną historię. Ani się spostrzegłam, kiedy miałam za sobą 40, potem 100 stron, a tempo ani na chwilę nie zwolniło właściwie do samego końca. Sprawa zaginięcia Olivii jest bardzo skomplikowana, oparta na różnorodnych zależnościach i sięgająca wielu lat wstecz, dzięki czemu mogła zostać przez autorkę naprawdę misternie posplatana. Rachel Abbott wykonała świetną robotę: wykorzystała wiele danych aby stworzyć całą zagadkę, ale także by skuteczne odciągać czytelnika od prawidłowego rozwiązania: podczas lektury aktywnie tworzyłam sobie w głowie teorie na temat tego, co dokładnie się wydarzyło (i wydarzy), a jednak stale musiałam je weryfikować. Praktycznie do samego końca coś mnie zaskakiwało, a opowieść nie przestawała być interesująca.

Nie zawiodłam się również pod względem sfery emocjonalnej i psychologicznej w powieści. Autorka świetnie odwzorowała stopniowe uzależnianie się ofiary od oprawcy, wszystkie jego działania, a także ich przyczyny i skutki. Rozdziały, w których narratorem staje się Olivia lub Robert, są bardzo cenne, bo pozwalają zajrzeć w umysł obu kluczowych postaci i zrozumieć zależność między nimi. Świetnie wypada odwzorowanie relacji rodzinnych, postępowanie poszczególnych postaci. Autorka naprawdę potrafi budować napięcie, a my po prostu za nim podążamy przeżywając niemal to samo, co bohaterowie.

Czy mam jakieś zarzuty? Zdarzają się sceny, w których dialogi są tak nieautentyczne, że czuć poważny zgrzyt; jest to o tyle ciekawe, że w pozostałych miejscach (czyli w większości) autorka radzi sobie z nimi świetnie. Wygląda to tak, jakby pomysł na pewne sceny nie był do końca dopracowany, a z drugiej strony były one kluczowe dla całej zagadki i musiały ostatecznie się pojawić. Denerwowały mnie również wewnętrzne spoilery – niepotrzebne wybieganie w przyszłość. Pod postacią drobnych uwag w stylu „miał jeszcze usłyszeć jej śmiech” autorka zdejmuje nam z barków część napięcia i lęku o bohaterów, ale jednocześnie zabija niepewność i zdradza stanowczo zbyt dużo.

Są autorzy i książki, którym można wybaczyć wiele i tak jest właśnie w tym przypadku. Ze spoilerami czy nie, Śpij spokojnie jest po prostu świetnym thrillerem, który wywołuje w czytelniku autentyczne emocje, wciąga bez reszty i przez to zachwyca. Zdążyłam już zapomnieć, jakie to uczucie, kiedy kończy się tak dobrze trzymającą w napięciu książkę, a po tej lekturze mam zamiar wrócić na dłużej do kryminałów i thrillerów i znów poszukać tej przyjemności. Na pewno kupię również kolejne powieści autorki (a właściwie w międzyczasie zdążyłam już jedną zamówić) – mam co do nich naprawdę duże oczekiwania.


sobota, 10 grudnia 2016

Remigiusz Mróz – „Behawiorysta”

W jednym z opolskich przedszkoli uzbrojony mężczyzna przetrzymuje pracownice i dzieci. Policja jest bezradna, bowiem zamachowiec nie ma żadnych żądań, a oddział antyterrorystyczny przebywa poza miastem. Co gorsza, porywacz transmituje materiał z przedszkola na swojej stronie – nazywając zdarzenie preludium do Koncertu Krwi szybko zyskuje w mediach miano Kompozytora. Od tej pory obywatele staną się świadkami niebywałego okrucieństwa; ba, sami będą mogli wziąć w nim pośredni udział... Aby schwytać przestępcę, uruchomione zostaną wszelkie siły – policja zgłosi się m.in. do okrytego złą sławą byłego prokuratora Gerarda Edlinga, specjalisty od ludzkich zachowań.

Formułując opis fabularny powieści miałam niemały problem, jak to zgrabnie ująć, a gdzieś z tyłu głowy kołatało mi się: „brzmi sztampowo!”. Jak mogłoby być inaczej? Porwanie, przedszkole, morderca pragnący rozgłosu, wydalony ze służby stróż prawa (w tym przypadku nie policjant, a prokurator)… Wszystko to gdzieś już kiedyś mieliśmy, wymieszane w tych czy innych proporcjach. Tak, jest to powieść pod wieloma względami schematyczna, a podczas lektury czuje się wyraźnie, że należy do obszaru literatury popularnej. Czy jest w tym coś złego? Nie. Czy mi to w jakimkolwiek stopniu przeszkadzało? Również nie. Najważniejsze jest bowiem to, że jest to bardzo dobra literatura popularna. Powieść jest nie tylko wciągająca, ale też trzyma w napięciu, realizuje więc założenia thrillera i w moim odczuciu spełnia pokładane w niej oczekiwania.

Autor zbudował całą historię na tzw. dylemacie wagonika, który sprowadza się do szeregu moralnych rozważań nad wartością życia. Czy można zabić jedną osobę, aby uratować kilka innych? Czy lepiej oszczędzić kogoś nieuleczalnie chorego, czy bandytę, który przecież może się zmienić? Co jest lepsze – śmierć, czy oszpecenie na resztę życia? Zapraszając widzów do udziału w swoim czynie Kompozytor nie tylko zdejmuje z siebie część odpowiedzialności, ale także urządza pewnego rodzaju eksperyment społeczny, który obnaża ciemną stronę naszej psychiki. Już sama ilość wejść na stronę Koncertu Krwi jest przerażająca, a fakt, że znaczna część tych osób oddała swój głos, pokazuje, jak łatwo nam upchnąć odpowiedzialność gdzieś z tyłu głowy, gdy nasze decyzje mają jedynie wirtualny (przynajmniej dla nas) wydźwięk, a my sami pozostajemy anonimowi. Jakkolwiek mogłoby się wydawać, że Mróz sięgnął tu po fantastykę, obawiam się, że może to być mylne wrażenie – smutny to będzie wniosek, ale zachowanie tłumu w realnym świecie prawdopodobnie wyglądałoby właśnie tak, jak w Behawioryście, przynajmniej w jakimś stopniu.

Kiedy opowiadałam Sylwkowi swoje wrażenia po lekturze tej powieści i szukałam odpowiednich słów na opisanie jej wydźwięku, podsunął mi jedno, bardzo trafne określenie: gorzka. Dokładnie taka jest książka Remigiusza Mroza, takie właśnie wrażenie robi zakończenie. Mam poczucie, że pomysł na tę opowieść wynika z jakichś smutnych wniosków, bo do tej pory w książkach autora nie było tyle mroku, a zwroty akcji zwykle miały jakąś dobrą stronę. Tutaj atmosfera jest ciężka i przytłaczająca, zwłaszcza gdy przychodzi nam mierzyć się z zakończeniem – zaskakującym, ale wciąż nie jestem pewna, czy w sposób pozytywny. Do tego dochodzą refleksje, które uruchamiają się w czytelniku, gdy zaczyna wchodzić głębiej w temat dylematu wagonika (a świetną okazją i przyczynkiem do dalszego poznawania może być posłowie). Wieczór pełen rozmyślań mamy właściwie gotowy.

Na koniec chciałabym poruszyć jeszcze jeden temat, mianowicie kwestię konstrukcji postaci. W przypadku Kompozytora otrzymujemy niemal pełną historię, która w pewnym stopniu pozwala prześledzić, jakie czynniki wpłynęły na kształtowanie się psychopatycznej osobowości. W moim odczuciu temat nie został wyczerpany, ale przywykłam już do tego, że w thrillerach i kryminałach pewne rzeczy dotyczące sprawcy zostają pominięte, główne światło zostaje rzucone na obecne czyny, a przeszłość służy tylko jako narzędzie do pokazania głównych punktów zwrotnych. Niestety znacznie większe rozczarowanie przyniosła mi postać Behawiorysty. Od samego początku książki czytamy o tym, że został zwolniony przez „sprawę z dziewczyną” i właśnie tak jest to nazywane przez całą opowieść. Charakterystyczna fraza pojawia się na tyle często, że przyciągała mój wzrok jak magnes i podbijała ciekawość; miałam wrażenie, że jest napisana drukowanymi literami. Strasznie chciałam wiedzieć, co tak naprawdę nawyczyniał Edling i bardzo mocno wyczekiwałam rozwiązania. I wiecie co? Totalnie mnie rozczarowało. Podobnie z resztą jak znajdujący się na końcu wybieg fabularny łączący postać Behawiorysty z Kompozytorem, który… no cóż, mnie się nie podobał.

Behawiorystę pochłonęłam w dwa dni, od razu, kiedy tylko trafił w moje ręce. Mimo że ostatnio bardzo mało czytam, tej książce udało się utrzymać moją uwagę na tyle, że nie miałam ochoty w ogóle jej odkładać. Oprócz szybkiej, wyważonej akcji z wieloma zwrotami, powieść ma dwie ogromne zalety związane z treścią: refleksję nad dylematem wagonika oraz nad tym, czy osoba, która fascynuje się psychopatami, sama nosi w sobie nieujawniony mrok. Autor umieścił w swojej książce wiele elementów, które każą nam się zastanowić nie tylko nad tym, co zrobilibyśmy na miejscu postaci, ale także w jaki sposób doświadczenia wczesnego dzieciństwa nas ukształtowały. Pochylił się nad zachowaniami społecznymi i moim zdaniem wyciągnął wiele celnych wniosków. Czytelnikom zaś dał okazję do zastanowienia, co niesamowicie sobie cenię. Z tych właśnie przyczyn Behawiorystę mogę serdecznie Wam polecić.


czwartek, 11 lutego 2016

Renée Knight – „Sprostowanie”

Catherine Ravenscroft jest nagradzaną dziennikarką, ma męża, dorosłego syna i właśnie przeprowadza się do nowego, mniejszego domu. W ferworze zmian nie jest w stanie ogarniać umysłem wszystkich rzeczy, zdarza jej się odnaleźć jakiś zapomniany przedmiot, a pewnego dnia znajduje na stoliku nocnym książkę, której zupełnie nie kojarzy. Zaczyna lekturę, która rozpęta piekło, okazuje się bowiem, że to ona jest główną bohaterką powieści, a jej fabuła dotyczy pewnych wydarzeń sprzed lat, które do tej pory były jej pilnie strzeżoną tajemnicą. Nie wie o nich mąż, syn, a także nikt inny spośród bliższych i dalszych znajomych. Jest tylko jedna osoba, która zna prawdę – tylko dlaczego miałaby się tak okrutnie mścić?

Przyznam szczerze, że na początku dość sceptycznie podchodziłam do fabuły, bo zupełnie nie czułam przerażenia bohaterki, a jej sytuacja, choć z pewnością trudna, nie wydawała mi się aż tak obciążająca. Muszę jednak przyznać, że autorka szybko pokazała klasę i rozpoczęła zabawę. Relacja między oprawcą a ofiarą jest tutaj bardzo skomplikowana i w znacznej mierze przypomina taniec – zestawienie śmiałych posunięć autora powieści i reakcji Catherine na kolejne wydarzenia. Dodatkowo w grę wchodzi motyw winy i kary, sprawiedliwości i usprawiedliwień, a także granicy, którą można przekroczyć w ramach własnej walki. Autorka śmiało kreśli kolejne wydarzenia i bez ugładzania prezentuje ich skutki stopniowo rujnując życie swojej bohaterki.

Skoro już o bohaterach mowa – jestem pod wielkim wrażeniem ich kreacji w tej książce. Renée Knight zdecydowanie postawiła na silne postaci o złożonych osobowościach, którymi są główni oponenci – Catherine oraz jej nemezis, autor. Oboje są dobrze nakreśleni – oprócz obserwowania świata prześladowanej, mamy również całkiem bogaty obraz samotnego starca, który traci sprawność psychiczną po utracie żony. Żadne z nich nie powoduje sympatii czytelnika, bo oboje budzą (a przynajmniej we mnie budzili) pewien rodzaj odrazy swoim zachowaniem i reakcjami na rozwój zdarzeń. Dużą rolę odgrywają również postaci poboczne, jak chociażby mąż Catherine, a wszyscy bohaterowie razem składają się na pełny i ciekawy obraz negatywnych ludzkich cech i reakcji. Autorka umiejętnie prezentuje nam emocje grając jednocześnie na naszych; pokazuje nie tylko problem prześladowania, ale też skutki kłamstw, poczucie winy, brak zaufania, żądzę zemsty…

Ważnym elementem tej książki jest klimat – ciężki i pełen specyficznego napięcia praktycznie przez cały czas trwania opowieści. Wydarzenia rozgrywają się raczej wolno, właściwą akcję przeplatają wstawki z przeszłości, a mimo to widać tu pewien dynamizm, który zachowuje odpowiedni poziom. Czytelnik nigdy nie wie, z której strony padnie cios, a przez znaczną część książki dodatkowo motywuje nas chęć poznania szczegółów sprawy, bo bardzo długo otrzymujemy jedynie (bardzo kuszące) skrawki. Wszystko to razem sprawia, że trudno się od tej książki oderwać choć na moment, bo i po co zostawiać tak świetnie skonstruowaną opowieść?

Do Sprostowania nastawiałam się pozytywnie po wielu dobrych opiniach czytelników i wiem, że nie były to zdania przesadzone. Autorka zafundowała nam prawdziwy rollercoaster uczuć, który właściwie wywrócił mnie na drugą stronę. To powieść, w której nic nie jest tak oczywiste, jak się wydaje, a konstrukcja fabularna jest w stanie nas zachwycić. Napięcie nie odpuszcza do ostatniej strony. Podczas lektury na bieżąco pojawiały się w mojej głowie kolejne oczekiwania co do tekstu i każde, absolutnie każde zostało spełnione. Nie wiem, co więcej mogłabym powiedzieć – moim zdaniem właśnie tak powinno się pisać thrillery na najwyższym poziomie.

środa, 28 października 2015

Thomas Arnold – „Tetragon”


Jedno mieszkanie połączyło ze sobą dwie silne osobowości i stało się przyczynkiem dla pewnej tajemniczej i bardzo niebezpiecznej sprawy kryminalnej – w lokum zamieszkiwanym przez narkotykowego dilera znaleziono krew zaginionego syna wiceszefa policji, włos córki szefa wydziału zabójstw oraz tajemniczego owada przypominającego świerszcza. Wszelkie próby rozwiązania tej sprawy prowadzą jedynie do niedomówień i rosnącego niebezpieczeństwa, a z każdą chwilą na jaw wychodzą coraz to nowe tajemnice. Co może łączyć chłopaka z dobrego domu, owady i dziwną toksynę? I jak można prowadzić śledztwo, gdy znikają kolejne, ważne dla sprawy osoby?

Przez znaczną część książki miałam wrażenie, że w tekście jest coś dziwnego, jednak sam sens odczucia pozostawał dla mnie nieuchwytny. Dopiero mniej-więcej w połowie zdałam sobie sprawę, co takiego mnie uwierało, a była to dość specyficzna narracja z dużą ilością dialogów. W zdecydowanej większości przypadków (poza scenami, w których występuje tylko jedna osoba) to rozmowy bohaterów są dla czytelnika podstawowym źródłem informacji. Narrator, który w znacznej części kryminałów ma wiedzę, opisuje sceny i nierzadko wyciąga wnioski, w Tetragonie ma rolę ograniczoną niemal do minimum. Muszę przyznać, że ta specyficzna konstrukcja, choć ryzykowna, opłaciła się – autor wykazał się umiejętnością kreowania dialogów ciekawych i w zdecydowanej większości autentycznych; zgrzyty były nieliczne, a przy takiej ilości materiału wręcz niezauważalne.

Około połowy książki podjęłam również pierwszą próbę opisania fabuły, dzięki czemu uświadomiłam sobie mnogość dróg fabularnych, jaka została tu wprowadzona. Wiceszef policji i jego syn, szef wydziału zabójstw i jego córka, tajemnice akademickie, śledztwo dotyczące morderstwa, elementy życia komisarzy… Do tego wszystkiego czytelnik cały czas ma w głowie tajemniczą scenę otwierającą opowieść, która przecież nie może być bez znaczenia, a przez długi czas nie znajduje swojej kontynuacji. Jak widać wątków jest sporo i choć wszystkie są w pewien sposób połączone, miałam sporo obaw, czy każda z nich znajdzie zadowalające rozwiązanie. Muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczona, bo to właśnie fabuła jest najmocniejszym elementem powieści – widać, że jest spójna, przemyślana i zaplanowana, wszystko splata się w naprawdę dobrą całość. Poziom skomplikowania opowieści jest właściwy, a wiele opisywanych zdarzeń jest w stanie nas zaskoczyć, bo okazuje się mieć zupełnie inny charakter niż na początku zakładaliśmy.

Jeśli chodzi o samą konstrukcję książki, to miałam wrażenie, że była ona dość nierówna. Na samym początku, gdy czytelnik niewiele wie, napięcie stopniowo rośnie, a kolejne wydarzenia przyjmowane są z zainteresowaniem. Około połowy książki zaczynają się pierwsze wyjaśnienia, które sprawiają, że chcielibyśmy poznać zakończenie sprawy i zrozumieć cały jej sens; niestety – w tym momencie przychodzi pora na połączenie i domknięcie wszystkich wątków, co może się lekko dłużyć. Wreszcie docieramy do bardzo dynamicznego i szybkiego finału. Taka konstrukcja nie zawsze sprawia przyjemność i momentami bywa dla nas nużąca. Nie polecam też czytania książki małymi partiami - zwłaszcza w drugiej połowie taki zabieg dodatkowo rozwleka fabułę; zdecydowanie lepiej wziąć ją na raz i cieszyć się kolejno rozwiązującymi się zagadkami.

Kilka słów należy się również bohaterom powieści – niestety, ten aspekt mnie nie zachwycił. O ile sama historia była interesująca, a pomysł na fabułę przemyślany, wyglądało, że to na nim autor skupił całą swoją energię. Podczas lektury miałam wrażenie, że opowieść mogłaby dziać się gdziekolwiek, a jej bohaterem mógłby stać się każdy – postaciom zabrakło indywidualnych rysów, historii i motywacji, a ich zachowania były w pewien sposób podporządkowane fabule, nie zaś własnemu charakterowi.

Podsumowując Tetragon jako całość powiem, że jest to thriller przyzwoity, który zapewni przyjemność z lektury zwłaszcza wielbicielom powieści sensacyjnych. Nie ma tutaj charakterystycznych dla kryminałów zwrotów akcji ani wodzenia czytelnika za nos, nie poszukujemy też tajemniczego mordercy, a jedynie odkrywamy sens popełnionych zbrodni. Sporo jest trupów, strzelania i niebezpiecznych policyjnych akcji. Autor wziął na tapetę dość popularny motyw (nie zdradzę jaki, nie chcąc odbierać Wam przyjemności z czytania) i stworzył na jego temat całkiem zgrabną wariację. Nie była to może przygoda niezwykle emocjonująca, ale przyjemna – z pewnością będę chciała ją powtórzyć.






Za możliwość poznania książki dziękuję serdecznie Autorowi!

niedziela, 12 lipca 2015

Arkadiusz Gaczoł - "Uprowadzony"

Nie zrobiłeś nikomu nic złego i absolutnie nie czujesz się winny. Mimo to spotyka cię kara, która brzmi jak najgorszy koszmar - budzisz się w bagażniku samochodu, a obok ciebie znajduje się ciało kobiety. Trafiłeś w ręce psychopaty, któremu obca jest wszelka logika, tacy są najgorsi. Niewiele pomaga tu fakt, że tropem sprawcy już podąża detektyw - dla ciebie rozpoczyna się szaleńcza walka z czasem i własnym, paraliżującym lękiem; walka o znalezienie słabego punktu oprawcy.

Podczas lektury Uprowadzonego nie miałam wielkiego parcia na rozwiązanie zagadki, nie czułam też presji, żeby się nad tym zastanawiać. Po prostu bez większej przyczyny zostałam pochłonięta przez brutalność i dosadność prezentowanego tekstu. Opowieść jest nie tylko kryminałem (przynajmniej w moim odczuciu), ale też opisem ludzkiej determinacji i walki o przetrwanie. To właśnie aspekty związane z ukazaniem ofiary i, co za tym idzie, fragmenty rozgrywające się bezpośrednio po porwaniu, uważam za najmocniejszy punkt powieści. Pozostałe wątki (poszukiwanie sprawcy, próba jego zrozumienia), nie wypadły aż tak interesująco.

Mimo że akcja książki rozgrywa się w końcu XX wieku, w dodatku w Londynie, czytelnik nie odczuwa właściwie żadnego specyficznego klimatu. Równie dobrze mogłaby to być opowieść o wczorajszym zajściu w którymś z polskich miast. Z jednej strony nadaje to powieści uniwersalności, która potęguje lęk i napięcie, z drugiej jednak jest ważną informacją dla tych, którzy lubią kryminały w dawnym stylu, mocno osadzone w klimatycznych miejscach.

Warto nadmienić, że Uprowadzony to opowieść zamknięta na 184 stronach, co warunkuje pewne jej cechy. Jako kryminał jest dynamiczna, trzyma w napięciu i spokojnie można ją przeczytać podczas jednej podróży pociągiem czy wolnego wieczoru. Z drugiej jednak strony próżno tu szukać jakiegoś większego pogłębienia psychologicznego bohaterów. Opowieść obserwujemy z dwóch perspektyw i jednocześnie rozwiązujemy zagadkę z dwóch stron, więc brak tu miejsca na głębszą analizę sprawcy czy jego relacji z ofiarą.

Mimo wszystko książka jednak mocno mnie wciągnęła i z radością będę ją polecała. Wymagający czytelnicy, którzy lubują się w rozbudowanych opisach i analizach, mogą być lekko zawiedzeni, a ci o słabych żołądkach powinni sobie odpuścić, bo opisy są naprawdę plastyczne. Tym niemniej jeśli szukacie kryminału dynamicznego, spójnego i mocno trzymającego w napięciu, w dodatku napisanego w przyjemny w odbiorze sposób, powinniście sięgnąć po Uprowadzonego. Coś czuję, że o autorze jeszcze kiedyś usłyszymy.





Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie Wydawnictwu Innowacyjnemu Novae Res.