czwartek, 24 października 2013

Richard Bachman - "Rage"

Coś w tym jest, że zasada niedostępności działa na mnie perfekcyjnie. Gdy mam tylko niewielką motywację do zakupu, brak towaru w okolicy zdecydowanie ją podnosi. Jest tak głównie w przypadku filmów, akcesoriów domowych i – przede wszystkim – książek. W kwestii „Rage’a” dodatkowym afrodyzjakiem (poza wycofaniem książki z obiegu) było nazwisko na okładce. Richard Bachman działa na mnie chyba bardziej niż Stephen King, choć to jedna i ta sama osoba.. Wiedziona głównie tymi dwoma motywami, pobrałam zatem pierwszego w życiu e-booka.

„Rage” to historia trudnego chłopca – na tym moglibyśmy właściwie zakończyć, gdybyśmy chcieli traktować tę książkę powierzchownie. Chłopak miał trudne dzieciństwo, teraz za to ma problemy i rozpaczliwie próbuje zwrócić na siebie uwagę. Jakie to amerykańskie… Oczywiście żadne z tych słów nie jest kłamstwem, jednak takie podejście do sprawy spłyciłoby tę książkę do granic możliwości. Ale po kolei.

W pierwszych stronach książki trafiamy do szkoły, a właściwie bezpośrednio do klasy, gdzie odbywa się lekcja. Wywołany zostaje z niej uczeń – nie byle jaki, bo, jak nietrudno się domyślić, sprawiający znaczne problemy wychowawcze. Jakiś czas temu poważnie uszkodził nauczyciela, teraz natomiast ma zostać ukarany. Nie brzmi może porywająco, ale wraz z gwałtownym opuszczeniem przez Charliego gabinetu dyrektora, akcja książki zaczyna nabierać tempa. Chłopak podpala własną szkolną szafkę, po czym, z bronią w ręku, wraca na salę i strzela do nauczycielki. Gdy ta pada martwa, Charlie wraz z resztą uczniów pozostaje w sali. Rozpoczyna się gra, w której stawką jest ludzkie życie. Jednak.. czy na pewno?

Uczniowie nie są przetrzymywani w klasie na siłę i choć niektórzy zdradzają lęk lub napięcie, siedzą na miejscach raczej dobrowolnie. Zdają się nie bać Charliego, co więcej nie protestują, dając ciche przyzwolenie na rozwój wypadków. W miarę upływu czasu rozpoczynają dziwny dialog, przeplatany fragmentami życiorysu Charliego. To właśnie ten aspekt książki uważam za kluczowy – więź, jaka powstaje między uczniami w miarę kolejnych ujawnianych faktów jest fascynująca, podobnie jak emocje, wyrastające ni to z napięcia, ni to z napływu informacji. Czynnikiem dodatkowym jest fakt, że losy wielu uczniów od lat się krzyżują, natomiast dialog jest dla nich okazją do spojrzenia na wiele własnych wspomnień z cudzej perspektywy.

Książka wpisuje się w specyfikę bachmanowskiego okresu twórczości Kinga. Jest to historia jakich wiele, rozłożona na czynniki pierwsze. Oprócz głębokiego wniknięcia w indywidualną sytuację Charliego – dzieciństwa z naprawdę trudnym ojcem, które było źródłem wielu jego problemów – mamy też wgląd w skomplikowane relacje międzyludzkie w gronie wieloletnich znajomych. To, jak kolejne osoby otwierają się przed sobą nawzajem pod wpływem opowieści innych, jak rozwijają się między nimi emocje i wreszcie jak zawładają one tak młodymi ludźmi… Wszystko to nie jest dla nas do końca zrozumiałe i pokazuje całą paletę i złożoność ludzkich zachowań. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, co bohaterowie utworu Kinga mieli w głowie w scenie finalnej, wiemy jednak, że wydarzenia tamtego dnia wpłynęły na ich dalsze losy.

Podsumowując, jestem wdzięczna Polakowi, który tę książkę przetłumaczył i udostępnił. Moim zdaniem sytuacje, mające miejsce w Stanach Zjednoczonych i nie tylko, nie są wynikiem wydania tej książki ani żadnej innej. Wiele kwestii składa się na zachowania patologiczne, choć nie bronię Stephenowi Kingowi prawa do wycofania książki z obiegu – zawsze jest to usunięcie jednego z takich czynników. Cieszę się jednak, że miałam możliwość zapoznania się z tym tekstem i wniknięcia w psychikę Charliego Deckera. Lubię specyfikę książek pisanych jako Richard Bachman i ta pozycja – kolejna na liście – nie zawiodła mnie.

poniedziałek, 21 października 2013

Robert Cichowlas, Kazimierz Kyrcz Jr. - "Twarze szatana"

"Przerażające historie", mówili, "Bądź gotów na przeżycie prawdziwej grozy", mówili...

Dawno nie czułem się tak perfidnie oszukany. Okładkowe opisy obiecywały grozę na najwyższym poziomie autorstwa najlepszych polskich twórców horroru. Nazwisko Roberta Cichowlasa miało gwarantować może niekoniecznie znakomitą, ale przynajmniej dobrą rozrywkę, a że Kazimierz Kyrcz Jr. jest jego najczęstszym współpracownikiem, to mój apetyt został jeszcze bardziej podsycony. Tym większe też było rozczarowanie...

Antologia na pierwszy rzut oka prezentuje się całkiem przyzwoicie - elegancka okładka z białym tłem, na którym znajdują się białe i czerwone napisy oraz grafiki utrzymane w ciemnej tonacji, jest intrygująca i miła dla oka. Pod względem technicznym wnętrze książki utrzymane jest również na wysokim poziomie (nie licząc małej wpadki z błędnym umieszczeniem kilku kartek, ale to może jedynie wina mojego egzemplarza). Inaczej jest niestety w kwestii treści: otrzymujemy 22 opowiadania, które podzielić można na trzy kategorie ze względu na autorstwo, i tak też należy je oceniać.

Pierwszą grupą utworów są te napisane przez Kazimierza Kyrcza Jr. Jest ich najwięcej, bo aż dziesięć, są to jednak w zdecydowanej przewadze bardzo krótkie teksty. I całe szczęście, bo autorstwo niemal wszystkich najgorszych moim zdaniem opowiadań w tej antologii przypadło właśnie panu Kyrczowi. Po pierwszym, otwierającym książkę, utworze (ciężko nazwać go opowiadaniem zważywszy na fakt, że zajmuje dwie strony formatu a5) byłem naprawdę zniechęcony do dalszego czytania. Drugie jego dzieło było już nieco lepsze, aczkolwiek zdecydowanie uznałem, że autor powinien zrezygnować z pisania w pierwszej osobie. Po kilku kolejnych opowiadaniach Kyrcza zdecydowanie stwierdziłem, że już nigdy nie sięgnę po książki tego autora. Dopiero trzy ostatnie jego utwory nieco zrehabilitowały go w moich oczach, dzięki czemu uznałem, że sporadycznie mogę czytywać jego teksty.

Czemu taka negatywna ocena? Po pierwsze: kreacja postaci. Bohaterowie w opowiadaniach Kazimierza Kyrcza Jr. są tworzeni w uproszczony sposób - oparci niemal wyłącznie na wulgaryzmach czy degeneracji, przypominają bardziej wycięte z kartonu postaci niż realne istoty. Na dodatek często postępują w bezsensowny, nielogiczny sposób. Co gorsze, w opowiadaniach pisanych z trzeciej perspektywy również narrator posługuje się prostym językiem, charakterystycznym dla bohaterów kreowanych przez Kyrcza. Problemem są też same pomysły autora: albo pozbawione są głębszego sensu, albo sposób ich rozwinięcia zupełnie pozbawia czytelnika przyjemności. Brak też w nich jakiegoś silnego, wyraźnego, oddziałującego na wyobraźnię elementu grozy.

Drugą kategorię tworzą opowiadania Roberta Cichowlasa, które w antologii zaprezentowały się zdecydowanie najlepiej. Autor o wiele lepiej posługuje się słowem niż jego kolega po fachu, a pomysły zrodzone przez jego umysł są nie tylko ciekawsze, ale też, co najważniejsze, dopracowane od początku do samego końca. Tak samo jest z bohaterami - postaci wykreowane przez Cichowlasa posiadają głębokie i różnorodne osobowości, a ich czyny bezpośrednio wynikają zarówno z cech charakteru, jak i okoliczności, w jakich się znalazły. Z sześciu opowiadań autora tylko jedno było według mnie słabe: pozbawione głębszego sensu, chaotyczne i niezrozumiałe.

Robert Cichowlas jest także twórcą opowiadania, które w całej antologii podobało mi się najbardziej. "Maria", choć w żadnym wypadku nie zasługuje na zaklasyfikowanie do gatunku horroru, jest nie tylko znakomita pod względem języka oraz kreacji bohaterów, ale także pod kątem fabuły. Utwór, będący swego rodzaju wizją ukazującą życie po śmierci, poprawił mi humor na bardzo długi czas.

Muszę przyznać, że historie stworzone przez duet Cichowlas&Kyrcz wywołały we mnie mieszane uczucia. Żadne ze stworzonych przez nich opowiadań nie zasługuje na miano wybitnego, wszystkie jednak są dobre lub nawet bardzo dobre. Język, którym są one napisane, jest o wiele lepszy niż ten w opowiadaniach samego Kyrcza - zamiast topornych czy wręcz prostackich zdań, otrzymujemy proste i przyjemne w lekturze sformułowania, którym jednak daleko do stylu, jaki reprezentuje Cichowlas w swoich samodzielnie tworzonych utworach. Wszystkie napisane w duecie opowiadania mają wyraźną i sensowną fabułę, w której nie brak też grozy (za wyjątkiem utworu "Z czaszki", który utrzymany jest w konwencji humorystycznej).

Na wzmiankę zasługują również ilustracje zdobiące wnętrze książki. Grafiki stworzone przez Małgorzatę Śliwkę są klimatyczne i mroczne, zawsze idealnie dopasowane do opowiadania, które poprzedzają (a niekiedy miałem nawet wrażenie, że były od nich bardziej przerażające!).

Ciężko mi jednoznacznie ocenić "Twarze szatana". Opowiadania napisane wspólnie przez obu autorów oraz te stworzone w pojedynkę przez Roberta Cichowlasa są w większości na przyzwoitym poziomie i z reguły dostarczają tego typu emocji i rozrywki, jakiej oczekiwać można po horrorze. Niestety, obraz antologii psują utwory Kazimierza Kyrcza, z których w zdecydowanej większości nie wyniosłem nic poza rozczarowaniem. I o ile jeszcze nie raz chętnie sięgnę po dzieła autorstwa Cichowlasa, to przynajmniej przez kilka miesięcy będę unikał książek z nazwiskiem Kyrcza na okładce...

czwartek, 3 października 2013

Marcin Mortka - "Miasteczko Nonstead"

Dziwaczna była motywacja do zakupu tej książki… Jakiś czas temu, siedząc nad (wstępną jeszcze) listą gości Polconu 2013, odznaczałam tych, których książki posiadamy i chcemy zabrać w celu uzyskania podpisu autora. Na liście był też Marcin Mortka, którego kojarzyłam oczywiście, ale nigdy nie czytałam żadnej z jego książek. Uznałam, że to świetna okazja do sięgnięcia po jakąś – oczywiście kupując. Długo się zastanawiałam, aż w końcu natrafiłam na opis „Miasteczka Nonstead” – to było to, czego mi potrzeba! Za punkt honoru przyjęłam przeczytanie tej książki przed konwentem i, prawdę mówiąc, pochłonęłam ją niemal od razu.

W "Miasteczku" mamy do czynienia z klasyczną formułą grozy - Nathan tworzy książkę dotyczącą upiornych historii prosto z ludzkiego życia, po czym.. jego własne losy zmieniają się o 180 stopni. Po szalonych wakacjach jego dziewczyna nie jest już sobą, popadając w coś na kształt depresji, aż w końcu znika. W międzyczasie książka Nathana staje się hitem, ale niestety na jej wydanie pada cień. Uciekając przed sytuacją i samym sobą bohater postanawia zaszyć się w małej miejscowości – przynoszącym wiele wspomnień z lepszych czasów Nonstead. Szybko okazuje się, że miasteczko nie jest bynajmniej ciche i normalne, a mroczne sekrety mieszkańców, skrzętnie zatajane, już wkrótce wyrządzą więcej złego niż największy kataklizm.

W Nonstead ludzie znikają bez śladu i odnajdują się na skraju śmierci, zwierzęta są mordowane, a w środku lasu stoi rzekomo przeklęty dom, który opiera się wszelkim próbom zniszczenia. Sprawa zaczyna się wikłać wraz z przybyciem Nathana - wypadki nasilają się, a on sam nie ma zamiaru zostawić sprawy samej sobie, tym samym stopniowo coraz silniej wiąże swoje losy z mieszkańcami miasteczka.

Książka Marcina Mortki to kawałek przyjemnej literatury grozy, którą czyta się lekko i która zostaje w naszej pamięci. Nowoczesność przeplata się tam z małomiasteczkowością, realizm z fikcją. Sami mieszkańcy Nonstead nie zawsze są w stanie rozróżnić, co jest prawdą, a co nie; co jest dziełem zła, a co tylko zbiegiem okoliczności. Skrywane tajemnice męczą ich i duszą, jednak zmowa milczenia nie pozwala nikomu zrobić choćby kroku, by rozwiązać zagadkę. To typowe zachowanie małych społeczności jest destrukcyjne dla ich członków, prowadzi bowiem do skrajnej znieczulicy. Ludzie, owszem, są zdolni do pomocy, jednak tylko płytkiej, powierzchownej – fizycznej lub materialnej. Żaden z nich nie zostanie na dłużej i nie wysłucha drugiego. Z resztą i tak nie miałby czego słuchać, bo nikt o swoich problemach nie mówi na głos. Wstyd nie pozwala im dostrzegać, że mroczne sekrety posiada każdy z nas, a współdziałanie mogłoby być milowym krokiem do ich przezwyciężenia.

Co charakterystyczne, w książce odnajdujemy dużo nawiązań do Stephena Kinga i jego twórczości. Czy to wieczne aluzje i żarciki o stanie Maine, czy same konkretne sytuacje… To rzeczywiście sprawa zauważalna, ja jednak traktuję ją z przymrużeniem oka. Być może są to sugestie żartobliwe, być może prowokacyjne.. Ja na ich widok się uśmiecham, bo sama jestem wielką fanką Kinga.

Kończąc wypowiedź, chwalę ”Miasteczko Nonstead” za urok lekkiej grozy, która bardziej odpręża niż przeraża. Można się nieco pośmiać, jeśli ktoś lubi czarny humor. Można przysiąść i pomyśleć, czy wokół nie ma ludzi zbyt zamkniętych w swoim świecie. Każdy z nas ma jakiś mroczny sekret, ale paniczne ukrywanie go przed światem nigdy nie da nam niczego dobrego. Nie warto, jeśli ma to być przyczyną naszego upadku.

wtorek, 1 października 2013

"Wielka Księga Horroru, t.2"

Pierwszy tom "Wielkiej Księgi Horroru" miałem okazję czytać tuż po jego ukazaniu się, a więc dobre trzy lata temu.  Chociaż w owym czasie nie miałem zbyt wielkiej styczności z literaturą grozy, to antologia nie wzbudziła we mnie większego strachu; mimo to ogólne odczucia z lektury były bardzo dobre, a niektóre z opowiadań na długo zapadły mi w pamięci. Dlatego też oczywistym było, że prędzej czy później sięgnę po drugi tom.

Co otrzymujemy w środku? Osiem opowiadań, a więc o połowę mniej niż było to w przypadku pierwszej antologii. Z tego powodu historie są dłuższe i bardziej rozbudowane, a jedna z nich aspiruje wręcz do miana mini-powieści. Ośmioro zaprezentowanych w tym zbiorze autorów to sami twórcy z najwyższej półki - niemal wszyscy to pisarze wielokrotnie nagradzani nie tylko nagrodami dla literatury z gatunku horroru, ale też i tymi ogólnofantastycznymi.

Pierwszym opowiadaniem, na jakie natrafimy po otwarciu antologii, jest "Rzucony" autorstwa Dona Tumasonis. Główni bohaterowie, Marline i Martin, to turyści przemierzający Kretę. Martin jako dziecko nigdy nie lubił nieba, bo uważał, że "coś z nim jest nie tak", a teraz w końcu dowiaduje się, skąd miał takie przeświadczenie... Samo opowiadanie do samego końca skrywa przed czytelnikiem o co tu naprawdę chodzi, nie jest jednak w żaden sposób straszne, zaś język w jaki zostało napisane w żaden sposób nie czyni lektury przyjemną.

Caitlin R. Kiernan jest autorką opowiadania "Wszystkie domy zniknęły, zalało je morze" . Jest to historia w narracji pierwszoosobowej, opisująca związek narratora z Jacovą Angevine. Stworzyła ona sektę Otwarte Wrota Nocy i pewnego dnia ona i jej wyznawcy popełnili samobójstwo topiąc się w oceanie. Opowieść skacze pomiędzy retrospekcjami ukazującymi wspólne życie głównego bohatera z Jacovą, a teraźniejszością, w której odkrywane są coraz to nowe fakty dotyczące założycielki sekty. Niestety, tak przeplatana fabuła okazała się być ciężką przeprawą, w dodatku nie dającą żadnego poczucia grozy.

Trzecie opowiadanie jest jednocześnie pierwszym, które mi się podobało. Historia, która nosi tytuł "One", a której autorem jest David Morrell, przedstawia nam dwunastoletnią dziewczynkę i jej rodzinę, którzy żyją na skraju lasu w pewnej odległości od wsi. Problem pojawia się, gdy nadchodzi zima, a w okolicy pojawiają się tytułowe One. Nikt nie wie czym są te przypominające wilki inteligentne bestie, które w krótkim czasie zabijają okoliczną zwierzynę i zaczynają czyhać na życie schowanych w drewnianym domku ludzi. Czytając to opowiadanie nieraz można poczuć strach, co potęgowane jest dodatkowo tym, że całą sytuację widzimy oczami małej dziewczynki.

"Mechaniczny horror" to utwór napisany przez Fergusa Gwynplaine'a MacIntyre'a, który wbrew wiele obiecującemu tytułowi horrorem nie jest. Otrzymujemy zgrabnie napisaną historię o Edgarze Allanie Poe i jego spotkaniu z automatonem, mechanicznym człowiekiem grającym w szachy (w dodatku dość często wygrywającym!). Historia skupia się raczej na samej postaci głównego bohatera i jego zdolnościach dedukcyjnych, a sam autor po prostu postarał uzupełnić fikcją pewne luki w biografii znanego pisarza. Chociaż w ani jednym momencie opowiadanie nie przeraża, jest ono spójne i bardzo przyjemne w lekturze.

"Szafki" autorstwa Richarda Mathesona to dość specyficzny utwór - ciężko nazwać go opowiadaniem, zważywszy, że mieści się on na dwóch stronach formatu a5. Nie mamy też tutaj klasycznej linii fabularnej, otrzymujemy za to dość nietypowy opis przeżyć osoby, której bliski okazał się być seryjnym mordercą. Ogrom przeżyć i emocji zawartych w tak niewielkim tekście poraża i przeraża, zmusza też czytelnika do przemyśleń. Opowiadanie jest idealnym dowodem na to, że nie liczy się ilość lecz jakość.

Następny w tym zestawieniu znalazł się Geoff Ryman wraz z "Piękną córką Pol Pota". W opowiadaniu śledzimy losy nastoletniej latorośli byłego dyktatora Kambodży, którą nawiedzają dusze osób zamordowanych przez jej ojca. A że Tatuś rządził surową ręką, to i duchów jest co niemiara. Pomimo takiej tematyki historia nie jest straszna, skłania ona natomiast do przemyśleń. Autorowi w znakomity sposób udało się uchwycić różnicę między najbiedniejszymi, a najbogatszymi mieszkańcami Phnom Penh, zręcznie wplatając w to wszystko ludowe wierzenia mieszkańców Indochin.

W "Uśmiechu diabła" autorstwa Glena Hirshberga poznajemy Selkirka, pracownika Inspektoratu Latarni Morskich Stanów Zjednoczonych. Udaje się on do należącej do urzędu placówki w celu poinformowania o jej zamknięciu. Gdy dociera na miejsce opiekująca się latarnią pani Marchant opowiada mu o tym, jak zginął jej mąż. Cała opowieść ma depresyjny wydźwięk i skupia się na przerażającej potędze, jaką jest zdający się posiadać własną osobowość ocean. Niestety, konwencja oparta na wysłuchiwaniu wspomnień pogrążonej w depresji kobiety nie wzbudzi u czytelnika strachu, a jedynie smutek i współczucie.

Ostatnie opowiadanie w zbiorze jest też jednocześnie najdłuższym. "Człowiek, który wysiadł z Pociągu duchów" Kima Newmana zajmuje ponad jedną trzecią książki, może więc wydać się nieco przydługie w porównaniu z pozostałymi utworami. W tej historii poznajemy Richarda Jepersona, członka Klubu Diogenesa, tajnej organizacji chroniącej Wielką Brytanię przed zagrożeniami ze strony zjawisk paranormalnych. Podczas nieplanowanego postoju na stacji kolejowej w Culler Richard opowiada młodszemu koledze z Klubu swoje pierwsze śledztwo prowadzone dla stowarzyszenia, które dotyczyło tytułowego Pociągu Duchów. Historia charakteryzuje się typowym angielskim flegmatyzmem, przez co czytelnik musi cierpliwie czekać aż autor odkryje przed nim wszystkie karty. Dzięki temu zabiegowi do niemalże samego końca jesteśmy trzymani w niepewności, co tylko podsyca wyobraźnię. Na plus zaliczyć trzeba także otoczkę, w jaką opowiadanie zostało ubrane - sposób kreacji bohaterów idealnie oddaje przekrój społeczeństwa brytyjskiego z połowy dwudziestego wieku.

Przyznaję, że po przeczytaniu drugiego tomu "Wielkiej Księgi Horroru" miałem mieszane odczucia. Z jednej strony jest to może nie wybitna, ale wciąż całkiem dobra antologia, z historiami potrafiącymi wciągnąć na długie godziny. Wadą natomiast jest to, że spodziewałem się opowieści grozy, których nie uświadczyłem zbyt wielu w tym zbiorze. Opowiadania wywoływały we mnie różne uczucia i emocje, strachu jednak w tym wszystkim było najmniej. Mimo to śmiało mogę polecić tę antologię każdemu, kto lubi poznawać nowe krótkie opowieści, zwłaszcza, że książka ta jest okazją do poznania pisarzy znających się na swoim rzemiośle. Jednak żeby uniknąć rozczarowania lepiej nie nastawiać się na solidną dawkę przerażenia...