Po ostatnim poście można by sądzić, że zakupy książkowe, a tym bardziej posty stosikowe, to całkowite i totalne zło. Nic bardziej mylnego! Dla mnie również jest to świetna okazja do podsumowań, prezentacji czytelniczych planów, a także - co chciałabym zapoczątkować - do refleksji nad tym, czy dany zakup na pewno był udany i przemyślany. Ostatni taki post pojawił się u nas a początku sierpnia, a teraz przyszło mi do głowy, że fajnie byłoby rozbroić stosik stojący obok regału jeszcze zanim zaczną się te wszystkie listopadowo-grudniowe okazje i całość urośnie do naprawdę niebotycznych rozmiarów.
Wspominaliśmy już zapewne, że nasze nowe mieszkanie ma jedną podstawową zaletę: jest usytuowane tuż obok outletu Świata Książki. Każde wyjście do pracy i powrót do domu, każda droga na dworzec, generalnie 90% naszych nie-domowych aktywności wymaga przejścia obok tego właśnie przybytku. Wydaje mi się, że po tych kilku miesiącach nauczyliśmy się nie zwracać na niego aż tak dużej uwagi, jednak czasem (ale naprawdę czasem) zdarza nam się wejść do środka i... no cóż, mówiąc prosto: nie wychodzimy z pustymi rękami. Poniżej kilka zdobyczy właśnie z tego sklepu, które w ostatnich miesiącach przytargaliśmy do domu. Ważna sprawa: zakupy były rozłożone na kilka wizyt!
Na dobry początek dwa nabytki równie chciane, co niespodziewane - książki z Uczty Wyobraźni kompletujemy uparcie, jeszcze chętniej w outletowych cenach, natomiast na pierwszą część opowieści Maćka Maleńczuka polowałam już od dawna. To jedna z tych książek, które muszę przeczytać, żeby wiedzieć, czy chcę ją mieć na swojej półce na stałe.
Tutaj mamy zestaw nabytków z serii: "Dobra, to ja się zabieram za poznawanie tych znanych pisarzy". Każda z tych trzech osób tworzy inne opowieści, ale łączy ich jedno - światowa sława. Darujmy sobie te święta nie jest może najbardziej reprezentatywną książką Grishama, ale jedyną, która w outlecie była, a mnie zależało raczej na sprawdzeniu czy pasuje mi styl autora niż na powalającej treści. Nad Dawcą wahałam się nieco ze względu na serię książek Tess Gerritsen, która teraz pojawiła się w kioskach i prawdę mówiąc wciąż nie wiem, czy to była dobra decyzja. Błękitna krew będzie z kolei moją drugą szansą daną Cobenowi, bo pierwsze z nim spotkanie do najprzyjemniejszych nie należało (z resztą sami zobaczcie tutaj - klik).
O tym, że w ostatnim czasie przepadłam w prozie Agnieszki Olejnik pewnie sporo z Was wie (a jeśli nie - o przyczynach możecie poczytać tutaj i tutaj). Kiedy wypatrzyłam w księgarni obie starsze książki autorki z rabatem -50% od razu wiedziałam, że muszę je mieć. Krążyłam wokół regału nie raz i nie dwa, ale nigdy się nie skusiłam; pomógł dopiero Sylwek, który kupił mi je w prezencie. Już nie mogę się doczekać lektury bo wiem, że się nie zawiodę - takie pewniaki na półce zawsze się przydają. :)
Jako że w grudniu jest kilka okazji, kiedy należy obsypać Sylwka prezentami, już w listopadzie ruszyłam do boju i na poszukiwania. Jakoś tak się złożyło, że podróżując po sklepach (mniej lub bardziej wirtualnych) oprócz całej masy pomysłów wpadły mi w ręce również poszukiwane pozycje książkowe. Trudno to na pewno nazwać zakupem planowanym, ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że obie były na mojej chciejce, którą zostawiam do zrealizowania na przełomie roku (tak, mam coś takiego, jeden z moich pomysłów na racjonalne zakupy książkowe, jeśli chcecie, żebym Wam o tym opowiedziała, dajcie znać :)).
Kobiety w kąpieli kusiły mnie jeszcze przed premierą, kiedy to dostałam zapowiedź z wydawnictwa. Wiedziałam jednak, że będzie to książka dość specyficzna i ostatecznie zdecydowałam się poczekać - raz, czy mój entuzjazm nie opadnie, a dwa - czy po premierze nie okaże się, że to tylko kolejna opowieść ze sławą większą niż poziom. Tygodnie mijały, moje zainteresowanie nie malało, a recenzje, które zaczęły się pojawiać tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że tak, chcę tę książkę poznać. Z kolei Mit urody odkryłam stosunkowo niedawno dzięki poleceniu Radzkiej - opowiadała o nim tak sugestywnie, że po prostu musiałam tę książkę znaleźć. Jej opinię znajdziecie w tym filmie - klik, a moją pewnie niebawem przeczytacie, bo książkę zabieram w jutrzejszą podróż do Szczecina.
Sposób na (cholernie) szczęśliwe życie to jedna z książek ze wspomnianej już końcoworocznej chciejki - jak się okazało, w Biedronce można było kupić ją taniej niż tam, gdzie planuję składać zamówienie, więc postanowiłam się skusić. Małe życie właściwie nie jest moim zakupem, bo książkę sprawił mi Sylwek już kilka tygodni temu, kiedy do Empików wchodziły karty lojalnościowe. Prawdę mówiąc nie wiem, czy ostatecznie okaże się to mądry zakup: raz, że naprawdę muszę mieć w sobie sporo motywacji, żeby zabrać się za tak grubą knigę, a dwa - ostatnio wpadłam na sporo recenzji oceniających ją raczej przeciętnie. Kolejna książka to Motylek, którego mam nadzieję szybko połknąć i ocenić, czy seria o Lipowie trafi również w mój gust (liczę na to!), natomiast King jak to King - u nas po prostu się go zbiera.
A jeśli zastanawiacie się, co kupuje i czyta Sylwek, kiedy nie ma go na blogu...
...zaręczam Wam, że tego nie było aż tyle, kiedy się tu wprowadziliśmy. ;) A to nawet nie jest cała kolekcja, bo po całym domu walają się egzemplarze, które czytamy/mamy zaraz czytać.