Wojna runów, w odróżnieniu do dwóch pierwszych odsłon sagi, rozgrywa się w XX wieku, a dokładnie w czasie II wojny światowej. Jej fabuła jest ściśle związana z bitwą o Narwik, która miała miejsce w 1940 roku, jednak, jak wskazuje sam autor, większość opisywanych zdarzeń jest literacką fikcją lub jego własną wariacją na temat pewnych faktów. Podczas lektury towarzyszymy między innymi podporucznikowi Wojciechowi Śnieżewskiemu – postaci niebanalnej, której nadprzyrodzone zdolności mogą całkowicie zmienić losy wojny. Kto jako pierwszy skutecznie wykorzysta pradawną moc drzemiącą na kartach islandzkich sag? Chęć na zwycięstwo ma zdecydowanie więcej niż tylko jedna strona konfliktu…
To po części trzeciej Trylogii Nordyckiej spodziewałam się najwięcej i też ona ostatecznie najbardziej mi się podobała. Wielką przyjemnością było odpoczęcie w końcu od dość męczącego, pełnego zagranicznych wstawek, języka – w przypadku Wojny runów nawet sceny rozgrywające się w Skandynawii nie były tak trudne w odbiorze, jak w poprzednich częściach opowieści. Również fabuła tym razem spodobała mi się najbardziej, była bowiem dużo jaśniejsza niż do tej pory i przez cały czas zmierzała do konkretnego celu. Mimo że łączących się wątków było nie mniej niż dotychczas, łatwiej było połapać się w postaciach i ich losach, a opowiadana historia była naprawdę ciekawa i wciągająca. Spodobało mi się swobodne podejście autora do faktów i umiejętne wykorzystanie ich do swoich potrzeb, subtelne elementy fantastyczne, a także płynne nawiązania do poprzednich części sagi. Dzięki Wojnie runów wiele spraw zostaje domkniętych i dopowiedzianych, a pewne elementy fabuły nabierają sensu.
I tym razem, podobnie jak to było w przypadku tomu pierwszego, nowe wydanie zostało wzbogacone o dodatkowe opowiadanie. Jest to mocny akcent, który silnie kontrastuje ze spokojnym początkiem tomu i nie jest to kontrast do końca przyjemny. Moim zdaniem tym razem zabieg nie był aż tak trafny, jak poprzednio – w Ostatniej sadze opowiadanie stanowiło ścisły prequel wydarzeń i pozwalało czytelnikowi łatwiej odnaleźć się w niecodziennym świecie, tutaj natomiast jest to po prostu nakreślenie dodatkowej sceny, nie aż tak cennej z perspektywy czytelnika.
Nie będę przekonywała, że Trylogia Nordycka jest najlepszą opowieścią, z jaką miałam do tej pory styczność, a gdybym miała ją komuś polecać, wybrałabym grono tych, którzy są zainteresowani dawną kulturą skandynawską. Fani fantastyki, których klimat nordyckiej mitologii w jakiś sposób pociąga, z pewnością łatwiej odnajdą się w fabule i języku pierwszych dwóch części, niż ja – osoba całkowicie „zielona” w tym temacie. Mimo wszystko muszę pochwalić Marcina Mortkę za pomysł, konsekwencję i konstrukcję fabularną trylogii, a także pracę włożoną w budowanie języka i wykorzystanie faktów. To całkiem niezła opowieść, choć ja zapewne już do niej nie wrócę.
Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Uroboros, będącemu częścią GW Foksal.
Ostatnia saga | Świt po bitwie | Wojna runów
Może i ja się skuszę? Lubie takie opowieści :)
OdpowiedzUsuńThievingbooks.blogspot.com
Nie wiem, czy to książka dla mnie. Chyba jestem zbyt zielona w temacie... :)
OdpowiedzUsuńKupiłam wczoraj pierwszy tom tej serii, "Ostatnia Saga". Lubię mitologię skandynawską i wręcz uwielbiam serial Wikingowie - jeżeli nie oglądałaś to polecam! ksiazkowa-przystan.blogspot.com
OdpowiedzUsuńJak już pisałam przy recenzji drugiej części to nie dla mnie.
OdpowiedzUsuń