Nie pamiętam momentu, w którym pierwszy raz usłyszałam o Trylogii Nordyckiej, ale z pewnością było to dość dawno temu, najpewniej przy okazji poznawania innych książek Marcina Mortki. Teraz, gdy wydawnictwo Uroboros zdecydowało się wydać wznowienie, postanowiłam, że czas się w końcu z tekstem zaznajomić. Tytułem wstępu powiem tak: nie wiem, czego się spodziewałam, ale z pewnością było to coś zupełnie innego.
Po latach zamorskiego wygnania do Nidaros, kraju wikingów, powraca prawowity dziedzic tronu, Eryk Halvdanson, a wraz z nim także krzewiciele nowej wiary, chrześcijańscy kapłani, którzy nie cofną się przed niczym, aby z pogan uczynić gorliwych wyznawców Chrystusa. Czy skandynawski lud przyjmie obce wyznanie wraz ze wszystkimi dodatkami? A może kraj czeka bunt i wojna?
Pierwszym, co rzuca się w oczy podczas lektury, jest bardzo, ale to bardzo specyficzny język. Nie znam się zbyt dobrze na historii naszej mowy, ale styl, w jakim wypowiadają się bohaterowie Ostatniej sagi niesamowicie kojarzy mi się z Reymontowskimi Chłopami, a więc językiem XIX-wiecznej wsi. Nie jest to coś przyjemnego w odbiorze, ani łatwego, przynajmniej dla niektórych. Dodatkowo autor nie ułatwia nam zadania, dorzuca bowiem szereg islandzkich słów i zwrotów – w oryginalnym zapisie, choć (chwała mu za to!) z przypisami. Z jednej strony jest to całkiem przyjemny dodatek, z drugiej – lepiej by wyglądało, gdyby nie zdarzały się przypadki, że zwrot, który właśnie czytamy po islandzku, nie był chwilę później powtórzony po polsku w nieco tylko innym brzmieniu.
Gdy już przywykniemy do języka, czytanie idzie łatwiej, jednak nie pozostajemy całkowicie bez trudności; kolejnym wyzwaniem jest odkrycie celu i sensu fabuły. Ostatnia saga jest przede wszystkim opowieścią o chrystianizacji, o konflikcie wyznaniowym, jednak co dalej? Czytelnik obserwuje ciąg zdarzeń związany z poczynaniami kapłanów i młodego króla, patrzymy, jak miejscowa ludność zmienia swoje postawy i wychodzi naprzeciw nowym sytuacjom. Jest tu walka, są pewne refleksje, jednak wciąż brakuje temu wszystkiemu jakiejś mocnej i konkretnej osi. Nazwałabym tę książkę zbiorem przygód, ale zbyt mało tu lekkości; powiedziałabym, że to saga, ale do tego potrzeba by co najmniej jednej naprawdę mocnej postaci. I naprawdę, choć wciąż mnie to zajmuje, nie wiem, jak można określić fabułę tej powieści. Po prostu czegoś mi brak.
Skoro już wspomniałam o bohaterach, trzeba powiedzieć, że jako jednostki wypadają dość słabo, ale ich siłą jest wspólnota. Każdemu z osobna brak charyzmy i charakterystycznych cech, dzięki którym moglibyśmy ich różnicować, stawiać w opozycji do siebie i konfrontować. Niestety, większość z nich jest po prostu nijaka, a czytelnik ma trudności z odnalezieniem motywów działań nawet najważniejszych dla fabuły osób. Z czasem wszyscy zlewają nam się w jedno, jednak właśnie ten zlepek staje się kimś ważnym, w pewnym sensie stroną sporu. Możemy obserwować, jakie postawy przyjmują różne grupy – jedni przyjmują nową religię licząc na społeczny awans, inni się buntują, a jeszcze inni tak modyfikują swój światopogląd, aby pomieścił oba systemy wierzeń. Tak naprawdę to wątki związane z bogami właśnie są najciekawszymi w całej książce; w nich również występują pewne elementy fantastyki.
Nowe wydanie Ostatniej sagi jest wzbogacone o bonus – premierowy prequel, opowiadanie Smocze nasienie, które otwiera pierwszy tom trylogii. Musze przyznać, że obawiałam się pustego chwytu marketingowego i byłam bardzo miło zaskoczona po lekturze tekstu – zdecydowanie nie jest on napisany na siłę. Prequel przybliża nam wydarzenia, które doprowadziły do ucieczki i sieroctwa Eryka, a także w znacznej mierze ukształtowały charakter przyszłego mściciela. To bardzo cenny dodatek, a jeśli mam być szczera, nie chcę nawet myśleć, jak ciężko było wgryźć się w świat trylogii, gdy tego opowiadania nie było.
Kończąc powoli swoją opowieść o Ostatniej sadze powiem, że jestem w pewnym stopniu rozczarowana. Dość długo męczyłam się, aby wciągnąć się w lekturę, obiecując sobie, że będzie warto, a koniec końców niespecjalnie mi się podobało. W powieści jest sporo akcji, znajdziemy tu kilka dobrych, dynamicznych scen i parę wątków godnych uwagi, jednak jako całość książka może nas mocno wymęczyć. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jest pewna grupa zainteresowanych, dla których opowieść z pewnością będzie interesująca, jednak mnie po prostu czegoś brak. Pocieszam się tym, że kolejne części trylogii różnią się od siebie (a przynajmniej tak słyszałam), więc jest szansa, że bardziej przypadną mi do gustu. Już niebawem przekonam się, jak to będzie naprawdę; kto wie, może po przeczytaniu całości odkryję coś, co nada sensu pierwszemu tomowi opowieści?
Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Uroboros, będącemu częścią GW Foksal.
Szkoda, że ta książka Cię rozczarowała. Jeśli faktycznie tak ciężko się ją czyta, to nie wiem, czy po nią sięgnę ;)
OdpowiedzUsuńPóki co niestety nie mam więszych aspiracji ku temu zby zacząć czytać jakąkolwiek trylogię.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:
kruczegniazdo94.blogspot.com
A już miałam nadzieję, że to wciągająca saga. Teraz nie wiem czy po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńZobaczymy, jak będzie dalej - może opłaci się wysiłek...
UsuńNiestety, ale tym razem to nie jest opowieść dla mnie ;)
OdpowiedzUsuńThievingbooks