Wydarzenia opisane w New Avengers: Wszystko umiera to wstęp do historii wieńczonej przez jedno z najważniejszych wydarzeń w Uniwersum Marvela, które całkiem niedawno wywróciło komiksową rzeczywistość na drugą stronę. Pierwszy tom to sześć zeszytów komiksowych, które stanowią niejako wprowadzenie fabularne - otrzymujemy tu przedstawienie bohaterów oraz problemu, z którym muszą się zmierzyć, ukazane są też pierwsze starcia i potyczki oraz pierwsze przełomowe decyzje. Wszystko to ma jednak na celu zainteresować czytelnika i przygotować na o wiele bardziej emocjonujące wydarzenia.
Fabuła tomu niewątpliwie przypadła mi do gustu. Daje ona pewien powiew świeżości - stojące przed superbohaterami zagrożenie różni się znacznie od tego, z czym mierzą się oni zazwyczaj. Komiks pokazuje, że można zrobić naprawdę interesującą historię bez potrzeby walki z kolejnym superłotrem i jego poplecznikami (choć nie oznacza to, że nie ma tutaj żadnych walk). Niesamowicie podoba mi się również kwestia ukazania herosów w tym tomie - postaci są głęboko nakreślone, wyraziste i, co chyba najważniejsze, nie tak jednoznacznie prawe i nieskazitelne, jakimi najczęściej się ich przedstawia. Dzięki tej historii na wielu bohaterów zacząłem spoglądać w nieco inny sposób i niekoniecznie była to zmiana na korzyść...
Scenarzystą serii jest Jonathan Hickman, który odpowiada też za cykl Avengers. Przed lekturą znalazłem sporo ostrzeżeń, że obie historie komiksowe należy czytać mniej więcej równocześnie, bowiem wzajemnie się przeplatają. Jak to wygląda w rzeczywistości? Cóż, pierwsze tomy obu serii pozornie nie wydają się być ze sobą powiązane, jedynie “Wszystko umiera” objaśniło mi jedną zagadkową scenę ze Świata Avengers, większych powiązań jednak się nie doszukałem. Przynajmniej na razie, może się to jednak zmienić, bowiem waga przedstawionych wydarzeń w obu cyklach jest naprawdę spora i pewne splecenie wątków wydaje się być wręcz nieuniknione, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę fakt, że część bohaterów pojawia się w obu tytułach.
Z osobą Hickmana wiąże się niestety jeden mankament - scenarzysta lubuje się w opisywaniu historii w sposób niechronologiczny, przynajmniej jeśli chodzi o sam wstęp do historii. Liczne przeskoki w czasie to zdecydowanie coś, co może utrudnić lekturę. Na szczęście sytuacja jest o niebo lepsza, niż w poprzednim czytanym przeze mnie tomie - opis wydarzeń mimo wszystko zachowuje pewne kontinuum, a sama historia jest w miarę jasna i klarowna. Zbiór charakteryzuje się pewną wewnętrzną ciągłością: opisywane wydarzenia kontynuują kolejne wątki, nie ma zaś wtrąconych zupełnie obcych historii (a wierzcie mi, w komiksach nie zawsze jest w tej materii różowo). Jasne, mimo braku stron tytułowych między kolejnymi zeszytami da się zauważyć, kiedy jeden się kończy i zaczyna kolejny, jednak zachowane jest kontinuum wydarzeń - to nie jest sześć osobnych opowieści, ale po prostu kolejne części jednej większej historii.
Na uwagę zdecydowanie zasługuje warstwa wizualna, czyli rzecz bez wątpienia istotna w komiksie. Rysunki Steve’a Eptinga są bardzo dobre, czytelne; tam, gdzie jest to potrzebne, bogate w szczegóły, zaś tam, gdzie nie jest to konieczne - urzekające oszczędną kreską, która mimo wszystko wiele przedstawia. Niesamowicie podobał mi się styl rysowania twarzy bohaterów: każdorazowo można było odczytać z nich wiele emocji wpływających na odbiór całej historii. Moją uwagę zwrócił też podział na kadry, który jest bardzo przemyślany. Są fragmenty, gdzie na stronie jest kilkanaście kadrów, gdzie indziej mamy kilka ujęć panoramicznych, a jeszcze gdzie indziej: grafiki na całą stronę. Rysownik otwarcie bawił się formą: dwa kadry potrafiły być tak naprawdę jednym rysunkiem, a ich kształty nierzadko znacznie odbiegały od standardowych kwadratów i prostokątów. Niezależnie jednak od ich kształtu za każdym razem wydawały mi się one odpowiednio dobrane.
Warto jednak pamiętać, że oprawa tomu to nie tylko praca rysownika. Frank D’Armata odpowiadał w komiksach za naniesienie kolorów i moim osobistym zdaniem spisał się na medal. Barwy są idealnie dobrane, płynnie przechodzące jeden w drugi i nierzadko przykuwające wzrok. Najciekawsze jest dla mnie to, że mimo użycia szerokiej palety kolorów każdorazowo z kolejnych scen bił pewien mrok oddający charakter całej opowiadanej historii - nawet gdy w danym kadrze dominowały odcienie różu. Zwłaszcza tła były znakomite; element, który często traktowany jest marginalnie, tutaj stoi na wysokim poziomie i jest idealnie dopasowany do ujęcia.
Wszystko umiera to zdecydowanie historia, która mnie wciągnęła. Nie tak dynamiczna i pełna zwrotów akcji, jak większość komiksów, ale za to skonstruowana w intrygujący sposób i poruszająca rozważania o charakterze filozoficznym i moralnym. To dość nietypowe spojrzenie na rysunkowych bohaterów zdecydowanie mnie zaciekawiło i nie mogę się doczekać momentu, w którym poznam kolejne wydarzenia. Nie jest to jeszcze główne danie, lecz jedynie kąsek, mający być przedsmakiem do tego, czym fabuła New Avengers może być. Mam nadzieję, że moje oczekiwania nie zostaną zawiedzione.
Uwielbiam Marvela, ale tylko filmowo, więc czekam na ekranizację :)
OdpowiedzUsuńCóż, ekranizacje komiksowe działają w dość specyficzny sposób i wątki ukazane tutaj mogą się nigdy nie pojawić na ekranie. ;/ Chociaż może kiedyś... ;)
UsuńMam nadzieję, że starczy mi kiedyś czasu, żeby dotrzeć do Avengersowych komiksów, na razie czytam różne wyrywki historii - sporadyczni X-meni, Daredevil, Strażnicy Galaktyki;)
OdpowiedzUsuń