czwartek, 7 stycznia 2016

Marco Malvaldi - "Król gry"

Bar Lume, który miał być dla Massima Vivaniego oazą spokoju i odskocznią od dotychczasowego życia, wciąż okazuje się być czymś zupełnie przeciwnym. Choć bycie właścicielem knajpy daje sporo przyjemności, pełnię szczęścia zakłócają czterej tetrycy (w tym dziadek Massima), którzy stale okupują najlepszy stoik. A raczej okupowali - teraz permanentnie przejęli drugą salę z umieszczonym tam niedawno stołem bilardowym. Staruszkowie przysparzają Vivaniemu licznych siwych włosów na głowie, a wszystko wskazuje na to, że efekt tylko się wzmocni: zbliżające się wybory uzupełniające oraz pobliski wypadek samochodowy to sprawy, które od razu trafiają do rozważań geriatrycznego gremium, a niestety taki stan szybko kończy się wciągnięciem w całą sytuację biednego Massima…

Powyższy opis może wydawać się nieco lakoniczny, wierzcie mi jednak, że ciężko o konkretniejszy. Problem jest po prostu w tym, że Król gry to kryminał niewielkich rozmiarów, mający ledwie dwieście stron, a w dodatku jego fabuła rozpoczyna się tak naprawdę około czterdziestej strony. W tej sytuacji każde słowo za dużo mogłoby niepotrzebnie zdradzić coś istotnego dla całego ciągu wydarzeń. Szczerze powiedziawszy nawet blurb nie ustrzegł się przed czymś takim - choć jego twórca usilnie starał się zamieścić w nim jak najmniej faktów, to pewne sformułowania mogą naprowadzić czytelnika zbyt wcześnie na właściwy tryb rozumowania. Całe szczęście, że w trakcie lektury nie miałem go w pamięci, bo pewnie byłbym lekko zły…

Trzeci tom cyklu Bar Lume pod wieloma względami przypomina poprzednią część, jest jednak od niej dużo lepszy. Ponownie otrzymujemy przyjemny i lekki w lekturze tekst, w dodatku przesycony klimatem prowincjonalnego włoskiego miasteczka, ale to wszystko jest jeszcze bardziej namacalne niż dotychczas. Malvaldi otwarcie śmieje się z przywar Włochów, wykpiwa ich uprzedzenia czy zachowania, do czego rzecz jasna ma prawo - sam pochodzi z Toskanii, w której to umiejscowił fikcyjną Pinetę. Sporo jest też żartów sytuacyjnych wynikających z zachowań bohaterów i tego, co mówią. Warto jednak zaznaczyć, że nie jest to tani dowcip - żarty prezentują specyficzne, ale jednak w jakiś sposób inteligentne, błyskotliwe poczucie humoru. Aczkolwiek nie wszystkich może ono bawić: ostre, ironiczne wypowiedzi, ociekające sarkazmem zachowania, czy też czarny humor - nie jest to coś dla każdego.

Konstrukcyjnie Król gry różni się nieco od swojego poprzednika. Narracja stała się niesamowicie płynna, z gracją przechodząca między mniej lub bardziej (z reguły chyba mniej) obiektywnymi komentarzami zewnętrznego obserwatora sytuacji, a rozciągniętymi na całe akapity rozmyślaniami bohaterów, które nafaszerowane są ogromnymi ładunkami różnorakich emocji. Język tekstu stał się nieco wulgarniejszy (a przynajmniej tym raz przekleństwa rzuciły mi się w oczy), jednak śmiało stwierdzam, że w żadnym momencie nie uznałem tego za nadużycie, za coś zbędnego. Zmieniło się też to, na czym książka się skupia: cała zagadka kryminalna w wielu momentach schodziła wręcz na drugi plan, oddając palemkę pierwszeństwa wielu innym aspektom. Większy nacisk został położony na ukazanie włoskich realiów - zarówno politycznych, jak i społecznych. Malvaldi nie bał się też po poruszać po tematach natury teologicznej i filozoficznej, co osobiście bardzo doceniam.

Toskania, jak całe Włochy, to region pełen animozji. Z powodu historycznych zaszłości nie lubią się tu nieraz nawet mieszkańcy sąsiadujących miast. I tak florentczycy twierdzą, że “lepszy nieboszczyk w domu niż pizańczyk w drzwiach”, pizańczycy z kolei utrzymują, że “obietnice zabiera sobie wiatr, a rowery ci z Livorno”.[s. 31]

Na kilka słów uznania zasługuje praca, jaką wykonał tłumacz książki. Maciej A. Brzozowski nie tylko przełożył całą treść, ale też zamieścił stosunkowo sporo przypisów. Objaśniają one niejednokrotnie używane przez Malvaldiego gry słowne, omawiają nazwy własne i skróty, a czasem nawet tłumaczą pewne zjawiska czy powiedzenia. Cytat powyżej to właśnie takie dzieło autora przekładu, który to w ten barwny i interesujący sposób wyjaśnia nie tylko użycie niektórych zwrotów przez bohaterów, ale i obrazuje aspekty kulturowe, które dla polskiego odbiorcy byłyby bez tego nie do zrozumienia. Mówiąc więc krótko: brawa dla tego pana.

Zaskakujące, jak o tak niewielkiej książce można powiedzieć tak wiele. Szczerze mówiąc nastawiałem się na zwykłą, “pociągową” lekturę, może co najwyżej doświadczenia poprzedniego tomu kazały mi oczekiwać od Króla gry wyższego poziomu, niż zazwyczaj prezentują tego typu książki. Tymczasem nie tylko otrzymałem coś utrzymanego w dotychczasowej jakości, ale wręcz powieść o wiele lepszą, przyjemniejszą, a do tego wspaniale wpasowującą się w mój gust. Myślę, że w swojej kategorii książka Malvaldiego wyraźnie wyróżnia się na tle innych tytułów, rzecz jasna w pozytywny sposób.





Za egzemplarz recenzencki dziękuję Oficynie Literackiej Noir Sur Blanc.

2 komentarze:

  1. Rozważę zabranie się za pierwszą część :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za pierwszą to i ja muszę się jeszcze zabrać. :P

      Usuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.