Nieco ponad rok temu internet żył książką Będzie bolało autorstwa byłego lekarza, a obecnie brytyjskiego komika, Adama Kaya. To słodko-gorzka opowieść spisana w formie dziennika, prowadząca nas przez codzienność pracownika służby zdrowia na różnych szczeblach kariery. Z niebywałą lekkością, zgrabnie żonglując słowem, autor opisuje nam absurdy, z którymi spotykał się na co dzień w swojej praktyce. Absurdy, za które odpowiedzialni byli po równo lekarze, pacjencji i system.
Świąteczny dyżur to w pewnym sensie kontynuacja poprzedniej książki Kaya. Jak sam mówi, znalazły się tu te opowieści, które były "zbyt świąteczne" lub "zbyt obrzydliwe", by przejść selekcję redakcyjną podczas składania Będzie bolało. Na szczęście czytelnicy nic nie stracą i mogą wrócić do tej gawędy. Najlepiej w okresie świątecznym – książka zachęca do tego pod każdym względem, zarówno tematyką, jak i stylistyką. I obrzydliwie zabawnymi wierszykami na początku każdego rozdziału!
„Ektomia” oznacza chirurgiczne usunięcie. Tak więc usunięcie żołądka to gastrektomia, sterylizacja mężczyzny to wazektomia, a wizyta w prywatnej placówce medycznej to forsektomia.
Nie wiem dlaczego, ale tym razem książka Kaya wydała mi się bardziej przygnębiająca, niż poprzednio. Może dlatego, że jest jest tu stosunkowo dużo gorzkich rozmyślań o kolejnych świętach spędzanych na dyżurze (taki już los młodych, bezdzietnych lekarzy, a także tych, którzy nie układają grafiku), a może same wpisy z dziennika nie były aż tak zabawne, jak to miało miejsce poprzednim razem. Nie oznacza to jednak, że brakuje tu absurdu; wręcz przeciwnie – jego stężenie na centymetr kwadratowy jest znacznie powyżej przeciętnej. Znów mamy okazję stracić wiarę w ludzi i dowiedzieć się czegoś nowego o możliwościach naszego ciała (a także jego brakach). Dowiemy się, dlaczego masło orzechowe to nienajlepszy lubrykant, co złego może się stać, gdy krawat lekarza dyżurnego niespodziewanie zacznie grać świąteczną melodyjkę, a także jakie pytania mogą okazać się kluczowe w wywiadzie ginekologicznym.
Największą wadą Świątecznego dyżuru jest jego długość (czy raczej "krótkość", jeśli chcemy być precyzyjni). Już pierwszą książkę autora kończyło się niechętnie (to znaczy ciężko było zaakceptować fakt, że to już koniec), a z drugą jest gorzej, bo mamy jeszcze mniej stron i jeszcze mniej opowieści. Jest coś takiego w sposobie opowiadania Kaya, że mogłoby się go słuchać (lub czytać) godzinami, a Świąteczny dyżur kończy się niepostrzeżenie dosłownie po chwili. Mam szczerą nadzieję, że Adam Kay chowa przed nami jeszcze jakieś dzienniki, które będzie stopniowo ujawniał, albo niebawem skusi się na zebranie w formie książki absurdów zawodu komika. Jestem pewna, że jest ich całkiem sporo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.