poniedziałek, 4 listopada 2019

Marta Kisiel – „Małe Licho i Tajemnica Niebożątka”, „Małe Licho i Anioł z Kamienia”



Nie pamiętam, kiedy ostatnio wspominałam tutaj o książce dla dzieci. Swego czasu czytałam ich sporo i nawet pisałam o nich na blogu, ale odkąd mam okazję wyżywać się parentingowo w temacie planszówek, książki dla maluchów zeszły na dalszy plan. Muszę przyznać, że w związku z tym miałam niemałą tremę zabierając się za lekturę Małego Licha – niby wiem, czego się spodziewać po Marcie Kisiel, ale po Marcie Kisiel Piszącej dla Dzieci? Na szczęście okazuje się, że to tak naprawdę żadna różnica, bo proza Ałtorki jest równie wspaniała niezależnie od przewidywanej grupy odbiorców. Historia Bożka, zwanego Niebożątkiem, oraz jego zwariowanej rodziny (na którą składa się Mama, dwóch Wujków, dwa anioły stróże, widma, utopiec, krakeny i pewnie jeszcze jakieś stworzenia, o których zapomniałam), jest bowiem bardzo uniwersalna.

Zarówno Tajemnica Niebożątka, jak i Anioł z Kamienia to ciepłe i pozytywne opowiastki, z których wiele mogą nauczyć się tak dzieci, jak i dorośli. Pierwsza książka opowiada o ważnym przełomie w życiu dziecka, czyli o rozpoczęciu szkolnej kariery. Dla Bożka jest to wyjątkowo trudny czas, ponieważ niespełna dziesięcioletni chłopiec nie tylko do tej pory uczył się w domu, ale też nie miał kontaktu z rówieśnikami. Przez swoje zainteresowania oraz doświadczenia odstaje od innych dzieci i czeka go długa droga do integracji. Oprócz tego, że jest to opowieść o dopasowaniu, to również o szukaniu samego siebie i odkrywaniu tajemnic historii własnego życia.

Z kolei druga książka przyda się absolutnie każdemu, niezależnie od wieku. Nie tylko dlatego, że wszyscy znamy osoby takie jak anioł Tsadkiel – zimne i nieprzystępne, wiecznie poirytowane, z zionącą dziurą zamiast serca – ale również dlatego, że każdemu czasem potrzebne jest przypomnienie, by nie oceniać po pozorach. W Aniele z kamienia wiele elementów świata przedstawionego okazuje się być inne, niż na początku nam się wydaje. A najtwardszy lód okazuje się możliwy do skruszenia. Poza tym jest to historia idealna na zbliżającą się zimę ze względu na tematykę świąteczno-feriową (a może feryjną? :D), zapach pierników, bitwy na śnieżki i inne sezonowe elementy Absolutnie Szczęśliwego Dzieciństwa.

Nie chcę nawet myśleć, ile by mnie ominęło, gdybym nie sięgnęła po te książki. Przede wszystkim Gucio. TAK BARDZO CHCĘ GUCIA. Zdecydowanie potrzebuję w swoim życiu potwora, który będzie spał pod moim łóżkiem, zjadał mi fluorescencyjne mazaki, a swoje macki wykorzystywał do wycinania i przyozdabiania pierniczków albo jako siłę lepiąco-miotającą podczas bitew na śnieżki. Tak, zdecydowanie w pierwszej kolejności pokochałam Gucia, a dopiero potem całą resztę wesołej gromadki. Ale tak naprawdę każdy będzie mógł znaleźć tutaj przyjaciela dla siebie.

Jeśli idzie o technikalia, nie powiem niczego odkrywczego: Marta Kisiel niezmiennie urzeka mnie swoim lekkim, bogatym i przewrotnym stylem. Co ważne, wydaje mi się, że udało jej się niezwykle trafnie odzwierciedlić w języku sposób myślenia dziecka. Jest prosto, ale nie za prosto, kreatywnie i słowotwórczo. A czasem cały sens zamyka się w jakimś pojęciu zastępczym, które mieści hasła zbyt trudne dla małych głów. Czyta się to świetnie, słucha pewnie jeszcze lepiej. 

Najważniejszym skutkiem lektury (oprócz chęci – nie, wróć, POTRZEBY – posiadania własnego Gucia), jest u mnie ponowna zajawka na prozę Marty Kisiel i wspomniany już styl, który zachwyca od pierwszej do ostatniej strony. Wygląda na to, że to właśnie ten moment, kiedy zacznę nadrabiać zaległości i przeczytam te książki Ałtorki, których do tej pory nie znałam. Alleluja!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.