niedziela, 19 października 2014

Elizabeth Gaskell - "Ruth"

Żyjemy w czasach wolności, równości i sprawiedliwości. Choć niektórym wciąż jest mało, to tak naprawdę porównując współczesność z wiktoriańską Anglią zarówno nasze możliwości są szersze, jak i konsekwencje amoralnych działań mniej dotkliwe. Dobrze jest czasem sięgnąć po prozę, która uświadamia nam tę różnicę i pozwala docenić to, co mamy, a dodatkowo daje sporo przyjemności z lektury ze względu na barwny, bogaty styl. Doceniwszy te aspekty znów sięgnęłam po klasykę – tym razem osławioną powieść Elizabeth Gaskell, podobno przełamującą konwenanse.

Tytułowa bohaterka, Ruth Hilton, to szesnastoletnia sierota, skierowana do pracy w szwalni by przyuczyć się do zawodu. Nie idzie jej najlepiej, choć uwagi o swojej niezdarności znosi niemalże ze stałą pokorą. Jej życie zmienia się, gdy pewnego wieczora zostaje oddelegowana na bal, by na bieżąco poprawiać uszkodzenia sukien bogatych dam; tam poznaje pana Bellinghama – młodego mężczyznę, który robi na niej niezwykłe wrażenie. Zbiegiem okoliczności los styka ich ze sobą ponownie, tym razem w mniej zobowiązującej sytuacji, a zawiązana naprędce znajomość stopniowo przeradza się w coś głębszego. Para spotyka się coraz częściej i nieszczęśliwie podczas jednej ze schadzek natyka się na właścicielkę szwalni – kobieta nie oczekując wyjaśnień wyrzuca dziewczynę na bruk. Zrozpaczona Ruth podejmuje decyzję o udaniu się w towarzystwie Bellinghama w podróż – nie jest świadoma, że romans skończy się już niebawem w sposób niezwykle burzliwy, a ona sama pozostanie z piętnem kobiety zhańbionej. Dopiero pomoc życzliwych ludzi pomoże jej przyjąć i zrozumieć rzeczywistość.

Ruth jest naiwną młodą kobietą, ale z drugiej strony – ma prawo taka być. W kluczowym momencie życia zabrakło przy niej matki czy starszej opiekunki, która mogłaby dać jej cenną radę, przekazać wiedzę lub po prostu pomóc uporządkować myśli. Spragnioną czułości, osamotnioną Ruth ciągnie tam, gdzie ktoś może jej ofiarować choć odrobinę uczucia. Nie dziwota, że wybiera źle. Z drugiej strony muszę jednak przyznać, że patrząc przez pryzmat współczesności ciężko było mi wykrzesać w sobie współczucie dla bohaterki – wolę raczej poprzestać na rozumieniu jej motywów. Dziś opowieść nie emocjonuje aż tak bardzo, bo i temat nie należy do ponadczasowych.

Po powieść z epoki wiktoriańskiej sięgnęłam po raz drugi w krótkim czasie i wyraźnie rzuciły mi się w oczy wszelkie rozbieżności. Podstawową sprawą jest język – niestety w tej materii Gaskell sporo brakuje do Jane Austen czy Charlotte Brontë.  To zupełnie inny styl, moim zdaniem mniej barwny, choć z drugiej strony nie przyćmiewający aż tak bardzo fabuły. Widać tu jednak znaki czasu – autorka pisze różnorodnie, wiele miejsca poświęca opisom (zwłaszcza przyrody i zjawisk atmosferycznych), przez co akcja może się wydawać nieco leniwa. Nie ma to jednak odzwierciedlenia w płynności czytania – objętość absolutnie nie powinna odstraszać, bo nie ma w tej książce nic nużącego.

Muszę też przyznać, że tym razem lektura wywołała we mnie żywsze emocje – bohaterowie zyskali w moim umyśle realne kształty i szybko zapałałam do nich sympatią lub antypatią. Nie było to trudne, tym bardziej, że autorce udało się stworzyć całą plejadę postaci o funkcjach czysto reprezentatywnych. W tym sensie powieść z pewnością można nazwać klasyczną – Gaskell wykazała się dobrze rozwiniętym zmysłem obserwacji i zgrabnie odwzorowała symboliczne społeczeństwo XIX wieku. Nie brak tu ludzi o skłonnościach do powierzchownej oceny, a także hipokrytów, którzy w obejściu bliźniego dostrzegą najmniejszy naganny aspekt, ale te własne tolerują z postępującą wręcz ślepotą.

Kolejnym aspektem jest definicja moralności, tak zmienna na przestrzeni lat. Autorka duży nacisk położyła z jednej strony na trudną sytuację zhańbionej kobiety, z drugiej zaś – na prawo otoczenia do wydawania na jej temat osądów. Liczne odwołania do Biblii zdają się odejmować tę ostatnią zdolność społeczeństwu, pozostawiając podobne sądy w gestii Boga – to podejście nowatorskie jak na owe czasy. W wieku XIX podjęcie tematu losów samotnej matki balansowało na granicy skandalu, należy zatem pamiętać, jak śmiałym posunięciem było ze strony Gaskell stworzenie takiej a nie innej książki. W tym miejscu muszę się odnieść do okładki polskiego wydania, która idealnie symbolizuje wyzbycie się konwenansów.

Cieszę się, że w spuściźnie literackiej Europy znajduje się epoka wiktoriańska i książki takie jak Ruth. Choć jest to tekst jawnie moralizatorski, dzięki zdolnościom obserwacyjnym i literackim autorki jest ciekawym świadectwem moralnej ewolucji społeczeństwa. Poza tym niezmiennie zachwyca kunsztem literackim, opisami, a także umiejętnością pisarza do utrzymania akcji przy takiej ilości stron. Dla mnie lektura była czystą przyjemnością.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu MG.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (532 strony).

6 komentarzy:

  1. Książka strasznie mnie ciekawi i mam nadzieję, że uda mi się ją przeczytać. Już sama okładka przykuwa wzrok ;) A co więcej, bardzo lubię wiek XIX i chętnie czytam wszystko co z nim związane ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam już dość dawno temu, ale przemyślenia miałam całkiem podobne do Twoich :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Po tej recenzji książka na pewno znajdzie się na mojej liście do przeczytania :) Świetna okładka!

    OdpowiedzUsuń
  4. I kolejna świetna książka, którą muszę przeczytać ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Widzę, że i Tobie ta pozycja przypadła do gustu.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.