Wstyd się przyznać, ale nigdy jeszcze nie czytałam książek
autorstwa sióstr Brontë. Choć kiedyś było mi blisko do klasycznej literatury,
nie spotkałam się z ich twórczością i dopiero w zeszłym roku odkryłam w ogóle
ich istnienie oraz poznałam fenomen. Od tej chwili gdzieś z tyłu głowy nosiłam
pamięć o tych niezwykłych (w powszechnej opinii) tekstach, wciąż jednak
brakowało mi czasu, by na spokojnie przysiąść i zabrać się za któreś z opasłych
bądź co bądź tomisk będących ich dziełem. Dopiero teraz, w pierwszy prawdziwie
wolny weekend od kilku dni, postanowiłam zostawić wszystko i wejść w ten świat.
Po lekturze mogę powiedzieć tylko jedno – przepadłam.
Już od pierwszej strony zachwycić się można językiem, jakim
napisana jest powieść. Dla kogoś, kto (tak jak ja) nie obcował z literaturą
klasyczną od dłuższego czasu, taka forma jest naprawdę miłym aspektem.
Doświadczenie kontaktu z nienagannym stylem, mnogością epitetów i niezwykle
plastycznymi opisami jest czystą przyjemnością i – co ciekawe – zupełnie nie
męczy. Spodziewałam się, że lektura zajmie mi sporo czasu i będzie się ciągnęła
w nieskończoność, tymczasem przeżyłam miłe zaskoczenie. Nie powiem, żeby strony
przewracały się same, ale specyficzny humor i namacalny klimat XIX-wiecznej
Anglii zrobiły swoje – lektura każdej strony była po prostu przyjemnością.
Damy mieszkające na angielskiej wsi wyróżnia pewna cecha.
Niezależnie od swego wieku, urody i temperamentu, wszystkie (lub prawie
wszystkie) noszą na twarzy wyraz zdający się mówić: „Nie jestem chełpliwa, ale
wiem, że jestem wzorem wszelkich cnót. Niech więc każdy, kto się do mnie zbliża,
dobrze się pilnuje, albowiem tam, gdzie się ode mnie różni – czy to w stroju,
sposobie bycia, opiniach czy obyczajach, tam błądzi”.[s.109]
Ciekawym zabiegiem jest zastosowana w tekście narracja.
Zazwyczaj mamy w tym względzie do czynienia albo z mówiącym o swoich losach
bohaterem, albo też z tajemniczym „opowiadaczem”, który nie ingeruje właściwie
w nic. Tutaj sprawa ma się zupełnie inaczej – osoba odpowiedzialna za
przekazywanie nam zdarzeń ujawnia się i zdecydowanie daje o sobie znać. Jest to
kobieta żywa i bynajmniej nie bezstronna – nie szczędzi nam swoich uwag i z
humorem umila czas samą obecnością, dodając do klasycznego tekstu powiew
świeżości, pewnego rodzaju znak firmowy, cechę charakterystyczną. Ponadto
zwraca się bezpośrednio do czytelnika, co tylko potęguje wrażenie wysłuchiwania
opowieści z ust perfekcyjnego gawędziarza.
Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na akcję? Celowo nie
wspomniałam o niej na początku, chcąc w pierwszej kolejności wskazać te
aspekty, które w moim odczuciu wysuwają się na pierwszy plan. Nie oznacza to
jednak, że Shirley jest książką o niczym, wręcz przeciwnie – zaprezentowane
zdarzenia są dobrze skonstruowane i pięknie się splatają. Główny bohater,
Robert Moore, jest przedsiębiorcą, który wchodzi w zatarg z lokalną społecznością,
co skutkuje niemalże upadkiem prowadzonej przez niego fabryki. Stojąc w obliczu
finansowej zapaści, zmuszony jest wybierać między małżeństwem z miłości (z
nieśmiałą Caroline), a tym z rozsądku (z wyniosłą, acz bogatą Shirley). Warto
jednak zauważyć, że tytułowa bohaterka ma własne miłosne rozterki – kocha
mężczyznę, z którym związek byłby mezaliansem…
Choć autorka już na wstępie zaznacza, że książka nie
traktuje o miłości, jest to tylko naigrywanie się z czytelnika – uczucia są tu
obecne i to bynajmniej nie jednostkowo, a w pełnej formie i krasie. Jednak
faktem jest, że oprócz wątków romantycznych mamy tu całą plejadę różnorodnych
bohaterów, reprezentujących poszczególne warstwy społeczne XIX-wiecznej Anglii.
Autorka zagłębia się w skomplikowane relacje społeczne, silnie zakorzenione
postawy oraz stereotypy panujące w owym czasie, tworząc na ich podstawie
perfekcyjny i wielowymiarowy obraz świata.
Zakończę krótko, mówiąc że w tak pięknym stylu mogłabym
czytać bez końca i o wszystkim. Shirley to wspaniały, klasyczny tekst, który
mimo znacznej objętości daje czytelnikowi masę czystej, literackiej
przyjemności. Nie jestem w stanie porównać książki do innych dzieł sióstr
Brontë czy choćby samej Charlotte, wiem jednak, że w moim przypadku nie jest to
ostatnie z nimi spotkanie. W perspektywie panoszącej się jesieni chętnie spędzę
jeszcze wiele wieczorów odwiedzając XIX-wieczną Anglię i przyjmując ją z całym
dobrodziejstwem inwentarza. Oby więcej było w moim czytelniczym życiu takich
właśnie lektur – pełnowartościowych, wielowymiarowych, ciekawych, a nade
wszystko napisanych w tak fenomenalny sposób.
Za egzemplarz recenzencki i cierpliwość dziękuję serdecznie Wydawnictwu MG.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska"(640 stron).
Do mnie ta lektura nie przemawiała... raczej mnie irytowała swoim przedłużaniem się, do tego bohaterzy nie przypadli mi do gustu. Po prostu nie ten styl ;)
OdpowiedzUsuńJeszcze nie miałam okazji czytać :-)
OdpowiedzUsuńTo mi się wstyd przyznać, bo do tej pory nie znam twórczości sióstr Bronte, może to dlatego, że nie przepadam za klasyką, chociaż co ja tam wiem, klasyka po prostu kojarzy mi się z lekturami, dlatego od nich stronię, ale muszę to zmienić ;)
OdpowiedzUsuńU mnie to skojarzenie idzie w innym kierunku - jednoznacznie do uwielbianej przeze mnie "Dumy i uprzedzenia". :)
UsuńTwoja recenzja przypomniała mi, że mam wiele klasyków do przeczytania. Nie wiem czy to wstyd, że się czegoś nie zna, zawsze jest przecież czas na odnalezienie dobrej literatury :) Będę miała "Shirley" na oku :)
OdpowiedzUsuńSama chciałabym sięgnąć po książki sióstr Bronte - za mną na razie tylko "Wichrowe wzgórza" (swoją drogą ciekawa jestem czy by Ci się spodobały). 'Shirley' wydaje mi się powieścią ciekawą, ale bardziej mnie ciągnie do innego tytuły, drugiej siostry - Lokatorka Wildfell Hall :)
OdpowiedzUsuń"Wichrowe wzgórza" mam, ale jeszcze ich nie czytałam. Kiedyś, nieświadoma tego co jest w środku, podrzuciłam je Mamie - z jej relacji wnioskuję, że książka powinna mi się podobać. Może sięgnę po nią jeszcze w tym roku. :) Za to kolejna w kolejce będzie "Villette".
UsuńA tam wstyd! Małe niedopatrzenie, które pięknie zatuszowałaś i nadrobiłaś ;) A jeśli Ci to pomoże to ja też jeszcze Bronte nie czytałam i teraz powinnam odczuwać większy wstyd niż Ty ;)
OdpowiedzUsuńCo do samej książki... klasyka to klasyka i aż wypada po nią sięgać, nawet jeśli się nie czytuje jej za często - jak np ja. Przynajmniej książki Jane Austen mam zaliczone wszystkie ;)
Mam ją w planach lecz aby po nią sięgnąć będę musiała mieć odpowiedni humor, ponieważ w innym wypadku będę się męczyła ;P
OdpowiedzUsuńKsiążka czeka na mojej półce na przeczytanie. Ależ się cieszę...
OdpowiedzUsuń"Shirley " czeka u mnie na półce. Czytałam już " Wichrowe Wzgórza " i "Lokatorkę... " i wiem, że i ta książka bardzo mi się spodoba ;-)
OdpowiedzUsuń