Któż nie chciałby czytać wyłącznie książek idealnych,
skonstruowanych perfekcyjnie i zajmujących dokładnie tak, jak trzeba? Muszę
przyznać, że niekiedy tęskno mi do takich tekstów, a wciąż niewiele ich na swojej
drodze znajduję. Czasem przymykam oko na jeden aspekt, czasem na kilka, i nade wszystko
ciągle sporo tekstów oceniam bardzo niejednoznacznie. Tak będzie i tutaj, bo
książka Janusza Warchlewskiego łączy w sobie wiele sprzeczności, które
niekoniecznie mogą ze sobą współistnieć, jeśli mowa ma być o tekście całkowicie
dobrym.
W Enstill magia jest zjawiskiem znanym od wieków, a za jej
sprawą społeczeństwo podzieliło się na dwa przeciwstawne obozy. Ludzie zdolni
ujarzmiać magię, zwani mocarzami, choć niegdyś byli rządzącą elitą, w wyniku
rebelii utracili pozycję i zostali pozbawieni wszelkich praw do rozwijania
zdolności. Organizacja Bractwo Jedności sprawuje władzę silną ręką, trzymając w
ryzach i kontrolując wszelkie przejawy magii. Nawet w obliczu groźby zagłady
ludzkości nie godzą się na ustępstwa. Tym czasem zniewoleni mocarze szykują
spisek, mający pomóc odzyskać im przywileje. Czy zdążą przeprowadzić wszystko
według swojej myśli?
Już od pierwszej strony łatwo nie jest. Autor lubuje się w
dialogach, w dodatku tych rozbudowanych, a na domiar złego ich jakość
pozostawia wiele do życzenia. Toporne i nienaturalne rozmowy nie są zbyt płynne,
a co za tym idzie nie spełniają swojej podstawowej funkcji – dynamizacji tekstu.
W dalszej części styl nieco się normalizuje, pojawia się jednak inny problem –
narracja. Otóż książka napisana jest w sposób pierwszoosobowy, jednak nie mamy
tu – jak zazwyczaj – do czynienia z jednym bohaterem. Opowieść poznajemy z
perspektyw różnych osób i o ile sam ten zabieg jest w miarę znany, o tyle tutaj
opatrzono go podstawowym utrudnieniem – nie wiemy, kiedy bohaterowie się
zmieniają, bo nie jest to w żaden sposób zaznaczone w tekście. Skutkiem tego
pierwsze rozdziały spędzić można nie na poznawaniu akcji, jak przystało na
porządną lekturę, a na niekończącym się zastanawianiu, kto jest kim w utworze.
Oczywiście z czasem rozeznanie jest dużo łatwiejsze, jednak na początku sprawia
naprawdę sporo problemów.
Luster było siedem, ustawionych półkolem naprzeciw naszych
krzeseł, których było sześć, na wypadek, gdybym w czasie zdalnych narad gościł
część rady lub inne wtajemniczone w spisek osoby. Zanim zacznę rozmowę, musiałem
uaktywnić lustra, co było odpowiednikiem podłączenia telefonu do gniazdka.
Kiedy książę będzie gotowy ze mną rozmawiać, nastąpi połączenie strumieni mocy
obu zwierciadeł, czyli odpowiednik podniesienia słuchawki w świecie
zwyczajnych.[s.29]
Nie wiem czy to tylko moje zdanie, ale wyjaśnianie zawartych
w tekście paranormalnych zjawisk jest bardzo ważne. Niestety, nie chodzi
jedynie o to, aby takie wytłumaczenie się pojawiło – powinno jeszcze mieć
konkretny poziom. Porównania takie jak w powyższym cytacie oczywiście tłumaczą
prezentowane zjawiska, z drugiej jednak strony robią to po prostu
łopatologicznie, odzierając magię z całej magiczności. W nadmiarze i zbytniej
szczegółowości, a tak właśnie są podane, mogą też wywoływać u czytelnika
niezbyt pozytywne odczucia – ja na przykład miałam wrażenia bycia traktowaną
jak nierozgarnięte dziecko.
Różne mogą być czytelnicze motywacje – jedni brną w lekturę
dalej wciągnięci w wartką akcję, inni z sympatii do bohaterów, jeszcze inni dla
zachwytu genialnym językiem autora. Sama mogłabym przytoczyć kilka tytułów,
które w ostatnim czasie zachęciły mnie którymś z tych aspektów. W przypadku tej
książki natomiast przy lekturze trzymał mnie czynnik zupełnie inny, mianowicie
świat przedstawiony. Pomysł autora na konstrukcję otoczenia zafascynował mnie
na tyle, że właściwie od pierwszej do ostatniej strony byłam ciekawa, jak
sytuacja potoczy się dalej. Przyznać trzeba, że książka jest dobrze
skonstruowana pod względem treści, spójna i całkowicie zrozumiała. Aspekty
społeczne i polityczne dobrze się przeplatają, podobał mi się też motyw
związany ze spiskiem mocarzy. Autor wykonał dobrą robotę i nie zagubił się we
własnej wizji, co być może jest skutkiem osadzenia pomysłu w odniesieniach do
rzeczywistości. Tym niemniej przyznać trzeba, że na tle powtarzalnych idei,
jakie serwuje nam współczesna literatura, książka wypada więcej niż dobrze.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Otóż lektura Krwi rodu
Allgar dobitnie uświadomiła mi, że nie zawsze grać muszą wszystkie aspekty, w
pewnych sytuacjach jesteśmy bowiem w stanie przymknąć oko na niedociągnięcia i
cieszyć się lekturą mimo ich istnienia. Patrząc z tej perspektywy jestem bardzo
zadowolona, że miałam okazję zapoznać się z tekstem. Choć ciężko było mi się w
niego wdrożyć, po nabraniu płynności spędziłam przy jego okazji naprawdę sporo
miłych chwil.
Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie Wydawnictwu Innowacyjnemu Novae Res.
Ogromnie ciekawi mnie ta książka, tym bardziej jestem zachwycona, że natrafiłam na tą recenzję, bo pomimo, iż dostrzegasz mankamenty nadal twierdzisz, że to dobra książka, a takiej właśnie potrzebuję :)
OdpowiedzUsuńFantasy biorę w ciemno, to jest moje motto, ale czasem sama się na tym haśle przejeżdżam ;) Jednak ta książka mnie zaintrygowała... Te porównania faktycznie są nietrafione. Nie lubię odniesień do współczesności, jeśli książka jest z nią kompletnie nie powiązania. Wtedy czuć, że ktoś dane opisy chce przekazać czytelnikom w jak najdrobniejszym szczególe, a nie pozostawia tego wyobraźni (nota bene bogatej, bo fantasy czytają raczej Ci, którzy fantazją nie grzeszą) czytelników. Niemniej książkę przeczytam. Fantasy jest gatunkiem tak plastycznym, że jak piszesz - czasem warto przymknąć oko, aby czerpać z niego jak najwięcej :))
OdpowiedzUsuń