Fanaberia to jedna z tych książek, na które najpierw
czekałam ja, a później one musiały czekać na mnie. Nie wzięłam jej do siebie w
ciemno, nie skusiłam się okładkowym opisem. Po prostu słyszałam już co nieco na
jej temat i uznałam, że to właśnie literatura, której szukam. Zaintrygowała
mnie opisywana historia, wątki paranormalne i porównania do Stephena Kinga. Czy
moje oczekiwania zostały spełnione?
Dorotę Lutowską w krótkim czasie spotykają dwie tragedie –
najpierw umiera jej przyjaciółka, później brat w ciężkim stanie trafia do szpitala
i zapada w śpiączkę. Dziewczyna jest przekonana, że oba zdarzenia są ze sobą
powiązane i brały w nich udział siły nadprzyrodzone. Ich działanie i własny lęk
opisywała w swoich przedśmiertnych listach Martyna. W obliczu niezrozumiałych
zdarzeń Dorota szuka pomocy najpierw na policji, jednak gdy ta umarza sprawę, zostaje
odesłana do prywatnego detektywa. Szybko okazuje się, że niewyjaśnione
zdarzenia mogą mieć związek z pewną makabryczną zbrodnią, dokonaną przed laty
na kilkunastu malutkich dzieciach…
Podobała mi się atmosfera tej książki i to, że miejscami tak
trudno było oddzielić jawę od snu, rzeczywistość od wytworów ludzkiej
wyobraźni. Bohaterowie to ludzie z krwi i kości, do pewnego stopnia racjonalni,
choć względnie otwarci na doświadczenia duchowe; stąd też nie bronią się jakoś
specjalnie przed tym, co nierzeczywiste i przyjmują trudne do zaakceptowania
wyjaśnienia. Mimo że podczas czytania same nasuwają się (niekoniecznie
pochlebne) skojarzenia z The Ring, przyznać trzeba, że poziom napięcia jest
podobny – silnie oddziałujący na odbiorcę i stale się zacieśniający. Groza jest
tu obecna na każdym kroku, nie jest też łatwe rozwikłanie zagadki, której
tropem podąża detektyw. Całość psuje może nieco wątek miłosny, ale to moje
subiektywne zdanie – po prostu uważam, że postaci skonstruowane są nierówno, a
Dorota wypada w tym zestawieniu dużo gorzej…
Niełatwo przychodzi mi ocena języka, jakim posługuje się
autor – z jednej strony to wielka zaleta Fanaberii, z drugiej znaczna wada. Zdania
są złożone, bogate, pełne, często jednak zbudowane dziwacznie i nieskładnie. Momentami
mamy do czynienia z bardzo długimi opisami, a sam styl autora nie ułatwia ich
odbioru. Z kolei dialogi często są papierowe i nierealistyczne. Trzeba jednak
przyznać, że autor potrafi tak wykorzystać słowa, aby osiągnąć zamierzony cel –
postaci są skonstruowane dobrze i spójne wewnętrznie, a to, co nadprzyrodzone,
spełnia swoją funkcję i faktycznie przeraża. Również wspomniana już atmosfera
wypada dobrze, co nie udałoby się przy kiepskim języku – wszak to on odpowiada
za plastyczność i realizm opisów.
Dołączę do dość zgodnego chóru i powiem, że Fanaberię warto znać. Choć nie jest to z pewnością poziom Stephena Kinga, to można tu
dostrzec potencjał i sporo pozytywnych aspektów. Mimo że język czasem płata
czytelnikowi figle, lektura nie jest ciężka w odbiorze – akcja posuwa się do
przodu sprawnie, a jedynym, co może przytłaczać, jest atmosfera. Ogólnie, choć
oczekiwałam więcej, jestem z lektury zadowolona. Na pewno jeszcze kiedyś sięgnę
po książki Łukasza Kokowskiego by sprawdzić, czy rozwinął swój warsztat i
wykorzystał to, na co ma naprawdę spore możliwości.
Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie Wydawnictwu Innowacyjnemu Novae Res.
Jestem ogromnie ciekawa tej książki głównie ze względu na skojarzenia z japońskim horrorem. Mam nadzieję, że się nie zawiodę, chociaż oczywiście nie spodziewam się dzieła na miarę Kinga.
OdpowiedzUsuńJak do tej pory spotkałam się z negatywnymi recenzjami książki... Twoja rzuciła mi inne światło na powieść, ale nadal nie jestem przekonana.
OdpowiedzUsuńZanim nie przygarnęłam tej książki, widziałam pozytywne opinie. Dopiero przy wstawianiu własnej zauważyłam, że wielu osobom się nie podobało. Cóż, ja nie narzekam - widziałam sporo gorszych przymiarek do horroru. Ale jak wiadomo nie każdemu wszystko musi się spodobać.
UsuńJa odebrałam tę książkę nieco inaczej. Podobały mi się dialogi i ciekawy pomysł na głównego bohatera, ale lektura mnie nie zaskoczyła ani nie wystraszyła, spodziewałam się czegoś więcej. Mimo wszystko autor ma potencjał i czekam co wymyśli następnym razem.
OdpowiedzUsuńRaczej na razie się nie skuszę, bo to nie moje klimaty. Może kiedyś mi się odmieni i wtedy...
OdpowiedzUsuńKlimatycznie przypomina mi "Marę Dyer", ale tamta pozycja miała raczej prostą konstrukcję, klimat był, ale w połączeniu z często pojawiającym się już romansem, typowym dla PR. Tutaj widać coś więcej, szczególnie, że bohaterka było mocno pokrzywdzona przez los, niepokoi mnie jedynie brak sensu w dialogach, ale poszukam. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.