Ethan Burke, agent federalny, przybywa do Wayward Pines by przeprowadzić śledztwo w sprawie zaginięcia dwojga współpracowników. Nieszczęśliwie tuż po przekroczeniu granic miasteczka jest uczestnikiem ciężkiego wypadku - rozpędzona cięarówka miażdży jego samochód; jadący z nim mężczyzna ginie, a sam agent traci świadomość. Gdy ją odzyskuje, niewiele pamięta - stara się składać myśli, obserwując otoczenie. Kiedy nie przynoszą skutku kolejne próby poskładania strzępków tożsamości, odnalezienia dokumentów czy skontaktowania się z rodziną, Ethan zaczyna panikować. Towarzyszy temu nagromadzenie dziwnych zdarzeń, sugerujące paranoję… Luki w pamięci są nie do uzupełnienia, ludzie pojawiają się by za chwilę zniknąć bez śladu, a niemal żaden z pośród nich nie wykazuje przychylności dla agenta. A może to po prostu z Wayward Pines coś jest nie tak?
Mój problem z podobnymi powieściami jest taki, że naprawdę ciężko jest wywołać u mnie jakąkolwiek emocjonalną reakcję - zwykle dość stoicko traktuję to, co spotyka książkowych bohaterów. W książce Croucha natomiast towarzyszyło mi cudowne uczucie niepokoju, utrzymujące się niemalże przez cały tekst. Dodatkowo fabuła jest szybka, zwroty akcji nagłe, a umysł czytelnika na bieżąco stara się ogarnąć sytuację; nie jest to łatwe, ponieważ niejednokrotnie zaczynamy urwany wątek od innego punktu, niż moglibyśmy się spodziewać. Sceneria zmienia się z chwili na chwilę, a my, podobnie jak sam bohater, mamy trudność z oceną zarówno zdarzeń, jak i kolejnych postaci. Dla Ethana liczy się jedno - walka o życie i zachowanie zdrowych zmysłów. Nam wystarczy nadążenie za otoczeniem. Autorowi udało się tak skonstruować opowieść, że z jednej strony sami odkrywamy prawdę, a z drugiej - robimy to chętnie i nie odczuwamy znudzenia z braku informacji.
Nie oglądałam Miasteczka Twin Peaks, ale wszystko wskazuje na to, że powinnam te braki uzupełnić, bo ten typ klimatu pasuje mi w 100%. Nie jest to klasyczna groza, ale opowieść oparta na niejasnościach, niedopowiedzeniach i przedziwnych splotach zdarzeń. Uczucie niepokoju jest bardzo silne, a Crouchowi udało się tak zbudować paranoiczny klimat, że jest on dosłownie namacalny. Niestety nie jestem w stanie uznać Wayward Pines za powieść idealną - kierunek, w jakim podąża opowiadana historia, i prawda, która zostaje przedstawiona pod koniec, zupełnie mi nie odpowiadają. Kreacja świata okazuje się pachnieć sztampą i tym, czego mamy w literaturze całkiem sporo. No, chyba że znów zostaliśmy okłamani… Ta nadzieja tli się gdzieś z tyłu mojej głowy i wbrew wszystkiemu każe z zaciekawieniem patrzeć na kolejną część.
Ja z kolei uważam, że początek jest paskudnie zepsuty, a to zakończenie za to bardzo mi odpowiada - choć wiele jest tam według mnie nieścisłości. Na blogu się zarzekałam, że nie sięgnę po drugą część.. ale ona stoi jednak na mojej półce i czeka na swoją kolej (mój drugi połówek pomarańczy zachwalał, więc muszę mu chyba zaufać i zabrać się za "..Bunt").
OdpowiedzUsuńIle osób, tyle opinii. ;) Ja chyba po prostu czegoś innego w tej książce szukałam. Ciekawa jestem, co powiesz o "Buncie", chociaż po lekturze recenzji tej książki sądzę, że bardziej powinien spodobać się Tobie niż mnie.
UsuńTeż nie oglądałam "Miasteczka Twin Peaks", choć książka ma mało świąteczny nastrój, to mnie zaciekawiła :) Pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuńA jeszcze co do Twin Peaks - obejrzyj koniecznie, jest świetny!
OdpowiedzUsuńJa też "Miasteczka..." nie oglądałam, wiec nie mam co porównywać. Ale "Szum" mi się podobał i poluję na drugą część ;)
OdpowiedzUsuńLubię uczucie niepokoju podczas czytania książki. To kolejny powód, dla którego powinnam przeczytać "Szum" :)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o uczucie niepokoju, uprzedzam - ono się kończy i (podobno) w drugim tomie w ogóle nie jest kontynuowane. W tej kwestii polecała bym raczej trylogię Jeffa VanderMeera o Southern Reach.
UsuńSzkoda... Ale dzięki za polecenie trylogii :)
Usuń