niedziela, 16 sierpnia 2015
Remigiusz Mróz - "Chór zapomnianych głosów"
Postęp technologiczny dokonał kolejnego skoku, a mieszkańcy Ziemi stojący w obliczu nieznanych dotąd zagrożeń wysłali w przestrzeń kosmiczną szereg misji badawczych. Pogrążone w kriostazie załogi podróżują na zautomatyzowanych statkach, by w przyszłości wybudzić się i poznawać tereny odległe od Ziemi o setki lat świetlnych. Jednak nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem... Na jednym z okrętów z głębokiego snu budzi się Håkon Lindberg, a pierwszym obrazem, jaki widzą jego oczy, jest kończąca się rzeź członków załogi. Oprócz niego żywa jest tylko jedna osoba - nawigator Dija Udin Alhassan - i to u jego boku przyjdzie mu walczyć o rozwiązanie kosmicznej zagadki. Czyżby w kosmosie istniało inteligentne życie? I co takiego wydarzyło się na pokładzie promu?
Nie będę tu opowiadała, że powieść wciągnęła mnie od pierwszej strony i że przeczytałam ją jednym tchem - tak naprawdę podejść do niej miałam kilka i za każdym razem dość ciężko brnęło mi się przez pierwsze rozdziały, w których fabuła dopiero się krystalizuje. Śmiało mogę jednak stwierdzić, że to, co dzieje się później, warte jest pewnego wysiłku włożonego w przebrnięcie początku - im dalej, tym więcej napotykamy zwrotów akcji i ciekawych rozwiązań fabularnych. Autor bawi się z czytelnikiem, dawkuje nowe fakty i niejednokrotnie pozostawia nas w kluczowym dla fabuły momencie; podsuwa tajemnice i skrzętnie buduje narastające uczucie niepokoju. Akcja poprowadzona jest w sposób przemyślany i choć na początku wydaje się zwyczajna, zdecydowanie taka nie jest.
Niezbyt wiele mogę powiedzieć na temat bohaterów tej powieści, bo tak naprawdę nie otrzymujemy o nich żadnych szerszych informacji. Na pokładzie statków w obliczu zagrożenia zdecydowanie brak przestrzeni na głębsze relacje interpersonalne, a jeśli już takowe mają miejsce, to dotyczą znajomości Lindberga i Alhassana. Ten duet zdecydowanie dominuje całą opowieść, ale można uznać to za plus - panowie co i rusz toczą słowne potyczki, przedrzeźniają się, docinają sobie, co wprowadza do powieści solidną porcję ironicznego humoru. Muszę przyznać, że na początku to właśnie ich relacja trzymała mnie przy książce; myślę, że ze świecą można szukać drugiego literackiego duetu, który potrafiłby w taki sposób rozładowywać napięcie nawet w najbardziej krytycznych sytuacjach.
Tym, na co należy zwrócić uwagę, jest również styl i język autora. Remigiusz Mróz po raz kolejny udowadnia, że pisanie ma we krwi i każdą opowieść jest w stanie poprowadzić tak, że obcuje się z nią z ogromną przyjemnością. Tekst jest płynny i lekki, poza tym czyta się w miarę szybko dzięki sporej liczbie dialogów. Co ważne, autor nie sili się na skomplikowane analizy techniczne czy specjalistyczny język (a tych aspektów się boję, ilekroć sięgam po powieści z gatunku science fiction) - terminologia ograniczona jest do absolutnego minimum i podana w taki sposób, że nie musimy zastanawiać się godzinami, o co chodzi, lub czytać z otwartą na wszelki wypadek Wikipedią.
Choć Chór zapomnianych głosów nie porwał mnie tak, jakbym tego chciała, muszę przyznać, że jest to książka dobra. Warto podjąć próbę doczytania jej do końca, bo mniej-więcej w połowie pojawia się punkt, od którego ciekawość czytelnika jest stale podsycana kolejnymi zwrotami akcji. Fabuła, choć na początku się na to nie zapowiadało, niesie w sobie sporo tajemnic, a ich odkrywanie jest naprawdę wielką przyjemnością. Tym, którzy lubią science fiction powieść spodoba się na pewno, a i wśród laików powinny znaleźć się osoby, które ukończą lekturę zadowolone.
Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Genius Creations.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)