Co to blogowanie robi z człowiekiem... Niby powinniśmy skupiać się na książkach, a jednak, gdy na horyzoncie pojawia się nowa pasja, rodzi się chęć, żeby Wam o tym poopowiadać. Tym sposobem zaczynamy kolejny cykl, który będzie gościł na łamach Czworgiem w niektóre piątki; jak nietrudno się domyślić opowieść będzie się tyczyła komiksów. To właśnie one szturmem wdarły się w ostatnim czasie do mojego życia, zawładnęły czasem i podbiły serce. I mam wrażenie, że nie będzie to całkiem przejściowa fascynacja...
(Emilu, mamy nadzieję, że nie obrazisz się za podkradnięcie określenia "nieregularny" w nazwie cyklu! Cóż mamy zrobić, jeśli naprawdę nie mamy zamiaru prowadzić go w stałych odstępach czasu? ;))
Popularność kina superbohaterskiego urosła w krótkim okresie czasu do niespodziewanych rozmiarów, czyniąc filmy z tej kategorii jednym z bardziej dochodowych biznesów. Wraz z tym trendem coraz więcej osób zdecydowało się chwycić po komiksowe historie będące pierwowzorami dla tych pokazywanych na dużym ekranie pojawił się jednak niemały zgrzyt - ponad pięćdziesiąt lat publikowania graficznych historii to naprawdę sporo, a to, co pokazują filmy, nie jest nawet wierzchołkiem góry lodowej. I jak do tak rozbudowanego świata wprowadzić nowych czytelników? Wydawnictwo Marvel zdecydowało się w tej sytuacji nieco odświeżyć swoje cykle wydawnicze oraz opublikować jednotomową historię (nie zaś podzieloną na zeszyty), w której pojawiają się bohaterowie znani z filmów.
Opowieść zawarta w albumie nie jest szczególnie skomplikowana. W objętej wojną domową Slorenii zestrzelony zostaje dron bojowy, jego charakterystyka jest jednak szczególna: maszyna ma po części organiczną budowę, a w dodatku oznaczona jest symbolem Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. Co więcej, Thor widzi w dronie podobieństwo do mitycznej bestii, z którą niegdyś stoczył walkę, a Kapitan Ameryka dostrzega w całej sprawie powiązania z nazistowskimi eksperymentami, z którymi walczył lata temu. Grupa Avengers po raz kolejny musi stawić czoła zagrożeniom czyhającym nad ludzkością i obronić niewinnych cywili. Nie będzie to jednak zadanie łatwe - by osiągnąć cel bohaterowie zmuszeni będą przeciwstawić się tym, którzy niegdyś byli ich sprzymierzeńcami.
Fabuła komiksu niosła ze sobą pewien potencjał, niestety nie został on w pełni wykorzystany. Wiele aspektów opisanych jest po łebkach, bez większej wnikliwości, z kolei inne rzeczy są wręcz do bólu przewidywalne. Sytuacji nie był w stanie uratować bardzo ciekawy zwrot akcji pod koniec albumu, przywołujący na myśl historie rodem z Z archiwum X. Przez większość czasu odnosiłem wrażenie, że ktoś koniecznie chciał się zmieścić z historią w określonym limicie stron, przez co została ona niemożebnie skrócona i spłycona i tym samym znacznie straciła na jakości.
Podobnie jest z głównymi bohaterami i ich relacjami. Postaci są tu karykaturami samych siebie, tylko lekko przypominającymi swoje dotychczasowe charaktery bądź wersje znane kinowego uniwersum. Płytkie i jednowymiarowe, nakreślone bardzo stereotypowo - nijak nie wzbudzają u czytelnika sympatii. Stosunki między nimi wyglądają sztucznie, zwłaszcza biorąc pod uwagę ile te postaci się już znają. Irytować mogą też żarty, które na siłę wplecione są w każdy dialog - są one drętwe i schematyczne; zwłaszcza dowcipy, jakie rzucają wszyscy odnośnie Hawkeye’a, w pewnym momencie były męczące, a co rusz jakiś musiał paść.
Zupełnie inną kwestią jest oprawa graficzna historii. Rysunki zrobione zostały przy użyciu nowoczesnych technik, różnią się więc znacznie od tego, co dominowało w komiksach kilkadziesiąt lat temu. Jednak w porównaniu z tym, co dominuje obecnie, styl graficzny nie robi wrażenia. Największy zarzut, jaki mam wobec niego, to nierówny poziom - wiele elementów przedstawionych jest w znakomity sposób, pełen dynamiki i szczegółów; jednocześnie inne rzeczy, nierzadko zawarte w tym samym kadrze, aż kiują w oczy zbytnim uproszczeniem i brakiem detali. Co więcej, twarze bohaterów rysowane są tak skrajnie, że na sąsiednich kadrach ta sama postać wygląda zupełnie inaczej, a nie które obrazy pozbawione są jakiejkolwiek głębi.
Ciężko mi z czystym sumieniem polecić ten komiks. On nie jest zły czy po prostu słaby - raczej powiedziałbym, że zmarnowany. Dla starych wyjadaczy opowiedziana w nim historia może okazać się zbyt banalna, niewystarczająco rozbudowana, zaś nowych czytelników, którzy chcą dopiero zacząć przygodę ze światem Marvela, album może zniechęcić swoją konstrukcją. Jest wiele innych historii komiksowych, w które można się zagłębić bez większej znajomości tematu nie obawiając się przytłoczenia przez natłok postaci czy odniesień do wcześniejszych wydarzeń.
Właśnie, najgorszy problem stanowi fakt, że filmy Marvela to jedynie wierzchołek góry lodowej, a komiksy to milion razy bardziej rozległe uniwersum. Czytając jedno wydanie, od razu otrzymujemy odniesienia do innych historii. Dotychczas miałam okazję czytać jeden tom takich Avengersów, niezawierający jakichkolwiek odwołań, lecz tam przynajmniej grafika była na dobrym poziomie, a fabuła absorbująca. Jako że na tę chwilę interesuje mnie bardziej zgłębianie portretu psychologicznego superbohaterów aniżeli sięganie po komiksy stawiające na akcję, z "Wojny bez końca" zrezygnuję. Bo te wymuszone żarty w dialogach również nie kuszą i wiem, że potrafią być naprawdę irytujące..
OdpowiedzUsuńJakoś od początku nie byłam przekonana do tego komiksu. Teraz utwierdziłeś mnie w tym przekonaniu ;)
OdpowiedzUsuńniekulturalnakulturalnie.wordpress.com
Niestety nie czytuję komiksów, więc po ten raczej też nie sięgnę :(
OdpowiedzUsuń