Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 12 książek na 2015 rok. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 12 książek na 2015 rok. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 29 grudnia 2015

"Krwawe powroty"

Temat wampirów wydaję się być już wyeksploatowany w każdy możliwy sposób. Filmy, seriale, gry, komiksy i rzecz jasna książki w szerokim zakresie: od powieści dla nastolatek i romansów, przez krwawe horrory w stylu gore, aż po kryminały czy też sztandarowe dla tego tematu urban fantasy. Czy da się zatem napisać w tym motywie coś nowego, nietypowego; coś, co dało by historiom o krwiopijcach choć niewielki powiew świeżości? Wydaje się, że tak: wystarczy wymieszać tematykę wampirów z czymś, co na pierwszy rzut oka zupełnie do nich nie pasuje. Ot, na przykład urodziny - taki właśnie pomysł był impulsem dla powstania antologii Krwawe powroty, w ramach której wielu autorów spróbowało swych sił i we własny sposób ukazało horrorowe upiory w roli jubilatów. Czy efekt takiego połączenia był zadowalający?

Cóż, odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Jak to w antologiach bywa, poziom tekstów okazał się bardzo zróżnicowany, zatem znaleźć tu można zarówno perełki, jak i opowiadania wątpliwej jakości. Do tej drugiej grupy zdecydowanie należy historia Jak zostałem nastoletnim wampirem - banalny, wręcz infantylny pomysł, w nieudolny sposób próbujący być zabawny, w dodatku ciąg wydarzeń jest przewidywalny i pozbawiony puenty. Z kolei Zmierzch oparty był na całkiem ciekawym koncepcie, jednak koniec końców okazał się być rozczarowujący. Jak Stella odzyskała swój grób była natomiast bardzo przyjemną historią, w pewien sposób nawet wzruszającą, problemem była jednak autorka tekstu - Toni L.P. Kelner to autorka romansów i wyraźnie widać to w tekście: liczba nic nie wnoszących scen miłosnych okazała się być przytłaczająca.

Sporo opowiadań okazało się być na przyzwoitym poziomie, a ich jedyną wadą było uczucie niedosytu, jakie po sobie pozostawiały. Wielu autorów stworzyło niesamowite kreacje światów, które z łatwością dałoby się eksploatować licznymi historiami, a jednak próżno szukać jakichkolwiek kontynuacji. Przykładowo Smutna pieśń sów -  chyba najlepszy tekst w całej antologii, o naprawdę ciekawym, nieco baśniowym pomyśle, niestety jest on wyjątkowo krótki i, choć teoretycznie zawiera zamknięta historię, miałem po lekturze nieodparte wrażenie, że to tak naprawdę wstęp do o wiele większej rzeczywistości. Podobnie jest w przypadku Pierwszego dnia mojego życia, Czarownicy i wampira czy Życzenia - potencjał, jaki miały w sobie te teksty, starczyłby na całe serie książek, nie zaś na pojedyncze opowiadania…

Kilkoro pisarzy, których teksty znalazły się w antologii, to autorzy mniej lub bardziej znani, a w dodatku tworzący serie powieści z nurtu urban fantasy, nie jest więc dziwne, że postanowili osadzić zamieszczone w zbiorze opowiadania w światach już przez siebie wymyślonych. Taki zabieg okazał się mieć jednocześnie negatywny i pozytywny wydźwięk. Wadą był niewątpliwie fakt, że jako czytelnik byłem wrzucany w sam środek światów bogatych w historie i bohaterów - brak ich znajomości był momentami bardzo odczuwalny, a pewne relacje między postaciami - nie do zrozumienia bez znajomości szerszego kontekstu. Z kolei jako zaletę wskazałbym fakt, że opowiadania te bardzo zachęcały do sięgnięcia po powieści autorów. Zemsta Drulindy Jima Butchera w jasny sposób pokazała mi, że Akta Harry’ego Dresdena, które staram się zebrać od jakiegoś czasu, to zdecydowanie coś dla mnie i powinienem czym prędzej brać się za ich lekturę. Natomiast Noc Draculi ukazała mi w pozytywnym świetle Charlaine Harris - dotychczas byłem przekonany, że jej książki to literatura raczej dla kobiet, tymczasem teraz sądzę, że mogłyby mi się one spodobać.

Krwawe powroty to zdecydowanie antologia o cechach typowych dla zbiorów opowiadań różnych autorów. Część tekstów była wybitna, inne określiłbym jako przeciętne, a resztę - jako po prostu słabe. Dostałem jednak to, za co cenię sobie takie zbiory: miałem okazję w szybko sposób poznać styl i potencjał wielu pisarzy. Po raz kolejny poznałem kilka nazwisk, których będę wypatrywał na grzbietach książek, do twórczości jednej autorki mimo pewnych uprzedzeń mogłem się przekonać, a pewnych pisarzy będę się z pewnością wystrzegał. Jeśli więc tak jak ja lubicie poszerzać swoje horyzonty literackie i poznawać nowych twórców wartych waszej uwagi, rozważcie sięgnięcie po tę antologię.


poniedziałek, 30 listopada 2015

Krzysztof Piskorski - "Cienioryt"

Serriva - miasto, na którym ciąży jednocześnie błogosławieństwo i klątwa. To tutaj promienie słońca są najsilniejsze, a tym samym cienie czarne niczym smoła. Owe cienie z łatwością mogą stać się bramą do cieńprzestrzeni - mrocznego odbicia naszego świata, w którym wszelkie prawidła rządzące rzeczywistością działają w odwrotny sposób. Łatwy dostęp do tej krainy daje wiele możliwości, niesie jednak ze sobą sporo zagrożeń. W Serrivie mieszka Arahon Y’Barratora: niegdyś najlepsza szpada południa, doświadczony żołnierz i szermierz. Dziś jest on najemnikiem, choć stara się zawsze postępować zgodnie ze swoim sumieniem. Jego życie zmienia się diametralnie, gdy jedno z wykonywanych zleceń przyjmuje nieoczekiwany obrót, a wydawałoby się prosta przysługa dla przyjaciela wplątuje Arahona w niebezpieczną przygodę, której przebieg nieraz związany będzie z tajemniczym światem cieńprzestrzeni…

Zacznę może od czegoś, co wybija się w tej książce na pierwszy plan, a mianowicie od kreacji świata. Jest ona dość specyficzna, bowiem w wielu aspektach Serriva przypomina Hiszpanię z okresu renesansu. Na pierwszy rzut oka może się to wydawać pójściem na łatwiznę - wszak autor nie musiał wymyślić świata od zera, a jedynie zmodyfikować ten historycznie znany. W rzeczywistości jednak takie rozwiązanie jest jak najbardziej sensowne. Opisy wskazujące na podobieństwo Serrivy do hiszpańskich miast z połowy ubiegłego tysiąclecia nie zajmują zbyt wiele miejsca - pojawiają się stosunkowo rzadko, tylko w takiej ilości, jaka jest potrzebna, by czytelnik mógł te podobieństwa zauważyć. Ma to dwojakie znaczenie dla tekstu: raz, że czytelnik ma pewien punkt zaczepienia i może się dzięki temu łatwo odnaleźć w opisywanym świecie, a dwa: twórca mógł się skupić na tym, co wyróżnia wykreowaną przez niego rzeczywistość na tle naszej.

Wśród tych wyróżników zdecydowanie najważniejsza jest cieńprzestrzeń, mroczne oblicze świata, w którym znajduje się Serriva. Jeśli miałbym jakoś pokrótce opisać ten niesamowity pomysł, to powiedziałbym, że jest to koncept niejako zaczerpnięty z motywu cienia z Przygód Piotrusia Pana, tyle że sporo jego elementów zostało rozbudowanych, sporo do niego dopisano, a jeszcze więcej wywrócono na zupełnie nieznaną stronę. Pomysł Piskorskiego jest ewenementem - z jednej strony przedstawia on coś, czego w dużym stopniu ludzkimi zmysłami nie dałoby się odczuć, a jednak wszystkie opisy cieńprzestrzeni z łatwością do mnie przemawiały. Przyznaję, że zrobiło to na mnie niemałe wrażenie.

Atutem Cieniorytu jest wyjątkowo przemyślana fabuła. Pełno tu zaskakujących zwrotów akcji, które wręcz wywracają całą historię na drugą stronę. Wielokrotnie okazuje się, że z pozoru błaha, rzucona mimochodem informacja ma naprawdę duże znaczenie dla losów bohaterów, a ujawniane przed czytelnikiem tajemnice pozostawiają czytelnika w osłupieniu (zdecydowanie prym na tej płaszczyźnie wiedzie moment, w którym ujawniona zostaje tożsamość narratora). Przyznam się też, że po raz chyba pierwszy w życiu wykorzystanie zbiegu okoliczności do popchnięcia fabuły w określonym kierunku nie tylko nie wydawało mi się naciągane, ale wręcz użyte w możliwie najbardziej właściwy sposób.

Na kilka słów uwagi zdecydowanie zasługuje język tekstu. Bogaty w wyszukane słownictwo i ciekawe formy rodem z awanturniczych powieści czynią powieść niezwykle barwną, co z początku przysparzało mi nieco kłopotów. Wgryzienie się w specyficzny styl narracji nie należało do najłatwiejszych i wymagało ode mnie odrobiny samozaparcia. Z czasem lektura stała się płynniejsza, nie było to jednak spowodowane tym, że przyzwyczaiłem się do języka - po prostu z czasem sposób narracji oddaje prym fabule i by nie odciągać od niej uwagi czytelnika staje się po prostu przystępniejszy. Oczywiście dalej czuć w nim ducha powieści płaszcza i szpady, a i czasami w niektórych sytuacja powraca on w przyjemny sposób na pierwszy plan.

Z reguły staram się nie czytać opinii o książce przed napisaniem recenzji - nie chcę się sugerować tym, co po jej lekturze przeczytali inni. Tym razem było inaczej: gdy wystawiałem Cieniorytowi ocenę na jednym z portali, byłem zaskoczony, jak wiele opinii dalece odbiega od mojej. Postanowiłem się w nie wczytać i powiem Wam tyle: większość niedogodności, jakie zostały wskazane, dla mnie była niezauważalna. Rozumiem podnoszony przez niektórych zarzut niedostatecznego ukazania świata, bo faktycznie można czasem odczuć pewne braki w jego opisaniu, jednak z drugiej strony mi nie sprawiło to problemu: sporo domyśliłem się, czy może raczej dopowiedziałem sobie poprzez szukanie analogii do historycznej Hiszpanii. Z kolei twierdzenie niektórych, jakoby pewne zagadnienia dotyczące cieńprzestrzeni nie zostały odpowiednio wyjaśnione, to w moim odczuciu pewna zaleta. Przeciętny mieszkaniec Serrivy również nie wie dokładnie, jak funkcjonuje świat cieni oraz związane z nim zjawiska i wynalazki, zatem tłumaczenie działania wszystkiego byłoby co najmniej sztuczne. Co więcej, nierzadko gdy jakaś informacja się koniec końców pojawiała, to była w pewien sposób ukryta w tekście i jej wyłapanie przynosiło mi niemałą satysfakcję.

Gdy tylko pierwszy raz usłyszałem o Cieniorycie od razu wyrobiłem sobie wobec niego pewne oczekiwanie, przez co niejako bałem się po niego sięgnąć z obawy przed zawodem. Jakiś czas później Krzysztof Piskorski został dzięki tej książce uhonorowany nagrodą Zajdla w kategorii powieść, co rzecz jasna jeszcze bardziej wzmogło wymagania, jakie stawiałem wobec tekstu. Teraz, po lekturze, zdecydowanie mogę stwierdzić: było warto. Cienioryt nie tylko w pełni spełnił moje oczekiwania, ale i wykroczył poza nie, niejednokrotnie zaskakując mnie ciekawymi rozwiązaniami i zwrotami akcji. Moim zdaniem to niewątpliwie czołówka polskiej fantastyki.

niedziela, 9 sierpnia 2015

Feliks W. Kres - "Galeria złamanych piór"

Wśród miłośników książek nierzadko znaleźć można osoby, które w pewnym momencie postanawiają spróbować swoich sił w pisaniu. Niestety, czasem talent i ciężka praca nie wystarczą, by samodzielnie doszlifować swój warsztat i móc śmiało skierować swe kroki do czołowych wydawców - niekiedy potrzebna jest pomoc osoby z zewnątrz; kogoś doświadczonego, kto krytycznym okiem oceni dorobek autorski nowicjusza i udzieli kilku cennych wskazówek. Swego czasu takiej właśnie roli podjął się Feliks W. Kres.

Na Galerię złamanych piór składają się trzy części. Pierwsza, Kącik złamanych piór, to przedruk rubryki publikowanej najpierw w miesięczniku Fenix, a następnie w Magii i Mieczu - jej założeniem było udzielanie ogólnych porad początkującym pisarzom, niekiedy krótka ocena ich prac i jednocześnie prowadzenie nieustannego dialogu z czytelnikami. Druga część, Galeria osobliwości, w założeniu miała być miejscem, w którym Feliks W. Kres okraszałby swoim komentarzem teksty dziwne, by w ten nietypowy sposób wskazać młodym autorom właściwą drogę; praktyka okazała się jednak być zupełnie inna i pochodzące z tej rubryki felietony bardzo przypominają te umieszczane w Kąciku złamanych piór. Ostatni element książki to trzy opowiadania, które wyszły spod pióra Kresa - są to teksty nie poddane redakcji; tym sposobem pisarz pokazuje, jak udzielane przez niego rady mają się do faktycznego pisania.

Czytając Galerię złamanych piór jedna rzecz wysuwa się na pierwszy plan: Feliks Kres nie uważa się za eksperta w dziedzinie pisania. Wielokrotnie w jego felietonach przewija się stwierdzenie, że coś jest tylko i wyłącznie jego pogląd, a on sam w pełni zdaje sobie sprawę, że ktoś może mieć inne przekonania, ba!, on nawet rozumie stojący za nimi tok myślenia. Dodatkowo niezwykle pozytywnie oceniam stosunek pisarza do początkujących twórców. W żadnym wypadku nie traktuje on nikogo z góry, wręcz przeciwnie - młodzi autorzy to dla niego koledzy z branży, którym on, jako ten bardziej doświadczony w fachu, chce udzielić kilku cennych porad i wskazówek. Choć zdarza się, że w bezsilności jedyna udzielana rada to prośba o zaprzestanie pisania…

Porady, jakie zawarte zostały w felietonach, z reguły odnoszą się do aspektów technicznych i większości są bardzo ogólnikowe. Kres nie stara się nikomu mówić, jak ma pisać, wręcz przeciwnie - sugeruje wypracowywanie własnego stylu przy jednoczesnym zachowaniu pewnych standardów. Wskazuje, jak bardzo ważna jest praca nad tekstem i wracanie do niego po pewnej przerwie, a także jak ustrzec się rzeczy, które znacznie pogarszają odbiór tekstu przez czytelnika. Z mojego, blogerskiego punktu widzenia, książka miała jeszcze dodatkowy walor - pokazanie rzeczy, które przeszkadzają w lekturze, a nie zawsze bezpośrednio widoczne, z pewnością ułatwi mi pisanie postów o książkach. I nie powiem, poczułem lekką dumę, gdy Feliks Kres pisał o mankamentach w tekstach, na które sam nieraz zwracałem uwagę.

Bardzo spodobał mi się pomysł zamieszczenia na końcu książki trzech, niepublikowanych wcześniej opowiadań, w dodatku w takiej wersji, w jakiej wyszły one spod ręki Kresa. Surowe teksty, nietknięte przez żadnego redaktora, w znakomity sposób pokazują, że teoria i praktyka potrafią się bardzo rozejść. Choć felietony Kresa prezentują wiele istotnych zasad pisania, to okazuje się, że autorowi przy tworzeniu tekstu może być bardzo ciężko się tego trzymać. Wniosek z tego płynie prosty - tekst posyłany do redakcji nie musi być idealny.

Nie oszukujmy się - Galeria złamanych piór nie nauczy nikogo pisać książek. Tworzenie tekstów to ciężka praca autora i to od niego najbardziej zależy, czy jego twórczość przeciśnie się przez szczelne sito machiny wydawniczej. Nie mniej jednak w zbiorze felietonów Kresa zawartych zostało mnóstwo wyjątkowo cennych rad, które zdecydowanie mogą pomóc każdemu w pracy nad własnym warsztatem artystycznym. Skłamałbym jednak mówiąc, że mamy tu do czynienia z poradnikiem skierowanym wyłącznie do młodych pisarzy - i odbiorca nie planujący własnej kariery literackiej znajdzie tu coś dla siebie, teksty są bowiem przesycone naprawdę znakomitym, niekiedy ciętym humorem autora, dzięki czemu lektura kolejnych stron to czysta przyjemność.


czwartek, 12 marca 2015

Catherynne M. Valente - "Palimpsest"

Z twórczością Catherynne M. Valente miałem już do czynienia już jakiś czas temu, przy okazji lektury Opowieści sieroty. Przygoda z nimi nie była lekka: przeczytanie obu tomów wymagało ode mnie nie tylko niemałych nakładów czasu, ale też sporego wysiłku intelektualnego. Było jednak warto - baśniowość świata wykreowanego przez autorkę urzekła mnie, a bogactwo przesłań i nawiązań do ludowych podań była wręcz oszałamiająca. Wiedziałem, że prędzej czy później sięgnę po następne dzieło Valente i tak też się właśnie stało; Palimsest to powieść, która choć pod wieloma względami jest podobna do Opowieści sieroty, a jednak w ogólnym rozrachunku jest książka całkowicie inną.

Palimpsest - miasto, które jest tak nierealne, że aż prawdziwe. Zawieszone pomiędzy jawą a snem, nie mające swojego miejsca na ziemi, a jednak trwale z nią związane. Kto raz do niego trafił, nie będzie potrafił już bez niego żyć; zostać w nim jednak na zawsze nie jest łatwo. Ci, którzy mieli okazję znaleźć się w tym mieście, noszą na ciele znamię wyglądające jak dziwna mapa; by ponownie odwiedzić Palimsest, muszą w prawdziwym świecie znaleźć osobą, której skóra również została naznaczona w podobny sposób. Cztery, wydawałoby się przypadkowe, osoby po raz pierwszy pojawiają się w tym mieście i od tego czasu ich losy zostały splecione w jedność. Każde z nich szuka w Palimseście czegoś innego, jednak najpierw muszą odnaleźć się wzajemnie, co nie jest prostym zadaniem.

Choć fabuła książki jest jej istotnym elementem, tym, co zdecydowanie dominuje w powieści, jest jej język. Każde zdanie, ba, każde słowo ukazuje kunszt literacki autorki. Czytając Palimpsest ma się wrażenie, że to tekst w każdym calu poetycki - bogactwo językowe wręcz wypływa z kart książki, a baśniowe metafory i nietypowe, a jednak do granic możliwości trafne porównania pojawiają się na każdym kroku (choć niektóre z nich mi nieco nie pasowały do całokształtu powieści i dość mocno przypominały elementy znane z Opowieści sieroty - tak jakby autorce zabrakło nowych pomysłów..). Opisy są wielowymiarowe, odnoszące się nie tylko do samych wydarzeń, ale też do wszelkich wrażeń zmysłowych, plastycznie kreując je w umyśle czytelnika. Nie jest to oczywiście coś, co ułatwia przyswojenie lektury - trzeba się mocno skupić, by dojrzeć piękno wszystkich użytych środków stylistycznych i jednocześnie nie stracić rozeznania w fabule, warto jednak wysilić swój umysł.

Catherynne M. Valente stworzyła czwórkę protagonistów, z których żaden nie jest ważniejszy od pozostałych. Losy każdego opisane są w sposób zupełny, a fragmenty naprzemiennie opisują wydarzenia dotyczące poszczególnych postaci, zarówno te mające miejsce w Palimpseście, jak i w naszym świecie. Widać to nawet w podziale na rozdziały i części, które symetrycznie odnoszą się zarówno do bohaterów, jak i do obu rzeczywistości. Narracja w trzeciej osobie daje szeroki ogląd na całą sytuację, warto jednak zaznaczyć, że we fragmentach opisujących tytułowe miasto przybiera ona czasem cechy opisów pierwszoosobowych - aczkolwiek tożsamość narratora pozostaje tajemnicą niemal do samego końca.

Pomimo tych wszystkich pozytywów nie mogę jednak powiedzieć, że lektura mnie usatysfakcjonowała. Poświęciłem jej niemało czasu, skupiając się na odbiorze płynącego z niej przekazu, niestety nie mogę stwierdzić, że zrozumiałem przesłanie. Tak naprawdę mam jedynie różne teorie, idee, żadna z nich nie jest jednak w pełni klarowna. Być może autorka w metaforyczny sposób chciała pokazać, że im bardziej od czegoś w życiu uciekamy, tym z większym prawdopodobieństwem na to trafimy. A może ogólną refleksją jest tutaj koncepcja, że czasem wystarczy przestać o coś walczyć, by to uzyskać? Patrząc pod kątem tytułu można też odnieść wrażenie, że czasem trzeba wymazać dotychczasowe życie i napisać w jego miejsce nowe. Biorąc zaś pod uwagę inne znaczenie słowa ‘palimpsest’ - może chodzi o to wszystko jednocześnie? Mógłbym wskazać dziesiątki możliwych interpretacji tekstu, żadna jednak nie wydaje mi się tą właściwą, a nie sądzę, żeby ponowna lektura książki rzuciła na to wszytko lepsze światło. Nie powiem, czuję przez to pewnego rodzaju niespełnienie..

środa, 21 stycznia 2015

Marek Krajewski - "Śmierć w Breslau"

Książki Marka Krajewskiego czekały przeszło rok na mojej półce, zanim w końcu po nie sięgnąłem. Moja sympatia do kryminałów wciąż jeszcze się rozwija, dlatego nie sięgam aż tak często po ten gatunek, a jak do tej pory w moje ręce trafiały wyłącznie powieści zagranicznych autorów. Teraz jednak postanowiłem nadrobić pozycję z rodzimego podwórka i chwyciłem po jednego z najbardziej rozpoznawalnych polskich twórców kryminałów. Na pierwszy ogień poszła oczywiście “książka, która stworzyła Mocka”.

Maj 1933 roku, Wrocław. A właściwie Breslau, bowiem w tamtym okresie miasto należało do III Rzeszy. W tajemniczych okolicznościach dochodzi do strasznej zbrodni - baronówna Marietta von der Malten i jej guwernantka zostały brutalne zgwałcone i zamordowane. Co jednak budzi największe zdziwienie to fakt, że brzuch młodszej z ofiar został rozpłatany, a do środka włożone zostały żywe skorpiony, zaś krwią zabitej napisano na ścianie zdanie w nieznanym języku. Sprawę rozwikłać ma radca Eberhard Mock z wrocławskiej policji kryminalnej, uważany za jednego z lepszych w swoich fachu.

Tym, co wysuwa się na pierwszy plan przy czytaniu książki Krajewskiego, jest kreacja postaci i to, jak komponują się oni z opisem świata zawartym w powieści (który jest do bólu brudny i brutalny, nie wspominając już o braku większości zasad moralnych). Nie chodzi tu tylko o głównych bohaterów czy drugoplanowych aktorów fabuły, ale tak naprawdę o każdą osobę, która pojawia się na kartach Śmierci w Breslau. Postaci nie są dwuwymiarowe, ściśle zakwalifikowane jako dobre albo złe; tutaj każdy jest moralnie niejednoznaczny, a jednocześnie w miarę konsekwentny w swoich zachowaniach. Najlepszym przykładem jest Eberhard Mock -  choć nie można nazwać go w stu procentach złym człowiekiem, to większość współczesnych ludzi patrzyłoby na niego z obrzydzeniem. Mock ma “haka” na większość znanych mu osób, nie boi się użyć szantażu czy siły, aby zmusić kogoś do współpracy, nieobce mu jest też wykorzystywanie stanowiska i prowadzonych spraw do osiągnięcia własnych korzyści czy chronienia swojej osoby. Zgorzkniały przez brak potomka wręcz otwarcie zdradza swoją żonę z prostytutkami, ale przechodząc koło kościoła oczywiście się przeżegna. Cóż, to nie jest postać budząca sympatię.

W kwestii głównego bohatera warto zaznaczyć, że nie jest on motorem napędzającym akcję, a jedynie uczestnikiem wydarzeń, w gruncie rzeczy wbrew swojej woli. W odróżnieniu od większości współczesnych kryminałów nie mamy do czynienia z archetypicznym komisarzem, który mimo wielu własnych problemów życiowych rozwiązuje najbardziej skomplikowane zagadki detektywistyczne. Mock jest zupełnym przeciwieństwem takich bohaterów - tak naprawdę wiele kluczowych dla śledztwa scen rozgrywa się bez jego udziału! Dużo większy wkład w doprowadzenie fabuły do końca ma tutaj drugi główny bohater, Herbert Antwald. Dodatkowo wiele scen wydaje się być dziwnych, niepotrzebnych, nic nie wnoszących - zaręczam jednak, że im bliżej końca tym wszystko nabiera sensu i objawia nam geniusz autora. Jedyne, co mi nie podpasowało, to pewna dawka mistycyzmu, która utrzymana zostaje do samego końca. Taki element wprowadzony w fabułę nadaje jej pewnego charakteru, który sprawia, że pojawiają się cechy realizmu magicznego.

Cios w splot słoneczny odebrał mu oddech. Kaszel, charkot, rozmyty obraz, charkot, charkot, noc, charkot, noc, noc.[s.131]

Fabuła i postaci to jeden aspekt książki, jednak równie istotne jest styl oraz język autora. Te dwa elementy nie należą na pewno do najłatwiejszych w przyswajaniu i trzeba się do nich przyzwyczaić, warto jednak przebrnąć przez początkowe trudności. Marek Krajewski nie boi się korzystać z nietypowych konstrukcji zdań, które w znakomity sposób wzbogacają lekturę. Nie raz miałem wrażenie, że użyte przez autora zwroty mają wręcz poetycki charakter. Dodać do tego niebanalne słownictwo, idealnie oddające klimat dwudziestolecia wojennego, i otrzymujemy stylistyczny majstersztyk. Genialnie w moim odczuciu wypadł też zabieg przedstawiania przy użyciu kursywy w nawiasach myśli bohaterów, zwłaszcza w dialogach, gdzie ukazywało to rozdźwięk między wypowiadanymi zdaniami, a rzeczywistymi refleksjami postaci. Natomiast scena, w której Krajewski opisał alkoholowe majaki, jest jedną z najlepszych, jakie kiedykolwiek czytałem.

Po przeczytaniu Śmierci w Breslau wiem już skąd wzięła się popularność Marka Krajewskiego. Powieść okazała się być naprawdę na wysokim poziomie, zarówno pod względem językowym, jak i całokształtu zamysłu fabularnego. Owszem, można się przyczepić do paru rzeczy - główna zagadka nie jest jakość specjalnie skomplikowana, a niektóre sceny są wydają się być do bólu sztuczne - nie waży to jednak na ogólnej ocenie tekstu. Mimo to trzeba zaznaczyć, że nie jest to książka dla wszystkich - stopień ukazanej dekadencji jest zatrważająco wysoki, a nie każdemu będzie łatwo czytać o takim upadku moralnym, jaki ukazany został w powieści. Ja sam nieraz nie mogłem się z tego powodu przemóc do dalszej lektury.

wtorek, 30 grudnia 2014

12 książek na 2015 rok



Na blogu Achy Ochy z Książką powstało wyzwanie, które nas urzekło. Jak wiadomo jesteśmy koszmarnymi zakupoholikami, a do naszych mieszkań przybywa dużo więcej książek, niż jesteśmy w stanie przeczytać. W tym roku natomiast każde z nas wybrało 12 tytułów, które już od jakiegoś czasu czekają na swoją kolej i postanowiliśmy, że w 2015 roku czas ten nadejdzie. Wszystkich zainteresowanych zapraszamy do oglądania!


książki Kaś - od dołu

J.R.R. Tolkien - Władca pierścieni - Wypadałoby w końcu poznać coś więcej niż cieniutkiego Hobbita. Ta książka reprezentuje całą trylogię, bo jestem pewna, że kiedy już zacznę, nie będę mogła się oderwać.

Markus Zusak - Złodziejka książek - Wszyscy zachwycają się magią tego tekstu, a ja od zakończenia liceum zerkam na swój egzemplarz kurzący się na półce... Tak, książkę mam u siebie już ponad trzy lata i jak dotąd się za nią nie zabrałam.

Księga smoków - Baaaaardzo dawno temu dostałam od Sylwka tę książkę (razem z dwoma tomami Księgi Strachu) i jak dotąd nie znalazłam czasu, żeby się za nią zabrać. Trochę odstrasza mnie objętość a trochę fakt, że nie przepadam za opowiadaniami. Ale cóż, podejmę wyzwanie.

Elżbieta Cherezińska - Korona śniegu i krwi - Uwielbiam książki z historią w tle, a na temat tej nasłuchałam się tyle, że po prostu nie mogłam przejść obojętnie. Swój egzemplarz mam nieco ponad pół roku, ale i tak czuję, że za długo leży nie czytany.

Dmitry Glukhovsky - Metro 2033 - Na początku roku robiłam już podejście do tej książki, ale nie dałam rady - ciągnęła się tak niemiłosiernie, że nawet sprzyjające warunki nie wystarczyły, żebym ją przeczytała. W tym roku chciałaby spróbować drugi raz i dać radę.

Jeffrey Thomas - Listy z Hadesu. Punktown - Choć sukcesywnie zbieramy tytuły z Uczty Wyobraźni i zachwalamy je na lewo i prawo, tak naprawdę bardzo rzadko po nie sięgamy. Ja póki co zmierzyłam się z jednym - TV Ciał0. Ten z kolei jest moim planem na nadchodzący rok, bo ze zgromadzonych przeze mnie interesuje mnie najbardziej.

Ewa Stachniak - Ogród Afrodyty - Kiedy tylko trafia mi się dłuższe wolne (ferie, majówka, wakacje, święta...), spisuję w kalendarzu książki, które chciałabym przeczytać w tym czasie. Ogród Afrodyty ląduje tam regularnie - jest na każdym planie od niemal roku. Myślę że czas, by w końcu ten tekst przeczytać.

John Green - Szukając Alaski - Szał na książki Greena trwa już bardzo długo - stare są wznawiane, nowe wychodzą na polski rynek... A ja tylko przerzucam recenzje i wciąż piszę, że wstyd, ale z twórczością autora nie miałam okazji się zapoznać. Szukając Alaski to jedyna jego książka, którą posiadam; kupiona chyba w akcie buntu, by nie być jak wszyscy i nie zaczynać od Gwiazd naszych wina.

Joyce Carol Oates - Zbłocona - Rzuciłam się na tę książkę od razu po premierze, choć właściwie z perspektywy czasu nie umiem powiedzieć, dlaczego. Mam nadzieję, że niebawem przekonam się, czy była to słuszna fascynacja.

Opowieści ze świata Wiedźmina - Swego czasu byłam zafascynowana historią Wiedźmina i na fali tej fascynacji zakupiłam ów zbiór. Myślę że przyjemnie będzie wrócić do starych znajomych i poznać alternatywne historie.

Mario Puzo - Ojciec chrzestny - Zawsze kiedy widzę najmniejszą chociaż wzmiankę o tej książce, przypominam sobie, że wciąż jej nie przeczytałam. Uwielbiam tę historię, obrazy z filmów pamiętam bardzo dobrze, ale w końcu chciałabym poznać również pierwowzór opowieści.

Bohdan Petecki - Strefy zerowe - Jakiś czas temu mój Tata zaczął odwiedzać swój dawny dom i powoli zwozić z niego pamiątki z okresu młodości. Prezentem dla mnie było kilka malutkich książek science-fiction. Chciałabym w końcu przeczytać którąś z nich, bo z jednej strony jest to obcowanie ze starymi drukami, które po prostu uwielbiam, a z drugiej okazja do poznania gatunku, z którym na co dzień nie mam styczności.


książki Sylwka - od góry

Feliks W. Kres - Galeria Złamanych Piór (recenzja - klik) - Pisarzem nie jestem i prawdopodobnie nigdy nie będę, bo nawet to, co zamieszczam tutaj na blogu, uważam za skrajną grafomanię. Niemniej jednak ciekawi mnie ta pozycja i niewykluczone, że dzięki niej będę w stanie oceniać książki w bardziej rozbudowany sposób. A że dzieło Kresa czeka już na półce jakieś 2 lata, to inna sprawa..

Maja Lidia Kossakowska - Takeshi. Cień Śmierci - Książki tej autorki mam i czytałem niemal wszystkie, zawsze bowiem ceniłem sobie jej twórczość. Niestety, Takeshi czeka na swoją kolej praktycznie od dnia swojej premiery...

Orson Scott Card - Gra Endera - Na zakup tej książki zdecydowałem się, gdy usłyszałem, że wielkimi krokami zbliża się ekranizacja. Uznałem to za dobry powód, by sięgnąć w końcu po powieść (lubię oglądać ekranizacje po zapoznaniu się z pierwowzorem), no i jeśli książka mi się spodoba, będę mógł poznać dalszą historię kupując kolejne tomy serii. Choć premiera filmu była już sporo czasu temu, książki wciąż nie przeczytałem..

Katarzyna Berenika Miszczuk - Druga Szansa - Książką, której najzwyczajniej w świecie się boję. Autorka ma na koncie kilka tytułów, których sam opis fabuły wywołuje u mnie torsje, a jednak o tej powieści wszyscy twierdzą, że to coś zupełnie nietypowego dla pisarki. Przez strach przed książką nie zakupiłem jej na wyjątkowo korzystnej promocji, potem zaś nie chciałem jej kupić ze względu na cenę, wiedziałem bowiem, że mogłem to zrobić taniej. Dopiero niemal po roku udało mi się nabyć książkę za zbliżoną, równie atrakcyjną cenę, teraz więc czas ją w końcu przeczytać.

Marek Krajewski - Śmierć w Breslau (recenzja - klik) - Ta książka trafiła do mnie w momencie, gdy zacząłem nieco częściej sięgać po kryminały. Raz, że chciałem sprawdzić jak polscy autorzy radzą sobie z tym gatunkiem, a dwa, miał to być taki tester przed zakupem pozostałych części cyklu. Niestety, Kaś i ja cierpimy na postępujący książkoholizm i w ciągu bodajże miesiąca na mojej półce znalazły się wszystkie tomy o Eberhardzie Mocku i Edwardzie Popielskim. Warto dodać, że chyba od pół roku mam w planach czytać jedną książkę Krajewskiego miesięcznie, co jak do tej pory jeszcze mi się nie udało. ;/

Peter Higgins - Czerwony Golem - Historia nieco podobna do tej z książką Katarzyny Miszczuk. Nie tyle bałem się tej powieści, co po prostu nie do końca byłem pewny, że chcę ją przeczytać. Przegapiłem przez to promocję na tę pozycję i dopiero niedawno udało mi się ją kupić w niskiej cenie. Już wystarczająco długo zwlekałem z jej lekturą.

Krwawe Powroty (recenzja - klik)- To zbiór opowiadań zakupiony przypadkowo na jakiejś promocji za kilka złotych. Jako że tego dnia czekała mnie niemal godzinna jazda pociągiem, a nie miałem przy sobie innej książki, zagłębiłem się w lekturze. Później jednak zawsze miałem inne, ważniejsze rzeczy do przeczytania, więc tak naprawdę zbiór już od kilku miesięcy leży napoczęty.

Steampunk. Antologia - To również efekt wyprzedaży. Steampunk od wielu lat trafia w moje gusta i zawsze chętnie o nim czytam, nie miałem jednak zbyt wielu przygód z nim pod postacią opowiadań. Muszę wreszcie nadrobić te elementarne braki.

Catherine M. Valente - Palimpsest (recenzja - klik) - Uczta Wyobraźni to seria, którą często kupujemy, gorzej jednak z czytaniem jej - książki w niej wydawane gwarantują wysoki poziom, często jednak jest to lektura wymagająca dużego nakładu czasu i wysilenia szarych komórek. Czytałem już dwie książki tej autorki (dwa tomy Opowieści Sieroty), które bardzo przypadły mi do gustu, myślę więc, że i ta powieść mi się spodoba.

H.P. Lovecraft - Listy i eseje - Wstyd się przyznać, ale twórczość Samotnika z Providence znam głównie z popkultury, w niewielkim zaś stopniu miałem okazję czytać jego utwory. Ten nietypowy zbiór wydaje mi się idealny na przygodę z Lovecraftem. Zakładka z Chtulhu już kilka miesięcy temu wylądowała w książce..

Sean Howe - Niezwykła historia Marvel Comics - trudno nazwać mnie wielkim fanem Marvela, nie da się jednak ukryć, że lubię historie i postaci przez wykreowane przez to wydawnictwo. Posiadam kilka komiksów, wielkim sentymentem darzę seriale animowane, a obecne filmy kinowe oglądam z wielkim entuzjazmem. I choć literatura faktu to niekoniecznie mój ulubiony gatunek, to myślę, że ta pozycja mi się spodoba. Zwłaszcza, że pracownicy Wydawnictwa SQN naprawdę potrafili zachęcić do lektury tej ksiażki. ;p

Krzysztof Piskorski - Cienioryt (recenzja - klik) - Lubię tego autora, nie tylko ze względu na twórczość, ale też prowadzone przez niego panele na konwentach - jego nazwisko w programie gwarantuje dobrze zagospodarowany czas. Cienioryt zakupiony został krótko po premierze - podobał mi się zarówno pomysł na kreację świata, jak i zarys fabuły, a i autor był swoistą gwarancją dobrej lektury. Choć chciałem przeczytać książkę jeszcze przed ogłoszeniem laureatów Nagrody im. Janusza A. Zajdla, do której powieść była nominowana (i którą koniec końców zdobyła), nie udało mi się to. Teraz chcę naprawić ten błąd.