Pamiętacie bajkę o Żurawiu i Czapli, którzy chcieli być ze
sobą, jednak nie w tym samym czasie? Opowieść ta przestrzega dzieci przed
niezdecydowaniem niczym Fredrowski osiołek; Cecelia Ahern natomiast wyciąga ów
motyw literacki z lamusa i przekonuje, że może on się pojawić w życiu każdego z
nas. Czyni to oczywiście za pośrednictwem powieści, która niebawem pojawi się w
Polsce pod nowym tytułem, a także zostanie zekranizowana. Czy metafora jest
trafna, a jej wykonanie dobre? Zobaczcie sami.
Rosie i Alex znają się od zawsze. Przez wiele lat chodzili
do jednej klasy, razem robili głupstwa i nie odstępowali się na krok; to była
przyjaźń na dobre i złe. Jednak rok przed zakończeniem liceum ich relacja
została wystawiona na ciężką próbę, gdy rodzice chłopca przenieśli się z
Irlandii do Ameryki, zabierając swoją pociechę ze sobą. Od tej pory kontakt
młodych ludzi zmienia się, a życie każdego z nich zaczyna biec swoim własnym,
nieoczekiwanym rytmem. Dzielą ich plany, marzenia i szara codzienność, a każde
z nich poszukuje własnej drogi do szczęścia. Obserwujemy, jak ta relacja
zmienia się na przestrzeni lat pod wpływem przeróżnych zdarzeń, a bohaterowie
stopniowo zaczynają zastanawiać się, co tak naprawdę ich łączy.
- A więc jesteś wkurzony, ponieważ X nie przeprowadza się
do Bostonu ze względu na ojca jej dziecka, który nie pojawiał się od trzynastu
lat, a teraz nagle wrócił (…)?
- Tak.
- Chryste Panie, kto pisze dla ciebie scenariusze?[s.287]
- Tak.
- Chryste Panie, kto pisze dla ciebie scenariusze?[s.287]
Dokładnie taka sama refleksja towarzyszyła mi niemal przez
całą lekturę – kto, do diabła, stworzył tak zagmatwany scenariusz życia dwojga
biednych ludzi? Tak jak wspomniałam na początku, powieść opiera się głównie na
ich wzajemnym niezgraniu czasowym w kwestii określenia swoich własnych uczuć.
Nie brak też nieszczęśliwych zbiegów okoliczności – podczas czytania miałam
chwilami wrażenie, że niebo i ziemia sprzysięgły się, aby Rosie i Alex nie
mogli zaznać szczęścia. Nie było to ani łatwe, ani miłe, ani pozytywne; właściwie
im bardziej zagłębiałam się w historię, tym bardziej była ona dla mnie
nierealistyczna.
Na domiar złego podczas czytania umknął mi moment, w którym
bohaterowie dorośli. A może nigdy się to nie stało? Na kartach tej książki obserwujemy
wydarzenia rozgrywające się na przestrzeni półwiecza, a postaci, choć
oczywiście ewoluują, nijak nie zbliżają się do modelu osób dojrzałych.
Praktycznie przez cały czas brak im wglądu we własne emocje i przeżycia,
cechują się także koszmarną niezdolnością do wyciągania jakichkolwiek wniosków
z tego, co ich spotyka. Z drugiej strony ów mankament jest równoważony przez
naprawdę dobre ukazanie damsko-męskiej przyjaźni i wszystkich związanych z nią
dylematów – co się dzieje, gdy któryś przyjaciel wejdzie w związek, jak trudno
jest walczyć o czas spędzany z kimś bliskim… Poczucie odrzucenia, żal, niechęć
i frustracja są tu obecne i dobrze zaprojektowane.
Kolejną sprawą, która nie do końca mi się podobała, była
przyjęta przez autorkę forma wyrazu. Tekst zbudowany jest właściwie tylko z
wiadomości wymienianych między bohaterami. Są tu wypowiedzi dłuższe, e-mailowe,
oaz te krótkie, z internetowych czatów. Poszczególne postaci poznajemy jedynie gdy
biorą udział w wymianie zdań lub za pośrednictwem innych. Z jednej strony taka
post-epistolograficzna forma dynamizuje tekst i sprawia, że możemy pochłonąć go
naprawdę szybko, z drugiej jednak – strasznie zmniejsza ilość informacji
docierających do czytelnika. W moim odczuciu na dłuższą metę się to nie
sprawdziło, a pod koniec stało się wręcz nużące.
Gdy dodawałam dzisiaj książkę do przeczytanych na Lubimy
Czytać, nie mogłam wyjść ze zdziwienia, podpatrując jaką ocenę ma na portalu ów
tekst. Mnie niestety powieść Cecelii Ahern nie urzekła niemal w ogóle. Oprócz
pojedynczych aspektów, które były skonstruowane dobrze, całość dała mi raczej
mało radości i satysfakcji. Historia nie wciągnęła mnie w ogóle, ślepota
bohaterów działała mi na nerwy, a co najgorsze – zabrakło mi tu magii, za którą
tak pokochałam powieści Cecelii Ahern. Tak naprawdę nastawiałam się na tekst,
który mnie zauroczy i przeniesie w niezwykły, choć realny świat, jak „Sto imion”
czy „Zakochać się”. Nic takiego się nie stało i jestem zwyczajnie zawiedziona.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniach "Czytam Opasłe Tomiska" (512 stron) oraz "Grunt to okładka" (listopadowy motyw- wielokrotność)
Ostatnio zrobiło się głośno o tej książce. Jak wpadnie mi w ręce to na pewno przeczytam :)
OdpowiedzUsuńTa książka jeszcze przede mną i choć lubię powieści Ahern to trochę obawiam się jak odbiorę "Love, Rosie" ze względu na nietypową formę opowieści oraz to niezdecydowanie bohaterów.
OdpowiedzUsuńKsiążka jest dość specyficzna, więc każdy pewnie odbiera ją inaczej. Może Tobie spodoba się bardziej. :)
UsuńOby tak było :)
UsuńKsiążka jest fantastyczna. Przeczytałam w ciągu jednego dnia :) Polecam niezdecydowanym ;)
OdpowiedzUsuńTeż przeczytałam ją bardzo szybko, ale uważam, że to zasługa formy, nie treści.
UsuńBardzo jestem ciekawa tej książki, bo w większości czytałam dobre opinie na jej temat i jestem ciekawa czy mi się spodoba :)
OdpowiedzUsuńChciałabym przeczytać <3
OdpowiedzUsuńPS.
Zapraszam Cię (i wszystkich tych, którzy czytają ten komentarz) do wzięcia udziału w moim konkursie urodzinowym, w którym można wygrać książkowe nagrody!
http://wymarzona-ksiazka.blogspot.com/2014/12/alez-ten-czas-leci-niebawem-dwa-latka.html
Jestem pewna, że TE książki przydadzą się na nowy rok!!! :D
Oj szkoda. Szczerze mówiąc to mam ogromną ochotę na ten film i książkę. :-)
OdpowiedzUsuńJa właśnie chyba skuszę się na film, może bardziej mnie do siebie przekona. ;>
UsuńMarzę o tej ksiażce!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam i było ok, chociaż rzeczywiście bez rewelacji. Może zajrzę do kina, żeby zobaczyć ekranizację :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam nic do tej pory tej pisarki, ale muszę to jak najszybciej zmienić. Może jednak zacznę od innej książki?
OdpowiedzUsuńJa zaczęłam od "Stu imion" i byłam urzeczona! Chyba tę polecam na początek. ;>
UsuńDziwne, że Ahern Cię nie urzekła, byłam przekonana że dasz się oczarować.
OdpowiedzUsuńJa jestem książką totalnie oczarowana. Do tej pory czytałam tej autorki jedynie "P.S. Kocham Cię" i "Love, Rosie" zdecydowanie bardziej przypadło mi do gustu. Nie mogę doczekać się ekranizacji :)
OdpowiedzUsuńNo dobra, w porównaniu z "PS Kocham Cię" faktycznie można się zachwycać. ;)
UsuńO! Szkoda, że książka Cię zawiodła...
OdpowiedzUsuńaktualnie czytam...zobaczymy jak ja odbiorę :)
OdpowiedzUsuńCo do książki, to nie wiem, bo jeszcze nie czytałam. Ale film bardzo mi się podobał - taka leciuchna, pełna ciepła i humoru komedia romantyczna. Idealna na zimowy wieczór po pracy.
OdpowiedzUsuńWeszłam tutaj tylko po to, żeby chyba wyrazić moje... niezadowolenie i kompletne znudzenie tą książką. Jestem na 289 stronie, dłuży mi się niesamowicie i na pewno moja recenzja będzie wyglądać podobnie do Twojej. Nie wiem, czym się ludzie zachwycają.
OdpowiedzUsuń