Książki Ireny Matuszkiewicz to dla mnie żywe wspomnienia z dzieciństwa - od Agencji Złamanych Serc rozpoczęłam przed laty swoją przygodę z serią Literatura na obcasach, a tym samym z nowoczesną powieścią kobiecą. Później były Szwaja i Grochola, a także inne, mniej znane i mniej poczytne autorki, jednak ich książki nigdy nie były dla mnie aż tak ważne. Tym bardziej ucieszyłam się, gdy trafił do mnie przedpremierowy egzemplarz najnowszej powieści pani Ireny – choć dziś rzadziej sięgam po literaturę kobiecą, tym razem zrobiłam to z radością. I przyznać muszę, że ani trochę się nie zawiodłam.
Archiwistka Ewa Parelska otrzymuje tajemniczy list dotyczący zmarłej krewnej, o której nie miała jak dotąd absolutnie żadnego pojęcia, mimo że uważa się za osobę obeznaną w losach rodziny. Gdy dzieli się wątpliwościami ze swoimi córkami, te namawiają ją do zorganizowania familijnego zjazdu – obie zgodnie uznają, że jest to doskonała okazja, by w jednym miejscu zebrać wszystkich żyjących krewnych i odnowić rozluźnione przez lata znajomości. Czy możliwe jest, aby tak duże grono było w stanie działać razem po latach? I przede wszystkim – jak wiele tajemnic kryje ród Korzeńskich?
Po opisie skupiającym się na czasach współczesnych, pierwsze spotkanie z książką jest lekko szokujące. Okazuje się bowiem, ze narracja jest złożona z dwóch linii czasowych, z których tylko jedna rozgrywa się współcześnie. Druga, zajmująca zdecydowaną większość książki, opowiada o początkach rodu Korzeńskich, a więc zaczyna się jeszcze w latach międzywojnia. Czytelnik ma okazję w sposób niespieszny poznać sytuację familii, która dopiero co rozpoczyna swoje funkcjonowanie; wraz z dawnymi bohaterami przeżywamy wzloty i upadki nie tylko rodzinne i społeczne, ale też związane z dynamicznie zmieniającą się sytuacją polityczną. W znacznej mierze obserwujemy życie codzienne – pracę, spotkania towarzyskie, czy wychowanie dzieci.
Tworząc część dawną swojej książki, autorka wzorowała się wyraźnie na powieściach klasycznych, jak chociażby Nad Niemnem czy Rodzina Połanieckich. Tam również znajdziemy losy rodzin opisane na tle różnych społeczno-politycznych przemian. Bohaterowie przeżywają swoje rozterki, i choć brak może tutaj szalonych porywów namiętności, to przynajmniej wątki patriotyczne są jak najbardziej obecne. Gdy dodamy do tego język – lekko stylizowany na dawny w pewnych formułach gramatycznych, jednak nie na tyle, by było to uciążliwe – otrzymujemy mieszankę naprawdę dopracowaną i przyjemną w odbiorze zwłaszcza dla tych, którzy lubią powieści z epoki.
Jeśli chodzi o samą fabułę, to miałam co do niej wiele, jak się z czasem okazało niesłusznych, obaw. Przede wszystkim nie przepadam za przeskokami czasowymi i bałam się, że będą mi przeszkadzały – na szczęście nic takiego się nie stało, bowiem, jak już wspomniałam, we współczesności osadzony jest naprawdę nikły procent opowieści. Gdy rozpoczyna się właściwa akcja, wpadamy w nią momentalnie, a autorka niezbyt często nas z tej fascynacji wyciąga. Książkę czyta się z przyjemnością i zainteresowaniem. Choć na początku nie widać powiązań między zagadką z czasów współczesnych, a początkami rodziny, w miarę zagłębiania się w opowieść odkrywamy tych połączeń coraz więcej, co dodatkowo wzbudza naszą ciekawość. Jednak, jeśli mam być szczera, moim zdaniem fabuła obroniłaby się również, gdyby dotyczyła wyłącznie XX wieku.
Kolejnym atutem są bohaterowie, zwłaszcza ci dawni, którzy mają swoje indywidualne cechy – poglądy, postawy, zachowania. Towarzyskie spotkania i dyskusje są stałą okazją do konfrontacji i zachwycają różnorodnością postaci i pokazują, że została ona dobrze przez autorkę wykorzystana. Wrażenie robi również humor bohaterów – poprawny, bo utrzymany w starym stylu, ale oparty o szereg zabawnych powiedzonek i charakterystycznych fraz. Mimo że niewiele wiemy o współczesnej rodzinie, między pokoleniami widzimy pewne ledwie dostrzegalne analogie i schematy, które, mam nadzieję, znajdą jeszcze swoje rozwinięcie.
Tym, co najbardziej mnie ucieszyło podczas całej lektury, były trzy ostatnie słowa: Koniec pierwszej części. Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na kolejną, bo zalążkiem historii opowiedzianym w Zjeździe rodzinnym autorka zaciekawiła mnie niesamowicie. Jestem zachwycona stylem i pomysłem, a także tym, że powieść czyta się jak najlepsze klasyki – dla mnie niczego więcej do szczęścia nie potrzeba.
Za możliwość przedpremierowego poznania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Prószyński i S-ka.
Do literatury typowo kobiecej jakoś niekoniecznie mnie ciągnie, więc tym razem książka nie dla mnie:)
OdpowiedzUsuńZaznaczę sobie na liście, żebym o niej pamiętała :)
OdpowiedzUsuńTwórczość Ireny Matuszkiewicz polubiłam po przeczytaniu "Agencji Złamanych Serc", dlatego "Zjazd rodzinny" to dla mnie swoisty must have :)
OdpowiedzUsuńDodaję do stosiku "chcę przeczytać" :)
OdpowiedzUsuńBuziaki,
modnaksiazka.blogspot.com
Skutecznie zachęciłaś mnie do tej powieści! Z przyjemnością sięgnę po "Zjazd rodzinny". :)
OdpowiedzUsuńOho, będę musiała przeczytać, bo zapowiada się doprawdy interesująco. ^^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Uwielbiam Matuszkiewicz, więc i Zjazd muszę koniecznie przeczytać, achh jaka szkoda, że nie ma już u siebie tej książki;)
OdpowiedzUsuńZnam książki tej autorki od lat i mam w planach również tę. Czuję, że się nie zawiodę :)
OdpowiedzUsuń