środa, 17 lutego 2016

Aneta Jadowska – „Szamański blues”

Nie wiem, co mnie bardziej zasmuciło – to, że cykl o Dorze Wilk doczekał się końca, czy informacja, że bohaterem kolejnego projektu Anety Jadowskiej ma być Witkac. Nigdy nie lubiłam go jakoś szczególnie, a przy głębszym zastanowieniu stwierdziłam, że właściwie nie przepadałam za fragmentami, w których się pojawiał. Poza tym bałam się, że ów pomysł jest ze strony autorki tylko próbą ciągnięcia czegoś, co ma przynieść zysk, a nie ma żadnej logicznej racji bytu. Wreszcie (a może przede wszystkim) nie chciałam zostawiać Mirona, Joshui, Baala, Romana i całego tego cudownego towarzystwa, które poznałam i pokochałam właśnie dzięki serii o Dorze. Jak nietrudno się domyślić, moje nastawienie do Szamańskiego bluesa nie było pozytywne. Spróbowałam jednak i… przepadłam.

Dla tych, którzy nie wiedzą: Witkac to policjant po trzydziestce, który bynajmniej nie jest książkowym przykładem porządnego obywatela – zanim dowiedział się o płynącej we krwi magii, miał kontakt właściwie ze wszystkimi możliwymi substancjami psychoaktywnymi, które na domiar złego działały na niego dość niestandardowo. Gdy okazało się, że jest szamanem, jego życie zmieniło się diametralnie – rozpoczął szkolenie magiczne i choć teoretycznie jak każdy adept ma opiekę mentorską, w wielu przypadkach musi radzić sobie sam, zwłaszcza że w Thornie (magicznym odpowiedniku Torunia) nie ma nikogo, kto miałby taką moc jak on. W związku z tym Witkacy sam zajmuje się odsyłaniem dusz w zaświaty, a że niektóre dość mocno przy tym rozrabiają… cóż, ryzyko zawodowe.

Szamański blues jest właściwie zestawem dwóch nowelek o podobnej długości i treści. Oprócz tego, że obie składają się w fabularny ciąg związany z osobistą sytuacją bohatera, zawierają też dwie odrębne sprawy magiczne. Pierwsza związana jest z wyjątkowo paskudnym duchem, który atakuje i zabija noworodki w miejskim szpitalu, druga natomiast zaczyna się od tajemniczego skupiska energii, które wskazuje, że ktoś (lub coś) majstruje przy miejscowym cmentarzu. Obie historie są wciągające, dynamiczne i ciekawe, a ich przebieg naprawdę angażuje czytelnika. Gdzieś w tle opisywanych wydarzeń rozgrywa się również wspomniana opowieść o życiu Witkaca i nierozwiązanych sprawach z przeszłości, która z jednej strony przybliża nam sylwetkę bohatera, z drugiej zaś stanowi bardzo przyjemny łącznik między historiami.


- Jak trafiłeś do policji?
A więc utniemy sobie pogawędkę o życiu i rodzinie. Może być.
- Uświadomiłem sobie, że wcześniej czy później trafię na komisariat i że ode mnie zależy, po której stronie krat się znajdę. Uznałem, że lepiej mi będzie z odznaką niż z numerem więziennym.[s.87]


Skoro już jesteśmy przy postaci głównej, muszę Wam wyznać, że Witkac kupił mnie właściwie od pierwszych stron książki, mimo że, jak już wspomniałam, do tej pory niezbyt za nim przepadałam. Widać wyraźnie, że opowieść z Szamańskiego bluesa snuta jest zupełnie inaczej niż cykl o Dorze Wilk, a autorka naprawdę przyłożyła się do wykorzystania męskiej perspektywy. Witkac to stuprocentowy facet, samotny mruk w okolicach wieku średniego, który rzuca naprawdę celnymi, ironicznymi i przyjemnie złośliwymi uwagami. Dzięki narracji pierwszoosobowej znamy jego myśli i przekonania, a i on sam nie należy do krętaczy – gdy czegoś nie potrafi, przyznaje się przynajmniej przed samym sobą (a tym samym i przed czytelnikiem, co niejednokrotnie brzmi dość zabawnie). Jego komentarze są zawsze trafne i również dostarczają nam rozrywki, a przemycone wątki obyczajowe trzymają naprawdę dobry poziom. Trochę obawiałam się, jak po (bądź co bądź momentami dość babskim) cyklu o Dorze Wilk Aneta Jadowska poradzi sobie z męską historią, ale śmiało mogę powiedzieć, że zdała egzamin wspaniale – tę opowieść można polecić osobom obu płci.

Co ważne, osoba, która nie zna poprzedniego cyklu, śmiało może sięgnąć po Szamańskiego bluesa. Jasne, jest tutaj kilka nawiązań, ale są one kompletnie nienachalne i nie odwołują się do żadnych informacji, które posiadają ci, którzy wcześniejszą serię znają. Cieszy mnie, że został zachowany humor, za który tak uwielbiałam autorkę, oraz niepowtarzalny klimat wykreowanego przez nią świata. Tutaj również magia przyjemnie miesza się z rzeczywistością, a różne systemy przenikają się nawzajem tworząc ciekawą, a przy tym spójną całość.

Jak widać, mimo wielu obaw, najnowsza powieść Anety Jadowskiej bardzo mi się podobała. Choć opowieści snute były niespiesznie, absolutnie nie czułam się znudzona – taki zabieg pozwolił nam dokładnie przyjrzeć się wszystkim ich aspektom, a także „pobabrać się” nieco w emocjach z nimi związanych. Mimo że czytelnik od początku ma świadomość, że dana sprawa będzie miała swój happy end (tak są skonstruowane te opowiadania), nie umniejsza to napięcia, bo historie są ciekawe same w sobie i już samo ich odkrywanie zapewnia nam bardzo dużo satysfakcji. Cieszę się również, że autorka postawiła na maksymalne wykorzystanie potencjału charyzmatycznego, męskiego bohatera – nie spodziewałam się, że to powiem, ale naprawdę polubiłam Witkaca. Jestem ciekawa, czy Anecie Jadowskiej uda się podobnie odczarować Nikitę, bo to jej losów będzie dotyczył kolejny cykl, który rozpocznie się w tym roku…

3 komentarze:

  1. Tyle słyszałam o autorce, a jeszcze nie miałam okazji zapoznać z jej twórczością :( Ten tytuł bardzo mnie zainteresował, muszę dopisać do listy:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznam, że nie słyszałam wcześniej o tej autorce, ale książka bardzo mnie zaciekawiła. Jeśli nie trzeba znać poprzedniego cyklu pisarki, aby po nią sięgnąć, to na pewno ją przeczytam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie nie trzeba, w dodatku wydaje mi się, że cykl o Szamanie jest nawet lepszy, więc warto od niego zacząć. :)

      Usuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.