środa, 10 lutego 2016
Kinga Dębska – „Moje córki krowy” (książka+film)
O opowieści Kingi Dębskiej dowiedziałam się przypadkiem – po prostu zobaczyłam zwiastun czekając na seans filmu zupełnie innego rodzaju. Zaintrygowała mnie prezentowana historia, a reszta przyszła sama – zakup książki, lektura, oczekiwanie na okazję do obejrzenia ekranizacji… Dziś, po zapoznaniu się z obiema wersjami, chciałabym Wam krótko o nich opowiedzieć.
Jak myślicie, w którym miejscu wyczerpują się limity tragedii, jakie mogą spaść na jedną rodzinę? W tym przypadku zawodzi wszelka statystyka – najpierw matka traci przytomność z powodu pęknięcia tętniaka, a gdy pozostaje w śpiączce, do szpitala trafia również ojciec, dla odmiany z nieoperacyjnym i bardzo złośliwym guzem mózgu. Gdzieś w tym wszystkim odnaleźć się muszą dwie córki – dawno dorosłe, choć niekoniecznie dojrzałe. Jedna z nich jest znaną aktorką serialową, którą życie obdarzyło córką, ale niekoniecznie mężczyzną u boku, druga natomiast ma rodzinę (męża, syna), jednak daleko jej do idealnego funkcjonowania. Siostry, które dotąd pozostawały sobie całkowicie obce, będą musiały przeformułować swoje życie, a trudna sytuacja i perspektywa utraty obojga rodziców sprawi, że odkryją na nowo obecność „tej drugiej”, którą dotąd jedynie łaskawie tolerowały.
To właśnie relacja między siostrami jest głównym tematem całej historii. Na samym początku obserwujemy dwie zupełnie odrębne osoby, które zdają się nie mieć absolutnie nic wspólnego (poza rodzicami, choć i tu pojawiają się żartobliwe wątpliwości), z czasem jednak ujawnia się coraz więcej faktów, a relacja między nimi się odsłania. Widzimy historię wzajemnych pretensji, zastałe problemy z młodości (okazuje się, że równie trudno jest być młodszym, jak i starszym dzieckiem), a także… coraz więcej podobieństw. Bo choć siostry mają różne charaktery, obie podobnie radzą sobie z napięciem, wykazują silną determinację i są skłonne chwytać się najmniejszych skrawków nadziei, nawet jeśli te stoją w sprzeczności z ich codzienną ideologią. Piękne są końcowe sceny, gdy obie, wykończone trudną sytuacją, lekko ustępują pola, okazują słabość i dzięki temu mogą wreszcie normalnie porozmawiać.
Zarówno książkę, jak i film, stworzyła jedna osoba – scenarzystka i reżyserka, Kinga Dębska. Jest to w obu przypadkach ta sama opowieść, jednak w moim odczuciu obrazy w pewien sposób się uzupełniają. Książka została stworzona na zasadzie podwójnej narracji – następujących po sobie rozdziałów, w których mamy do czynienia z pierwszoosobowymi wypowiedziami obu sióstr. Muszę przyznać, że był to strzał w dziesiątkę, bo autorka naprawdę przemyślała tę formę i przyłożyła się do jej wykonania. Fabuła ma tutaj swój tor, w żadnym punkcie nie zachwiany zmianą narratora – teoretycznie każda z sióstr opowiada o swojej puli scen, a jednak w ich wypowiedziach udało się uchwycić stosunek także do tych, o których mówiła ta druga. Wystarczy drobna uwaga, pozornie niezauważalna złośliwość lub jedna emocja uchwycona tu czy tam. Czyta się to naprawdę doskonale.
Jeśli chodzi o kolejność poznawania obrazów, udało mi się wywiązać z zasady „najpierw książka, potem film”. Niestety, w tym przypadku mam wrażenie, że nie była to najlepsza decyzja. Moje córki krowy to specyficzna opowieść o konkretnym przekazie i, gdy znałam praktycznie całość fabuły, w kinie po prostu mi się dłużyło. Wydaje mi się, że gdybym najpierw poszła na film, zobaczyłabym postaci, poznała bieg wydarzeń i przede wszystkim wyrobiłabym sobie jakieś konkretne zdanie na temat bohaterek, a dopiero później mogłabym to zdanie skonfrontować ze znacznie bogatszym obrazem literackim. W drugą stronę było to niemożliwe, bo chociaż film zaoferował mi w pewnym sensie więcej (na przykład lepsze spojrzenie na ojca dzięki świetnej kreacji Mariana Dziędziela), to z drugiej strony był uboższy pod względem fabuły, bo przecież nie można pokazać wszystkiego. Mimo że gra aktorska utrzymana była na naprawdę wysokim poziomie, te interpretacje nie dały mi niczego nowego w zakresie rozumienia postaci. Z drugiej strony – pewne sceny na długo pozostaną w mojej głowie właśnie dzięki obrazowi filmowemu.
Moje córki krowy to poruszająca opowieść o kolejach ludzkiego życia – odchodzeniu, żegnaniu rodziców przez dzieci, ale też o relacjach panujących w rodzinie i miłości, którą trudno uchwycić w standardowe ramy. Ktoś kiedyś powiedział, że prawda słabo się sprzedaje – moim zdaniem to nie jest reguła, albo po prostu ja jestem bardzo specyficznym odbiorcą. Uwielbiam filmy i książki, które ukazują relacje w sposób prawdziwy, z uwzględnieniem trudności gdzieś na granicy szaleństwa i bardzo cenię sobie twórców, którzy się takich kreacji nie boją. Kinga Dębska postawiła na autentyczność rodzinnych zależności, życia z osobą cierpiącą na guza mózgu, a także realiów polskiej służby zdrowia. W obu jej obrazach w różnym stopniu uwydatnione są inne elementy tego świata, a jednak obie wersje są jak najbardziej warte poznania. Książka i film świetnie się uzupełniają, a ja oba szczerze polecam – i niech nikt mi nie mówi, że Polacy nie potrafią tworzyć.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Uwielbiam grę Gabrieli Muskały, jest niesamowitą aktorką. Dlatego z dużym zainteresowaniem obejrzę film, tylko najpierw chciałabym przeczytać książkę. :)
OdpowiedzUsuńZamierzam i przeczytać, i obejrzeć :D
OdpowiedzUsuńEh. Ja jeszcze ani nie oglądałam, ani nie przeczytałam. Ta książka bardzo rzuca mi się w oczy. Wszędzie ją widzę. Na pewno przeczytam. O tak.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Jadwiga
Zajęcza Nora
Książka jak i film jeszcze przede mną. Napisałaś, że lepiej byłoby obejrzeć najpierw film a później sięgnąć o książkę. U mnie sprawa wygląda następująco: po filmie tracę ochotę na książkę, po książce, nie chcąc zaburzać tego, co wytworzyło się w mojej głowie podczas lektury tracę ochotę na film :P W tym przypadku będę musiała zdecydować się na jedno z dwóch, jeszcze nie wiem na co padnie jednak z pewnością coś wybiorę. Jestem ciekawa tej historii.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
http://maw-reads.blogspot.com/
Po przeczytaniu Twojej wypowiedzi stwierdzam, że w sumie często mam podobnie - po poznaniu jakiejś historii nie chcę już sięgać po drugą wersję, z różnych powodów. ;) Chciałam Ci polecić, po którą wersję lepiej sięgnąć, ale... sama nie wiem. Obie są warte uwagi.
UsuńNa film już zwróciłam uwagę i pewnie za jakiś czas obejrzę.
OdpowiedzUsuńPodobnie jak Ty - o historii usłyszałam w kinie w trakcie puszczanych zwiastunów i już wtedy wiedziałam, że muszę zapoznać się z tym filmem. Piszesz o książce, jako uzupełnienie historii i chętnie również się z nią zapoznam. Fajnie, że Polacy tworzą takie historie - coraz częściej jestem zaskakiwana pozytywnie.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie mnie również podoba się polskie kino tego rodzaju i kolejny raz przeżyłam miłe zaskoczenie.
UsuńSłyszałam dużo pozytywnych opinii o tym filmie - z chęcią kiedyś go zobaczę. Najpierw jednak książka :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Turkusowa Sowa