Apokalipsa może przyjmować bardzo różne oblicza. Wiele napisano już na temat wojen, katastrof nuklearnych i nieokiełznanych żywiołów, które miałyby w spektakularny sposób zmieść ludzkość z powierzchni ziemi – to krwawe i przerażające scenariusze. Jednak co by się stało, gdyby zachwiana została równowaga w jednym z tak stałych i istotnych elementów naszego życia, jakim jest czas? Zamknęliśmy go w ramach, które ujednoliciliśmy i dostosowaliśmy do naszych potrzeb; jest nam niezbędny do wykonywania wszystkich codziennych czynności. Jednak tak naprawdę nie jest ani naszą własnością, ani poddanym, a wszelkie rządzące nim reguły są tylko złudzeniem.
Karen Thompson Walker serwuje nam zupełnie inną apokalipsę niż te, do których przywykliśmy na przestrzeni lat – znacznie bardziej subtelną i delikatną. W wykreowanym przez nią świecie coś zaczyna się dziać z Ziemią, a mianowicie jej obrotem, w wyniku czego doba stopniowo się wydłuża. Na początku zmiany są niezauważalne, jednak z czasem ich skala gwałtownie się rozszerza; im dalej, tym skutków jest więcej, tym bardziej, że zjawisko stale postępuje. Ludzkość staje przed koniecznością globalnego przeorganizowania zasad, które jak dotąd zapewniały ład na świecie, a do kwestii logistycznych dochodzą problemy z narastającą paniką ludzi. Opowieść poznajemy jednak stopniowo i bez większego pośpiechu.
Historię obserwujemy oczami nastoletniej dziewczyny i już ten fakt nadaje jej pewnej specyfiki – spojrzenie dziecka zawsze będzie inne niż dorosłego. Tak jak już wspomniałam, opowieść jest niesamowicie subtelna i delikatna, brak w niej wielu skrajności, które przez pozostawiane wrażenie są tak popularne w gatunku apokalipsy i post-apokalipsy. Choć pojawiają się przykłady ogarniającego świat chaosu, główną osią historii są raczej wątki obyczajowe i towarzyszące im emocje – autorka świetnie pokazała, jak gdzieś na świecie (a raczej w bardzo wielu jego miejscach) obok globalnych tragedii rozgrywają się te mniejsze, prywatne ludzkie dramaty. Pomiędzy refleksją na temat czasu a myślą dotyczącą społeczeństwa widzimy pewną stałość, elementy świata, które pozostały niezmienne – młodych ludzi odkrywających urok pierwszej miłości, która na przerażającym tle wydaje się być jeszcze bardziej niewinna niż zazwyczaj.
Ta niepozorna, krótka książeczka kryje w sobie bardzo dużo różnorodnych wątków – nie są one może dokładnie opisane, ale dzięki temu nie narzucają czytelnikowi stanowiska, a jedynie zachęcają do przemyśleń. Wiek cudów to w pewnym sensie opowieść o ludzkiej ekspansji, stawiająca człowieka w pozycji uważającego się za pana świata, podczas gdy ów świat bezwzględnie sobie z niego drwi. Bohaterowie powieści zadają sobie pytania, na ile trudna sytuacja może być skutkiem ich własnych działań, jednak robią to zdecydowanie za późno – zmiany, jakie zaszły w funkcjonowaniu Ziemi, są nieodwracalne i brzemienne w skutkach. Tak naprawdę nie jesteśmy w stanie przewidzieć, do czego może doprowadzić rozwój przemysłu i nieustanna eksploatacja naszej planety, a apokaliptyczne wizje nierzadko są dla nas przestrogą, aby nieco bliżej przyjrzeć się temu tematowi.
Drugą ważną myślą płynącą z książki jest refleksja nad kruchością zasad, które regulują nasze życie. Stworzyliśmy szereg norm i ograniczeń, ram, które miały nam zapewnić bezpieczeństwo, jednak w obliczu niespodziewanego zagrożenia to właśnie zasady zdają się upadać jako pierwsze. Gdy zabrakło jasnych wytycznych jak postępować, gdy zachwiał się jeden z ważniejszych dogmatów świata dotyczący stałości doby, społeczeństwo bardzo szybko się podzieliło, a różnice poglądów przerodziły się w otwarty konflikt. Wiek cudów ciekawie obrazuje mechanizmy rządzące grupą, zasadę „kto nie jest z nami, jest przeciwko nam”, a także bezradność, jaka towarzyszy ludziom, gdy tracą fundamenty poczucia stabilności. Odnajdziemy tu wiele skrajnych, ale też bardzo autentycznych postaw i zachowań.
Patrząc na książki tak niepozorne jak Wiek cudów nie spodziewamy się fajerwerków, a jednak, jak widać, warto po nie sięgać. Opowieść Karen Thompson Walker jest nie tylko oryginalnym spojrzeniem na temat apokalipsy, ale też dobrym, wielowymiarowym przyczynkiem do refleksji. Z wielką radością odkrywałam tę subtelną opowieść i cieszyłam się każdym kolejnym słowem. Temat książki, z jednej strony tak odległy, momentami wydawał mi się bardzo autentyczny i w ten sposób także przerażający, a to główne odczucie, jakiego oczekuję po apokaliptycznych klimatach. Niesamowicie cieszę się, że mogłam poznać tę opowieść.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Znak.
Czytałam już wcześniej recenzję tej książki i była równie pozytywna, lubię książki które mają większą głębie, ukazaną spokojnie, ale mądrze :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńksiazkowy-termit.blogspot.com
W sumie nie spodziewałabym się czegoś ekstra po tej książce, a jednak mam na nią ochotę. Może dlatego, ze w sumie wizja tej przyszłości Ziemi nie jest tak całkowicie oderwana od rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńUściski,
Tirindeth's
To prawda - ta wizja jest z jednej strony nieprawdopodobna, ale z drugiej... tak abstrakcyjna, że aż realna. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale wszelkie zmiany ruchu Ziemi, czasu, itp. są dla nas tak niewyobrażalne, a mimo to przy czytaniu o nich pojawia się jakiś taki podskórny lęk.
UsuńNo proszę, brzmi nietuzinkowo. Może będę kiedyś miała okazję przeczytać. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Hon no Mushi
Wygląda na naprawdę ciekawą i, jak sama piszesz, oryginalną, także może się skuszę ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie,
http://ksiegoteka.blogspot.com/