środa, 21 stycznia 2015

Marek Krajewski - "Śmierć w Breslau"

Książki Marka Krajewskiego czekały przeszło rok na mojej półce, zanim w końcu po nie sięgnąłem. Moja sympatia do kryminałów wciąż jeszcze się rozwija, dlatego nie sięgam aż tak często po ten gatunek, a jak do tej pory w moje ręce trafiały wyłącznie powieści zagranicznych autorów. Teraz jednak postanowiłem nadrobić pozycję z rodzimego podwórka i chwyciłem po jednego z najbardziej rozpoznawalnych polskich twórców kryminałów. Na pierwszy ogień poszła oczywiście “książka, która stworzyła Mocka”.

Maj 1933 roku, Wrocław. A właściwie Breslau, bowiem w tamtym okresie miasto należało do III Rzeszy. W tajemniczych okolicznościach dochodzi do strasznej zbrodni - baronówna Marietta von der Malten i jej guwernantka zostały brutalne zgwałcone i zamordowane. Co jednak budzi największe zdziwienie to fakt, że brzuch młodszej z ofiar został rozpłatany, a do środka włożone zostały żywe skorpiony, zaś krwią zabitej napisano na ścianie zdanie w nieznanym języku. Sprawę rozwikłać ma radca Eberhard Mock z wrocławskiej policji kryminalnej, uważany za jednego z lepszych w swoich fachu.

Tym, co wysuwa się na pierwszy plan przy czytaniu książki Krajewskiego, jest kreacja postaci i to, jak komponują się oni z opisem świata zawartym w powieści (który jest do bólu brudny i brutalny, nie wspominając już o braku większości zasad moralnych). Nie chodzi tu tylko o głównych bohaterów czy drugoplanowych aktorów fabuły, ale tak naprawdę o każdą osobę, która pojawia się na kartach Śmierci w Breslau. Postaci nie są dwuwymiarowe, ściśle zakwalifikowane jako dobre albo złe; tutaj każdy jest moralnie niejednoznaczny, a jednocześnie w miarę konsekwentny w swoich zachowaniach. Najlepszym przykładem jest Eberhard Mock -  choć nie można nazwać go w stu procentach złym człowiekiem, to większość współczesnych ludzi patrzyłoby na niego z obrzydzeniem. Mock ma “haka” na większość znanych mu osób, nie boi się użyć szantażu czy siły, aby zmusić kogoś do współpracy, nieobce mu jest też wykorzystywanie stanowiska i prowadzonych spraw do osiągnięcia własnych korzyści czy chronienia swojej osoby. Zgorzkniały przez brak potomka wręcz otwarcie zdradza swoją żonę z prostytutkami, ale przechodząc koło kościoła oczywiście się przeżegna. Cóż, to nie jest postać budząca sympatię.

W kwestii głównego bohatera warto zaznaczyć, że nie jest on motorem napędzającym akcję, a jedynie uczestnikiem wydarzeń, w gruncie rzeczy wbrew swojej woli. W odróżnieniu od większości współczesnych kryminałów nie mamy do czynienia z archetypicznym komisarzem, który mimo wielu własnych problemów życiowych rozwiązuje najbardziej skomplikowane zagadki detektywistyczne. Mock jest zupełnym przeciwieństwem takich bohaterów - tak naprawdę wiele kluczowych dla śledztwa scen rozgrywa się bez jego udziału! Dużo większy wkład w doprowadzenie fabuły do końca ma tutaj drugi główny bohater, Herbert Antwald. Dodatkowo wiele scen wydaje się być dziwnych, niepotrzebnych, nic nie wnoszących - zaręczam jednak, że im bliżej końca tym wszystko nabiera sensu i objawia nam geniusz autora. Jedyne, co mi nie podpasowało, to pewna dawka mistycyzmu, która utrzymana zostaje do samego końca. Taki element wprowadzony w fabułę nadaje jej pewnego charakteru, który sprawia, że pojawiają się cechy realizmu magicznego.

Cios w splot słoneczny odebrał mu oddech. Kaszel, charkot, rozmyty obraz, charkot, charkot, noc, charkot, noc, noc.[s.131]

Fabuła i postaci to jeden aspekt książki, jednak równie istotne jest styl oraz język autora. Te dwa elementy nie należą na pewno do najłatwiejszych w przyswajaniu i trzeba się do nich przyzwyczaić, warto jednak przebrnąć przez początkowe trudności. Marek Krajewski nie boi się korzystać z nietypowych konstrukcji zdań, które w znakomity sposób wzbogacają lekturę. Nie raz miałem wrażenie, że użyte przez autora zwroty mają wręcz poetycki charakter. Dodać do tego niebanalne słownictwo, idealnie oddające klimat dwudziestolecia wojennego, i otrzymujemy stylistyczny majstersztyk. Genialnie w moim odczuciu wypadł też zabieg przedstawiania przy użyciu kursywy w nawiasach myśli bohaterów, zwłaszcza w dialogach, gdzie ukazywało to rozdźwięk między wypowiadanymi zdaniami, a rzeczywistymi refleksjami postaci. Natomiast scena, w której Krajewski opisał alkoholowe majaki, jest jedną z najlepszych, jakie kiedykolwiek czytałem.

Po przeczytaniu Śmierci w Breslau wiem już skąd wzięła się popularność Marka Krajewskiego. Powieść okazała się być naprawdę na wysokim poziomie, zarówno pod względem językowym, jak i całokształtu zamysłu fabularnego. Owszem, można się przyczepić do paru rzeczy - główna zagadka nie jest jakość specjalnie skomplikowana, a niektóre sceny są wydają się być do bólu sztuczne - nie waży to jednak na ogólnej ocenie tekstu. Mimo to trzeba zaznaczyć, że nie jest to książka dla wszystkich - stopień ukazanej dekadencji jest zatrważająco wysoki, a nie każdemu będzie łatwo czytać o takim upadku moralnym, jaki ukazany został w powieści. Ja sam nieraz nie mogłem się z tego powodu przemóc do dalszej lektury.

10 komentarzy:

  1. Na razie udało mi się przeczytać tylko "Erynie", ale książka tak mocno wryła mi się w pamięć, że na pewno zechcę sięgnąć po więcej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam dwie książki z serii o mocku, ale główny bohater tak mnie denerwował, że odłożyłam kolejne części na bardziej dalszą niż bliższą przyszłość. Może w końcu się za nie zabiorę... bo styl pisania Krajewskiego bardzo mi odpowiada i aż żal rezygnować z takiej lektury jedynie z powodu niechęci do głównego bohatera ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, ja też nie zapałałem sympatią do Mocka, ale mimo to lektura sprawiła mi niemałą przyjemność. ;)

      Usuń
  3. No, bezpośrednie podejście do dialogów, opisów oraz kreacji postaci to zdecydowanie domena polskich autorów i bogowie niech im wynagrodzą za to. Dzięki temu wszystko jest zazwyczaj wyraźne i konkretne, a nie rozmyte niczym zachód słońca ze źle użytym Gauss' blur...

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam dwie książki tego autora i jestem jak najbardziej zadowolona z lektury. Moim zdaniem Krajewski pisze naprawdę oryginalnie, a fabuła jego książek nie raz mnie zaskakiwała. Od siebie polecam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie czytałam nic Krajewskiego - jeszcze :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam mieszane uczucia, ale w sferze tych pozytywnych. Z jednej strony jestem strasznie ciekawa, zwłaszcza ze czasy historyczne idealne dla mnie (choć kryminały to już niekoniecznie moja bajka), a z drugiej strony - rozpłatany brzuch i skorpiony w środku? O rety, brzmi okropnie, ciekawe jak bym to zniosła :) ale dopisuję do listy!

    OdpowiedzUsuń
  7. Hm, ja również od dawna próbuję się za niego zabrać. Nawet kilka razy już ją miałam wypożyczoną, ale ostatecznie zawsze rezygnowałam i się zniechęcałam po pierwszych kilku stronach. A przecież opisuje Wrocław, który uwielbiam! Pewnie to kwestia mojej niedojrzałości do kryminałów ;) Może tym razem mi się uda.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam zamiar sięgnąć po twórczość Krajewskiego za jakiś czas.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wciąż nie mogę skusić się na tego Krajewskiego, chociaż coraz częściej odnoszę wrażenie, że to błąd :)

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.