sobota, 5 grudnia 2015

Michael Katz Krefeld – „Wykolejony”


Detekryw Ravnsholdt nie należy do ideałów czy wzorców do naśladowania – od kilku miesięcy przebywa na przymusowym urlopie po tym, jak stracił nad sobą panowanie na komendzie, mieszka na zacumowanej przy nabrzeżu łodzi, upija się do nieprzytomności, wszczyna bójki i ogólnie rzecz biorąc stwarza sporo problemów. Mężczyzna dotkliwie przeżywa stratę żony i związaną z nią bezradność, nie jest w stanie postawić swojego życia na nogi. Dopiero prośba pewnej poszukującej córki kobiety jest dla niego pewnym światełkiem w tunelu. Czy detektywowi uda się pozbierać samego siebie na tyle, by być zdolnym do pomocy komukolwiek innemu?

Historię obserwujemy z trzech perspektyw czasowych: 1980, 2010 i 2013, a w każdej z nich towarzyszy nam inny bohater. Czasy najdawniejsze to opowieść o synu konserwatora zwierząt, zapis rodzinnej tragedii będącej udziałem chłopca. Kolejny jest związany z historią zniewolonej prostytutki, Maszy. Najbliższa współczesności jest natomiast opowieść o życiu Ravna i jego próbie wyjścia z dołka; o prywatnym śledztwie, jakie prowadzi na prośbę pewnej kobiety, oraz o całkiem oficjalnym problemie, z którym boryka się sąsiedni kraj, czyli Szwecja. Bo owszem, oprócz całej masy obyczajowości książka pozostaje kryminałem i mamy w niej trupy oraz tajemniczego, seryjnego mordercę – w Sztokholmie ktoś porywa prostytutki, wybiela ich ciała i umieszcza je na złomowisku niczym figury aniołów.

Wszystkie wymienione wyżej wątki splatają się już od samego początku. Czytelnik wie dokładnie, jakie są powiązania między postaciami i kto jest kim w tej patchworkowej opowieści. To nie jest kryminał, w którym całą naszą uwagę zajmuje pogoń za osobą sprawcy – znamy go, choć częściowo, i stopniowo zbieramy w całość informacje na jego temat. To, co dzieje się w naszej głowie przypomina raczej układanie puzzli, dobieranie do siebie kolejnych pasujących elementów i tworzenie własnego ciągu przyczynowo-skutkowego z danych pochodzących z różnych części opowieści. Dla mnie taka możliwość była bardzo przyjemna, choć w głębi serca liczyłam, że pod koniec czeka jakieś zaskoczenie. I wiecie co? Nie zawiodłam się!

Bardzo dobre wrażenie zrobił na mnie język i styl autora. Krefeld ma niesamowity talent do tworzenia przejmujących opisów – nieważne, czy chodzi o seks, zbrodnię czy bójkę, zawsze jest plastycznie i dokładnie w punkt. Przy tej książce przeżyłam wiele emocji, mimo że rzadko dzieje się tak, gdy czytam kryminały; ten okazał się dla mnie idealny. Podobało mi się też ukazanie świata – zwrócenie uwagi na układy, drogi kariery, rozbieżność między tym, co polityczne, a tym, co społeczne. Autor otwiera nam drzwi do brutalnego miejsca, o którym nikt z nas nie chce myśleć. Z kolei zabawnym dodatkiem było wskazanie charakterystycznych stereotypów panujących wewnątrz Skandynawii; tego, jak oceniają siebie nawzajem Szwedzi i Duńczycy.

Kilka słów warto dodać również na temat postaci – tutaj równie dużo jest wad, co zalet. Główni bohaterowie, czyli Ravn i Masza, wykreowani są spójnie, a ich doświadczenia odwzorowują zachowanie – widać wyraźnie, jak dokonują się w nich zmiany i w jaki sposób wyciągają wnioski z tego, co ich spotyka. Warto jednak wspomnieć, że sam komisarz, choć w niesamowity sposób wzbudza naszą sympatię, nie jest nikim niezwykłym, a przynajmniej w zestawieniu z innymi bohaterami skandynawskich (i w sumie już nie tylko) kryminałów. To kolejna ofiara własnego życia, która nie jest w stanie stanąć na nogi, ale dziwnym trafem po powrocie do pracy nie tylko zaczyna radzić sobie coraz lepiej, ale wręcz przemienia się w superbohatera, który w pojedynkę atakuje całą mafię, z każdej opresji wychodzi niemal bez szwanku, a ewentualne rany leczy w jeden dzień. Inna sprawa, że popkultura potrzebuje takich postaci, a ja sama wprost uwielbiam o nich czytać.

Zbierając w całość wszystkie moje odczucia powiem, że Wykolejony to bardzo dobry kryminał, choć nieco inny niż te, które miałam okazję poznać do tej pory. Owszem, czasem zdarzało się, że równolegle z pracą śledczych obserwowaliśmy działania mordercy, jednak w tym przypadku perspektywa jest jeszcze inna – trzy obrazy składają się razem, uzupełniają i tworzą spójny, przemyślany ciąg. Z przyjemnością odkrywałam fragmenty tej układanki i naprawdę lekko płynęłam przez kolejne strony. Już nie mogę się doczekać sięgnięcia po kolejną część i liczę, że będzie utrzymana na podobnym poziomie.






Za możliwość poznania książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Literackiemu.

7 komentarzy:

  1. Ten kryminał kojarzy mi się z jakimś innym. I nie mam tu na myśli faktu, że ma podobną fabułę, tylko ten klimat... Mam dobre odczucia co do niego, więc pewnie z czasem przeczytam tę książkę .
    Pozdrawiam :)

    http://lustrzananadzieja.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Brzmi ciekawie. Lubię kryminały, więc chętnie i po ten kiedyś sięgnę. :)
    Pozdrawiam!
    Hon no Mushi

    OdpowiedzUsuń
  3. W sumie brzmi trochę jak te, w których ostatnio zagustowałem. Niby wszystko wiemy od początku, ale nie wiemy nic, niby wiemy kto co zrobił, ale pytanie jak wpadnie. Chociaż trochę by mnie pewnie drażniła ta nagła przemiana komisarza. Nagłe przemiany akceptuję jedynie u Kmicica. :P Wolę jednak konsekwentne trzymanie się danej osobowości.

    OdpowiedzUsuń
  4. O proszę, po takiej zachęcającej recenzji na pewno nie odmówię :)
    Thievingbooks

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam jeden kryminał autora i wciągnęłam się tak, że na pewno sięgnę po kolejne.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo lubię kryminały, szczególnie takie, które nieco różnią się od innych. Myślę, że ten będzie naprawdę świetny ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Podobał mi się, ale nie jako kryminał (są lepsze), tylko jako przejmująca historia o kobietach traktowanych jako towar. Niby każdy z nas słyszał o kobietach uprowadzanych, sprzedawanych wbrew swojej woli, ale K. pisze o tym tak, że ciarki przechodzą!

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.