środa, 28 stycznia 2015

Stephen Baxter, Terry Pratchett - "Długi Mars"


Pierwszej części cyklu opierałam się jak mogłam. Gdy już ją poznałam, wpadłam w zachwyt i fascynację. Choć była cudowna i niezwykle zachęciła mnie do poznania całości, nie od razu sięgnęła po drugi tom; od premiery przeleżał pół roku, zanim doczekał się przeczytania. Okazał się przeciętny, monotonny i na pewno nie zwalił mnie z nóg, a jednak po „trójkę” sięgnęłam niemal od razu po premierze. Wpływ sesji? Raczej niesamowity dar autorów do zostawiania czytelników w punkcie, którego nie można zostawić – po prostu trzeba pójść o krok dalej.

Podobnie jak w przypadku poprzedniej części, książka oparta jest na kilku równoległych wątkach fabularnych. Jak nietrudno się domyślić patrząc na tytuł, tym razem jedna z osi zdarzeń poprowadzi ludzi na Marsa. Oczywiście nie podstawowego, a występującego w tym samym świecie, co pierwsza odkryta przez człowieka Szczelina. W wyprawie badawczej bierze udział Sally Linsay, wezwana przez ojca, który oprócz celów czysto naukowych ma w locie kosmicznym swoje własne interesy… Z kolei kapitan Maggie Kauffman staje na czele misji badawczej na niespotykaną dotąd skalę, mającej dotrzeć aż do Ziemi Zachodniej 250 000 000. Podczas gdy niektórzy poznają dalekie wykroczne światy, znów krzyżują się losy Lobsanga i Joshui Valiѐnte. Nasz bohater po raz kolejny decyduje się wypełnić misję, która zrodziła się w umyśle sztucznej inteligencji; misję dotyczącą poszukiwania mnożących się na Długiej Ziemi nadludzi.

Z jednej strony chciałabym się zdenerwować na Baxtera i Pratchetta za to, ze trzeci tom ich cyklu znów opiera się o tym samym – schemat podróży coraz dalej i wyżej staje się w pewnym sensie monotonny i absolutnie nie porywa, zwłaszcza że wraz z załogami twainów nie zwiedzamy już każdego kolejnego świata, a i na pokładach sterowców nie dzieje się zbyt wiele. Zdecydowanie przydałoby się więcej wnikliwości. Z drugiej jednak strony pojawiają się pewne aspekty (jak chociażby z pozoru prozaiczne pytania o sens, cel i granice wytrzymałości), które ów tekst ubogacają i przyciągają do niego. W książce nie brakuje odniesień do filozofii, socjologii czy polityki – stało się to już tradycją i, prawdę mówiąc, gdyby nie te wtrącenia, opowieść byłaby dość nudna i monotonna. Poza tym wraz z upływem kolejnych stron i odkryciami, jakich dokonują bohaterowie, autorzy mogą sobie pozwolić na coraz większą swobodę w puszczaniu wodzi fantazji. Nieodmiennie zachwyca mnie ich pomysłowość i bogactwo światów, jakie są w stanie wykreować – im dłużej człowiek zgłębia tajemnicę Długiej Ziemi, tym więcej niezwykłości napotyka na swojej drodze. Autorzy bawią się nie tylko prawami fizyki, chemii czy teorią ewolucji; żonglują też słowem, konstruując opisy godne prawdziwych mistrzów.

Cykl Baxtera i Pratchetta jest wspaniale skonstruowaną, spójną opowieścią science fiction, której lektura jest prawdziwą przyjemnością. Choć nie można oczekiwać od niej wartkiej akcji, pula zaskoczeń pozostaje nienaruszona – świetnie uzupełnia ją niezwykłe bogactwo wykreowanego świata. Z niecierpliwością czekam na kolejny tom (cóż, premiera już za rok…), chociaż lekko się obawiam – nie wiem, ile jeszcze razy zniosę przydługie, leniwe, schematyczne wstępy, stanowiące preludium do właściwej akcji.

4 komentarze:

  1. Cóż, tyle razy ile będzie to warte, można się poświęcić z tymi wstępami. :P Zwłaszcza, że samo nazwisko "Pratchett" nakłania po sięgnięcie w stronę półki. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Słyszałam jak na razie same pozytywy i może kiedyś się skuszę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie znam tej serii, ale jak patrze na okładkę i tych ludzików w kombinezonach to na myśl przychodzi mi Interstellar :D :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie przepadam za tym gatunkiem literackim. Czasami robię wyjątki, ale niestety w przypadku tej ksiazki nie jestem przekonana.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.