Nie zawiodłam się. Książka Julianny Baggott trzyma poziom
przez wszystkie strony, zaskakując czytelnika zwrotami akcji, rozwiązaniami i
konstrukcją świata. Zwłaszcza ten aspekt zasługuje na wielką pochwałę – autorka
powiedziała głośno i wykorzystała, rozbudowując do granic możliwości to, co do tej
pory przewijało się wyłącznie w niezbyt smacznych żartach – wiecie, tych o
trójgłowych rybach z Fukushimy. Mutacje, które wymyśliła sobie autorka na czele
ze stapianiem się ludzi z otoczeniem na skutek Wybuchu… Wyobraźnia pani Baggott
poszła bardzo daleko w kierunku, który dotąd pozostawał pewnym tabu, co
niezwykle cenię.
Sposób przedstawienia historii wyzwala pewien podskórny lęk,
który tkwił gdzieś we mnie, tak jak tkwi zapewne w wielu z nas. Świat od zawsze
podzielony jest na elity i masę, strach też czasem pomyśleć, do czego są w
stanie posunąć się ci, którzy uważają się za lepszych, chcąc mieć Ziemię tylko
dla siebie. Pomysł realizowany w książce, dotyczący budowy schronu, do którego
nie zaproszono wszystkich i wybuchu, który nie był bynajmniej przypadkowy,
zdaje się realny w obliczu możliwej tak naprawdę w każdej chwili wojny
atomowej. Technika idzie do przodu i nikt tak naprawdę nie ukrywa, że badania
nuklearne na dużą skalę są prowadzone w różnych częściach świata. To właśnie
jest siłą tej książki – klasyfikuje się na pograniczu fantastyki i całkiem
realnego horroru, który w przyszłości mógłby stać się naszym udziałem.
Właściwie częściowo miał już miejsce, bo badania genetyczne nad stworzeniem
nowej rasy wyłącznie z elit, tak aby maksymalnie rozwinąć wszelkie zdolności
człowieka, a także marzenia o krzyżowaniu ludzi i zwierząt w celu uzyskania
idealnej rasy „sług” brzmią dziwnie znajomo w kontekście chociażby ideologii
nazistowskiej.
Jeśli chodzi o samą treść, historia należy raczej do
klasyków gatunku. Mamy tu chłopaka i dziewczynę, bohaterów głównych. Pochodzą z
różnych sfer społecznych i choć pozornie powinni (a przynajmniej mogliby) być
wrogami, muszą współpracować, by osiągnąć swoje cele. W przypadku Pressi i
Patrige’a nie jest to co prawda duże poświęcenie, szybko odkrywają bowiem, że
dążą do tego samego, a ich cele przeplatają się wzajemnie, jednak schemat
postępowania pozostaje podobny do innych młodzieżowych antyutopii.
Konstrukcja książki jest odpowiednia dla prezentowanych
wydarzeń. Narracja jest pierwszoosobowa, bohaterowie przeplatają się w swoich
wypowiedziach. O ile na początku ich opowieści ukazują nam naprzemiennie dwie
różne historie ludzi kompletnie niepodobnych, o różnych problemach i priorytetach,
o tyle gdy w końcu się spotykają, zabieg daje nam ciekawsze i pełne spojrzenie
na sytuację. Opowieść jest ponadto uzupełniana o pojedyncze fragmenty
wypowiedzi innych postaci, nie pozostawiając nam miejsca na domysły i analizę
niedomówień.
W kwestii wrażeń końcowych – jestem szczerze zachwycona. Od
dawna nie dołączyłam do grona fanów powszechnie opiewanej książki. Pomysł
Julianny Baggott jest kontrowersyjny, ale bardzo dobry, skłania do myślenia i
szperania w tematyce badań nuklearnych, sama autorka zachęca z resztą do tego w
zakończeniu książki. Ponadto wykonanie i realizacja pomysłów są na najwyższym
poziomie. Zżyłam się z bohaterami, rzucałam książką z wściekłością, by za
chwilę do niej wrócić. Żałuję, że tym razem (jak to było w przypadku „Igrzysk Śmierci”)
nie mam przy sobie całej trylogii na raz, bo z pewnością pochłonęłabym ją
jednym tchem. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że już niedługo wrócę do
świata, który musiałam opuścić tak szybko, zaraz potem, jak się w nim
zadomowiłam.
Zdecydowanie kusi :). Moja ulubiona seria też do tego gatunku należy... Słyszałaś może o Philipie Reeve? Najgorsze, że ciężko jest tą jego serię po polsku dostać (a nawet jeśli, to chyba tylko 2/4 po polsku wyszły), a chcę ją na własność w końcu mieć :/. Ale jestem zmotywowana i sobie angielskie wersje sprowadzę. Trzeba będzie trochę pooszczędzać ;/.
OdpowiedzUsuń