środa, 18 kwietnia 2018

Richard Morgan – „Upadłe Anioły”




Nie ma chyba nic piękniejszego w czytelniczym życiu, niż moment, w którym kończycie naprawdę świetną powieść i dowiadujecie się, że już za chwileczkę będziecie mogli chwycić w łapki kolejną część. Na fali zachwytu Modyfikowanym węglem Richarda Morgana po kolejną książkę z serii sięgnęłam najszybciej jak się dało – w dniu premiery jej nowego wydania. Byłam pewna, że lektura zajmie mi weekend (tak było z poprzednią częścią) i że znów skończę mając na ustach wyłącznie pochwalne peany. Cóż, ani jedno, ani drugie mi się nie przytrafiło.

Takeshi Kovacs powraca jako najemnik w samym środku krwawej wojny domowej, jednak mimo bojowego przeszkolenia, jakie ma za sobą, nie jest to zajęcie, o którym marzy. Gdy tylko nadarza się okazja do wzięcia udziału w tajnej (i niebezpiecznej) ekspedycji archeologicznej, nasz bohater korzysta z szansy i wyrusza w drogę. Nie ma pojęcia, co tak naprawdę znajdzie na nieprzyjaznej, marsjańskiej ziemi i w jaki sposób zmieni to jego, towarzyszy podróży, a w perspektywie również całą ludzkość.

Upadłe Anioły to powieść zupełnie inna niż Modyfikowany Węgiel. Nie ma śladu po charakterystycznym klimacie kryminału noir, różni się również temat i sposób prowadzenia akcji. Tym razem nie mamy do czynienia z konkretną zagadką, którą trzeba rozwiązać – nie ma niczego na kształt śledztwa, nie ma pojawiających się z zaskoczenia wątków, które trzeba pociągnąć, zrozumieć i zintegrować z całą fabułą. Pod wieloma względami ta część cyklu stanowi książkę przygodową z elementami powieści drogi i delikatnym klimatem grozy (momentami kojarzącym się z Lovecraftem). Widać wyraźnie nawiązania do starego sci-fi, także filmowego, zwłaszcza w temacie ludzkich wyobrażeń na temat Obcych.

Jednym z elementów, dla których czytam fantastykę naukową, jest warstwa intelektualna, filozoficzna. Chyba już to mówiłam, ale moim zdaniem rozważania nad naturą człowieka na żadnym innym tle nie wypadają tak doskonale. Richard Morgan, choć garściami czerpie z tradycji klasycznego sci-fi, nie skupia się na snuciu tego rodzaju rozważań – w jego powieściach próżno szukać wielozdaniowych dyskusji lub mini traktatów filozoficznych, a jednak kiedy odkładamy książkę na bok, okazuje się, że ziarnko niepewności zostało w nas zasiane i zaczynamy się zastanawiać, dyskutować. W Modyfikowanym węglu takim wątkiem była rosnąca i coraz bardziej brutalna dysproporcja między biednymi i bogatymi, z kolei w Upadłych Aniołach jest to cała teoria dotycząca Marsjan – ich natury i kierunku rozwoju.

Wciąż nie jestem pewna, czy druga część serii jest w mojej ocenie słabsza od poprzedniej, czy po prostu znacząco się od niej różni. Z perspektywy czasu doceniam konstrukcję fabularną, drobne dźgnięcia grozy i refleksję, którą niosą za sobą Upadłe Anioły. Z drugiej strony zdecydowanie zabrakło mi dynamicznej akcji, która wciągnęłaby mnie bez reszty. Nie darzę szczególną sympatią powieści przygodowych, a także książek z motywem drogi, więc podczas lektury zwyczajnie się nudziłam. I nawet jeśli obserwowanie intryg, kłamstw i zachowań poszczególnych bohaterów było w jakimś stopniu interesujące, nie motywowało mnie do dalszej lektury tak silnie, jak ciągły gwar Bay City.






Modyfikowany węgiel || Upadłe Anioły || Zbudzone furie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.