Niezastąpiona Karolina obdarowała mnie urodzinowo dwiema częściami cyklu Kwiat Paproci. To dopiero prezent wywołujący dysonans poznawczy… Z jednej strony uwielbiam wszystko, co związane ze słowiańskimi wierzeniami, z drugiej zaś – w mrokach mojej duszy wciąż tkwi trauma po poprzednim spotkaniu z prozą Katarzyny Bereniki Miszczuk przy okazji powieści Ja, Diablica. Delikatnie rzecz ujmując książka ta nie należy do moich ulubionych. I co tu odpowiedzieć, co robić? Po namyśle postanowiłam, cytując Muńka Staszczyka, „uprzedzenia wyrzucić w kąt” i dać autorce jeszcze jedną szansę, skoro już los skrzyżował moje drogi z fanką serii. Nie zwykłam lekceważyć głosu przeznaczenia.
Gwoli wstępu: Kwiat paproci to cykl opowiadający historię młodej adeptki sztuk medycznych, Gosi, która wyjeżdża na wieś, by terminować u miejscowej szeptuchy. Mimo że dziewczyna nie wierzy w „bzdurne zabobony”, szybko okazuje się, że będzie musiała zmienić swoje nastawienie, bowiem poprzez pochodzenie jest silnie związana nie tylko z tradycją, ale i słowiańskimi bogami, którzy okazują się być żywi bynajmniej nie tylko w umysłach miejscowych ludzi. Jakby kłopotów było mało, na drodze Gosi staje uczeń miejscowego żercy, Mieszko, który z historycznym władcą Polan wspólne ma nie tylko imię…
Na samym początku bardzo negatywne wrażenie zrobiła na mnie kompletnie nielogiczna konstrukcja świata przedstawionego. Akcja cyklu rozgrywa się w czasach współczesnych, ale w alternatywnej rzeczywistości, w której Mieszko I nigdy nie przyjął chrztu. Pominę fakt, że gdyby tak się stało, Polski prawdopodobnie by nie było, a z pewnością nie stałaby się ona supermocarstwem… Główny problem konstrukcyjny tej opowieści leży gdzie indziej: otóż w tym świecie wszystkie państwa wokół rozwinęły się normalnie, a jedynie u nas nadal kultywowane są słowiańskie wierzenia, krajem rządzi król, a nowoczesność miesza się z tradycją. Do tego dochodzi fakt, że bohaterka tak wypowiada się o swojej religii, jakby wiedziała, że coś jest nie tak z rzeczywistością, w której żyje – niemal na dzień dobry dostajemy refleksją z gatunku „ciekawe, co by było, gdyby Mieszko przyjął chrzest”, która tylko potęguje nienaturalność całej sytuacji.
Po kilkudziesięciu stronach zamknęłam książkę i wzięłam kilka głębokich oddechów. Przypomniałam sobie, że czytam paranormal romance i… wyluzowałam. Zdecydowanie wyszło mi to na dobre, bo od tej pory kolejne powieści czytało mi się milion razy lepiej.
Zacznijmy od najważniejszego, czyli obiecywanego wszem i wobec niezwykle bogatego słowiańskiego folkloru. Pod tym względem nie mam powieściom nic do zarzucenia. Cieszyłam się jak dziecko odkrywając kolejne elementy świata przedstawionego i uważam, że autorce udało się dobrze odzwierciedlić zaplanowany klimat. Znajdziemy tu cała plejadę stworzeń rodem z Bestiariusza słowiańskiego (czasem tłumaczenie kto jest kim jest nieco zbyt toporne, ale to pomniejsza wada), ale też bogów o bardzo ludzkich cechach i przywarach. To właśnie relacja głównej bohaterki z tymi drugimi stanowi clou całej opowieści. Podoba mi się mocne podkreślenie charakterystycznych rysów poszczególnych bóstw i wykorzystanie ich dla fabuły. Do tego dodać należy słowiańskie rytuały i obrzędy, które również opisane są należycie i bardzo sugestywnie; tak, że chciałoby się wziąć w nich udział, dać się porwać sytuacji. Z opowieści bije magia i to właśnie ona najmocniej mnie urzekła.
Jeśli chodzi o akcję, poszczególne części cyklu są bardzo nierówne. Pierwsza wykorzystuje element zaskoczenia i wprowadza czytelnika w wykreowany przez autorkę świat; równowaga między fabułą a opisami jest zachowana, a odkrywanie poszczególnych elementów otoczenia – przyjemne. Druga odsłona jest w naturalny sposób mniej dynamiczna od swojej poprzedniczki. W tym przypadku autorka zdecydowała się przedłożyć uzupełnianie opisu świata nad budowanie ciekawej akcji, w związku z czym Noc Kupały jest znacznie wolniejsza i przez to nieco się dłuży. To typowy zapychacz fabularny, który, owszem, rozjaśnia nam pewne niuanse związane z alternatywną wersją historii, ale nie ciekawi tak mocno, jak część pierwsza. Z kolei Żerca bardzo mile mnie zaskoczył – na początku spanikowałam wyczuwając perspektywę pojawienia się trójkąta miłosnego, jednak z czasem okazało się, że to najlepsza i najciekawsza odsłona cyklu. Zainteresowała mnie zaprezentowana w niej zagadka, relacje międzyludzkie (i międzyboskie), a także ciągłe poczucie zagrożenia, z którym zmagała się bohaterka.
Po dłuższym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że udało mi się nawet polubić główną bohaterkę. Gosia na początku była bardzo irytująca z tym swoim nastawieniem „na nie” i niewiarą w absolutnie wszystko, co ją spotyka, ale w ostatniej części zyskała moją sympatię dzięki kilku wydarzeniom. Poza tym jest postacią, która ewidentnie się rozwija, nie można zarzucić jej statyczności. Dodatkowo to z nią związana jest większość zabawnych scen (a humor odgrywa w tych książkach bardzo ważną rolę), więc naturalnym jest, że w którymś momencie czytelnik zaczyna z nią sympatyzować.
Zastanawiam się, co sprawiło, że w ostatecznym rozrachunku cykl Kwiat paproci tak bardzo mi się podobał. Gdybym miała wskazać jeden czynnik, prawdopodobnie byłby to mocno widoczny słowiański klimat opowieści. W gruncie rzeczy chciałabym żyć w rzeczywistości wykreowanej przez Katarzynę Berenikę Miszczuk – w świecie, gdzie bogowie są realni, magiczne istoty żyją wszędzie tam, gdzie się w nie wierzy, a rytuały są wciąż żywe i kultywowane. Uwielbiam wszystko co związane z tym tematem i bardzo się cieszę, że powstał cykl tak silnie osadzony w słowiańskim klimacie. I to nie tak, że opowieść nie ma słabszych stron – język nie zawsze zachwyca, dialogi potrafią być płytkie, a do tego wszystkiego dochodzi ten nieszczęsny romans, który chwilami próbuje wydostać się na pierwszy plan. A jednak, choć nigdy bym się tego nie spodziewała, myślę, że jeszcze wrócę do tej opowieści – choćby po to, żeby poznać jej zakończenie.
Ja na razie Miszczuk unikam. Gdy wrócę z pracy będę unikala młodzieżowek przez dłuższy czas (Zajdel, Simmons, Hebrert i paru innych autorów już na mnie czeka). Choć pewnie gdybym tak jak Ty dostała tę książkę to bym przeczytała:D
OdpowiedzUsuńWierz mi, byłam pewna, że nigdy nie sięgnę po żadną książkę Pani Miszczuk. ;)
UsuńWygląda intrygująco i od jakiegoś czasu mam chęć na tą serię!
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze niczego, co wyszło spod pióra tej autorki, ale ten fakt tylko mnie cieszy, gdyż nie mam w stosunku do niej żadnych uprzedzeń. Przede wszystkim zachęca mnie cały ten słowiański klimat, którego nie miałam jeszcze okazji spotkać w jakichkolwiek powieściach.
OdpowiedzUsuńOstatnio coraz częściej spotykam się ze słowiańskim klimatem w literaturze, więc być może trafisz w końcu na książkę tego typu. :)
UsuńJa jakoś od dłuższego czasu nie umiem przekonać się do lektury drugiego tomu. Pierwszy wcale mnie tak nie porwał no i... cóż, może muszę jeszcze trochę poczekać.
OdpowiedzUsuńSkoro pierwszy nie spodobał Ci się na tyle, żeby sięgnąć po kolejne, to chyba nie ma co się zmuszać. Ja w takim wypadku po prostu nie czytam dalej, choć wiem, że niektórzy by tak nie umieli. ;)
UsuńJestem po pierwszej części i na pewno niedługo zabieram sie za reszte. Mnie tez oczarowala slowianska czesc ksiazki.
OdpowiedzUsuńKlimat słowiański jest tutaj cudowny, to fakt. :)
UsuńTo świetnie, że "uprzedzenia rzucasz w kąt" i sięgasz po kolejne tytuły. :) Książki Katarzyny Bereniki Miszczuk, które trafiły do tej serii, to naprawdę ciekawe (jeśli chodzi o słowiański klimat) powieści i czyta się je bardzo przyjemnie. Zdecydowanie polecamy na wakacje - idealna historia, by zabrać ją ze sobą na plażę. Świetna recenzja! :)
OdpowiedzUsuń