Wstęp w przypadku tego tekstu nie ma większego sensu, bo historia znalezienia się tej książki w moich rękach jest bardzo prosta. Wystarczą dwa słowa: Katarzyna Enerlich. Imię i nazwisko autorki mówi samo za siebie i jasno wskazuje, dlaczego Wiatr od jezior znalazł się na mojej półce – to w końcu jedna z moich ulubionych autorek (i nie tylko moich, bo, nie chwaląc się, zaraziłam miłością do jej książek co najmniej trzy osoby z mojego najbliższego otoczenia).
W swojej najnowszej powieści autorka splata dwa wątki pochodzące z różnych okresów historycznych. Z jednej strony przenosimy się do roku 1922, kiedy to na terenach bliskich dzisiejszym Mikołajkom osiedlili się mormoni. Wraz z połową jednego z pierwszych małżeństw zawartych w nowej religii obserwujemy, jaki wpływ na te tereny wywarło pojawienie się innowierców. Z kolei druga część akcji ma miejsce ponad 70 lat później; tu z kolei towarzyszymy głównej bohaterce, dziennikarce Annie, w rozwiązywaniu zagadki tajemniczych, rytualnych mordów na zwierzętach. Obie historie okazują się mieć punkty wspólne (a jakże!) i wspaniale się łączą – tym razem nie za sprawą głównej bohaterki i jej własnej historii rodzinnej, Anna jest bowiem tylko odkrywcą zagadki mającej swój początek przed laty.
Pewnie wspominałam już o tym przy okazji poprzedniej książki Katarzyny Enerlich, Rzeki ludzi osobnych, ale bardzo podoba mi się kierunek, w którym zmierza jej pisarstwo. Odejście od powieści stricte obyczajowych i poświęcenie się na dobre specyfice i przeszłości regionu okazało się strzałem w dziesiątkę, zwłaszcza że to już kolejna powieść utrzymana w podobnym klimacie, a jednak opowiadająca zupełnie inną historię. Autorka nie boi się trudnych tematów i znów sięga po bardzo ciężkie doświadczenia mieszkańców (a zwłaszcza mieszkanek) Mazur z okresu II wojny światowej. W sposób autentyczny prezentuje nam, jaki wpływ na jednostkę, ale też na kolejne pokolenia mogą mieć traumy i niezabliźnione rany. Odkrywa, jak zawiłe potrafią być ludzkie losy i czego możemy się dowiedzieć o przeszłości, gdy zadamy sobie trud rozpoczęcia poszukiwań.
Choć Wiatr od jezior jest książką w zupełnie innym stylu i odchodzi od tematu życia na prowincji i płynących z niego dobrodziejstw, autorce udaje się skutecznie i nienachalnie przemycać fragmenty ideologii slow. Znajdziemy tutaj zachwyty nad drobiazgami i wzmianki o bliskości z naturą. To również ogromny plus, bo właśnie te elementy stanowiły ogromną wartość w poprzednich powieściach Katarzyny Enerlich i mnie samą do niej przyciągnęły oraz przekonały. Lubię ten moment refleksji nad życiem, który przychodzi w odpowiednim momencie lektury.
Mimo tych dwóch ogromnych zalet, Wiatr od jezior nie jest powieścią tak płynną i wciągającą, jak bym tego chciała. Autorka stworzyła coś nietypowego jak na siebie: historię pod wieloma względami kryminalną. Niestety sam temat, choć obiecuje wiele, nie wystarcza do zbudowania napięcia; czegoś tutaj najzwyczajniej w świecie brak. Nie mniej jednak byłam ciekawa rozwiązania zagadki, toteż losy Anny może nie pochłaniałam, ale śledziłam z zainteresowaniem. Jestem bardzo ciekawa, czy Katarzyna Enerlich planuje dalszy rozwój w tym kierunku, a jeśli tak – jak będą wyglądały kolejne jej powieści. Mam nadzieję, że niebawem się o tym przekonamy.
Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie wydawnictwu MG.
Planuję przeczytać tę powieść Pani Kasi:)
OdpowiedzUsuńNigdy nie miałam okazji poznać tej autorki... Tak samo nigdy nie słyszałam o tej książce i nie jestem do końca pewna, czy przypadłaby mi do gustu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Caroline Livre
Wydaje się być interesująca :-) Ja mogę polecić całkowicie inną książkę, ale moją ulubioną " Zatrzymać dzień". Ma w sobie coś magicznego. Jej treść oraz sposób wydania są inne niż wszystkie, wręcz zaskakujące. Polecam
OdpowiedzUsuń