poniedziałek, 19 maja 2014

Scott Mariani - "Zagubiony klejnot"


Przyznam szczerze, że nie słyszałam jak dotąd o Scotcie Marianim, ani tym bardziej o jego wydawanych jak dotąd książkach. Do Zagubionego klejnotu podeszłam jak do osobnej historii, nie zaś jak do szóstego tomu cyklu. I myślę sobie, że nie zaszkodziło mi to w odbiorze.

Ben Hope to były agent SAS, szkolony w nieziemsko trudnych warunkach, obecnie w stanie spoczynku. Do Włoch przyjeżdża by odwiedzić dawnego przyjaciela i złożyć mu pewną propozycję. W południowym kraju ma spędzić jedynie kilka dni, jednak zamieszanie, jakie powstanie wokół jego osoby w wyniku serii niefortunnych zdarzeń, znacząco wpłynie na korektę owych planów. Ben przypadkiem trafia na wystawę w nowo otwartej galerii sztuki, gdzie jedno z dzieł jest obiektem zainteresowania rabusiów z ukraińskiej mafii. Będący świadkiem i uczestnikiem masakry gości były agent wplątuje się w zawiłą sieć intryg, w której po piętach deptać mu będą zarówno przedstawiciele mafii, jak i służb specjalnych.

Podstawową cechą i atutem tej książki jest nie zwalniająca nawet na moment akcja. Dużo się dzieje, a z 60 przeczytanych stron nagle robi się 160, a potem błyskawicznie 300. Osobiście przesuwałam oczami po tekście ze stale przyspieszającą akcją serca. Tekst Marianiego jest zdecydowanie książką dla osób, które nie lubią się nudzić, męczących się przy dłuższych dialogach czy opisach – nie znajdziemy tutaj zbędnych słów ani filozoficznego drugiego dna. Nie znaczy to oczywiście, że brak książce treści, o nie. Autor odrobił zadanie domowe i opracował dobrą, spójną fabułę, nie odsłaniającą przed czytelnikiem wszystkich asów od razu. W tekst zgrabnie wplecione są takie smaczki, jak choćby wtrącenia dotyczące historii używanej broni czy poszukiwanego przedmiotu. Najkrócej można by rzec tak: do napisania dobrej powieści sensacyjnej trzeba mieć talent, a ten Mariani posiada w dużych ilościach.

Jedynym, co lekko kłuje w oczy, jest wysoka nieprawdopodobność zdarzeń, znana nam z amerykańskich filmów akcji. Ben Hope nie jest androidem ani superbohaterem tylko zwykłym śmiertelnikiem – wyszkolonym przez SAS, to prawda, ale wciąż śmiertelnikiem. Tymczasem autor zdaje się momentami o tym zapominać, zwłaszcza w scenach gdy bohater w pojedynkę daje sobie radę z całą grupą wyćwiczonych zabójców lub oddziałem Carabinieri. Nie można jednak mieć tego za złe pisarzowi, w końcu czyż nie kochamy takich właśnie bohaterów?

Chętnie przeczytałabym więcej takich właśnie powieści sensacyjnych. Czas przy lekturze minął mi szybko i naprawdę dobrze, no i ani przez moment się nie nudziłam – mój umysł kreował coraz to nowe obrazy, korzystając z plastycznych opisów Scotta Marianiego idealnie oddających klimat i napięcie. Choć nie była to wymagająca lektura, mogę ją polecić każdemu, kogo nie odstręczają pościgi, intrygi i dużo ofiar z ranami postrzałowymi. Tę książkę czyta się tak, jak powinno się oglądać dobry film akcji – z bijącym sercem i pełnym zaangażowaniem. 


Za okazję do przeczytania książki dziękuję serdecznie Business and Culture oraz MUZA SA.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (448 stron)

8 komentarzy:

  1. Zaciekawiłaś mnie ;)
    Z chęcią przeczytam tę książkę :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekałam kiedy skończysz czytać i wrzucisz recenzję :)
    Cieszę się bardzo, że książka Cię nie rozczarowała i wzbudziła podobne emocje do tych, które ja przeżywałam podczas lektury :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam trochę wątpliwości i nie spodziewałam się, że będzie aż tak dobrze. To naprawdę jest książka, przy której spędza się super popołudnie. :)

      Usuń
  3. Ciekawie ją zaprezentowałaś. Kusisz...

    OdpowiedzUsuń
  4. Teraz bardzo żałuję, że nie skusiłam się na te książkę, bo wydaje się bardzo ciekawa. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Brzmi podobnie do przygód Jacka Reachera. Czyli brzmi jak kawał świetnej zabawy :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Książka podobała mi się bardzo :) szybka, wciągająca, choć masz zupełną rację, że te wydarzenia są zupełnie nieprawdopodobne :) Zwykły śmiertelnik przynajmniej 5 razy by umarł w międzyczasie :D ale nie Ben :D

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.