piątek, 20 września 2013

James Dashner - "Więzień Labiryntu"

Po fenomenie „Igrzysk śmierci” stałam się fanką nowego wydania postapokalipsy. Słyszałam już wielokrotnie, że cofam się w literackim rozwoju i niepotrzebnie zawracam sobie głowę książkami dla młodzieży. Warto jednak czasem sięgnąć po coś lżejszego, poza tym fenomen tego typu literatury jest tak silny, że po prostu musiałam przekonać się na własnej skórze, o co w tym wszystkim chodzi.

Wybór „Więźnia Labiryntu” nie opierał się na kwestiach merytorycznych. Po prostu ze wszystkich tego typu książek był najbardziej niedostępną. Dlatego też, kiedy przy pierwszej okazji jego obecność w sklepie zbiegła się z promocją, znalazł się on w mojej bibliotece, a ja od razu zaczęłam lekturę.

Swoją przygodę w Labiryncie rozpoczynamy wraz z Thomasem i to on jest naszym przewodnikiem po wykreowanym przez tajemniczych Stwórców świecie. Właściwie wszystko tu jest tajemnicze, ponadto pozostali, uwięzieni w Labiryncie chłopcy, wiedzą niewiele więcej od nowego kolegi, wszyscy bowiem mają perfekcyjnie oczyszczone umysły. Kojarzą fakty, powiedzenia, obrazy, jednak nie wiedzą niczego konkretnego. Nie mają nic prócz przeświadczenia, że nie znaleźli się tu przypadkowo.

Radzą sobie z resztą całkiem nieźle, żyją bowiem w zorganizowanej społeczności, wykorzystując do maksimum wszystko, co otrzymują z góry (czy raczej z dołu, bo dzieje się to za pośrednictwem szybu w ziemi). Mają swoją gwarę, zachowania i w rzeczywistości są sobie dużo bliżsi, niż im się wydaje. Funkcjonują według Zasad, ściśle określonych, rygorystycznie przestrzeganych i tym samym gwarantujących ład. Każdy zajmuje określone stanowisko – jedni zajmują się roślinami, inni czyszczą toalety, a tymczasem elitarna grupa Zwiadowców co rano zapuszcza się w korytarze Labiryntu, by kreślić mapy zmiennych ścian. Muszą tylko pamiętać, by wrócić przed zmrokiem, bo to, co czeka na nich w środku przynosi śmierć – do czasu.

Ład kończy się niemal dokładnie w momencie, gdy w Labiryncie pojawia się Thomas. To on pierwszy łamie zasady, nie ponosząc za to niemal żadnej kary, wręcz zbierając zasługi za dokonane czyny. Tuż po nim w Strefie pojawia się tajemnicza dziewczyna, której wiadomość ma na zawsze zmienić los chłopców. Tak, jeszcze bardziej.

Przytłaczającym zakończeniem książki jest odkrycie (sygnalizowane właściwie od początku), że wszystko, co zdarzyło się w Strefie zostało może nie tyle zaplanowane, co przewidziane. Wiele przypadków okazuje się przypadkami nie być, a sterowane wolą Stwórców maszyny nie są tak bezmyślne, jak mogłoby się wydawać. W Labiryncie nic nie umknie uwadze badaczy z organizacji DRESZCZ, przyglądają się biernie całemu okrucieństwu, które ma miejsce w górze. A jednak dziewczyna twierdzi, że DRESZCZ jest dobry.. O co tu chodzi?

Po przeczytaniu całości uczucia mam mieszane. Książka Jamesa Dashnera nie wciągnęła mnie tak bardzo, jak trylogia Suzanne Collins, o czym najlepiej świadczy fakt, że nie pobiegłam od razu po jej ukończeniu po kolejny tom. Nie zżyłam się z bohaterami, nie tęsknię za nimi i nie mam wielkiego parcia, żeby jak najszybciej dowiedzieć się, co stało się z nimi dalej. Jedyne, co dręczy mnie do dziś, to pytanie – czy DRESZCZ naprawdę jest dobry? Co może ich usprawiedliwić? Mam nadzieję, że moje wątpliwości rozwieją się niebawem.

1 komentarz:

  1. Książka genialna czytałam wszystkie części i jestem zachwycona! W pełni ujął mnie klimat i napięcie zawarte w lekturze. Polecam wszystkim fanom science fiction i tym którzy nawet nie wiedzą że nimi są

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.