sobota, 20 kwietnia 2013

Stephen King - "Gra Geralda"

Początki z ‘Grą Geralda’ były trudne. Najpierw długie oczekiwanie na dostępność w sklepie, potem fascynacja opisem (tak, w tej kolejności), zdecydowanie współgrającym z moimi zainteresowaniami. Wreszcie moment otrzymania książki i niemal natychmiastowe rzucenie się na nią. Wszystkie codzienne sprawy zostały w tyle – ani uczelniana codzienność, ani przeróbka torby, ani nawet zaczęty jakiś czas temu ‘Kandydat z piekła’ Mastertona nie mogły się równać z kolejną-książką-mistrza-Kinga-w-dodatku-zawierającą-perwersyjny-seks! Niestety, w miarę kolejnych stron euforia ta stopniowo zanikała. Po pięćdziesięciu zaczęłam rozglądać się dookoła w poszukiwaniu zajęcia, po stu natomiast – gotowa byłam odłożyć książkę na lepsze jutro, które miało nigdy nie nadejść. Na szczęście – i mówię to w pełni świadoma tych słów – zrobiłam sobie małą przerwę na czytanie recenzji i to, co w nich znalazłam w pewien sposób mnie uratowało.

Podkreślaną przez wielu (również przeze mnie) prawdą jest fakt, że książkę czyta się źle, przynajmniej na początku. Osobiście nie polubiłam Jessie Burlingame, a jej opór przed napływającymi wspomnieniami i myślami wcale nie ułatwiał mi pozbycia się tego negatywnego wrażenia. Dopiero w miarę narastającego obłędu głównej bohaterki - przykutej do łóżka, coraz bardziej wycieńczonej – a zarazem większej samoświadomości z jej strony, jej opowieść staje się ciekawsza. 

Można powiedzieć, że książka rozgrywa się na dwóch płaszczyznach. Pierwszą, obejmującą niemal cały tekst, jest wspomniana już sfera psychologiczna, oparta o zataczający coraz szersze kręgi obłęd. Jessie, pozostawiona sama sobie, bezbronna, pogrążona w mroku, staje się coraz bardziej podatna na bodźce zewnętrzne, oraz głosy, które słyszy od dzieciństwa. W miarę upływu czasu poddaje się ich namowom, powracając do dawno wypartych wspomnień i traumatycznych przeżyć. Stopniowo na nowo powraca do dawnych zdarzeń i analizuje je, niemal stale w formie polemiki. Po raz pierwszy od lat konfrontuje się z tym, co odległe, umysłem dorosłej kobiety ocenia to, co mylnie zaklasyfikowała w dzieciństwie. 

Wraz z narastającym napięciem, dla Jessie upłynnia się granica między rzeczywistością, a wytworami jej umysłu. Akceptuje głosy, poddaje się wizjom napływającym, gdy traci przytomność, a to, co w jej mniemaniu dzieje się w pokoju domku letniskowego napawa ją coraz większym przerażeniem. Na szczęście dla bohaterki – działa ono motywująco.

Jak już wspomniałam, w książce można wyodrębnić jeszcze drugi ważny aspekt, a jest nim zakończenie, które, przynajmniej w moim przypadku, w dużej mierze odpowiada za ocenę. Z oczywistych względów nie będę wdawała się w szczegóły, ale powiem, że dla wytrwałych czytelników, którym udało się dotrzeć do końca książki, Stephen King przygotował małą niespodziankę. 

Przechodząc powoli do oceny końcowej – w książce nie ma scen perwersyjnego seksu, za to bardzo dobrze pokazany jest opór, towarzyszący stopniowemu odkrywaniu dawno wypartych zdarzeń. Mimo początkowych trudności książkę z czasem czyta się coraz lepiej, a pod koniec zdarzenia w domku letniskowym nabierają rzeczywistego tempa. Tak jak wspomniałam – w moim przypadku za rewelacyjną ósemkę odpowiada głównie zakończenie, które pięknie spaja tekst i sprawia, że nie pozostajemy z uczuciem niedosytu, jak to w przypadku niektórych książek bywa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.