poniedziałek, 9 lipca 2018

Martyna Raduchowska – „Łzy Mai”



O ile w ogólnoświatowym science fiction zaczynam się orientować całkiem nieźle (choć wciąż nie mogę uwierzyć, że przekonałam się do tego gatunku!), o tyle nie mam zielonego pojęcia co dzieje się na naszym, polskim podwórku. Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć rodzime powieści tego typu, które czytałam, a przecież mamy ich całkiem sporo! Postanowiłam coś z tym zrobić i gdzieś między Modyfikowanym węglem a Expansem sięgnęłam po wznowienie cyberpunkowej powieści Martyny Raduchowskiej. Wznowienie, które zwiastuje odrodzenie serii w niedalekiej przyszłości!

Ziemia XXI wieku rozwija się szybbko i dynamicznie – w latach 30. powszechne są sztuczne organy i wszczepy neuologiczne, a także wysokiej klasy androidy, które niemal do zludzenia przypominają ludzi. Wielu uważa, że postęp technologiczny to najcenniejsza zdobycz ludzkości, jednak są i tacy, którzy nie radzą sobie z nową rzeczywistością. Jedną z takich osób jest porucznik Jared Quinn, śledczy z wydziału zabójstw, który żywi ogromną nienawiść do androidów po tym, jak atak hakerski doprowadził do masakry w jego dawnym zespole.


W New Horizon androidy nie śnnią o elektrycznych owcach. One marzą o reniforsynie.


Syntetyczny neuroprzekaźnik jest obiektem pożądania zarówno ludzi, jak i androidów. Tym pierwszym zapewnia szybkie i skuteczne podrasowanie ciała i umysłu; dla drugich stanowi najprawdopodobniej jedyną szansę na rzeczywiste przeżywanie emocji. I choć to wśród ludzi sieje większe spustoszenie (dowiedziono, że długotrwałe przyjmowanie go prowadzi do szeregu skutków ubocznych z demencją na czele), to wyłączony z powszechnego obiegu został ze względu na maszyny. Wizja superineligentnej armii, która nie będzie całowicie podporządkowana człowiekowi, wywołała panikę i przekreśliła zaufanie, jakie człowiek pokładał w replikantach.

To właśnie reinforsyna stanowi w powieści Martyny Raduchowskiej punkt wyjścia dla rozważań na temat ludzkiej natury i istoty człowieczeństwa. Wszystko wskazuje na to, że współczesne społeczeństwo prędzej czy później stanie przed dylematami związanymi z transhumanizmem, nic więc dziwnego, że to właśnie ten temat jest tak chętnie eksploatowanych przez autorów science fiction. W Łzach Mai główny bohater stoi jednoznacznie po stronie odczłowieczenia sztucznej inteligencji, choć niejednokrotnie zakrawa to o hipokryzję: sam jest posiadaczem neuroilmplantów. Co prawda zamontowano mu je wbrew jego woli, ale czy nie sprawiają one, że przestał być człowiekiem? A jeśli nie – gdzie przebiega granica? Mechaniczna ręka? Sztuczne serce? Rozrusznik pnia mózgu? A może określony procent organów z logo producenta?

Podczas czytania science fiction zawsze pierwszą uwagę zwracam na sferę filozoficzną, a dopiero potem myślę o fabule – musicie mi to wybaczyć. Gdy odlożymy na bok wszelkie rozważania, zauważymy, że Łzy Mai są również powieścią kryminalną. Mamy pewną zagadkę związaną z morderstwami na terenie New Horizon – policja znajduje ciała kobiet, a dochodzenie musi być przeprowadzane bez udziału technologii ze względu na martwą strefę otaczającą ciała. Ponadto w powieści znajdziemy zalążki tajemniczego spisku na większą skalę, który z pewnością zostanie szerzej opisany w kolejnych częściach cyklu.

Pomijając nieco zbyt szybkie wybiegnięcie autorki w przyszłość (o ile sztuczne organy widzę jako realne za 10-15 lat, o tyle tak wysokiej klasy androidy stanowią chyba jedynie sferę marzeń), cała wizja świata jest spójna, ciekawa i, co najważniejsze, bardzo dobrze zaprezentowana. Mimo że świat New Horizon znacząco różni się od naszego, nie dostrzegałam w nim zgrzytów i nieprawdopodobności, co stanowi bardzo duży plus. Autorka wiele miejsca poświęciła na opisanie poszczególnych zjawisk od technologii, poprzez działanie reinforsyny, aż do istnienia psioników – jednostek, które pod wspływem substancji aktywnej nabywają nietypowe umiejętności z pogranicza paranormalności. I choć każdy z tych elementów ma inny poziom prawdopodobieństwa życiowego, w powieści łączą się płynnie i tworzą spójną całość.

Jedyne, co mnie zasmuciło, to zakończenie – miałam nadzieję, że książka, nawet jeśli stanowi dopiero pierwszy tom cyklu, będzie w pewnym sensie zamkniętą historią. Tymczasem finał Łez Mai przyniósł nam więcej pytań niż odpowiedzi. Pozostaje mi tylko czekać na kolejną część (podobno pojawi się jeszcze w tym roku!) i liczyć na to, że historia rozwinie się w ciekawym kierunku!






Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Uroboros

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.