sobota, 21 lutego 2015

Mons Kallentoft - "Duchy wiatru"

Spółka Merapi zajmuje się prowadzeniem domów opieki. Jak się okazuje, można na tym nieźle zarobić, zarówno podczas działalności, jak i przy sprzedaży ośrodków; do tej ostatniej potrzeba jednak względnie dobrych rekomendacji. Z tym właśnie problemem boryka się przedsiębiorstwo – od pewnego czasu jeden z pensjonariuszy stale narzeka na poziom opieki i gotów jest poruszyć całą opinię publiczną, byle tylko nagłośnić sprawę. Szefowi Merapi zdaje się, że gorzej być nie może, jednak właśnie wtedy rzeczony pensjonariusz zostaje znaleziony martwy w swoim pokoju na terenie jednego z ośrodków spółki. Wygląda to na samobójstwo, jednak sztab komisarzy podczas wykonywania rutynowych prac zaczyna mieć wątpliwości…

Tym razem na kartach powieści w szerokim opisie zbiegają się losy komisarz Malin Fors i jej córki, Tove. Matka zdaje się oddawać pałeczkę młodszej bohaterce i ustępuje nieco pola, ponieważ obie występują tutaj jako pełnoprawne bohaterki. Dorosła już Tove dochodzi do głosu i na naszych oczach ukazuje swój całkiem nieźle ukształtowany charakter – podejmuje świadome decyzje, choć wciąż jeszcze zdaje się uciekać – od trudności, od matki, od nieuchronnych genetycznych skłonności. W powieści duży nacisk położony jest na psychologiczne motywy postaci, ich charakter i temperament, co szczerze uwielbiam. W dodatku analiza ta dotyczy nie tylko potencjalnych sprawców; Malin patrząc na nich, rozmyśla o samej sobie i jak w lustrze obserwuje własne zachowania w oczach ludzi chciwych i zapatrzonych w siebie.

Sam wątek kryminalny jest poprowadzony ciekawie i dynamicznie; nie ma może szalonych zwrotów akcji, ale całość jest odpowiednio wyważona. Poza tym znów do samego końca nie spodziewałam się, kto może być sprawcą – moje myśli pobiegły w zupełnie innym kierunku, a ten prawdziwy zupełnie sobie odpuściłam. Bardzo mi się to spodobało, bo bądź co bądź lubię być zaskakiwana, a autorom kryminałów coraz częściej się to nie udaje. Książka porusza również ważny wątek społeczny, jakim jest system opieki nad osobami starszymi. Bezlitosne spółki, szukające oszczędności gdzie tylko można, personel pracujący ponad siły, ludzie leżący po kilka godzin we własnych odchodach, bezsilność jednostki w walce z systemem… Z książki wyłania się obraz trudny i mało optymistyczny jednak nie jednowymiarowy; pośród całej tej niechęci są ludzie, którzy są pełni entuzjazmu i chęci do pracy, do zmian.

Ciekawie jest tutaj rozwiązana kwestia budowania napięcia – opowieść teoretycznie ma jedną, główną drogę, ale oprócz standardowej, opowieściowej narracji mamy też fragmenty, w których w pierwszej osobie wypowiadają się ofiara i sprawca. Pierwszy zabieg jest znakiem rozpoznawczym autora i nie zdradza nam zbyt wiele, gdyż zmarły zdaje się nabywać informacje o swojej śmierci dopiero w toku śledztwa. Jednak druga część, zawierająca przemyślenia i plany zbrodniarza, sprawia, że w pewnym sensie czytelnik wie więcej niż komisarze, stoi krok przed nimi. W ten sposób rozumiemy więcej zagrożeń i możemy dużo bardziej się emocjonować.

Na koniec chciałabym wspomnieć o dwóch malutkich minusach. Kallentoft stworzył dwa powieściowe cykle – jeden oparty na porach roku, drugi na żywiołach.  Z reguły (nie powiem „zawsze”, bo nie wszystkie tomy już czytałam) było tak, że tytuł był w jakiś sposób odzwierciedlony w treści książki – czy to poprzez aurę, pogodę, czy też przewijał się w kontekście ofiary. Tutaj nie mamy podobnej sytuacji, bo wiatr zostaje wspomniany ledwie kilka razy, w dodatku bez większego przekonania. Niby nic, ale trochę brakuje mi tego charakterystycznego klimatu, który dotąd towarzyszył mi podczas lektury książek autora. Drugim mankamentem jest fakt, że wciąż nie wiemy po co w poprzednim tomie pojawił się wątek Elin Sand. Kim jest ta dziewczyna? Jaką tajemnicę skrywa? Już drugą książkę drobimy wokół niej i tylko lekko zahaczamy o jej świat – szczerze mówiąc nie wiem, czy nie trwa to odrobinę za długo. Wewnątrz jednego tomu mamy wystarczająco dużo niedomówień, a rozwleczony na kilka tomów wątek nie jest w stanie wzbudzać ani niepokoju, ani wielkiego zainteresowania.

Bardzo, bardzo podobają mi się postępy, jakie robi autor – z każdym tomem opowieść napisana jest z większym wyczuciem i coraz wyższą jakością. Kallentofta z książki na książkę czyta się coraz lepiej, choć zapewne są elementy, które denerwować będą i tak. Wypowiedzi osób zmarłych nie znikają i obawiam się, że nie znikną – to już znak rozpoznawczy autora i cieszy mnie, że z niego nie rezygnuje, a jedynie szlifuje swój pomysł doprowadzając go do perfekcji. Trochę brak mi charakterystycznego klimatu, ale wierzę, że w kolejnej książce, której motywem przewodnim będzie ziemia, wrócimy do znanego poziomu. W międzyczasie mam przed sobą jeszcze tom 4 i 5 – mam nadzieję, że umilą mi oczekiwanie.


Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie DW Rebis.

9 komentarzy:

  1. Mam mieszane uczucia ;) brzmi dobrze, ale jednak wygląda na to, że Autor jeszcze szlifuje warsztat

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiąc o szlifowaniu miałam na myśli, że między pierwszym a siódmym tomem cyklu jest olbrzymia różnica in plus. Z resztą warsztat dobrze szlifować przez całe życie, a Kallentoft jest już na naprawdę dobrym poziomie. :)

      Usuń
  2. Trochę nie moje klimaty, ale brzmi ciekawie. Może kiedyś ;)

    raven-recenzje.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się okładka:). A i tematyka, nie powiem, ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie ostatnio ciągnie do takich książek, więc tytuł powędrował do notesu ")

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam ją w planach, ale jakoś szczególnie nie czuję potrzeby natychmiastowego sięgnięcia po nią.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hm, czemu nie, choć te mankamenty, o których piszesz, trochę mnie zniechęcają:)

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.