środa, 25 lutego 2015

Emil Marat - "Lawirynt"


Kamil Kott jest dziennikarzem, któremu przejadła się telewizyjna praca; marzy o zajęciu, w którym miałby względną swobodę i dobre zarobki. Gdy otrzymuje idealną propozycję, porzuca swoje przekonania i decyduje się zająć wizerunkiem firmy oferującej klientom szybki i duży zysk na inwestycjach w złoto. W interes wciąga też swojego najlepszego przyjaciela, mecenasa Jenotowicza. Wszak dużo przyjemniej zarabia się w doborowym towarzystwie, prawda?

Jeśli funkcjonowanie spółki pracodawców Kotta coś Wam przypomina, to macie rację – Emil Marat wykorzystał historię, o której słyszał chyba każdy, czyli upadek gdańskiej piramidy finansowej, której szefowi udało się oszukać rzesze Polaków. Na kartach tej książki mamy jednak okazję obserwować aferę z zupełnie innej strony – od wewnątrz, z perspektywy osób znajdujących się w samym sercu wydarzeń. Opowieść oscyluje gdzieś pomiędzy światem wielkiego biznesu, wewnętrznych układów, służb specjalnych czy nawet zagranicznej mafii, a wszelkie powiązania (czy to prawdziwe, czy domniemane) ukazane są tak autentyczne, że aż trudno brać na serio słowa autora, że cała historia jest literacką fikcją. Powieść ma wprost wspaniałe osadzenie w rzeczywistości i miejscami naprawdę ciężko odgadnąć, do którego miejsca sięga prawda; odnajdywanie kolejnych nawiązań sprawia czytelnikowi niemałą przyjemność.

Jednak Lawirynt to przede wszystkim powieść kryminalna – co do tego nie ma wątpliwości już od pierwszej strony, ponieważ książkę otwiera dramatyczna scena, w której Kott i Jenotowicz w miejscu umówionego spotkania znajdują ciało mężczyzny. Dalej co prawda sytuacja wycisza się, jednak z czasem wraca z całą mocą, fundując czytelnikowi naprawdę sporo emocji. Jak w najlepszych klasykach gatunku wraz z bohaterami zanurzamy się w szemrane sprawy i obserwujemy konsekwencje nieostrożności; odczuwamy lęk o ich bezpieczeństwo, próbujemy zrozumieć trudną sytuację. Pod względem fabularnym całość jest poprowadzona naprawdę dobrze – akcja jest dynamiczna, co dodatkowo potęgują krótkie rozdziały, a sama historia do końca pozostawia przed czytelnikiem pewne drobne, domagające się wyjaśnienia wątpliwości.

Chciałabym również wspomnieć o samym tytule powieści – wszak to on zwrócił moją uwagę i sprawił, że w ogóle zainteresowałam się tekstem Emila Marata. „Lawirynt” jest tutaj zobrazowaniem sytuacji głównego bohatera, który wciąż szuka dobrej drogi i stara się wyważyć najlepsze postępowanie między tym, czego się od niego oczekuje, a tym, czego chcę. Połączenie „lawirowania” i „labiryntu” jest naprawdę ciekawe i dobrze oddaje sytuację, w jakiej znalazł się Kott oraz jego postawę. Poza tym całkiem prywatnie lubię podobne słowotwórcze zabawy.

Mimo że w zetknięciu z pierwszymi ekonomicznymi terminami na początku książki wpadłam w niemałą panikę, szybko zdałam sobie sprawę, że powieść ma o wiele większy potencjał. Po wbiciu się w rytm i ogarnięciu pewnych spraw lektura szła po prostu cudownie – historia naprawdę mnie wciągnęła i sprawiła, że przepadłam na kilka całkiem długich chwil. Autor ma bardzo przyjemny w odbiorze styl, a lekki stosunek do opisywanej historii pomaga w jej przyswojeniu. Do opowieści Emila Marata nie trzeba się długo przekonywać – wystarczy tylko spróbować.


Za wspaniałą przygodę z lekturą dziękuję Oficynie Literackiej Noir Sur Blanc.

2 komentarze:

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.