środa, 30 lipca 2014

Mira Grant - "Przegląd Końca Świata: Blackout" [recenzja przedpremierowa]

Czasem wystarczy raz zrobić coś dobrze, a ludzie będą już zawsze tego od Ciebie oczekiwać. Tak też było w przypadku Miry Grant – po dwóch znakomitych tomach „Przeglądu Końca Świata” oczekiwania czytelników wobec zwieńczenia trylogii były niemałe. Autorka nie tylko musiała domknąć całą opowiadaną historię, ale także postarać się nie zawieść swoich fanów. Ja już wiem, czy jej się to udało.

Ekipa „Przeglądu Końca Świata” nie ma lekko. Walka ze spiskiem związanym z wirusem Kellis-Amberlee zmusiła blogerów do ucieczki i znalezienia kryjówki, a ich jedyną sojuszniczką wydaje się być doctor Abbey, której zdrowie psychiczne jest rzeczą wątpliwą. Jednocześnie Centrum Do Zwalczania i Kontroli Chorób pracuje nad bez wątpienia nieetycznym projektem bezpośrednio związanym z rodziną Masonów…

Więcej z fabuły nie chcę zdradzić, by nie wyjawić zbyt wiele osobom, które dopiero planują sięgnąć po książki Miry Grant, bowiem historia opowiedziana w „Blackoucie” jest bezpośrednią kontynuacją poprzednich tomów. Dość powiedzieć, że kontynuacją dopiętą na ostatni guzik – autorka nie pominęła chyba żadnego wątku, skwapliwie doprowadzając wszelkie nici fabularne do końca. Ba, nawet elementy, które w poprzednich częściach przewinęły się tylko w tle, tutaj doczekały się choćby niewielkiego cameo. Naprawdę nie spodziewałem się, że tak wydawałoby się nieznaczne rzeczy mogą jeszcze powrócić.

Muszę przyznać, że na początku miałem problem z lekturą „Blackoutu”. Rozdziały dłużyły mi się niemiłosiernie, tempo wydawało mi się zbyt wolne, a fabuła mało porywająca. Działo się tak, ponieważ w ostatnim tomie trylogii fabuła przez większą część prowadzona jest dwuwątkowo, a rozdziały dotyczące każdej z połówek historii pojawiały się na zmianę. Z jednej strony spowalniało to nieco akcję z drugiej jednak strony wiem, że był to zabieg celowy – dzięki niemu czytelnik nie miał szans ani chwilę zapomnieć o jednym wątku podczas lektury drugiego.

Po połączeniu się obu linii fabuły tempo akcji ruszyło z kopyta, i to o wiele bardziej, niż można się było tego spodziewać. Wydarzenia tuż po scaleniu historii wzbudziły we mnie naprawdę sporo emocji, a gdy tylko sytuacja blogerów się ustabilizowała, autorka zaatakowała po raz drugi, z większą mocą. Praktycznie do samego końca rozwój wypadków nie zwalniał poniżej pewnej prędkości, nie pozwalając czytelnikowi na znudzenie. Zaś jedna z ostatnich scen… cóż, szczerze się przyznam, że zebrały mi się łzy w oczach.

Tak naprawdę tylko jedna rzecz popsuła mi odbiór książki. Jedną ze scen z czystym sumieniem mogę określić jako fanfic, wyglądający bardziej na dzieło nastoletniej fanki, niż na coś, co wyszło spod pióra autorki. Naprawdę w sporo rzeczy byłbym wstanie uwierzyć, ale to co się wydarzyło było po prostu mocno naciągane – pierwszoosobowa narracja powinna chociażby dawać wcześniej jakieś wskazówki. Chociaż może dawała, tylko po prostu ja nie byłem w stanie ich zauważyć... W każdym bądź razie, żeby nie było niedomówień: nie przeszkadza mi przedstawiony wątek, ale sposób, w jaki został on wprowadzony.

Poza powyższym do niczego nie można się tak naprawdę przyczepić. Książka utrzymana jest w podobnym klimacie, jak poprzednie tomy, język również nie odbiega od wcześniejszego poziomu, zaś historia doczekała się godnego zakończenia. Przygoda z ekipą „Przeglądu Końca Świata” była dla mnie satysfakcjonująca i choć żal rozstawać się z postaciami, wierzę, że Mira Grant wykreowała dla nich najlepsze możliwe zakończenie historii. Aczkolwiek jeśli autorka postanowi kiedyś powrócić to stworzonych przez siebie postaci, na pewno będę jednym z pierwszych, którzy sięgną po nowe opowieści. Bo wiem, że warto.


Za egzemplarz do recenzji dziękuję serdecznie Wydawnictwu Sine Qua Non.
___________________________
Książka bierze udział w wyzwaniu "Czytam Opasłe Tomiska" (509 stron)

2 komentarze:

  1. Wszyscy znają powieści Miry Grant tylko nie ja, ale w końcu nadrobię i pewnie tak mi się spodoba, że za jednym zamachem przeczytam całą trylogię, bo co jak co, ale historie o zombie uwielbiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też nie miałem okazji zapoznać się z prozą autorki, a szkoda,bo myślę że bawiłbym się nieźle ;D

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.