Źle znoszę obcowanie z książkami, których nie potrafię jednoznacznie ocenić; wolę kończyć lekturę i mieć w głowie jasną opinię, niż bezustannie ważyć wady i zalety, zastanawiając się, które z nich były bardziej wyraźnie i istotne dla obrazu całości. Niestety książka Tomasza Marchewki należy do drugiej kategorii: odkąd przeczytałam ostatnią stronę, minęło dobrych kilka dni, a mimo to wciąż nie potrafię jasno powiedzieć, czy ta historia mi się podobała. Nie skradła mojego serca, to na pewno, choć po zapoznaniu się z opisem byłam pewna, że tak właśnie będzie...
Hausenberg to miasto, gdzie problemy rozwiązuje się pięściami, a siłą napędową i największą namiętnością jest gra. Przy karcianych rozgrywkach załatwia się interesy i prowadzi życie towarzyskie, a szulerka urosła tu do rangi sztuki. W takim świecie nie ma miejsca na kompromisy: gdy jest się młodym, trzeba zrobić coś niebywałego, by wywrzeć na wszystkich wrażenie i szturmem wedrzeć się na salony. Taki właśnie plan ma Slava, młody uczeń legendarnego karciarza: chce numerem życia wyrobić sobie renomę na resztę swoich dni. Problem polega na tym, że od początku wszystko idzie nie tak, a problemy, które początkowo wydawały się być zwykłym pechem, okazują się mieć znacznie poważniejsze źródło.
Wszyscy patrzyli, nikt nie widział to historia trzech charyzmatycznych postaci: młodego szulera Slavy, który nie ma za grosz rozsądku, ale zwykle spada na cztery łapy niczym kot, Petra, który sam siebie nazywa pierwszym pośród złodziei, oraz zabójcy Nino. Każdy z nich zaprezentowany jest ciekawie i widać wyraźnie różnice między nimi, specyfika postaci podkreślona jest właściwie. Choć spodziewałam się, że to karciarz będzie kradł całą uwagę, nie zaskarbił sobie moje sympatii: denerwowała mnie ta jego skrajna lekkomyślność i brak jakichkolwiek refleksji. Przyjemnym kontrastem był dla niego znacznie bardziej dojrzały i opanowany Petr, którego poczynania stanowiły przeciwwagę dla szaleństw młodego szulera.
Z drugiej strony jestem zawiedziona tym, jak mało Tomasz Marchewka powiedział nam o wymyślonym przez siebie świecie. Postawił na akcję, to zrozumiałe, ale nie zdradził nic ponad to, co było niezbędne dla rozwoju fabuły. Hausenberg jawi się zatem jako miasto trzech profesji: szulerstwa, złodziejstwa i bijatyki, choć logika podpowiada, że nie wszyscy mieszkańcy mogą się zajmować wyłącznie tym. Brakowało mi jakiegoś umiejscowienia tej historii w tle, bliskości do realnych mechanizmów rządzących miastem, szerszego kontekstu. Autor nie zadbał o dopieszczenie szczegółów, ale książka nie stała się dzięki temu uniwersalna – w moim odczuciu jest raczej w pewnym stopniu niekompletna.
Gdy myślę o głównym wątku powieści również mam wrażenie, że czegoś w nim brakuje. Owszem, otrzymujemy wszystkie niezbędne dane, by opowieść była spójna a rozwiązanie wiarygodne, a jednak nie daje to poczucia pełnej historii. Może to być po części skutek technicznych zabiegów zastosowanych przez autora, a konkretnie natłoku przeskoków czasowych. Moim zdaniem tylko kilka z nich było uzasadnionych i potrzebnych, w dodatku większość z nich lepiej sprawdziłaby się jako wspomnienie, retrospekcja, zamiast osobnego rozdziału zaczynanego słowami "x miesięcy wcześniej". Z czymś takim łatwo przesadzić, przez co książka momentami traci płynność, a jej główna oś czasowa dość mocno się zaciera.
Jedno w czym muszę oddać sprawiedliwość autorowi, to talent do budowania klimatu: Hausenberg jest wyraźnie mroczny i niebezpieczny, a niektóre sceny przyprawiają o drżenie serca, bo są opisane naprawdę bardzo dobrze. Podoba mi się świat szulerki, nietypowe gry w karty, gangsterski klimat, nawiązania do mojego ukochanego Wielkiego Szu. Niczego sobie jest też akcja: wartka, przepełniona licznymi intrygami, wciągająca. Książkę czyta się bardzo dobrze, a prezentowane wydarzenia potrafią pochłonąć czytelnika tak, że strony przewracają się same. Chwilami. Bo momenty, gdy akcja zwalnia lub kolejny raz przenosi się do przeszłości, przypominały mi o wszystkich wymienionych wcześniej negatywach.
Po przeczytaniu książki czułam przede wszystkim rozczarowanie, choć z pewnością w jakimś stopniu wynika ono z oczekiwań, które miałam i wizji, którą stworzyłam sobie jeszcze przed lekturą. Opis wręcz wołał do mnie jako "książka dla Kaś" i spodziewałam się, że będę zadowolona. Niestety, tak się nie stało. Oczywiście zachęcam żeby samodzielnie zapoznać się z książką, bo a nuż Tobie przypadnie do gustu (oceny są bardzo pozytywne), ale gdybym miała odesłać Cię do jakiegoś dobrego, klimatycznego urban fantasy, poleciłabym raczej Grimm City Jakuba Ćwieka – co prawda nie ma tam szulerów, ale zagadki są ciekawsze, klimat mocniejszy, tło bardziej dopracowane, a ogólne wrażenie bardzo, bardzo pozytywne.
Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Sine Qua Non.
Ja jestem właśnie w trakcie lektury i już teraz z większością tego co wymieniłaś się w pełni zgadzam. Bardzo mi brakuje tego tła, powieść jest przez to dla mnie strasznie uboga. Slava mnie denerwuje tą swoją lekkomyślnością. Plus mam już 150 stron za sobą a dopiero teraz zaczyna być widać, o co w tej całej książce chodzi. Na początku było takie pisanie o niczym. Nie wciąga mnie więc ten Marchewka, chociaż teraz, gdy akcja nabiera jakiegokolwiek zarysu, lepiej się go czyta.
OdpowiedzUsuńDrażni mnie też inna rzecz - ciągłe powtarzanie się, tzn. postacie potrafią trzy razy przedstawiać nam te same swoje myśli, tylko w inny sposób...