niedziela, 28 sierpnia 2016

Podróże małe i duże #10 - Polcon 2016 i cudowny Wrocław

Gdy tylko usłyszeliśmy, że Polcon 2016 ma się odbyć we Wrocławiu, mieliśmy ochotę skakać z radości. Powody są dwa: poprzednia edycja, która miała miejsce w tym mieście, należała do najbardziej udanych, a poza tym zwyczajnie Wrocław uwielbiamy. I choć tym razem wiele czynników skłaniało nas, aby jednak wyjazd sobie odpuścić, a siedząc już w pociągu byliśmy nastawieni tak negatywnie, że chcieliśmy wysiąść i wrócić do domu, ostatecznie był to naprawdę niesamowicie udany długi weekend, którego pod żadnym względem nie żałujemy.

Na początek kilka słów o organizacji tegorocznego Polconu, bo znaleźć tu można zarówno plusy, jak i minusy. Przede wszystkim wiele rzeczy zdawało się być robionych na ostatnią chwilę, co było jednym z czynników zniechęcających jeszcze zanim dotarło się na teren konwentu. Brak odpowiedzi na wiele facebookowych zapytań, bardzo późno ogłoszony program, tajemniczo znikający goście zagraniczni, o których obecności/nieobecności nikt nie raczył uczestników poinformować, zupełnie nieprzygotowana hala wystawców, obietnica pięciodniowej imprezy, podczas gdy w poniedziałek czynne były tylko 2 sale (8 prelekcji i LARP)... to tylko niektóre z elementów, które mogłyby być opracowane lepiej. Akredytacja ruszyła z ponad godzinnym opóźnieniem, za co właściwie trudno kogokolwiek winić, bo stało się to już smutnym standardem, jednak panujący tam bałagan to czynnik zdecydowanie słaby. Sprzeczne informacje i problemy z kartami noclegowymi przysparzały stresu nie tylko uczestnikom, ale i samym organizatorom.

Dużo lepiej wypadła organizacja bloków programowych - w odróżnieniu od ubiegłorocznej edycji, tym razem wszelkie erraty pojawiały się z odpowiednim wyprzedzeniem, a w zamian za usunięte punkty uczestnikom oferowano inne. Jeśli chodzi o jakość samych prelekcji - byliśmy bardzo miło zaskoczeni. Przy pierwszym przeglądaniu programu przeżyliśmy chwile grozy, bo spodobało nam się naprawdę niewiele tematów i obawialiśmy się, jaki będzie ich poziom. Ostatecznie jednak nie tylko wybraliśmy się na rekordową ilość punktów programu (14!), ale też mieliśmy niesamowite szczęście do wspaniałych prelegentów. Oprócz niezastąpionego Krzysztofa Piskorskiego (serio, jeśli jesteście na konwencie i nie wiecie, na co się wybrać, to zawsze jest pewny dobry punkt programu) zachwyciła nas Aga "Shee" Magnuszewska opowiadająca o postfantastyce, Szymon "Simon Zack" Żakiewicz, który wprowadził nas w świat prozy Lovecrafta oraz Julian Jeliński z dużym zaangażowaniem opowiadający o postaci Luke'a Cage'a. Bardzo dobrze wypadły również prelekcje na temat schematów w bestsellerach, znaczenia big data we współczesnym świecie, a także panel z twórcami horroru ekstremalnego upchnięty w piwnicznej salce w czasie trwania gali Zajdla.

Krzysztof Piskorski i jego "polska liga niezwykłych dam i dżentelmenów"

Opowiadając o konwencie nie sposób nie wspomnieć o spotkaniach z autorami - nasz tegoroczny plan autografowy zakładał spotkanie z szóstką autorów i wykonany został w 100%.

Pieczątkowe szaleństwo od Ałtorki, Marty Kisiel...
...oraz życzliwe ostrzeżenie od Jacka Ketchuma. ;)

Dodatkowym, choć chyba niezamierzonym przez organizatorów plusem imprezy był odbywający się w tym samym czasie na terenie Hali Stulecia festiwal food trucków. Dzięki niemu pierwszy raz byliśmy na konwencie z pełnym zapleczem gastronomicznym dostępnym właściwie od ręki. Do tej pory aby zjeść coś w ciągu dnia trzeba było mieć co najmniej dwugodzinną przerwę, tutaj w zupełności wystarczyło jedno okienko. No i ta różnorodność! Chociaż nie wszędzie jakość szła w parze z ceną, zdecydowanie można było spróbować nowych smaków. My postawiliśmy na lody i kawy, co okazało się świetnym wyborem.


Jednak Polcon to nie tylko konwent i nie tylko prelekcje; dla nas zwyczajowo jest to główny wyjazd wakacyjny połączony ze zwiedzaniem, chcielibyśmy zatem dodać kilka słów odnośnie samego miasta. Przede wszystkim Wrocław jest miejscem, w którym po prostu chce się wychodzić na zewnątrz. Jasne, na pewno sporo udziału w tym odczuciu miała pogoda, która (poza jednym, koszmarnie deszczowym dniem) wyjątkowo nam dopisała, jednak nie tylko. Niezależnie czy mamy dzień czy noc, cała infrastruktura Wrocławia zachwyca i zachęca, żeby jak najwięcej z nią obcować. To miasto pełne zieleni, w którym znaczną część stanowią wypełniające przestrzeń większe lub mniejsze kompleksy parkowe, więc miejsca na spacery jest mnóstwo, a do tego dochodzi cała masa ciekawych, nietypowych budynków, których możemy wypatrywać praktycznie na każdym kroku. Stare Miasto tętni życiem, ale nie głośnym, klubowym - raczej zachęca, aby zwolnić, usiąść, zjeść coś i pogadać. Na każdym kroku możemy natknąć się na nietypowe miejsca pokroju rozkładanego, ulicznego pubu, a także tworzone z pasją małe gastronomie jak wszechobecne lodziarnie rzemieślnicze. Pięciodniowy pobyt to za mało, aby spróbować wszystkiego, na co ma się ochotę. Niestety.

Nawet w nocy można znaleźć amatorów książek - ten uliczny targ rozkłada się dopiero późnym popołudniem.
Masala jest tuż przy Rynku, ale jednak nie w głównym zgiełku; oferuje prawdziwą, przepełnioną aromatycznymi przyprawami kuchnię indyjską.

Udało nam się zaliczyć również kilka typowo turystycznych atrakcji. W piątek Kaś zawalczyła z lękiem wysokości co zaowocowało wizytą na Sky Tower, z którego rozciąga się nieziemski widok na całe miasto. W sobotę z kolei odwiedziliśmy Muzeum Pana Tadeusza, które dość mocno nas rozczarowało. Spodziewaliśmy się eksponatów związanych tak z książką, jak i filmem, ewentualnie samym Mickiewiczem, natomiast w rezultacie okazało się, że jest to zbitek różnorodnych opowieści o epoce, do którego na zakończenie dorzucono dodatkową część o II wojnie światowej, powstaniu warszawskim i kilku innych historycznych wątkach "od czapy". Ciekawa jest z pewnością multimedialna forma, której elementy możemy znaleźć na każdym kroku (dotykowe panele, odtwarzacze muzyczne czy aplikacje z czujnikami ruchu), jednak w obliczu niewielkiej liczby eksponatów jest to nieco przerost formy nad treścią. Choć nastawialiśmy się bardzo pozytywnie, od muzeum bardziej podobało nam się zoo, które odwiedziliśmy w wolny poniedziałek.






8 komentarzy:

  1. A w ogrodzie japońskim byliście? Wszak to pod samym noskiem było :) Mam nadzieje, że tak. Bo ogród to moje ulubione miejsce we Wrocławiu:) Na Polcon jakoś się nie chciałam wybrać, pojechałam do Wrocławia tydzień później, z całych imprez około książkowych jeszcze targi mi podchodzą, chociaż i to nie muszę być na każdych - taka ignorantka jestem w tej kwestii;)
    Was rozczarowało muzeum Tadzika, mnie zaś wjazd i widoki na sky Tower, jakoś nie czułam zachwytu, jednak Wrocław i tak bardzo lubię:) No i zaciekawiliście mnie tymi Indyjskimi potrawami, muszę sie kiedyś wybrać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie byliśmy w ogrodzie japońskim, bośmy nie wiedzieli, że bilety są takie tanie, a kolejka była długa. ;< Następnym razem!
      A co do imprez książkowych - widzisz, nam z kolei na Targach było nie najlepiej, jakoś tak duszno, ciasno i nudno. ;)

      Usuń
  2. Cieszę się, że dobrze się bawiliście. Może kiedyś sama powinnam się na taki konwent wybrać. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Odwiedziliście moje miasto :D Ja też kocham Wrocław :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Na Pyrkonie było odwrotnie: prelekcje, na które trafiałam, dzieliły się na słabe i tragiczne, ale organizacja była niezła:) Gratuluję autografów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, wkurzyłabym się, gdybym naczekała się na prelekcję tyle, co trzeba było czekać na Pyrkonie, a potem okazałaby się słaba. :D

      Usuń
  5. Ojeju jak cudnie! Tak bardzo Ci zazdroszczę!
    Ja też tam chce **--**
    Pozdrawiam serdecznie
    http://bookparadisebynatalia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Zazdroszczę spotkania z Jackiem Ketchumem...i jeszcze ta książka z autografem ;) czytałaś już "Dziewczynę z sąsiedztwa"? Mocna lektura

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.